Legenda o zamkowym duchu
A witam witam.
(Historia dzieje się niedługo przed sławną bitwą w której poległ ojciec Willa, a została zapisana 50 lat później)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Usiądźcie wygodnie i trzymajcie się mocno, bo ta historia niejednego już powaliła na ziemię...
Siedzicie już?
Tam widzę jednego, co stoi. Tak tak, to do ciebie. Siadaj ludziu.
No, od razu lepiej.
Historia którą wam opowiem, wydarzyła się wcale nie tak dawno, zaledwie pięćdziesiąt lat temu.
Był zimny, śnieżny dzień, tuż przed nowym rokiem. Młoda służąca przekradała się lasem, starając się być bezszelestna. Omijała ostrożnie suche gałązki, pułapki na zające, pułapki na służące, ścieżki wydeptane przez dziki et cetera.
Nagle usłyszała za sobą szelest.
Jakby ktoś za nią szedł.
Zważywszy na to co się stało wczoraj, wolała, by nikt jej nie śledził.
Obejrzała się gwałtownie.
Za nią stał niski człowiek w zielonym płaszczu, który rysował coś na śniegu patykiem.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą - zwiadowca (słyszała o zwiadowcach od swojej pani) na pewno jej pomoże.
Podeszła do niego powoli.
-Dzień dobry, co panią tu sprowadza?-spytał zwiadowca.
-Ścigają mnie, szukam schronienia...
-A można wiedzieć za co ścigają, czy jest to tajemnica?
-Wszystko panu opowiem, ale w innym miejscu. Oni zaraz tutaj będą.
-No dobrze, to pójdźmy do mojej chaty- wzruszył ramionami zwiadowca. -Jest niedaleko. A poza tym, mam na Ernest, a nie żaden ''pan''.
Ale okropne imię - pomyślała dziewczyna, a na głos powiedziała tylko:
-Tak jest...Ernest. Tylko idźmy już, proszę...
-No dobrze już, dobrze . Chodź za mną.
* * *
Dom Ernesta był mały, ale ciepły, a to się w tej chwili liczyło najbardziej. Usiedli z gorącą kawą przy stole, a Ernest poprosił dziewczynę, by opowiedziała co się stało.
-No więc, wszystko zaczęło się od tego, że kilkunastoletnia córka barona poprosiła mnie o upieczenie ciasta czekoladowego. Ja umiem piec tak samo dobrze, jak łosie jodłować, ale prośbę trzeba spełnić. Poprosiłam więc kogoś o przepis i kupiłam wszystkie potrzebne składniki. Sęk w tym, że pomyliłam mąkę z mlekiem w proszku, zapomniałam wbić jajka, a zamiast proszku do pieczenia dodałam sodę oczyszczoną. No i...delikatnie mówiąc, ciasto nie wyszło. Córka barona się wkurzyła, rzuciła we mnie tym ciastem i chciała czymś jeszcze, ale jakby zbyt gwałtownie się odwróciła i wypadła przez okno... I cóż, nikt mi nie uwierzył, że to nie ja ją zabiłam. Mieli mi dzisiaj rano ściąć głowę, ale uciekłam w nocy. A najgorsze - dziewczyna ściszyła nieco głos- najgorsze, że chyba od tego wszystkiego zaczynam wariować... Co chwilę mi się wydaje, że ją gdzieś widzę. A to miga mi w tłumie, a to stoi przy ścianie, a to siedzi na płocie... Naprawdę, nie zmyślam. I no, to tyle. Głupia historia, ale niestety prawdziwa.
Zwiadowca Ernest pokiwał w zamyśleniu głową.
-Rzeczywiście, dziwna historia. Słyszałem o śmierci baroniątka, ale nie poznałem szczegółów.
No cóż, mogę cię wysłać do mojego znajomego w lennie Meric. Dam ci list polecający i powiem, którędy iść. Więcej niestety nie mogę zrobić, bo jutro wyruszam na ważną misję. Dzisiaj prześpisz się w kuchni, a rano w drogę.
-Dziękuję bardzo! Może za jakiś czas sprawa trochę ucichnie...
* * *
Gdy dziewczyna wyszła rano z chaty zwiadowcy, usłyszała nagle z lewej strony cichy chichot. Spojrzała szybko w tamtą stronę i zobaczyła siedzącą na śniegu, lekko przezroczystą córkę barona. Ta pokazała jej język, wstała i znikła w którymś drzewie. Służąca zamrugała zdziwiona i ruszyła w dalszą drogę.
I tak to wszystko się wydarzyło, ja usłyszałem o tym od mojego ojca, a teraz przekazuję to wam*. Zapamiętajcie to dobrze i opowiedzcie kiedyś swoim potomkom, by legenda nie zginęła i by zawsze pamiętali, żeby do ciasta dodać odpowiednie składniki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Ja zaś usłyszałam o tym od pewnego wędrownego wróbla. Wygadany gość z niego był, mówię wam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro