8. Pieski
Plot twist! Myśleliście, że teraz kolej na narrację Spider-Mana? Nic bardziej mylnego! Przejmuję ten rozdział, kochani. Zresztą u Parkera nie działo się teraz nic ciekawego. Chodził na uczelnię, użalał się nad sobą, a przy okazji czuł coraz lepiej z rannym ramieniem. I w sumie tyle. Zawsze mógłby wcisnąć swoje dwa grosze odnośnie uczuć, które żywił do mnie i sprzecznych myśli związanych z tym, ale z tym zdąży się rozgadać później. Ja zaś muszę nadrobić wątek zlecenia na zabójstwo Tony'ego Starka. Przez ostatnie dni siedziałem w internecie i na linii telefonicznej, by dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Gdzie przebywał? Aktualnie w Wenecji i rozprawiał się z szajką oszustów, którzy sprzedawali jego broń, podpisując się pod nią. Siedział więc w papierkowej robocie, latał po sądach i swoich adwokatach. Dalej - kiedy miał wrócić? Tego jeszcze nie było wiadomo, ale miałem źródło, które mi to podpowie w odpowiedniej chwili. Dodatkowo dowiedziałem się od samego zleceniodawcy, że Stark nawiązał bliższą relację z Kapitanem Ameryką, co strasznie komplikowało mi sprawę. Jeżeli mieszkali razem, najazd na bogatego dupka w jego domu będzie wręcz niemożliwy. Myślałem poważnie nad tym, by polecieć teraz do tej Wenecji i rozprawić się z nim tam, gdy się tego najmniej spodziewał, ale na pewno otoczony był swoją ochroną i mediami. Pomysł był kuszący choćby z tego względu, że zamach przeszedłby na tych złodziei broni, a nie na jakiegoś z dupy wyciągniętego Deadpoola. Skoro prowadził z nimi sprawę, to byłoby całkiem podejrzane, gdyby nagle stracił życie, nie? Zrobiłbym to, jednak nie miałem pewności, czy zdążę go znaleźć, nim on wróci do Ameryki. A zresztą po prostu mi się nie chciało wsiadać w samolot. Zleceniodawca nie truł mi jeszcze aż tak bardzo dupy, bo zdawał sobie sprawę z tego, że skoro jego cel był teraz niedostępny, to dawał mi czas na bezpieczne rozeznanie się w terenie. Póki miałem w tym momencie związane ręce, skupiałem się na spotkaniach z Peterem. Myślałem nawet trochę o tym, co ostatnio powiedział o moim unikaniu rzeczywistości poprzez rozmawianie z wami, ale tylko trochę. Właściwie szybko wypleniłem to z głowy. Po co się truć?
W sobotę rano zadzwonił do mnie i spytał, czy może wpaść. Przecież nie musiał pytać o takie rzeczy! Wystarczy po prostu przyjść i już, ale był chyba po prostu bardziej kulturalny ode mnie. Wiedziałem, że będzie chciał przyjść, skoro umówiliśmy się na to już wcześniej, więc specjalnie nie robiłem dużego syfu, bym nie miał czego sprzątać. Wyciągnąłem już nawet zawczasu Monopoly, w które mieliśmy zagrać! Dopiero teraz jednak kupiłem nam jakiś soczek, chipsy do przegryzania i moje obiecane wino. Cholernie kusiło mnie poczęstowanie Pająka alkoholem, bo nie wiedziałem, jak mógł zachowywać się po procentach. Może był typem przytulaśnego misia? Wiele osób pod wpływem lubiło się tulić! Albo może zacząłby śmieszkować ze wszystkiego jak na mocnym haju? Tak też się zdarza. Gorzej, jakby wzięło mu się na płacz. Gdy jeszcze potrafiłem się upić na umór, przeplatałem wszystkie trzy cechy ze sobą, więc potrafiłem tańczyć na imprezie z randomami, a potem siedzieć na kanapie i mieć myśli samobójcze.
Także tak, odchodząc od tematu mnie - Peter otworzył sobie okno kuchenne około piętnastej, gdy na dworze robiło się powoli ciemno. Gdyby nie szczekający Tabu, nie usłyszałbym tego pajęczego ninja. Wbił mi do domu w ten niekonwencjonalny sposób, zdjął maskę i przywitał się, gdy ja akurat siedziałem w salonie i przeglądałem internet w poszukiwaniu nabojów.
– Cześć, Pete! Jak leci? – spytałem trochę zobojętniałym głosem, bo nadal zajmowałem się zamawianiem paczki. Spojrzałem na niego tylko raz i wskazałem, by usiadł obok mnie.
– Rany, weź, miałem beznadziejny dzień. Wiesz, że media jednak przywaliły się do tego, że zabiłem doktora Octopusa? A raczej ty zabiłeś? Nie było świadków, a zastrzeliłeś go pewnie szybko, więc wszystko zeszło na mnie! W sensie nie obwiniam cię teraz i nie mam ci nic za złe, bo miasto i tak mnie nie znosi, ale teraz Daily Bugle oprócz nazywania mnie przestępcą, wariatem i dziwolągiem, dołączyli mordercę.
– Morderczy Spider-Man? Jakoś mi się to nie łączy, stary. Niech wymyślą sobie inną plotkę. – prychnąłem. Skończyłem już zamówienie, więc odłożyłem telefon i spojrzałem na chłopaka. – Co ty się martwisz? Chyba lepiej wiesz, że działasz słusznie, tak? Ludzie będą gadać zawsze, ale jeżeli masz czyste sumienie, to nie powinieneś się niczym obciążać.
Peter uśmiechnął się i przyznał mi rację.
– Swoją drogą zamierzasz siedzieć w tym lateksowym stroju cały wieczór? Mogłeś wziąć na przebranie coś lepszego.
– To spandex, nie lateks, perwersie. I tak, bo nie chciało mi się jechać metrem, więc przyleciałem. Pod pachą nie zabrałem żadnych rzeczy na zmianę. Mogę siedzieć przecież w tym. – wzruszył ramionami.
– No jak chcesz. Oczywiście nie przeszkadza mi to, wyglądasz w swoim stroju bardzo kusząco – poruszyłem sugestywnie brwiami, za co dostałem pięścią w ramię. – Uch, a ogólnie jak się czujesz? Wyzdrowiałeś zupełnie, że wprosiłeś się przez okno i już mnie bijesz?
– Tak, jest znacznie lepiej, chociaż wciąż noszę opatrunek. Przynajmniej przestało boleć, gdy ruszam ręką. O, czy ja widzę Monopoly? Już się przygotowałeś na moje przyjście, huh?
– Czeka tu na ciebie od wczoraj. Gramy? Ostrzegam, że jestem w tym niezawodnym mistrzem, a ludzie nienawidzą mnie po tym jeszcze bardziej niż wcześniej.
– Przecież ta gra to siła przypadku.
– Wcale nie! Trzeba mieć taktykę na rozwalenie przeciwnika – postukałem się w skroń i wstałem, by chwycić i wręczyć planszówkę Peterowi. – W kuchni jest większy stół, możemy iść tam. Mamy sok, wino i chipsy. Chyba nawet znalazłbym jakieś inne ciastka, gdybym poszperał.
– Nie musisz mnie tuczyć, luz. A w sumie jakie masz to wino...?
Spojrzałem na niego pozytywnie zaskoczony. Nie chciałem mu wmuszać tego alkoholu, ale skoro sam zapytał, to mnie ucieszył. Wziąłem butelkę i pokazałem mu.
– Takie trochę niszowe, ale stwierdziłem, że jeśli masz pić po raz pierwszy, to wziąłem półsłodkie różowe. Jest zwyczajnie smaczniejsze od takiego cierpkiego wytrawnego. Nalać ci? – uśmiechnąłem się zachęcająco. Peter wyglądał tak, jakby nie ogarniał nazewnictwa alkoholowego i starał się przeczytać skład i ilość procentów w tym.
– Mogę spróbować. Czy jedenaście i pół procent to dużo?
– Chłopaku, w jakim ty świecie żyjesz, że masz dwadzieścia lat i aż tak się na tym nie znasz? To cholernie słodkie, wiesz? A ten... no, jak porównasz sobie jedenastoprocentowe winko z takim osiemdziesięcioprocentowym bimbrem z piwnicy wujaszka, to serwuję ci raczej niewinny napój. – aczkolwiek puszka piwa ma zaledwie procentów pięć, ale o tym nie musiałem mu mówić, że te niecałe dwanaście może dać po głowie. Generalnie zgodził się i polałem nam wina do kubków, bo kieliszków nie posiadałem. Zasmakował dopiero, gdy rozpakowaliśmy grę i ułożyliśmy wszystko tak, jak ułożone być miało. Zabawnie się skrzywił, ale nie narzekał.
– Co, zdołasz wypić cały kubek? – spytałem i rzuciłem kostką, a po swoim ruchu upiłem łyk. Prychnął i powziął swój ruch na planszy.
– Jasne, że dam. Może nie ma smaku soku pomarańczowego, ale wypiję cały.
– Stoisz na Atenach. Kupujesz?
– Nie, zbyt tanie.
Obrałem więc swoją taktykę podczas gry w Monopoly i kupowałem każde gówno, na którym stawałem, a miałem takie szczęście, że stawałem na dobrych polach. Peter wybrzydzał w zakupach posiadłości i wybierał tylko te, które mogły mu "się przydać", ale nie wiedział, że popełniał tym błąd. Jasne, że ta gra była czystym zbiegiem przypadków rzutów kostką, ale jeśli wykupiłem osiemdziesiąt procent planszy, to chyba wiadomo, kto mi tu częściej płacił, nie? W dodatku zrobiłem z nim świetny deal, sprzedając mu swoje dwa randomowe pola za jedno, dzięki któremu mogłem już stawiać domki na swoich działkach. I kto tu jest mistrzem tej zasranej gry? Szło mi wybitnie dobrze, a w międzyczasie popijaliśmy trunkiem swoje emocje. Peter całkiem długo nie okazywał żadnych zmian podczas sączenia wina, jednak po ponad połowie wypitego kubka humor zdecydowanie mu się poprawił, język zaczął mu się odrobinę plątać i nieźle się rozgadał, nawet jeśli chodziło o błahostki. Na mnie alkohol nie działał nigdy w żadnym stopniu przez moją przyspieszoną regenerację, więc mogłem tylko polewać młodemu mężczyźnie i obserwować, jaki był po tym zabawny. Finalnie jakoś po dwóch godzinach gry oddał mi swoje ostatnie pieniądze z zastawu i tym samym przegrał grę, a ja mogłem obrzucić się pieniędzmi (i tak zrobiłem). Parker parsknął śmiechem i rzucił we mnie jeszcze innymi kartami.
– To wcale nie było trudne. Mówiłem, że wygram. M ó w i ł e m.
– Dobra, dobra. Nie obsypuj się tak pieniędzmi, bo Tabu ci je zje. – Peter zaśmiał się i zaczął zbierać pionki z planszy. Niestety musiałem się schylić po te papierowe pieniążki, bo pies faktycznie chciał je zeżreć. Przez dobrą minutę walczyłem z pchlarzem o sto dolarów, ale chyba skumał, że to nie jest smaczne i mi odpuścił. Ogarnęliśmy z Parkerem całą planszówkę, a wtedy spojrzałem na niego z zaciekawieniem
– I jak się czujesz? Trochę cię wzięło to winko, co? – uśmiechnąłem się prowokująco. Chłopak w zamyśleniu poklepał się dłonią po policzku.
– Ale śmiesznie, nie czuję nerwów na twarzy.
– Po coś upijali w średniowieczu pacjentów, skoro nie mieli środków przeciwbólowych.
– Czuję się super. Nawet bardzo super! Nie sądziłem, że obraz faktycznie może się tak zamazywać. Napiłbym się jeszcze... – chłopak spojrzał na mnie prosząco i oparł się o stół, prawie na nim leżąc. Z dziwnej pokusy dotknąłem jego włosów i przejechałem po nich kilka razy dłonią.
– Taa, a potem będziesz mieć do mnie wyrzuty, że cię upijam! Wolę sobie oszczędzić i tego, i twojego jutrzejszego kaca.
– Jestem za młody na kaca. Oj no weeź, nie pamiętam, kiedy czułem się tak wyluzowany! Masz coś jeszcze?
– Ej faktycznie, zapomniałem że jak byłem młody i piękny, to nie miewałem kaców. Teraz też nie. Nieważne. To, że się kładziesz na stole jak kot, to średni dowód na to, że jesteś mega wyluzowany. – odparłem z dezaprobatą. Kusiło mnie, by odkorkować jeszcze jedną butelkę, którą faktycznie miałem, ale wolałem pozostać tym dobrym i odpowiedzialnym, który mówi "stop" pijanym chłopcom.
– Nadal jesteś młody i piękny! Dlatego jestem absolutnie za tym, byśmy się jeszcze napili. No i nie będę przed tobą zaraz tańczył, by pokazać ci swój "luz".
– A szkoda, moglibyśmy potańczyć, to byś szybciej wytrzeźwiał. Ale nadal mówię ci stanowcze "nie".
Peter prychnął, ale najwyraźniej odpuścił. Nadal jednak leżał na stole.
– To co robimy? Jest wcześnie.
– Możemy się przejść z psem, bo się chyba domaga, a ty przynajmniej odświeżysz umysł. To świetny pomysł, huh? No, wstawaj, Parker. Stół nie służy do leżenia.
Dałem mu pstryczka w czoło, na co się skrzywił, ale po chwili podniósł tyłek z krzesła i chwiejnym krokiem podążył na korytarz, gdzie zaczęliśmy się ubierać do wyjścia. Całkiem chętnie zgodził się na spacer. Zawołałem Tabu, który przybiegł jeszcze chętniej, a gdy puściłem go w samej obroży za drzwi klatki schodowej, ruszył jak piorun na dół.
– O shit, dobra. Nie wiedziałem, że tak kręci mi się w głowie – usłyszałem nagle burknięcie szatyna, gdy schodziliśmy po schodach. Trzymał się poręczy i niesamowicie skupiał się na samej czynności stawiania kolejnych kroków. W sumie mu się nie dziwiłem - pierwsze wino w życiu, a wypił prawie całe sam. Ja za tym trunkiem nie przepadałem, a jemu przypadło do gustu, także mógł się nieco nawalić. Uśmiechnąłem się pod nosem i chwyciłem go za łokieć dla wsparcia.
– Robisz mi teraz wyrzuty sumienia. Mogłem dać ci soczek.
– Przecież sam chciałem, zresztą czuję się dobrze.
– Jak się nie wypierdolisz na dół, to dopiero będzie dobrze.
Zeszliśmy całkiem sprawnie, ale Tabu zdążył się rozszczekać, bo nikt nie otwierał drzwi, a on bardzo, bardzo chciał już wyskoczyć na śnieg. Otworzyłem mu te drzwi, a biały psiak zanurzył się w puchu. Usłyszałem, jak Peter wziął głęboki wdech świeżego powietrza. Nie trzymałem go już za ramię, bo to on trzymał się usilnie mnie (co absolutnie mi nie przeszkadzało!). Na dworze było cholernie zimno i pewnie nic się nie miało ku temu zmienić przez najbliższe dwa miesiące. Mocniej naciągnąłem kaptur na głowę i zadrżałem, klnąc pod nosem tę zasraną zimę.
– Mam nadzieję, że szybko nacieszycie się spacerem i zaraz wrócimy do mieszkania. – burknąłem.
– Tabu chyba za szybko nie będzie chciał wrócić. – odparł Pete, wskazując palcem na psa skaczącego po śniegu niczym majestatyczny delfin na wodzie, tylko no taki bez gracji i inteligencji. Ze zdziwieniem odebrałem to, jak chłopak bez skrupułów opierał się o mnie i wciąż trzymał w obu dłoniach moje ramię. Spojrzałem na niego z góry z zaskoczeniem, że się ode mnie nie odklejał - ale to zapewne odegrał alkohol. Mówiłem przecież, że ludzie po procentach są często przytulaśni! Mimochodem uśmiechnąłem się i położyłem dłoń na jego zimnych palcach oplatających mnie. Kontrast między jego gładką, zaróżowioną skórą a moją ciemniejszą, wraz z licznymi bliznami również mnie zdumiał. Nie wiedziałem, czemu nie odsuwał się ode mnie z obrzydzeniem, jakby nie miał poczucia, że dotykał go właśnie stwór Frankensteina.
– Nie zamarzasz, młody? – spytałem, w końcu przerywając tę ciszę i gapienie się na dzikiego z radości Tabu.
– To ty się tu trzęsiesz, nie ja.
– To ty się tu przytulasz jak mała wydra, nie ja.
– Dlaczego wydra? – zapytał, n a d a l będąc tak blisko mnie. Co z tym człowiekiem było nie tak?
– Bo wydry są małe, brązowe i urocze. W sumie wyglądasz jak taka wydra. Nie powinieneś być Spider-Manem, tylko Otter-Manem. Brzmi całkiem chwytliwie, nie sądzisz?
– Tak, a moją supermocą byłoby co? Nurkowanie? Doprawdy, świetna umiejętność.
– Jesteś mało kreatywny. Wymyśliłeś, żeby strzelać spermą z nadgarstków, gdzie zwykłe pająki tego nie robią, to stwórz coś lepszego dla wyder!
– Czemu wydra? Wydry są nudne i takie... pacyfistyczne. Daj mi inne zwierzę.
– Chcesz być rozszalałym i głośnym jamnikiem? Tu mógłbyś się popisać supermocami! Głośny wrzask, irytacja, superszybkie dreptanie i superwęch. A taka ostateczna forma twojej postaci to przemiana w hot-doga krzyczącego o sile dwustu decybeli. – zaśmiałem się w głos i nawet nie zauważyłem, kiedy objąłem Petera ramieniem, a ten się we mnie bardziej wtulił. O shit, ale to było słodkie.
– To podobno ja tutaj jestem pijany. – prychnął – Dobra, jednak jest mi zimno. Chodźmy po twojego psa, bo chyba nigdy tu nie przyjdzie.
– To jest absolutna racja i spacery bez gonienia go nie istnieją. Chodź, rozgrzejemy się przynajmniej.
Oszczędzę wam już opisów gonitwy za Tabu, bo ten mały gnojek spierdalał tak, jak pięciolatek przed swoją babcią napaloną na pójście do kościoła. Zajęło nam to chyba kwadrans, a ja dwa razy wyjebałem się na śliskim chodniku. Oboje byliśmy mokrzy od śniegu, bo Peter również się pod koniec wywrócił, ale to dlatego, że pomyliły mu się nogi, a świat chyba nagle zawirował w tej upitej główce chłopaka. Musiałem ciągnąć go za rękę, bo trochę nie ogarniał, a jeszcze wzięła go niesamowita głupawka. Gonienie za moim psem musiało być dla niego zajebiste. Przyznam, że nawet mi się to podobało.
Gdy wróciliśmy, zaparzyłem nam herbaty. Peter skoczył do łazienki, a więc mogłem się do siebie szczerzyć i wspominać te szczeniackie wygłupy z nim. Rany, dawno się tak nie czułem - w sensie brakowało mi otwartej osoby, z którą mógłbym czuć się swobodnie, była pozytywna i po prostu dobra, a która jednocześnie lubiłaby mnie. Grono moich przyjaciół zawężało się do taksówkarza, dostawców pizzy, Weasela jako mojego ulubionego barmana no i ewentualnie czasem zagadywałem do swoich ofiar podczas zleceń. Larry, ten od monopolowego, też był całkiem klawy, ale na tym to się kończyło. Mocno potrzebowałem takiego Petera w swoim życiu. Gdy tak czekałem, aż woda zagotuje się, poczułem, że wyżej wymieniony chłopak opiera się czołem o moje plecy. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Obróciłem się i spojrzałem na niego, choć wyglądał jakoś tak miernie.
– Kręci mi się w głowie. – mruknął i znowu się o mnie bezsilnie oparł, tym razem o tors. Zamarłem na moment, ale pogłaskałem go lekko po plecach.
– Tylko nie rzygaj na mnie, okej? Ja już wiem, jak to jest. Powiesz "nie, wcale nie będę rzygał", a w ostatnim momencie puścisz hafta na podłogę pod stół. Ale spokojnie, Peter, każdy ma swój pierwszy raz. Co prawda ja porzygałem się, gdy opierdoliłem butelkę wódki w wieku szesnastu lat, ale zawsze byłem złym przykładem do brania z życia.
– Nie będę rzygał. Serio. Tylko męczy mnie to, że nie mogę się na niczym skupić, mam przed oczami cztery ręce i wszystko jest takie totalnie zmulone.
– I to jest właśnie zajebiste! Ale spokojnie, zaraz dostaniesz herbatkę. Nie mam cytryny, a też by pomogła, kurczę.
– Dzięki, Wade. – odparł słabo i odsunął się ode mnie jak gdyby nigdy nic. Posłał mi nikły uśmiech i usiadł na blacie, opierając brodę o rękę. Melancholijnie zapatrzył się na czajnik, a ja na niego. Cholera, jak on to robił, że lubiłem go coraz bardziej?
Z zaparzoną już herbatą usiedliśmy na kanapie przed włączonym telewizorem, choć żaden z nas nie oglądał tego lecącego shitu. Zjadła nas rozmowa.
– A tak bardzo chciałeś wypić jeszcze jedną butelkę! Dobrze, że ci nie dałem, bo byłoby po tobie, młody.
– Nie przesadzaj, serio nie jest ze mną źle. To dla mnie po prostu coś nowego. – burknął, upił łyk herbaty, ale zaraz się zreflektował i spojrzał na mnie łagodniej – Ale muszę ci przyznać, że bardzo dobrze spędza mi się z tobą czas, wiesz? Na uczelni mam tylko jednego kumpla, który i tak jest ode mnie tak różny, że niezbyt swobodnie czuję się w jego towarzystwie. Na samym początku, gdy byliśmy dla siebie tylko facetami w czerwonych maskach, wydawałeś mi się irytujący, impulsywny i nieogarnięty. Tak naprawdę jesteś zupełnie inny i cieszę się, że to odkryłem.
– Mówisz mi to na głos, bo jesteś pijany, prawda?
– Zapewne tak. – przyznał z uśmiechem – Ale mówię poważnie, Wade. Dobrze mieć cię za przyjaciela.
– O tak, nie ma to jak wpaść w friendzone i to jeszcze po winie! – zaśmiałem się i oparłem wygodniej o kanapę – Też cię lubię, Parker. Zawsze cię lubiłem.
– Wiem. Spider-Mana nie da się nie lubić. – odparł spokojnie, po czym zaśmialiśmy się oboje.
– Lepiej powiedz to Jamesonowi. Natychmiast wypuści do gazet jakiś wcześniej przygotowany artykuł o tym, jaki to Człowiek Pająk jest czy nie jest.
– Mmm, Jay Jonah Jameson - mój ulubiony człowiek. Kiedyś zarywał do mojej cioci, wiesz?
– Fuj. Dobrze, że nie zarywał do ciebie, chociaż byłaby z tego niezła drama, jakby dowiedział się, że jego kochanek to tak naprawdę wróg publiczny numer jeden!
– Ygh, okropna wizja. To ja już wolę być sam ze swoim stadkiem psów.
– Możesz być sam ze mną. – spojrzałem na niego znacząco, na co się zaśmiał. Napiliśmy się herbaty.
– To już nie będzie się nazywać "byciem samemu", chyba że chcesz udawać psa.
– Jeżeli masz zamiar mnie karmić, głaskać i będę mógł z tobą spać, to jasne.
– To się rysuje na bardzo dziwny fetysz.
– Mogę zacząć nosić uszka i ogonek!
– Wade, błagam, nie. Omawialiśmy już, w jaki sposób rodzą się furry.
– Shit, faktycznie. Dobra, odwołuję. To skoro chcesz mieć hordę piesków, mogę mieć ją z tobą?
Spojrzeliśmy na siebie poważniej, niż przypuszczałem. Na policzki Petera wpłynęły rumieńce, jakby te ironiczne żarciki odebrał na serio. Uśmiechnął się jednak i bardziej oplótł kubek z herbatą, na który przeniósł wzrok.
– Jasne, czemu nie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro