7. Tfu rzeczywistość
Do mojego domu wcale nie było daleko, ale i tak przegadaliśmy całą drogę o tak różnych rzeczach, że nie podejrzewałbym się o takie tematy. Tym bardziej Parkera! Przytoczę wam ten lepszy fragment, gdy rozprawialiśmy o tym, jak postacie z plakatów na ścianach gapią się na nas w nocy. Już nawet nie pamiętam jak to się zaczęło. Chyba od tego, że Peter pochwalił się, że ma w pokoju plakat z jakiegoś filmu, który bardzo lubi, a ja rzuciłem tezę, że pewnie jest podglądany przez te postacie, jak sobie wali konia pod kołdrą.
– O panie, zorganizowałbym im wycieczkę do pieca, a potem nawiedzaliby mnie we śnie.
– I mówili: "Czemu nas spaliłeeeś?". Nie ma to jak palenie swoich własnych dzieci, Peter. Nie wstyd ci?
– To nie moje dzieci. Prędzej drukarki, a to lepiej wygląda w świetle prawa. Chyba.
– Drukarka jest tu tylko pośrednikiem.
– To źle brzmi. To tak, jakby kobieta była jedynie pośrednikiem podczas porodu, a tak to nie ma praw.
Skisłem ze śmiechu.
– Czyli czekaj. Kobiety to drukarki dzieci – kontynuowałem.
– Tak.
– O mój Boże. Wszystko stało się jasne.
– Ty, ale spójrz na to. W Europie oszczędza się na tuszu w ten sposób!
– Co?
– No w takiej Afryce dzieci są czarne.
– Parker, zamilknij. W Afryce nie ma drukarek.
– To jak tam powstają dzieci?
Przysłoniłem usta w ogromnym szoku jak ten pikachu z memów.
– Afrykańskie noworodki to tak naprawdę źle wydrukowane dzieci. Czasem kartka w drukarce się zacina, nie? Wtedy powstaje czarne dziecko – wyjaśniłem mu po chwili.
– Jak ten klon Dippera z Wodogrzmotów Małych?
Parsknąłem.
– TAK.
– Lubię śmiać się z afrykańskich dzieci.
– Dokładnie tak, ja też. To sprawia mi niesamowitą przyjemność.
– Ej, Wade.
– No?
– Ciekawe jak rodzą się furry.
Lepiej nie będę wam przytaczał w jaki sposób doszliśmy do tego, jak rodzą się furry, ale zrobiliśmy z tego cały przepis. Dawno nie bolały mnie tak policzki od śmiechu jak dzisiaj. Gadaliśmy o tak głupich rzeczach, że może od razu przejdźmy do tego, że dotarliśmy jednak do mojego mieszkania. Swoim radosnym tyłkiem powitał nas Tabu, ale zdecydowanie chętniej zajął się obwąchiwaniem Petera niż mnie. Nie dziwię mu się, pewnie jebałem piwem.
– To co, Peter, chcesz herbatę?
– Poproszę – odparł, ale zajął się głaskaniem mojego psa. Spojrzałem z przelotną czułością na tę dwójkę w korytarzu, ale zaraz skierowałem się do kuchni, gdzie zaparzyłem wodę. Zalałem dwa kubki z torebkami z nową czarną herbatą, które położyłem na stole w salonie. Pete nadal zajmował się Tabu, jednak po chwili usiadł obok mnie. Pies oczywiście w ślad za nim, przez co tworzyliśmy w tym momencie całkiem ładną rodzinkę. Na szczęście mój laptop leżał całkiem blisko i nie musiałem nawet wstawać, by po niego sięgnąć. Odpaliłem swój sprzęt, ale jeśli mieliśmy oglądać "RENT", to i tak powinienem ruszyć tyłek po płytę, bo w kompie siedziało jakieś nagranie z lesbijskiego porno. Nie pamiętam, skąd to miałem. Na samym pulpicie nie było chyba żadnych podejrzanych rzeczy, jeśli można zaliczyć do tego plik, który nazywał się "to nie jest fap folder" albo "mój artystyczny stuff", gdzie faktycznie trzymałem zdjęcia swoich rysunków i fanfiki. Lepiej, żeby światło dzienne nie ujrzało tych tworów.
Pozwoliłem Parkerowi oglądać moją cudowną tapetę z dinozaurem, a ja wstałem i zacząłem szukać tej ważnej dla mnie płyty, która powinna leżeć między książkami, ale tym razem moja orientacja w terenie zawiodła. Musiałem wytężyć pamięć i przypomnieć sobie, kiedy to ja ostatnio oglądałem ten musical, choć tak naprawdę po prostu plądrowałem swoje wszelkie kryjówki w poszukiwaniu pudełka. Finalnie znalazłem płytę w szufladzie z bielizną (proszę nie pytać, w jaki sposób się tam znalazła, bo sam tego nie wiem). Wróciłem więc do Petera, włożyłem "RENT" do laptopa, lesbijskiego pornosa rzuciłem na stół i włączyłem nasz film.
– O czym to w ogóle jest? – zapytał, gdy aktorzy zaczęli śpiewać pierwszy utwór. Spojrzałem na niego przelotnie.
– Mogę powiedzieć, że o wszystkim, co tyczy się życia. Jest miłość, są różne orientacje seksualne, przyjaźń, problemy finansowe, problemy zdrowotne, bohema, sztuka i śmierć. Film obejmuje cały rok z życia tych ludzi, stąd taki, a nie inny utwór rozpoczynający. Ale nie będę ci spoilerował, zobaczysz, z czym to się je.
Znałem wszystkie utwory na pamięć i strasznie mnie kusiło, by śpiewać razem z postaciami, ale wolałem nie psuć wrażeń kumplowi swoim marnym głosem. Pozwoliłem sobie tylko na ciche nucenie. Nie mogłem się jednak powstrzymać, jeżeli chodziło o komentowanie filmu, bo zawsze musiałem wrzucić swoje dwa grosze albo coś wyjaśnić. Peterowi to raczej nie przeszkadzało, bo sam mnie czasem zagadywał.
– Jeny, ale mnie wkurza ta Maureen. Nie rozumiem, jak one ze sobą wytrzymują? Nie żebym miał coś do ich związku, ale sam widzisz, jak to wygląda.
– A już chciałem zarzucić ci homofobię. No masz rację, mnie taka laska też by wkurzała. Właściwie to byłem już z podobną w związku, naprawdę nie polecam. Kobiety z reguły są ciężkie do ogarnięcia, ale Maureen wygrywa tutaj swój złoty puchar. Zaraz potem może być Shiklah. Mam nadzieję, że mnie nie słyszy.
– Kto to Shiklah?
– Moja ex-żona. Jest sukkubem i urzęduje w Piekle, dlatego mogłaby z łatwością mnie tutaj podsłuchiwać, ale ma chyba lepsze rzeczy do roboty niż nękanie mnie.
– Nie wiedziałem, że byłeś żonaty. Teraz myślę, czy gratulować zerwania, czy ci współczuć. – chyba przestaliśmy skupiać się na filmie.
– Możesz oba naraz. To dawne czasy, staram się o tym nie pamiętać. Nowy rok, nowy ja!
– Pomińmy fakt, że jest środek grudnia... O, właśnie! Wade, jakie masz plany na Święta? – to prawie ostatnie pytanie, jakie mógłbym się od niego spodziewać. Ostatnim byłoby: "zostaniesz moim dominującym chłopakiem?"
– Nie mam planów, bo ich nie obchodzę. Raz tylko zrobiłem domówkę na Święta, ale wyrzucono mnie z mojej własnej imprezy, dlatego mam uraz do takich rzeczy. Dlaczego pytasz, Pająku? Jeżeli chcesz mnie zaprosić na swoją rodzinną imprę z choinką i lampkami, to od razu mówię pass. Nie nadaję się do takich rzeczy.
Peter zaczerwienił się zabawnie, ale od razu pokiwał przecząco głową.
– Nie, nie chodziło mi to. Chyba. W sensie o to, ale trochę inaczej, bo bez rodziny. Uch, czekaj, bo sam się gubię... Mam na myśli to, że ojcowie znowu mnie wystawili i będę sam na Boże Narodzenie. Nie chcesz wyskoczyć na jakiegoś kebaba, skoro też nie masz planów?
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Mówił mi już, że ci jego ojcowie to taki nie najlepszy wzór do naśladowania, ale nie myślałem, że zostawią przybranego syna nawet w Święta, które uchodziły za całkiem ważne, rodzinne wydarzenie. Peter tego nie okazywał, ale chyba się tym przejął i nie chciał być sam, a że zapytał o spędzenie tego dnia MNIE, to musiał być zdesperowany (albo mnie lubił).
– Zgaduję, że kebaby będą zamknięte, ale sami możemy coś upichcić. Wiesz, jeżeli mówisz poważnie, że tatowie cię olali, to mogę spędzić z tobą Święta, o ile nie będziesz mieć mnie dość – to było pół żartem, pół (bardziej) serio, ale nie zatrzymywałem się przy tym na dłużej – Wiesz, trochę nie rozumiem tego, że dzień Bożego Narodzenia jest tak super wyjątkowy i trzeba go zaraz spędzić z absolutnie każdym członkiem rodziny i robić na to jakieś specjalne zjazdy, gdzie małe smarki będą biegać pod stołem i męczyć pieski i kotki, a te stare prukwy obgadywać siebie nawzajem, pierdolić o pieniądzach czy polityce, a to wszystko po to, by wręczyć sobie nietrafione prezenty z kwaśnym uśmiechem. Chyba nic nie tracisz, uwierz mi. Na co to komu do szczęścia, skoro możesz posiedzieć przy kompie i skorzystać z wolnych serwerów w grach? Albo ewentualnie przyjść do mnie i zrobić sobie kebaba – poruszyłem zachęcająco brwiami, których tak naprawdę nie miałem, tak samo jak reszty włosów. Wizja spędzania Świąt mi się wcale nie podobała i nigdy nie miałem na to ochoty, ale jeśli pan Parker proponował mi spędzenie z nim czasu, to zawsze byłem na tak! Peter uśmiechnął się na mój wywód.
– Czyli jesteśmy umówieni?
– Absolutnie tak.
Szatyn znowu się wyszczerzył, przez co rozpłynęło się moje serduszko.
– Powieszę jemiołę. Wszędzie. – oznajmiłem szybko.
– Lepiej wróćmy do filmu. Pominęliśmy całą piosenkę – chyba chciał ukryć to, jak bardzo się zarumienił, ale nie odrzucił mojego pomysłu! Czyli będzie trzeba ukraść trochę tego romantycznego pasożyta z parkowych drzew. Posłusznie wróciłem do oglądania, jednak szeroki uśmiech nie mógł zejść z moich ust. Czy tylko ja miałem wrażenie, że coś tu się kroiło? Nikt nie może zaprzeczyć! Nie znałem upodobań Petera, a raczej jego preferencji, jeśli chodzi o coś tak powierzchownego jak płeć, ale wydawał mi się bliski. Mnie to tam wszystko było obojętne, chociaż z wyglądu ten chłopak bardzo mnie pociągał. Nie mówię tego na głos, prawda? Tym razem na szczęście nie. Pogrążyłem się w dalszych marzeniach o zajebistym tyłku Spider-Mana w tym jego ciasnym kostiumie, jednym okiem i jednym uchem skupiając się na filmie, który powoli dobiegał do końca. Tym bardziej już nie pilnowałem akcji musicalu.
– Ej, Wade, dlaczego trzymasz mnie za rękę? – usłyszałem nagle pytanie, które trochę przywróciło mnie na ziemię. Ale tylko trochę.
– To pomaga mi się skupić.
– Na czym ty się niby teraz skupiasz? – starałem się wyglądać jak najnormalniej w świecie, ale miałem zbyt wielką ochotę zaśmiać się. Chyba wyglądałem dziwnie, ale Peter nadal nie odtrącił mojej dłoni!
– Nie wiem, tak sobie to powiedziałem. Muszę mieć przecież jakiś pretekst.
Chłopak wzruszył ramionami i jednak wyrwał dłoń z mojego uścisku (szkoda). Do końca filmu siedziałem już grzecznie i raczej nie miałem tu nic więcej ciekawego do opisywania. Gdy na ekranie zagościły napisy końcowe, Peter przeciągnął się i spojrzał na godzinę w telefonie.
– O kurde! Jak to możliwe, że jest już po dwudziestej trzeciej?
– Nie masz co się dziwić, skoro spotkaliśmy się prawie o dwudziestej, a do mnie przyszliśmy przed dziewiątą. "RENT" jest cholernie długim filmem.
– No fakt, myślałem, że się już nie skończy. – burknął – W takim razie nie będę ci już zawracać głowy w nocy, będę się zbierać.
– Faktycznie, powinieneś od dawna już spać! Może cię chociaż odprowadzę? Jest późno i zimno, a ty jesteś tylko malutkim chłopcem...
– Mam dwadzieścia lat i jestem Spider-Manem.
– Rannym Spider-Manem, nie zapominaj o tym. Potrzebujesz mojej eskorty, mówię ci.
– Przecież to daleko. Ugh, jak tak bardzo chcesz, to możesz się ze mną przejść na przystanek tramwajowy, ale pojadę już sam.
– Jak wolisz. Jakbym miał samochód, mógłbym cię nawet podwieźć, ale jestem na to za biedny.
– Nie rób sobie mną problemu, rany. Wracanie z buta nie robi mi różnicy, serio – jak to było, że ten facet się tak słodko peszył? Uśmiechnąłem się do niego zaczepnie i wstałem z kanapy.
– Jakbym nie chciał, nie proponowałbym. Zajebiście dobrze spędza mi się z tobą czas – dodałem luźno. Spidey coś tylko chrząknął pod nosem, podrapał się po karku i dołączył do mnie w przedpokoju, gdzie ubraliśmy się do wyjścia. Tabu również był chętny na spacer, no więc założyłem mu obróżkę.
– Przynajmniej sierściuch na tym skorzysta, że się przejdziemy. – w sensie i tak musiałbym iść z nim na dwór, ale, znając mnie, nie chciałoby mi się jeszcze przez następne dwie godziny ruszyć dupy. Jeśli już bym wstał i z nim wyszedł, to zapaliłbym papierosa, a po tych dwóch minutach wróciłbym z nim do domu. Przy Peterze rozpieszczę tego psa.
Tabu na śniegu był niczym jakaś podekscytowana wyrzutnia radości. Biegał wokół nas i zabarwiał otoczenie na żółto, a my szliśmy powoli przed siebie w ciszy. Mógłbym powiedzieć, że było całkiem romantycznie, gdyby nie ulica z jadącymi obok samochodami i balujący menele przy śmietniku przed nami. Pchlarz podbiegł do nich i panowie okazali się bardzo mili dla pieska, skoro chcieli go pogłaskać i poczęstować tanim winem. Pete chyba chciał jakoś zainterweniować, ale uspokoiłem go. Mówiłem już, że lubię bezdomnych, zawsze byli fajni. Podszedłem do nich i wziąłem zwierzaka na ręce, by nie próbował trunku, na który serio miał ochotę. Czemu psy żrą wszystko, co im się da? Chyba że tylko mój był tak głupi.
– Jesteś przecież na odwyku, zwyrolu. – zwróciłem się do pchlarza, a potem spojrzałem na meneli – Dzięki, panowie, za poczęstunek dla mojego dziecka, ale jego matka nigdy nie pozwala mu na takie rzeczy. Co nie, Peter?
Szatyn schował nos w szaliku, a jego oczy wyrażały jednoznaczne "chodźmy już, bo cię zajebię". Odezwały się właśnie moje dwie sprzeczne natury, bo z jednej strony chciałbym zrobić mu na złość i usiąść sobie z żulami, żeby porozmawiać o polityce i religii, a z drugiej racjonalnie wolałbym mu nie podpadać i dołączyć do spokojnego spacerku. Stałem i dumałem nad tymi dwoma opcjami, gdzie ta pierwsza kusiła bardziej, bo panowie przy śmietniku wołali coś do mnie, że razem planują założyć bar kanapkowy i że mógłbym im pomóc. Postąpiłem już krok w stronę Petera, alee nagle się rozmyśliłem i cofnąłem do panów z winem.
– Bar kanapkowy to zajebisty pomysł! Zbijemy na tym sławę, mówię wam. – oświadczyłem, nadal trzymając psa pod pachą w jednej ręce. Sekundę później za drugą dłoń złapał mnie Peter i mocno pociągnął do siebie. A więc zmiana planów? Przez niego prawie straciłbym równowagę na tym zjebanym lodzie, ale trzymał mnie mocno i pewny siebie zaczął iść dalej chodnikiem, by uciec od meneli.
– Czemu nie dałeś nam porozmawiać? Może to była okazja do znalezienia przyjaźni albo miłości życia, co? Zastanawiałeś się kiedyś, co czuję? A co jak chciałem poderwać tego w kraciastej koszuli? Śmierdział najmniej z tej trójki.
– Podobno chciałeś mnie odprowadzić?
– Oczywiście, że chcę! Chyba będę musiał częściej wzbudzać w tobie zazdrość, skoro nadal trzymasz mnie za rękę.
Natychmiast ją wyrwał i się naburmuszył. I tak był cholernie słodki. Puściłem Tabu na chodnik i pobiegł tym razem grzecznie przed siebie. Schowałem ręce do kieszeni i spojrzałem z rozbawieniem na kumpla.
– O co ci chodzi, młody? Chyba nie jestem aż tak upierdliwy, co? – po moim zapytaniu zreflektował się i wyluzował trochę.
– Nie no, co ty mówisz. Oczywiście nie rozumiem, po co miałbyś łazić po rynsztokach i umawiać się z bezdomnymi, ale jeżeli lubisz, to nie powinienem mieć nic przeciwko.
– Nah, nie mówiłem poważnie z tymi bezdomnymi! Przecież wolę ciebie. – parsknąłem cicho.
– Przestań sobie z tego żartować, Wade. – burknął, ale nie obrażony, tylko chyba speszony. Odwrócił ode mnie wzrok, patrząc na pustą ulicę.
– Dlaczego? Przecież nie żartuję. Nie czytałeś komiksów z nami? Przecież zalatuje chemią na odległość, tylko nie pokażą tego wprost, no bo co powiedzą cZyTeLnIcy? Ale tutaj możemy być bardziej swobodni! W fanfikach można wszystko.
– O czym ty mówisz?
– O widzach i o naszej miłości, której każdy pragnie! Przecież już ci kiedyś wyjaśniałem, że żyjemy w uniwersum Marvela...
– Dobra, pamiętam i wiem, że lubisz mówić do swoich "widzów". Nadal w tym siedzisz? Wiesz, że unikanie w ten sposób rzeczywistości nie pomoże ci?
Przystanęliśmy i spojrzeliśmy na siebie. Nie spodziewałem się, że Peter mi to powie. Zazwyczaj gdy pierdoliłem do widzów, to to ignorował. Jasne, że pytał, co odkurwiałem, ale nigdy nie wchodził w to głębiej. Nie odezwałem się, to on pociągnął temat, najwyraźniej chcąc uratować ten wątek.
– Przepraszam, nie chcę zarzucać ci niestabilności psychicznej czy czegoś tego typu, ale robisz to od dawna i nadal nie wiem dlaczego. Byłem nawet ciekaw, jak to działa i zastanawiałem się, czy masz rację, w sumie nawet próbowałem, ale nie mamy żadnych widzów, Wade. Żyjemy w prawdziwym świecie. Nie unikaj go i nie udawaj, że wszystko jest okej. Po prostu trochę się o ciebie martwię, rozumiesz? Bo nie wszystko jest u ciebie dobrze, prawda?
Gapiłem się na niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Któraś z powiek zaczęła mi nawet drgać. Zacisnąłem usta i wgapiłem się w niego, a potem w budynki daleko za nim. Nie chciałem kontynuować tej rozmowy i mu odpowiadać. Nie znosiłem mówić o uczuciach, chyba że żartem. Jeszcze bardziej nienawidziłem mówić o swoich problemach i troskach, dlatego po krótkiej chwili uśmiechnąłem się krzywo, poklepałem Petera po ramieniu i zacząłem iść dalej.
– To nie jest ważne. Chodź, bo ucieknie ci tramwaj.
Chłopak westchnął cicho i w ciszy doszliśmy do tego przystanku bez ludzi. Tabu siedział sobie grzecznie pod ławką i lizał tam, gdzie nie przystało w miejscu publicznym. Nadal było mi cholernie głupio, ale starałem się to ukryć za maską "mam wyjebane". Peter chyba myślał nad zaczęciem jakiegoś nowego tematu i finalnie zagadał mnie o to, kiedy znowu spotkamy się.
– Jeżeli chcesz wpaść jeszcze przed Świętami, to zapraszam! Możemy pograć w Monopoly i wypić wino. Albo soczek.
– Wolę soczek. Może wpadnę w weekend? Jak mi się naprawi ręka, to pewnie wbiję do ciebie przez okno, więc nie zdziw się, jak zobaczysz czerwonego kolesia na ścianie.
– Kupię i soczek, i wino. Może jednak się skusisz?
– Zobaczę – uśmiechnął się nieśmiało. Jeny, czułem się trochę jak zabujany szczeniak podczas takiej rozmowy. Rozprawialiśmy jeszcze trochę o tym, co będziemy robić, aż kilka minut później przyjechał jego tramwaj. Pete poklepał mnie na pożegnanie po ramieniu, rzucił mi uśmiech i wszedł do pojazdu komunikacji miejskiej. Odprowadziłem wzrokiem odjeżdżający tramwaj, a dopiero gdy zniknął za kolejnym przystankiem, zawołałem Tabu i wróciliśmy (ale po drodze zaszedłem jeszcze do tych meneli i powiedziałem, żeby zrealizowali swoje marzenie, bo bardzo chętnie zajdę kiedyś do ich baru kanapkowego).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro