Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Lubię słowo "randka"


Wróciłem do domu taksówką, a kierowcą okazał się być jakiś mój wielki fan, który gdy tylko zobaczył, że do jego samochodu wsiada Spider-Man w przydużej bluzie, aż obrócił się do mnie i natychmiastowo poprosił o autograf. To było całkiem słodkie i podniosło mi parę wartości, a że miałem dobry humor po wyjściu od Wade'a, to napisałem mu na szybko na jakiejś kartce "Spider-Man" i narysowałem małą taksówkę. Właściwie rysowałem ją przez całą drogę, gdy koleś mnie zagadywał i nie pozwalał utknąć mi we własnych myślach. Chciałbym już się zamknąć w cichym pomieszczeniu i po prostu oddać myślom, wrócić do wczorajszej sytuacji z Tonym, ze stoczoną walką z Otopusem, no i moim trafieniem do domu Deadpoola. Cholera, dużo tego było, a musiałem teraz rozmawiać z taksówkarzem! W sumie może to i lepiej, nie musiałem się tym zadręczać w środku miasta.

Wręczyłem kierowcy zapłatę, autograf z rysunkiem, przybiłem mu piątkę i wyszedłem z samochodu. Wysadził mnie tuż przed Stark Tower, gdzie mieszkałem z przybranymi ojcami, którzy i tak mieli mnie w dupie. Przynajmniej miałem już blisko i nie marzłem, mimo że na cienkim spandexie miałem tylko bluzę śmierdzącą Wilsonem.

Nie wiem, czy miałem teraz ochotę na spotkanie ze Stevem. Chyba nie. Zależy co chciał mi powiedzieć. Jeżeli chciał mi wyjaśnić jakkolwiek wczorajszą sytuację i przeprosić, mogę się zgodzić na rozmowę, ale jeśli miał do mnie znowu jakieś wyrzuty, to podaruję. Na ten moment byłem po prostu zmęczony ludźmi i miałem ochotę położyć się w samotności.

Wszedłem do windy i wybrałem piętro, na którym mieszkaliśmy. Normalnie pewnie wbiłbym przez okno od góry, skoro już byłem w stroju Spider-Mana, ale ramię nie pozwalało mi na latanie jeszcze przez dłuższy czas. W trakcie jazdy zagadał mnie Jarvis.

– Dzień dobry, panie Parker. Dawno nie widziałem pana w kostiumie w windzie. Co to za okazja? – uśmiechnąłem się krzywo i rozejrzałem, a wtedy zdjąłem maskę. Westchnąłem cicho i wskazałem na ramię.

– Mały wypadek w pracy. Jest ktoś w domu?

– Nie, proszę pana. Pan Stark powiadomił mnie, że nie wróci przez najbliższy tydzień do domu, pan Rogers również został pilnie wezwany na osobną misję tego ranka.

– Mhm, super. Mogłem się tego spodziewać.

– Ale pan Rogers martwił się o pana, panie Parker. Przed momentem wysłałem mu powiadomienie, że wrócił pan do domu.

– Dzięki, nianiu.

Milczałem już przez cały pozostały czas jazdy w górę. Zewsząd otoczyły mnie ciemne chmury przygnębienia, samotności i w pewnym stopniu nawet zdrady. Miętosiłem w dłoni swoją maskę, myśląc teraz o tych wszystkich wydarzeniach, które stały się nagle czynnikiem mojego rozdrażnienia. Miałem znów ochotę wyskoczyć po prostu przez okno i polatać po mieście, i wyrzucić z siebie emocje, jednak nie mogłem. Musiałem siedzieć w domu.

Skierowałem się do kuchni i zajrzałem do lodówki. Steve jednak spróbował tej kaczki, ale nie odpisał mi na liścik. Nigdy tego nie robił, a ja i tak pisałem im te karteczki. Nie byłem głodny. Zamknąłem lodówkę i usiadłem ciężko na kanapie przed wielkim telewizorem Starka. Kurna, coraz częściej miałem ochotę się już od nich wyprowadzić i nie być zależnym od osób, które pewnie i tak nie dbały o to, jak się czułem. Byłem dla nich chyba tylko takim darmozjadem, który mieszka pod dachem Starka, nie zarabia na siebie i jeszcze pewnie ich wkurza samą swoją egzystencją. Rozumiałem, że wyjeżdżali ze względu na pracę i to był ich obowiązek, ale nie potrafiłem pozbyć się nieznośnych myśli, że może tak naprawdę coraz chętniej unikali kontaktu ze mną. Żaden z nich nigdy nie wziął mnie ze sobą na misję, a wymówka typu "mógłbyś zostać ranny lub martwy" była irracjonalna. A co, niby jak sam wyskakuję w stroju na miasto i biję się ze złoczyńcami, to nie jestem ranny? Tak jak teraz? Raczej praca zespołowa jest bezpieczniejsza niż w pojedynkę, tak? Chyba że nie chcieli ponosić konsekwencji mojej ewentualnej porażki i lepiej jak spieprzę coś na własnej misji, niż u nich.

Dobra, koniec marudzenia. Mógłbym się jeszcze dużo bardziej o tym rozgadać, ale wolę nie zapadać się w swojej beznadziei jeszcze bardziej. Dopiero jutro miałem wykłady na studiach, do których wyjątkowo nie chciałem się przygotowywać, dlatego włączyłem sobie grę na konsoli, przy której spędziłem resztę dnia. W pewnym momencie napisał do mnie nawet kumpel z uczelni z pytaniem, czy nie chciałbym wyskoczyć na piwo, ale nawet mu nie odpisałem. Koleś zapomniał, że jestem abstynentem, czy co? Zresztą miałem naprawdę parszywy humor i totalny brak chęci na wychodzenie gdziekolwiek. Z drugiej strony strasznie bolała mnie wizja siedzenia w pokoju zupełnie samemu, gdzie tylko Jarvis mógł ze mną porozmawiać, ale sztuczna inteligencja zamontowana w domu to nie to samo, co przyszywani ojcowie. Starałem się nie mieć im za złe ich zachowania. Teraz to było mi już chyba bardziej przykro, że zaczęli mnie tak zlewać. Nawet jakbym chciał z nimi poważnie porozmawiać, musiałbym się chyba wpisać do kalendarza jak oczekujący petent, by znaleźli dla mnie choć pięć minut.

Wyłączyłem konsolę, za oknem było od dawna ciemno. Za tydzień będzie Boże Narodzenie, a znając "tydzień pracy" Tony'ego, na pewno się spóźni, bo tu zaskoczy go jakaś niespodziewana konferencja, tu jakieś spotkanie, tu jakaś randomowa walka albo kuszący kurort z dobrym winem. Sprawa Steve'a przedstawiała się identycznie.

Podniosłem się z kanapy i poszedłem do łazienki, gdzie zdjąłem w końcu bluzę Dedpoola i spojrzałem na swoje opatrzone ramię. Wszystko trzymało się dobrze, jednak na noc i tak powinienem sobie to odświeżyć i zobaczyć, jak się goiło. Zdjąłem z siebie bandaż, a i gaza odeszła teraz bez problemu i nie przykleiła się do krwawej rany, więc nie miałem zbytnich trudności. Mimo że spałem dzisiaj do południa, byłem mocno zmęczony i położyłem się przed dziewiątą.

***

Następne dni miałem nudne. Czułem się jak upośledzony z tym ramieniem i strasznie kusiło mnie, by jednak wcisnąć się w pajęczy strój i patrolować miasto, ale ledwie pisałem notatki na wykładach, to co dopiero mówić o skakaniu między budynkami. Byłem jak taki nudny random bez pasji i pomysłu na życie, a w dodatku strasznie samotny, bo wracałem każdego dnia do pustego mieszkania i witałem się jedynie z Jarvisem. Myślałem nawet o tym, czy by się jednak nie spotkać z Wadem i oddać mu tę bluzę, ale to on mnie pierwszy z tym zaskoczył. Napisał trzy dni później po naszym spotkaniu smsa:

"Cześć, Pająku! Z tej strony Wade. Pamiętasz o tym taco, które miałeś mi postawić? Nadal czekam!"

Siedziałem w tamtym momencie w metrze i wracałem z uczelni. Uśmiechnąłem się do telefonu i od razu mu odpisałem, a przy okazji zapisałem sobie jego numer.

"Cześć, Pool. Mam wolny wieczór i pustą lodówkę, chętnie zjem coś na mieście."

"Cudownie!! Wiesz gdzie jest knajpa u Barry'ego? Nigdzie indziej nie dostaniesz bardziej zajebistego żarcia."

"Chyba tak. Za godzinę na miejscu?"

"Yup"

Wysłał mi jeszcze emotkę pieska. Włożyłem komórkę do torby, a przystanek później wysiadłem na swojej stacji. Wszedłem na moment do domu, by odłożyć niepotrzebne rzeczy i przebrać się w coś lepszego niż luźne spodnie i znoszoną koszulę. W dżinsach i czarnej bluzie poczułem się bardziej ludzko i wyjściowo. Wpakowałem do torby czerwoną bluzę Wade'a, którą zamierzałem mu oddać, a także portfel, telefon i sieciowody. Zawsze warto mieć przy sobie swoją "broń".

Szybko wyszedłem. Kojarzyłem tę knajpę, o której wspomniał Deadpool, jednak nie orientowałem się, jak można tam dojechać. Wziąłem po prostu taxi i wskazałem adres. Śmieszne, że zawoził mnie ten sam taksówkarz co ostatnio, a autograf ode mnie przywiesił sobie gdzieś przy kierownicy. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale nie zagadałem o to kierowcy. Przez te straszne korki i zły stan dróg, które zasypane były śniegiem jednak się spóźniłem. Chciałem już nawet pisać do kumpla, że będę później, ale stwierdziłem, że o takie bzdury pisać nie będę. Zresztą to było tylko dziesięć minut.

Wszedłem do parnego pomieszczenia pachnącego kuchnią meksykańską. Rozejrzałem się, bo osób o tej porze było tu naprawdę sporo, ale nie musiałem wcale długo szukać, bo Wade znalazł mnie pierwszy. Pomachał do mnie z oddalonego stolika, do którego podszedłem z nieśmiałym uśmiechem. Położyłem torbę na ziemi. 

– Hej! Przyniosłem ci twoją bluzę, ale chyba później ci ją dam, nie? – zdjąłem z siebie kurtkę. Naprawdę było tu gorąco.

– Jasne, nie ma stresu. Skoro mówisz, że masz wolny wieczór, to chyba spędzimy trochę czasu razem, hm? – uśmiechnął się zachęcająco, na co się tylko kłopotliwie zaśmiałem.

– Czemu nie? Zależy gdzie byśmy potem skoczyli.

– To się jeszcze zobaczy. Jak twoje ramię? Wyglądasz dobrze.

– Jest znośnie, nic mi się tam nie babrze, ale wciąż trochę boli. Um, co zamawiasz? Chcesz do tego taco coś do picia? – spytałem, patrząc w kartę menu na stole. Nie za bardzo znałem się na meksykańskich smakach, dlatego postanowiłem wybrać jakąś standardową wersję taco i lemoniadę. Wade wziął opcję powiększoną i piwo.

– Ej, a ty tak serio chcesz czekać z tym piciem do dwudziestego pierwszego roku życia? Wiesz, że nikt tak nie robi, nie? – zaśmiał się jakby drwiąco, ale nie odebrałem tego źle. Każdy mi tak dogryzał.

– Nie no, nie chodzi mi o jakąś taką rygorystyczną granicę, bo wiek to przecież tylko liczba. Po prostu nie chcę pić, nie potrzebuję tego – wzruszyłem ramionami, a w oczach Wade'a dostrzegłem cień podziwu. A potem znów uśmiechnął się krzywo.

– Czyli jakbym chciał wziąć cię na piwo, to byś wypił? Albo nawet nie, inaczej! Jakbyś był na romantycznej kolacji, to czy byś spróbował wina? – poruszył sugestywnie brwiami, a ja starałem się nie speszyć. Nie udało mi się.

– Pewnie bym wypił, skoro byłaby taka okazja.

– Okej! Zapiszę to sobie na naszą następną randkę – jak on mógł mówić to w tak spokojny sposób?!

– Nie jesteśmy na randce – burknąłem i podrapałem się po nosie, choć był to tylko śmieszny odruch bezwarunkowy, gdy się stresowałem i chciałem odwrócić wzrok.

– Jak to nie? Dwoje ludzi siedzących przy stoliku ze świeczką, bo specjalnie taki wybrałem, to dla ciebie nie randka? Śmierdzi mi tu chemią. Nie czujesz, Pete? To nie może być przypadkowe! – nie wiem, czy robienie sobie ze mnie jaj tak bardzo go radowało, ale tak przeszywał mnie wzrokiem, że zaparło mi wdech. Chciałem zaprzeczyć, ale jakby zabrakło mi słów. Wade nagle roześmiał się głośniej i pokiwał jedynie głową.

– Nie stresuj się tak, Parker. Żartuję sobie. A w sumie może nie? – ostatnie zdanie wyszeptał, znów rzucając mi zaczepne spojrzenie.

– Zapomnij i wybij to sobie od razu z głowy.

– Nah, nie umiesz się bawić, ale zobaczysz, że jeszcze ulegniesz mojemu urokowi osobistemu – wskazał z teatralną lubością na swoją twarz. Prychnąłem z rozbawieniem.

– Tak, już od razu. Najpierw mnie upijesz, a potem pokażesz, na co stać cię ten urok, tak?

– Szybko łapiesz!

Nie za dobrze czułem się w rozmowie prowadzonej z taką ironią, ale na szczęście zaraz zmieniliśmy temat. W sensie lubiłem ironię i dogryzanie sobie, ale z Wadem nie byłem pewien, czy żartował, czy nie. Ciężko było go wyłapać i w dodatku miał wyjątkowy talent do peszenia mnie. Zaraz jednak zapytał mnie już normalnie, jak minęło mi tych kilka dni. Odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że słabo, bo ojcowie nadal mają na mnie wylane, że jestem zajęty studiami i ogólnie ostatnio nie mam nastroju na cokolwiek.

– Aż się dziwię, że chciało mi się dzisiaj wychodzić, ale chyba tego potrzebowałem. Ile można siedzieć samemu w domu? Cieszę się, że do mnie napisałeś – uśmiechnąłem się lekko.

– Rany, zbierałem się do tej wiadomości od rana!

– Serio? Do mnie można luźno pisać.

– A bo ja to wiedziałem? Musiałem dobrać w tym smsie idealne słowa, by wyszło naturalnie i dobrze jednocześnie. Och, no i jeszcze żeby nie popełnić jakiegoś błędu. Nie strzeliłem literówki, nie?

– Chyba nie. Jeny, nie zwracam uwagi na takie szczegóły, wyluzuj – chociaż widziałem, że i tak był przy mnie rozluźniony. Moment później przyszło nasze zamówienie. Bardzo sympatycznie spędzało mi się z nim czas, a potem, gdy już sam poczułem się dużo pewniej, żartowaliśmy z siebie jeszcze więcej. Jakaś bariera niepewności zaczęła pękać, a my zachowywaliśmy się jak dobrzy przyjaciele. Zaczęliśmy opowiadać sobie wzajemnie o akcjach, które przeżyliśmy wspólnie, ale i nie tylko o tych. Wade był ciekawy działania moich sieciowodów i czy sam je wymyśliłem.

– Wymyśliłem i zaprojektowałem sam. Przez okres liceum używałem tych swoich, a pajęczynę robiłem w zlewkach na biologii pod ławką, a potem poznałem pana Starka i nieco ulepszył mój sprzęt. Teraz używam jego wersji, moja była bardziej prototypowa.

– Znasz Starka? To całkiem duży fejm! Jak się poznaliście? Ja zdążyłem go wkurzyć kilkakrotnie i raz podjebałem mu transport, ale chyba zapomniał. Ma tego sporo, chociaż i tak wolę go na razie unikać.

– Uuch, jak ja go poznałem? Wyczaił mnie chyba pewnego razu, gdy patrolowałem miasto i zaproponował mi wspólną misję w Niemczech. Wiesz jak świetnie leciało się prywatnym samolotem z Tonym Starkiem? Do dzisiaj to przeżywam! I zapewne zapomniał o tym, że coś mu ukradłeś, bo nigdy nie wspominał o Deadpoolu.

– Serio? Ale tak nic nic? To całkiem przykre. A jak się teraz miewa nasz dupkowaty miliarder? Pracujecie jeszcze razem? – naburmuszyłem się trochę. Nie wspominałem Wade'owi, że to Stark był jednym z moich ojców i chyba wolałem mu tego jeszcze nie mówić.

– Nie, od dawna mnie nigdzie nie zabrał. Nie martw się, że o tobie zapomniał, bo o mnie pewnie też.

– Co się tak przejąłeś? Czego się można było po nim spodziewać? Ja tam się nim nie martwię, ale ty jakoś tak posmutniałeś. Skoro Stark ma cię w dupie, to ty go miej tym bardziej! Nie w dosłownym sensie, bo byłbym zazdrosny. I to byłoby chore. Uch, zapomnij o tym porównaniu.

Uśmiechnąłem się delikatnie.

– Masz rację, nie będę się nim przejmował. Tylko sobie życie zatruwam. Na co komu Tony Stark?

– No i to rozumiem! Dobra, koniec rozmów o bogatych dupkach. Widzę, że na stole już nic nie mamy, to zwijamy się powoli? Przez te zapachy to zaraz zamówię sobie drugą porcję.

– Nikt ci nie broni jeść.

Wade złapał się za policzki i spojrzał na mnie wielkimi oczami.

– Gdzie ty się podziewałeś całe moje życie? – spytał, na co prychnąłem i się jednak podniosłem.

– Dobra, zmywamy się. Najwyżej zje się hot-doga na stacji benzynowej, jak będziesz głodny.

– Ja zawsze jestem głodny, skarbie – uśmiechnął się flirtownie, zakładając na siebie kurtkę. Również ubrałem się, założyłem na zdrowe ramię torbę i podszedłem do lady, by zapłacić. Po wyjściu uderzyło nas grudniowe zimno.

– Gah! Jak ja nienawidzę mrozów. Jeśli mamy się jeszcze cieszyć swoim towarzystwem, to gdzieś w środku – burknął Wade i schował nos w szalik. Mnie chłód był bardziej obojętny niż jemu, ale zgodziłem się.

– A co proponujesz? Ukulturalnimy się i zajdziemy na herbatę do jakiejś kawiarni?

– Aaaa może na piwo?

– Gorąca czekolada?

– Wóda?

– Kawa i ciastko?

– O, wiem! Grzaniec.

Westchnąłem.

– Nie dziw się, że wziąłem cię wtedy za pijaka! Ty rzuciłeś propozycję taco, ja proponuję herbatę. Zresztą już i tak wypiłeś piwo.

– Aleś ty zaborczy – burknął, ale po chwili rozchmurzył się – Dobra, wygrałeś. To co, idziemy do mnie? Nawet ostatnio kupiłem taką dobrą herbę! I zapłaciłem za ogrzewanie, nie będzie już zimno. 

Spojrzałem na zegarek. Było po ósmej, ale wcale nie musiałem się spieszyć do domu, więc zgodziłem się. Po co mielibyśmy siedzieć w kawiarni, skoro na kanapie będzie wygodniej (i darmowo)?

– Czemu nie? Możemy nawet coś obejrzeć.

– Czytasz mi w myślach! Oglądałeś "RENT"? Ten musical.

– Nie siedzę za bardzo w musicalach.

– Ooo, mówisz to bardzo odpowiedniej osobie! Wciągnę cię w to, zobaczysz. "RENT" mam na płycie. Ostrzegam, że lubię śpiewać i przeżywać. Nie wypuszczę cię dzisiaj, aż tego nie obejrzysz i nie powiesz mi, że to najlepsza produkcja, jaką zobaczyłeś w życiu – spojrzałem na niego z uśmiechem. Miło się patrzyło na tak podekscytowanego człowieka z pasją.

– Skoro tak mówisz, to nie może być złe.

– Absolutnie nie! 

___________________________________

Myślę o napisaniu czegoś z uniwersum Detroit Become Human. Byłby ktoś chętny do czytania? ;)) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro