Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Szybko i beznadziejnie


Włączyłem piekarnik, pod nosem nuciłem coś od Three Days Grace, potarłem o siebie dłonie i spojrzałem na przygotowane mięso z kaczki w szklanym naczyniu żaroodpornym, które czekało już tylko na upieczenie. Zerknąłem też na otworzone na blacie wino, które doprawiło danie w ten idealny sposób, w jaki powinno być doprawione. Przez całą podróż autobusem do domu myślałem o tym człowieku, którego wtedy zaczepiłem pod sklepem, a który finalnie mi pomógł i kupił butelkę, której nie kupiłbym ja. Zawsze było mi szkoda takich ludzi, a koleś wcale nie wyglądał na starego. Właściwie mógł być maksymalnie dziesięć lat starszy ode mnie, a wyglądał jak w pilnej potrzebie. No i ta jego skóra... O rany, nie obraził się na mnie? Nie odebrał mojej propozycji pomocy za coś chamskiego albo nieodpowiedniego? Zmarszczyłem brwi i przeczesałem włosy dłonią. Fajnie, jakby zadzwonił. Może nie miałbym mu do zaoferowania dużo własnych pieniędzy, ale może był też po prostu samotny?

– Kurde, Peter. Kiedy zaczęło ci się tak nudzić, by zagadywać do biednych ludzi i umawiać się z nimi na kawę? – burknąłem sam do siebie i zajrzałem do telefonu. Nadchodziła szesnasta, za jakieś dwie godziny powinni wrócić. Gdy piekarnik rozgrzał się, wsadziłem do niego kaczkę, a potem pomyślałem, że przydałoby się jeszcze jakoś ogarnąć w domu, by nie było bałaganu na tę ich rocznicę. Choć w sumie wcale nie było tak najgorzej, maszyneria Tony'ego często sprzątała mieszkanie za domowników.

Swoją drogą też lubię czasem burzyć czwartą ścianę, więc może wyjaśnię swoją sytuację. Mam na imię Peter, dwadzieścia lat, studiuję na wydziale biol-chemicznym z fakultetami z fizyki i astrofizyki, a także mieszkam ze swoimi dwoma przyszywanymi ojcami. Przyszywanymi, więc mam nadzieję, że nikt zaraz nie wyjdzie z aplikacji i pomyśli o cholernych mpregach. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. A może jednak niestety? O śmierci moich rodziców musiał słyszeć każdy, nawet początkujący, fan Spider-Mana. Potem zdany byłem na swoje wujostwo, następnie już tylko na ciocię. Życie chyba bardzo lubiło kopać mnie po jajach, bo w pewnym momencie zabrakło mi nawet cioci May, gdy zabrała ją choroba. Jako szesnastolatek bez niczego już sam myślałem, by się poddać i ze sobą skończyć, no bo, kurde, to mogło dobić już każdego. Zainteresował się mną na szczęście pan Stark, z którym wtedy zacząłem swoją współpracę superbohaterską. Z początku nasza relacja była strasznie sztywna, a mnie było cholernie głupio, że mnie tak po prostu wziął pod skrzydła i zaczął wszystko finansować. Chciałem zacząć chodzić do pracy, by zarobić trochę sam na siebie, ale mi zabronił i stwierdził, że miałem skupić się na nauce, a także byciu Spider-Manem. Po kilku miesiącach zauważyłem w nim prawdziwego ojca, którego tak było mi brak. Dokładnie trzy lata temu relacja Tony'ego i Steve'a Rogersa, jego długoletniego przyjaciela, zagłębiła się nieco i mieszkaliśmy już we trójkę w tym mieszkaniu na Manhattanie. Steve'a się już aż tak nie krępowałem, choć zajęło mi trochę czasu, aż przeniosłem się z nazywania go per Kapitan albo pan Rogers na Steve. Teraz do obydwu mówiłem po imieniu.

Dobra, to był taki zwięzły wstęp. Skoro ojcowie mieli trzecią rocznicę związku, postanowiłem zrobić im dobrą kolację, a potem wymknąć się w swoim spandexie na kilkugodzinny patrol po mieście, żeby już im nie przeszkadzać. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl, dalej przeglądając internet w telefonie.

***

Nie chciało mi się opisywać tych dwóch godzin czekania, bo zająłem się czytaniem i to nie miałoby większego sensu, chyba że przytoczyłbym jakiś fragment o czytanych komórkach roślinnych, które mnie zainteresowały. Generalnie przed osiemnastą zasłałem stół białym obrusem, wyłożyłem talerze i sztućce, nalałem do kieliszków pozostałe wino i zapaliłem świecę. Idealnie! Powinienem za to dostać order Dobrego Syna. W momencie wyciągania kaczki z piekarnika usłyszałem otwierane w przedpokoju drzwi. Wyszczerzyłem się i stanąłem na środku salonu, by powitać radosną parę, ale ujrzałem tylko spieszącego się Tony'ego. Spojrzał na mnie tylko przelotnie i pobiegł do gabinetu, z którego wziął jakąś torbę. Obserwowałem go z zaciekawieniem, a gdy wyszedł i zetknął się ze mną spojrzeniem już na dłużej, skrzywił się na widok jedzenia, które trzymałem.

– Peter, czy ty to... że dla nas? Cholera, przepraszam cię młody, ale nic z tego. Nawet nie pytaj, wszystko mi się zawaliło w pracy. Muszę się spieszyć, szofer na mnie czeka, zaraz jadę na lotnisko, a wtedy lot do Wenecji i... Gah! durna praca. Dzięki za chęci, ale nie możemy. Steve powinien wrócić za godzinę albo dwie, to zjecie sobie razem.

– Ale...

– Narka! – i wyszedł, zostawiając mnie z gorącą kaczką w szklanej misie oraz moim zrujnowanym planem. Patrzyłem jeszcze jakiś czas na zamknięte drzwi, a potem odłożyłem kolację na blat kuchenny. Kurde, serio był tak strasznie potrzebny w tej pracy, by zaraz porzucać swoją rodzinę na kolejnych kilka dni, skoro miał lecieć do Włoch? Usiadłem na wysokim taborecie i podparłem się pięścią o policzek.

– Ciekawe, czy chociaż na Święta wróci – burknąłem pod nosem. Rok temu spędzałem Święta sam, bo im się wzięło na jakieś misje ratowania świata i nie chcieli zabierać mnie, Spider-Mana, bo "coś mogło mi się stać". Taa, coraz częściej myślałem, że ich wymówka tak naprawdę brzmiała "mógłbyś coś spieprzyć". Nie chciało mi się jeść tej kaczki. Napisałem krótką notkę dla Steve'a, żeby zjadł albo dał biednym, bo ja wrócę późno. Bez zwłoki po prostu przebrałem się w spandex i wyskoczyłem przez okno, by zająć się patrolowaniem miasta. Zazwyczaj poprawiało mi to humor, jednak teraz po prostu chciałem urwać się z domu na dłużej, by już z nikim się nie widzieć.

– Śmieszne, że tamten alkoholik miał rację. Faktycznie, ty chcesz być dla kogoś miłym i robisz mu jedzenie, a ten i tak cię zostawia. Super, zacznę częściej słuchać typów z ulicy. – burknąłem do siebie już podczas lotu nad Bronxem. Nie byłem nawet jakoś bardzo skupiony na tym, by patrzeć na ludzi w dole i szukać rozrób. Wolałem zatopić się w myślach i poużalać nad sobą, jednak mój pajęczy zmysł nie miał tak wylane na rzeczywistość jak ja i poczułem w głowie ten znany ostrzegawczy wibrator.

– Co jest? – spytałem sam siebie i przyczepiłem do ściany jednej z kamienic. Miałem dużą nadzieję na jakąś akcję, chociaż nie sądziłem, że nadejdzie tak szybko. Kilkanaście metrów pode mną na lewo zauważyłem dwóch zakapturzonych typów majstrujących coś z wpłatomatem. Podrapałem się po skroni i zbliżyłem nieco, przenosząc się na róg budynku, na którym wisiałem. Gdyby nie mój szósty zmysł, nie zwróciłbym na nich uwagi, bo zachowywali się bardzo spokojnie jak na to, że właśnie hakowali bankomat. Coś im jednak zaczęło nie wychodzić z tą kabelkową robotą i jeden zaczął się burzyć, że wystarczy zniszczyć puszkę i siłą wyciągnąć hajs. Zaczęli się kłócić, a wtedy ja wkroczyłem do akcji. Skoczyłem na asfalt i stanąłem za nimi.

– Ależ panowie, nie ma żadnej spiny! – położyłem im dłonie na ramionach, a gdy się obrócili i zauważyli Człowieka Pająka, zareagowali natychmiast. Wyższy zamachnął się, by sprzedać mi cios w twarz, którego uniknąłem bez mrugnięcia okiem. Drugi w tym czasie wyjął broń palną i wycelował, jednak zręcznie i szybko wyrwałem mu pistolet z dłoni, by uderzyć go nim zaraz w potylicę. Upadł, jednak został jeszcze ten wyższy, który kopniakiem odepchnął mnie na ziemię. Wypuściłem pistolet z dłoni i chwyciłem się za brzuch, co koleś natychmiast wykorzystał. Skoczył do mnie, wyjął swoją własną spluwę i bez konkretnego celowania zaczął do mnie strzelać. Odturlałem się, szybko wstałem i schowałem za bankomatem, który dostał już dwie kulki. Jeden z wcześniejszych pocisków drasnął mnie w ramię, jednak przez przypływ adrenaliny nawet tego nie czułem. Strzeliłem w twarz gościa pajęczyną, co go mocno zdezorientowało. Podbiegłem, wyrwałem mu z ręki broń i postąpiłem podobnie jak z jego partnerem. Teraz leżeli oboje. Rzuciłem pistolet na ziemię, złożyłem dwóch złodziei obok siebie na ziemi i związałem sieciami, a na czoło wyższego przykleiłem kartkę z notką dla policjantów, by się nimi zaopiekowali. Wezwałem gliniarzy z budki telefonicznej, przedstawiając się jako Ferdynand, który widział całe zajście i tę świetną akcję, którą odwalił Spider-Man.

– Mówię serio, powinniście kiedyś uhonorować gościa medalem. Robi dobrą robotę dla miasta! – specjalnie zniżyłem nawet głos, by brzmieć bardziej wiarygodnie, ale pan policjant nie miał chyba nastroju na wychwalanie wroga publicznego w czerwonym spandexie numer jeden, więc odparł mi jedynie sucho, że zaraz będą. Odłożyłem słuchawkę, wziąłem się pod boki i westchnąłem. Nadal nie rozumiałem, co oni do mnie mieli? Postanowiłem polecieć dalej, choć humor miałem zdecydowanie lepszy, gdy przestałem myśleć o Tonym i Stevie. A w dodatku na dworze było straszliwie zimno, więc wolałem się rozruszać i znaleźć sobie kolejną robotę. W Nowym Jorku wcale nie trudno o rozróby, o czym miałem się zaraz przekonać. 

__________________________

Nie miałam pomysłu na jakiś chwytliwy tytuł, a że rozdział jest faktycznie krótki, szybki i przedstawia chujową sytuację, to ten XD Zdecydowanie wolę pisać Wadem. 

Do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro