Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Teraz to naprawdę mnie lubią


Minęły dwa tygodnie. Zdążyły zlecieć święta, które Pete spędził w gronie rodzinnym i ze mną dnia następnego, przeżyliśmy też razem Sylwestra. Odnośnie wigilii Nowego Roku wysnuwa się ciekawa, ale niezbyt fajna historia. Spędziliśmy ten wieczór we dwójkę, tyle że w swoich czerwonych strojach roboczych i na walce z jakimś typem, który poczuł magię fajerwerków i zaplanował sobie podpalenie całego miasta. Koleś cały nosił się w płomieniach zupełnie jak Człowiek Zapałka z Fantastycznej Czwórki, ale nie byli ze sobą w żaden sposób powiązani. Szkoda, bo nie przepadam za Johnym. No, generalnie po ekscytującej walce z żywym ogniem, który zaatakował moją urokliwą twarz i oczy, potrzebowałem więcej czasu na wyleczenie się, a potem także i zszycie maski na nowo. Cudownie. Jedyny miły aspekt tej nocy był taki, że Pete spał u mnie. Mieliśmy wypić sobie szampana i zjeść parówki w cieście, a zamiast tego padliśmy wycieńczeni po godzinie drugiej w nocy z poparzeniami pierwszego stopnia. Teraz siedzę przed uczelnią Petera i czekam, aż wróci z zajęć. W sumie nie wie, że wyciągam go dzisiaj na obiad, bo gdybym mu to wcześniej zaproponował, pewnie odmówiłby. Generalnie mamy coraz więcej spięć w naszej relacji. Sprawa Bucky'ego ciągnie się bez rozwiązania, typ ciągle mieszka w Stark Tower i baluje z Kapitanem, a Peter nie śpi po nocach, bo pilnuje, by nie stało się nic złego z udziałem Zimowego Żołnierza. Przypominam - dwa tygodnie. Biedak wygląda jak śmierć, wciąż patroluje miasto w swoim pajęczym stroju, chodzi na uczelnię, czuwa we własnym domu o bezpieczeństwo ojca, a w dodatku użera się ze mną. Oczywiście staram się go wspierać i odciążać, ale nie może odjąć sobie tych obowiązków, przez co jest coraz bardziej padnięty, a jednocześnie jego humor porównywałem do tykającej bomby. Jeden mój żart za dużo kończył się kłótnią. No, przechodzimy chujowy czas, a sam nic nie robię w związku ze sprawą Bucky'ego, który wciąż wydawał mi się mocno pojebany. Nieustannie dzwoniłem na numer byłego zleceniodawcy, ale jak na złość już nigdy więcej nie odebrał. Udawał chyba, że nie istniał, a przez to wszystko wydawało mi się, że coraz bardziej traciłem w oczach Petera. Przecież Bucky żył pod jego dachem i widział każdego dnia, że był spoko gościem, a ja sobie coś uroiłem. Nie powiedział jeszcze tego na głos, ale za każdym razem, gdy nawijał się ten temat, Pete patrzył na mnie tym swoim suchym spojrzeniem.


Jakbym miał zobrazować wam te wszystkie myśli, które mi krążyły od tego czasu w głowie, zajęłoby to dwa rozdziały, ale przecież nikt nie chce się zagłębiać w moje obawy, podejrzenia, dedukcje i anegdotki. Zresztą sam bym się w tym zaplątał. Zawsze kiepsko szło mi pisanie rozprawek w szkole.


Gdy po pół godzinie siedzenia na zimnym murku uniosłem wzrok, zauważyłem swojego chłopaka wychodzącego z gmachu uniwersytetu. Podszedł do mnie, szurając stopa za stopą po zimnym gruncie. Uniósł rękę w geście powitania i uśmiechnął słabo. Zrobiłem to samo, ale bardziej żywo.

- Czy nie miałeś szukać sobie dzisiaj pracy? Chyba że chcesz zatrudnić się na uniwerku, to moglibyśmy prowadzić skryty, namiętny romans między wykładowcą a studentem. - zagaił Pete i parsknął cicho. Dotknąłem go zaczepnie w policzek.


- Kuszący pomysł, ale już znalazłem sobie rano robotę, dlatego przyszedłem cię odebrać. Najemnik zarabia szybciej i lepiej niż wykładowca, a i romans ze mną chyba nie jest najgorszy. Co powiesz na sushi?


- Czekaj, jaką znalazłeś pracę? - spytał podejrzliwie, patrząc na mnie. Szliśmy w kierunku... w sumie nie wiem gdzie. Prosto.


- Weasel skołował numer jakiejś dziewczyny, która chciała zemścić się na swoim byłym, co ją skrzywdził i zostawił. Nieeco drastyczny sposób, ale trochę nastraszyłem kolesia, pokazałem mu  broń blisko jego twarzy i obiecał, że przeprosi loszkę za bycie chujkiem. Takim oto sposobem mam dla nas na sushi. Chyba że wolisz ramen?


- Dobrze, że chodziło tylko o to. I wiesz, nie jestem głodny. - odparł i przetarł kąciki oczu, po czym ziewnął.


- Znowu spałeś na wykładzie? - spytałem cicho i schowałem ręce do kieszeni.


- Ta.


Wypuściłem powietrze przez usta.


- Już ci mówiłem, co sądzę o twoim przemęczaniu się. Jak sobie zrobisz przerwę od wykładów, to ci się nie stanie nic złego, a wręcz przeciwnie. Miej jakieś zdrowe priorytety w życiu. - już przeprowadziliśmy na ten temat dwie dłuższe rozmowy, dlatego już się czułem wyprany z chęci na ciągniecie tego wszystkiego od nowa.


- A ja ci już mówiłem, że wykłady to nie rzecz, która mnie wykańcza najbardziej. Lubię tam chodzić i nawet nie zależy mi na tytule doktorskim, papierek to papierek. Jak sobie słucham wykładowców lub u nich śpię, to mogę się oderwać od sytuacji w domu. - odparł równie beznamiętnie.


- Skoro ci na tym nie zależy, to po co się zrywasz rano i jedziesz na te zajęcia, zamiast nadrabiać sen we własnym łóżku? Pete, proszę cię no. - uniosłem w zrezygnowaniu głowę do góry. Milczał przez moment, zapewne nie chcąc mi odpowiadać. Zerknąłem na niego z zaniepokojeniem. Wydawał się przygaszony i niechętny na rozmowę. Podrapałem się po karku i odwróciłem wzrok. W takich rzeczach nie mogłem nazwać się mistrzem prowadzenia konwersacji albo poprawiania humoru.


- Czyli mówisz że nie masz ochoty jeść? - upewniłem się, gdy cisza między nami przedłużała się, a mnie było coraz bardziej niekomfortowo.


- Nah. Wybacz, chcę wrócić do domu. Nie spodziewałem się, że przyjdziesz i trochę nastawiłem się na to, że odpocznę w samotności.


- Luz. Nie musimy się przecież widywać codziennie. - wzruszyłem ramionami i w porę ugryzłem się w język, by nie powiedzieć, że zatruwam mu życie. Wkurzał się, gdy tak mówiłem, dlatego już wolałem pozostać pacyfistą i go nie irytować. Pete jednak nadal wydawał się przygaszony, nawet mi nie odpowiedział.


- Mogę cię chociaż odprowadzić? - spytałem niepewnie. Rany, czułem się przy nim coraz gorzej. Trochę ciężko było przebywać z osobą, z którą nie wiadomo jak się może zachować przez swój brak humoru lub siły na życie. Chłopak jednak zreflektował się i spojrzał na mnie żywiej.


- Jasne, że tak. Wybacz, że dzisiaj jestem taki, no, peterowy, ale po prostu trafiłeś na bardziej chujowy dzień niż zazwyczaj. - westchnął i bezpardonowo chwycił mnie za dłoń. Rzadko się do mnie zbliżał w środku miasta (częściej to ja się do niego kleiłem), ale ten gest ocieplił nieco moje serduszko.


- A coś się stało? W sensie wiem, że to wszystko naraz co się dzieje to dużo, ale coś poza tym? Normalnie nie jesteś taki, no, zmartwiony. - Pete westchnął i odwrócił wzrok, ale tym razem mi odpowiedział.


- Wiesz, po prostu czuję się ze sobą kiepsko. Dobija mnie to, że nie potrafię rozwiązać tej sprawy i znaleźć rozwiązania. Nie martw się o mnie, zawsze tak mam, gdy mi nie wychodzi praca Spider-Mana. To moja kula u nogi, że chciałbym być zawsze najlepszy w swojej robocie, a jak mi nie wychodzi, to się załamuję. Przejdzie mi, jak to się wszystko skończy. - nie patrzył na mnie, tylko przed siebie. Zagryzłem wargę.


- A co jeśli zakończenie nie będzie dobre? Bądźmy realistami, ktoś może umrzeć. - podrzuciłem głupio bez zastanowienia. Poczułem, że Pete lekko ścisnął swoją dłoń na mojej. Wyraz twarzy miał jednak kamienny, tylko jedna żyłka ja czole mu zapulsowała.


- Jeżeli nie skończy się dobrze, będę musiał to po prostu przeżyć. - odparł cicho, ale po chwili uśmiechnął się delikatnie. - Nie bój się o mnie. Przetrwałem niejedno. Mam swoje humorki, ale nie poddam się ot tak.


- No ja myślę. Zresztą nie jesteś sam, przecież masz mnie. - uśmiechnąłem się szerzej i objąłem go na moment mocno ramieniem. Zanim zdążył mi się wyrwać, zdążyłem go jeszcze pocałować w czoło. Zaczerwienił się i burknął, bym tak nie robił w środku miasta, ale nowojorczycy nie zwracali na nas uwagi, a po drugie widziałem, że Peterowi poprawił się nieco humor. Mimo że nie lubił pokazywać światu swojego uczucia do drugiego mężczyzny, który wygląda jak po zetknięciu z niszczarką do papieru, to nadal trzymał mnie za dłoń.


- Wybacz, że tak od razu odrzuciłem twoją propozycję zjedzenia razem. W sumie może chcesz do mnie wpaść? Tony jest pewnie zajęty pracą, Steve znowu wybył rano na trening, ale nawet jeżeli by byli w domu, to przecież nie muszę cię tak przed nimi chować. Zresztą i tak wiedzą, że się z tobą spotykam.


- Ugh, no nie wiem. U mnie jest bezpieczniej, bo żaden zazdrosny tata nie będzie mierzył we mnie z broni palnej, gdy tylko się do ciebie zbliżę.


- Nah, nikt tym razem nie będzie do ciebie mierzył. Mówię poważnie. Oni się chyba już przyzwyczaili do tego, że spędzam z tobą tyle czasu. Nie będą mi przecież zakazywać spotykania się, w momencie gdy mam dwadzieścia lat. Chodź, mogę nam zrobić spaghetti.


- Mówisz, że może ich nie być? To mnie bardziej zachęca, a spaghetti zrobione przez Spider-Mana jest warte każdego ryzyka, nawet obcowania z teściami. - zaśmiałem się i mimo że nie bardzo widziała mi się wizja odwiedzania Petera, to ulżyło mi, że jednak nie chciał ode mnie uciekać w smutną samotność.


Droga na pieszo zajęła nam prawie godzinę, ale dzięki temu zdążyliśmy przynajmniej zgłodnieć i porozmawiać na luźniejsze tematy. Opowiedziałem mu nieco o swojej przeszłości i o tym, jak to było za czasów szkolnych starego Deadpoola. Ciekawił się mną, skoro sam był uważany za szkolnego frajera i kujona w swoich czasach słodkiej, licealnej młodości. Lepsze to niż świadomość, że każdy nazywał cię patologią z marginesu społecznego, gdzie jebiesz fajkami ojca i śmieciowym żarciem z ulicy, a utrzymujesz się prawie całkowicie samemu, robiąc za dilera, a potem najemnika. No, znaczy potem się trochę ogarnąłem i po skończeniu szkoły średniej zaciągnąłem się do wojska, z którego mnie wypierdolili, ale to nie jest ważne. Opowiedziałem też Peterowi, że najlepsza praca jaką miałem, to w budce z hot-dogami. Nie zarabiałem dużo, ale sprzedawałem ludziom dobre, tanie jedzenie, a i jeszcze się do mnie za to uśmiechali. Przerobiliśmy też temat znaczenia snów, filozofii, historii powstania ludzkości i plotek ze świata mody. Może i Pete nie tryskał entuzjazmem, ale humor mu się zdecydowanie polepszył. Mimo że od samego początku nasza relacja oparta była na ciężkich wydarzeniach i nie czułem się bardzo sielankowo, to zdążyłem się strasznie przywiązać do tego chłopaka. Rzadko znajdowałem takiego partnera uczuciowego, dlatego modliłem się, by tego nie spierdolić jak zawsze.


Pomijając już moje pierdolenie o uczuciach - przyszliśmy do mieszkania, które faktycznie zastaliśmy puste. Byłem u Petera tylko raz i to na zaledwie pięć minut, gdzie skupiłem się bardziej na tym, by ratować go ze szponów swojego byłego zleceniodawcy, także dopiero teraz mogłem zauważyć, jak zajebistą chatę miał Tony Stark. Sam dwudziestopiętrowiec był ogromny, a mieszkanie mieściło się na dwóch najwyższych kondygnacjach. Urządzone było prosto, ale z gustem. Pete przyznał, że gdyby nie porady aranżatorów wnętrz, Tony zapewne umieściłby na środku salonu jakiś kiczowaty, ale drogi pomnik z Egiptu, a na ścianie powiesiłby Egona Schiele. Teraz widniał jedynie jaskrawy Rothko.


- Nie czujesz się tutaj jak w czymś chorobliwie sterylnym? Boże, czy wy wiecie, co to w ogóle jest kurz? - zaśmiałem się i przejechałem palcem po framudze drzwi. Czysty.


- Ugh, no wiesz, jest służba. - podrapał się po karku, kryjąc speszenie sytuacją. Pewnie już się przyzwyczaił do mieszkania w chacie wartej finansowo siedzibie ONZ, ale ja musiałem się rozejrzeć i pozachwycać. No, może sam nie czułem się jakoś szczególnie komfortowo, gdy przypominała mi się moja zatęchła nora, w której sypiałem, ale wolałem nie wspominać na głos różnic między nami.


- Wiem, wiem, zgrywam się. - odparłem. Odwróciłem wzrok od imponującej komody z alkoholem i spojrzałem czule na swojego chłopaka. Opierał się biodrem o kant materiałowej kanapy i śledził wzrokiem z lekkim uśmiechem każdy mój ruch. Zbliżyłem się do niego powoli i uśmiechnąłem szerzej, gdy moje dłonie zetknęły się z jego talią.


- Co, skończyłeś zwiedzanie? Nie przeszukałeś nawet mojego pokoju. - zaśmiał się cicho, a oczy mu zaświeciły. Przejechałem palcami po jego biodrze.


- Oczywiście, że nie skończyłem. Nawet nie wiesz, jak jaram się przebywaniem w twoim mieszkaniu, w którym jadasz rano śniadania albo śpiewasz pod prysznicem. Jesteś po prostu atrakcyjniejszy niż galeria Starka. - z satysfakcją zauważyłem, że się zarumienił.


- Boże, skąd ty bierzesz takie teksty? - zaśmiał się i odwrócił wzrok, ale włączył mi się tryb superpodrywacza i nie pozwoliłem mu na to. Chwyciłem delikatnie jego podbródek, a nasze spojrzenia znów się spotkały. Widziałem w jego oczach pytanie.


- No co? Rzadko mamy dla siebie takie momenty. Czasem mogę być romantyczny. - mruknąłem i pogłaskałem go po policzku. Pete nieco się rozluźnił i bardziej wtopił w mój dotyk. Dystans między nam stale malał.


- Masz rację, chyba zaczęło się robić między nami zbyt poważnie i stresująco. - podchwycił cicho i zbliżył usta do mojej szyi. Poczułem delikatne muśnięcie, przez co przebiegł mnie przyjemny dreszcz.


- Tak myślałem, że się ze mną zgodzisz. Czyli mówisz, że jesteśmy tu sami, huh? - spytałem z szerszym uśmiechem, a ten się znowu spiął.


- Chyba nie chcesz robić tego tak u mnie? No bo wiesz, że przecież ktoś mógłby... - ale było już za późno na jego tłumaczenie, bo uciszyłem go pocałunkiem. Zaatakowałem go łapczywie językiem, co zadziwiająco szybko podchwycił i jednak się zaangażował w całusa, przekładając mnie nad swoje obawy. Bezceremonialnie przyciskałem go ciężarem ciała do oparcia kanapy, na której chętnie bym z nim spoczął, ale z tym nie spieszyło mi się aż tak. Właściwie nie miałem na myśli szybkiego numerku, póki nie było jego starych. Chciałem się z nim trochę podroczyć i pocałować w salonie Tony'ego Starka, ale miło wiedzieć, że mój chłopak ma takie łóżkowe zapędy. Nie zbierało nam się na koniec, wręcz przeciwnie. Od dłuższej chwili moje dłonie wędrowały po ciele Petera od torsu przez biodra do pośladków. Oddychaliśmy coraz głębiej i szybciej, aż nagle Pete przerwał szybko całusa i odsunął mnie od siebie mocno.


- Czej, co... - wydukałem, ale dosłownie sekundę potem usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi windy i czyjeś ciężkie kroki. Spojrzałem na zaczerwienionego Petera i musiałem powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.


- To twój pajęczy zmysł, czy zacząłem cię irytować? - spytałem cicho i otarłem nonszalanckim gestem ślinę z podbródka.


- Możesz zgadywać. - prychnął, poprawiając rozczochrane włosy. Przybrał typową pozę "nic się nie dzieje, wszystko jest normalne", gdy do pokoju wszedł Steve Rogers. Jego życie w tej opowieści toczy się głównie wokół tego, że pakuje i zadaje się z Buckym, więc zgadnijcie w jakiej sytuacji się teraz rysuje? W spoconym stroju sportowym po pakowaniu, tym razem jednak bez swojego bestie. Spojrzał na mnie niechętnie, a na Petera z wyrzutem.


- Mam nadzieję, że tym razem nie planujecie kogoś zabić. - skomentował w półuśmiechu, który jednak zawiał dziwną grozą. Pajęczak siedział cicho, jednak ja nie byłbym sobą, gdybym nie skomentował czegoś głośno.


- Whoa, szczerze mówiąc, spodziewałem się mniej sympatycznego powitania i że to raczej ktoś tu będzie chciał zabić mnie. Kiedy będę mógł zacząć mówić do ciebie tato? 


- Nigdy.


- A może tatusiu?


- Peter, dlaczego umawiasz się z dzieciakiem? - kapitan zaśmiał się, kiwając jednocześnie głową z politowaniem. - Idę do siebie, a wieczorem idziemy z Tonym na otwarcie jakiejśtam gali, więc pewnie wrócimy późno.


- Jakiejśtam? Widzę ogromne zainteresowanie wypadem z twoim mężem. - stwierdził Pete, który faktycznie wyluzował. Chyba też się nie spodziewał, że kapitan będzie dla mnie taki milusi.


- Doskonale wszyscy wiemy, że nie przepadam za takimi akcjami w garniturach, ale obiecał mi, że w zamian obejrzymy jakiś stary film w domu. Także Tony też wróci za jakąś godzinę z pracy, a jego ludzie będą nas szykować. 


- Brzmisz jak aspołeczny introwertyk. Dobra, dobra, bawcie się dobrze.


- Ta, wy też. Wade, zostajesz na noc? - spytał Cap, przenosząc na mnie wzrok. Zapytał tak, jakby to było absolutnie normalne i jakby mnie znosił przy boku swojego syna. Spojrzałem z zaskoczeniem na Petera, ale zanim ten zdążył się wytłumaczyć, powiedziałem entuzjastycznie, że jasne. Steve wzruszył ramionami i dodał jedynie, że dzisiaj nawet Bucky'ego nie będzie, bo coś tam (nie słuchałem).


- Jasne, że będziemy grzeczni. - wydukał Pete po monologu Rogersa, na którym naprawdę nie chciało mi się skupiać. Ważniejsze było to, że mnie znosił i mogłem zostać u swojego chłopaka dłużej. 


- Aye! - zasalutowałem w potwierdzeniu, a ten znowu się skrzywił na tę profanację znaków wojskowych z mojej strony. Odszedł z cichym westchnięciem w swoje strony, zanosząc ze sobą ten swój pachnący testosteron. Przez bitą minutę gapiliśmy się na siebie z Peterem, a potem powietrze jakby z nas uszło i roześmialiśmy się jednocześnie.


- Czy ty coś im o mnie gadałeś, czy sami magicznie zmienili do mnie nastawienie? Wiesz, mi to tam nie przeszkadza, że mogę sobie u ciebie zostać, ale to było troszkę zaskakujące.


- W cholerę.


- Wyrażaj się, młody człowieku. Chcę dalej plusować u twojego ojca.


- Poprawianie mojej mowy to najlepszy sposób.  - skoro znów byliśmy na moment sami, przysunąłem się do niego odrobinę i przejechałem palcem o jego ramieniu. 


- To jak, chcesz mnie u siebie na noc, czy po obiecanym spaghetti mam uciekać? - zapytałem cicho i z lekka prowokująco. Peter uśmiechnął się. 

- Przecież już się ugadałeś ze Stevem, że zostajesz. To okazja jedna na sto, że będziemy u mnie sami. 

- Ej, ale chyba żartowałeś z tym monitoringiem w domu? 

- Nie. Przecież to Stark Tower! Ale spokojnie, znam miejsca z czarnymi punktami kamer. - mruknął, klepnął mnie lekko po tyłku  i odsunął nagle, by pójść w stronę kuchni. - Ale to potem. Najpierw trzeba nas nakarmić. 

__________________________

mmm, kocham moje tempo dodawania ostatnich rozdziałów. tak jak zawsze mam wenę i supertempo na początku, tak teraz znowu myślę pół godziny nad każdą ich czynnością xD korzystając z przywileju bycia autorem - pozdrawiam kaszalocika i bejbiczka 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro