15. My tylko poszliśmy na kawę
Zostałem uziemiony. Tak, mam te pieprzone dwadzieścia lat, a dwójka facetów, która mnie przygarnęła pod dach, dała mi szlaban. Czuję się z tym nieziemsko, serio. Dostałem burę za to, że umawiam się z najemnikiem, który kiedyś podpierdzielił Tony'emu samochód i alkohol, jest ode mnie starszy, no i generalnie... to Wade Wilson. O dziwo, nie zakazali spotykania się z nim, tylko dostałem pogróżkę, że jeżeli koleś mnie wkrótce skrzywdzi, to będę wdzięczny tylko sobie. No cóż, to mi całkiem pasowało, bo mogłem być panem swojego losu i cieszyć się związkiem.
Prawie. Najpierw musiałem pilnować Bucky'ego. Ta cała sprawa z tym, że okazał się nagle zleceniodawcą Wade'a była okrutnie dziwna i śmierdząca. Trochę w to nie wierzyłem, ale jak mogłoby mi to łatwo przyjść, skoro dowiadujesz się, że twój "wujek" okazuje się być zwyrolem? No, tak często dzieje się w Hollywoodzkich filmach, ale przecież to prawdziwe życie.
Także tak - po wysłuchaniu pouczającej pogadanki na temat odpowiedzialności i przemyślenia swojego zachowania, a także naganek na nazwisko Wilsona poszedłem do swojego pokoju. Głównie wypowiadał się Tony, ale to nic dziwnego. Bardziej go nie znosił za ten samochód, a Steve zajął się Buckym i wypytywaniem go o całe to zajście z jego strony. W sumie nie wiem, nie słuchałem. Tony'ego też ignorowałem, bo nie chciało mi się słuchać tego, że mój chłopak był jedną z najgorszych partii, jaką mogłem sobie wybrać. Gdy się już położyłem, przytuliłem się do kurtki, którą Wade mi zostawił i spojrzałem na jego numer w komórce. Nadal miałem mieszane uczucia i nie wiedziałem powoli, komu mogłem ufać. Z jednej strony masz rodzinę, która cię wspiera i kocha (pomińmy rozdziały, gdy ich nie znoszę i totalnie mnie ignorują w życiu), a z drugiej twoja druga połówka, która przecież też cię wspiera i kocha. Byłoby super otrzymywać tyle miłości na raz, ale któraś ze stron jednak coś kantowała. A może wpieprzała się trzecia osoba do tego wszystkiego? Jeez, druga w nocy to zła godzina na myślenie o tym samemu. Dlatego zadzwoniłem do Wade'a. Odebrał szybko, po drugim sygnale.
- A myślałem, że poszedłeś już spać, kiddo. - przywitał się. W tle słyszałem szczekanie jego psa.
- Chętnie bym poszedł, ale Tony nie odpuścił mi rozmowy. Wiesz, trochę ciężko przyjął to, że mnie pocałowałeś tak na widoku.
- Przecież było ciemno, nie aż tak na widoku.
- I uziemili mnie do Sylwestra.
- Że co? - wybuchnął śmiechem. - A co ty, piętnastolatek, który wrócił do domu po północy? Bez przesady, za co niby masz szlaban?
- Z nimi gadaj, sam nie wiem. - prychnąłem. - Zapewne chodzi jedynie o to, bym się z tobą nie widział. To śmieszne, bo i tak będę wychodził chociażby i przez okno.
- Mój chłopak!
- Ej, swoją drogą to przepraszam, że wszystko potoczyło się w taki sposób. Nie czuj się odrzucony, mimo że moi ojcowie cię troochę nie znoszą, a po akcji z Buckym tym bardziej. Wiesz, sam już nie wiem co mam robić z tym wszystkim. Mówisz, że za ścianą mojego pokoju siedzi twój zleceniodawca, który jest jednocześnie przyjacielem mojej rodziny. Po prostu, ugh...
- Hej, nie myśl teraz o tym. Żyjemy tą sprawą nieprzerwanie od kilku dni. Mamy tu nieco kulminacyjny moment, ale nie wychodź z siebie. Mimo że mam tego całego Bucky'ego za kanciarza i skończonego chuja, postaraj się zachowywać przy nich wszystkich normalnie, dobra? Będą ci pewnie gadać o mnie to samo, że cię napuszczam czy coś.
- Ta, już gadali. Boże, mam wyprany mózg chyba.
- Wiem, przepraszam. Do dupy ta sprawa. Ale słuchaj, jak to wszystko przejdzie i się dowiem, kogo mogę zajebać, a kogo nie, to mam gdzieś ten śmieszny zakaz od twojego ojca. Muszę się w końcu tobą nacieszyć. - mruknął uwodząco i mimo że słyszałem go jedynie przez telefon, przeszedł mnie miły dreszcz.
- Nawet jeżeli nie uda się w Święta, chciałem spędzić z tobą Sylwestra... - zacząłem nieśmiało, kręcąc sobie włosy na palcu z uśmiechem. Wade natychmiast się ożywił.
- Skarbie, to pewne, że spędzimy razem tę noc.
- Kupimy szampana? - przygryzłem w rozbawieniu wargę. Gdyby nie alkohol przy naszym ostatnim spotkaniu, nie dowiedziałby się o moich uczuciach do niego. Procenty czasem się przydawały w porywczych decyzjach.
- Oczywiście. Zróbmy całą listę tego, co chcemy zrobić! Może nawet zdąży przyjść ten mój wypchany jednorożec...?
- Oby nie. - zaśmiałem się, choć mógłby być całkiem fajną choinką, jakby się go ozdobiło.
- Nah, nie znasz się, ale spokojnie, jeszcze polubisz Jacka.
- Jack? Już go nazwałeś? A skąd ta pewność, że go polubię, hm? - spytałem zaczepnie.
- Oczywiście, że już go nazwałem. Nie mogłem kupić czegoś, nie wiedząc, jak będzie miało na imię. Muszę go przecież jakoś powitać, gdy przyjedzie! A skąd moja pewność? Mam ci powiedzieć wprost, Parker? - jego ton głosu w takich kwestiach budził motylki w moim brzuchu (i trochę niżej niż w brzuchu). Mruknąłem jedynie twierdząco i nie wiem, czy pożałowałem tej decyzji, ale zacząłem słuchać fantazji Wade'a, których nie słyszałem nigdy wcześniej na głos. Niby wiadomo, że każdy ma jakieś wizje czy marzenia seksualne, ale słuchanie tego od rzeczywistej osoby na bieżąco budziło dziwne uczucia. Wyobraziłem nas sobie przy tym głupim koniu z rogiem na łbie i zaczęła mi się podobać ta dziwna, ale podniecająca wizja.
- Jesteś chory, Wilson. - zaśmiałem się, nadal bawiąc się własnymi włosami, by zająć czymś palce. - Ale możemy chyba spróbować.
- Po szampanie sam na niego wskoczysz. Albo na mnie, obydwa pomysły mi się podobają.
- Ej, tylko nie róbmy z tego seks-telefonu. Trochę się na to zbiera.
- Dlaczego? To wybitny pomysł! Zawsze chciałem odegrać role-play przez słuchawkę. Co masz teraz na sobie?
- Pas cnoty.
- Myślisz, że to mnie powstrzyma? To jak granie w impro. W impro można wszystko. Uwaga, słuchaj: wyjmuję z kieszeni klucz i otwieram twój pas cnoty...
- Wade! - krzyknąłem i zakryłem z zażenowania twarz. Ten się tylko roześmiał.
- Impro, pamiętasz? Broń się wyobraźnią.
- Jesteś niemożliwy.
- Ściągam z ciebie pas cnoty, ale cóż to? Nagle napotykam... - zrobił sugestywną pauzę dla mnie.
- Uuch, drugi pas cnoty? Ale na hasło. Hasło znam tylko ja.
- Kurde. Używam zatem karty wysokiej charyzmy i bardzo ładnie proszę cię o hasło.
- Wade, ta zabawa jest głupia.
- Używam hasła: "Wade ta zabawa jest głupia". Otwarto!
- Jesteś niemożliwy. Wiesz co, łeb mi już pęka, idę spać.
- Co tak szybko? Myślałem, że przegadamy całą noc.
- To był strasznie długi dzień. Możemy zobaczyć się jutro. - niezbyt mu to podeszło, bo chyba napalił się na tę naszą straszną rozmowę, ale zgodził się z ociąganiem, życzył mi dobrej nocy i umówiliśmy wstępnie na następny dzień. Jakoś zakaz na wychodzenie od Tony'ego mało mnie interesował.
***
Usiedliśmy w Starbucks na kawie około południa. Średnio się wyspałem, bo przez stres musiałem być czujny przez całą noc i w półśnie pilnowałem jednym uchem, czy w domu nic się nie działo podejrzanego. Bolała mnie przez to głowa, ale słodka kawa w kubku z moim imieniem poprawiła mi odrobinę nastrój. Wade miał napisane na swoim napoju "Barbara", bo uznał przed sprzedawcą, że czuje się Barbarą i w tych czasach nie zabroni mu takich poglądów.
- Czyli mówisz, że nic się nie wydarzyło. - podsumował Wade, jedząc piankę latte łyżką.
- Ta. O siódmej słyszałem, że Steve i Bucky robili sobie jedzenie w kuchni, a potem gdzieś wyszli. Dopiero wtedy zasnąłem mocniej, bo skoro Kapitan miał go na oku, mogłem wyluzować.
- A Tony co?
- Długo spał. Gdy wychodziłem, nadal leżał u siebie. Żywy, sprawdziłem dla pewności. Chyba zapomniał, że mnie uziemił, bo jak powiedziałem, że wychodzę, to wzruszył ramionami jak zawsze.
- A gdzie wyszedł Steve z tym chujem...? Wiesz, dziwne to dla mnie. Albo Kapitan jest głupi i nie zauważa pewnych rzeczy, że przyjaźni się z facetem z morderczymi skłonnościami, albo sam jest w to zamieszany.
- Tego nie wiem, Steve jest ostatnią osobą, którą bym o to posądzał... Wiesz, jest jeszcze jedna możliwość, o której pomyślałem. Swego czasu walczyłem z człowiekiem o ksywie Kameleon. Koleś potrafił zmieniać się w kogo chciał, przez co miałem wtedy dużo problemów. Może to on dał ci to zlecenie, a prawdziwy Bucky jest niewinny?
- No, wczoraj bardzo niewinne mordował mnie wzrokiem.
- Bo do niego mierzyłeś z pistoletu?
- Niby tak, pomińmy to, ale w chwili, gdy się z nim wtedy zobaczyłem na wejściu, spojrzał na mnie tak, jakby doskonale wiedział, kim jestem i o czym wcześniej rozmawialiśmy. To nie był wzrok typu "co to za brzydka morda przyszła do Stark Tower?" tylko bardziej jak "o kurna, to ty".
- Nie patrzyłem wtedy na niego, więc nie wiem, ale jeśli tak mówisz... Rany, nie chcę, żeby teraz całe nasze życie i relacja kręciły się wokół tej spawy, wiesz? Do chrzanu to wszystko. Oczywiście trzeba to jakoś rozwiązać, bo nadal jest gdzieś człowiek, który chce zabić Tony'ego i ci za to zapłacił, ale nie dajmy sobie zwariować. Stark nie bez powodu jest Iron-Manem, nie muszę go pilnować bez przerwy jak niańka.
- I co tym samym sugerujesz? - spytał Wade z uśmiechem, popijając kawę.
- Żeby pójść na trochę do ciebie i zapomnieć na moment o tym kryminale? - zaproponowałem, patrząc mu w oczy (dość sugestywnie).
- Mówisz serio, Parker? Sądziłem, że będziesz chciał od teraz bawić się w detektywa i drążyć temat do usranego końca. Ale absolutnie pasuje mi twój pomysł! Wcale go nie odrzucam, jest wybitny.
Prychnąłem z rozbawieniem.
- Podejrzewałem, że ci się spodoba.
***
Przeszliśmy się do niego na pieszo, co zajęło nam dobre pół godziny, ale mogliśmy się odświeżyć i porozmawiać o czymś innym niż o bieżącej sprawie. Ciężko było się od tego tak nagle odciąć i nie potrafiłem ot tak zapomnieć o problemie, ale nie katowałem się już tym tak mocno jak wcześniej. Właściwie im bliżej domu Wade'a byliśmy, tym bardziej skupiałem się na nim.
- Do której chcesz u mnie siedzieć? - zapytał, gdy wchodziliśmy klatką schodową na górę. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Najchętniej to bym nie wychodził, ale jakoś wieczorem się pewnie zmyję. Chyba że ktoś zadzwoni z jakimś nagłym alarmem, to wcześniej.
- Oj weź, Spider-Man też powinien mieć chwilę przerwy. - mruknął, co cicho w głowie zaaprobowałem. Sam miałem przecież ochotę zapomnieć na moment o całym świecie i pobyć przez dłuższy moment z Wadem. Gdy weszliśmy do środka, ledwie zamknęliśmy za sobą drzwi, a mój chłopak zbliżył się do mnie i pocałował, chwytając moją twarz w dłonie. Zaskoczył mnie, bo nawet nie zdjęliśmy butów, ale również go objąłem i odwzajemniłem całusa. Tabu przybiegł nas powitać, ale że nie dostał atencji od żadnego z nas (bo lizaliśmy się przy ścianie?), poszedł sobie. Wade wziął sobie chyba do serca moje słowa z kawiarni i miał zamiar odsunąć od nas złe myśli na dobre. Wcale mi nie przeszkadzało to, jak przejął inicjatywę i gdy zaczął się do mnie powoli dobierać. Z początku jedynie gładził dłońmi moje plecy i ramiona, ale po paru minutach przestał się wahać i ścisnął nagle mocno moje pośladki. Sapnąłem cicho wprost do jego ust, ale pozwalałem mu na te ruchy. Zaczęliśmy iść w nieco nowym kierunku w tym związku i nie, to wcale nie było za szybko. Postanowiłem nie być bierny i wsunąłem mu dłonie pod koszulkę. Zadrżał, gdy położyłem zimne ręce na jego krzyżu, co jak na dobrego sadystę mi się spodobało i nie oszczędziłem mu dotknięcia go z góry z dołu. Przebiegły go kolejne dreszcze, ale poczułem, jak się uśmiechał. Coś do mnie niewyraźnie mruknął, a moment później chwycił mnie w górę, trzymając za pośladki. Intuicyjnie oplotłem go nogami i rękami, mimo że trzymał mnie pewnie i przywierałem plecami do ściany. Całowaliśmy się namiętniej, jakbyśmy byli siebie głodni od miesiąca. Wade nie szczędził sobie macania mnie po tyłku, a ja jego po barach pod ubraniem. Przyciągałem go do siebie mocno, mimo że i tak spletliśmy się całkiem ciasno. Trzymał mnie pod tą ścianą dobrych kilka minut, ale gdy zauważył, że zacząłem z niego ściągać kurtkę, a on przymierzał się do wpakowania mi dłoni w spodnie, ruszył ze mną w rękach do swojej sypialni. Podczas drogi nadal się całowaliśmy, a przerwaliśmy dopiero gdy położyliśmy się na łóżku. Właściwie nie, źle to nazwałem - dopiero gdy Wade zrzucił mnie na materac, a potem się na mnie ułożył. Oplotłem go kończynami i ponowiliśmy pocałunek. Wszystko wyraźnie miało się ku jednemu i o dziwo wcale nie przeszkadzała mi ta myśl. Sam miałem coraz bardziej ochotę na swojego kochanka, zupełnie zapominając o wcześniejszych zmartwieniach. Po co mi one teraz? Liczyło się to, że byłem z Wadem sam na sam w zupełnie podniecającej sytuacji.
Zrobiło mi się gorąco. Uniosłem wyżej udo, kładąc łydkę na biodrze Wade'a, co ten od razu wykorzystał i przejechał dłonią po długości mojej nogi. Drugą ręką sunął po mojej talii i brzuchu, a koszulka w jakiś przedziwny sposób uchyliła mi się pod sam tors. Wade dotykał mnie w magiczny sposób, jakby czerpał przyjemność z poznania każdego kolejnego centymetra kwadratowego mojego ciała. Również gładziłem go po plecach i szyi, ale widać było kto tu się bardziej dobierał do kogo. Nie pytał mnie o żadną zgodę, do momentu gdy odsunął się w końcu od moich ust, które następnie przyłożył do szyi, by złożyć na niej czuły pocałunek, a ręce wciąż trzymał na moich pośladkach.
- Ktoś tu się chyba trochę rozpalił, co? I nieźle podniecił, jak czuję. Chcesz iść w to dalej? - spytał cicho, nie patrząc na mnie, tylko sunąc czubkiem nosa po mojej szyi i odsłoniętym obojczyku. Na samą myśl o jego propozycji coś zakotłowało się w moim podbrzuszu.
- Chcę. - szepnąłem i przygryzłem lekko wargę. Właściwie myślałem o tym już wcześniej, stąd zaproponowałem przyjście do niego. Dostałem buziaka w żuchwę, a wtedy Pool podniósł się na ramionach i spojrzał mi w oczy z uśmiechem. Fizycznie czułem, że też się podniecił.
- Wtedy Stark mnie chyba już zupełnie zajebie, nie?
- Przecież mu nie powiem, że to robiliśmy. Chyba cię coś pogięło, że miałby się dowiedzieć. - zaśmiałem się cicho i pogładziłem kciukiem jego policzek. On za to dotknął palcem mojej wargi.
- Chyba że się domyśli, widząc że nie siadasz normalnie na twardych krzesłach. - wyszczerzył się, za co dostał w ramię. Lekko, ale zdążył mnie tym wszystkim speszyć.
- Uważaj sobie, bo zaraz ty nie będziesz mógł siadać. - prychnąłem, na co ten spojrzał na mnie jak lew na upolowaną zwierzynę.
- Chciałbym to zobaczyć. - mruknął i bez zapowiedzi ścisnął dłonią moje krocze przez materiał spodni. Sapnąłem cicho i oblałem się jeszcze większym rumieńcem, a ten z uśmiechem ściskał mnie tam dalej, patrząc mi uparcie w oczy. Zacisnąłem wargi, również na niego patrząc, choć gdy jego masaż stawał się coraz intensywniejszy, trudno mi było nie odwrócić wzroku lub cicho nie westchnąć.
- Robiłeś to już? - spytał tak zwyczajnie, jakbyśmy siedzieli na kawie, a nie obmacywali się na łóżku. Zdjąłem z siebie koszulkę i rzuciłem ją gdzieś na ziemię.
- Tak, ale nie z facetem.
- Czekaj, serio uprawiałeś już seks?
- Dlaczego cię to aż tak dziwi? Jestem nerdem, ale bez przesady. - zaśmiałem się i spróbowałem nie speszyć, ale mi nie wyszło. Mimo że wiedziałem, z czym to się je, sytuacja z Wadem była jednak wciąż nowa. Mocniej ścisnął moje krocze, przez co znów cicho westchnąłem.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś. Dobra, koniec gadania, bo napaliłem się na ciebie jeszcze bardziej jak zdjąłeś sobie koszulkę.
- Tobie też pora coś zdjąć. - odparłem cicho i z uśmiechem dobrałem się do jego górnej odzieży. Gdy poczułem jego ciepły tors ocierający się o mój, momentalnie dostałem ochotę poznania całego jego ciała przy mnie, na mnie, we mnie. Przyciągnęliśmy się do siebie i znów połączyliśmy w namiętnym pocałunku, w trakcie którego znikały z nas kolejne części ubrań z coraz większą niecierpliwością. Nasze gesty stały się gwałtowne i porywcze, jakbyśmy nie widzieli się przez miesiąc i nabrali ochoty na powitanie w postaci mocnego seksu. Dłońmi dotykałem jego nieregularnej skóry pełnej blizn na plecach, ramionach i udach, a także na twarzy i torsie. Mnie również pożądliwie obmacywał, wybierając sobie głównie pośladki, które ugniatał jak surowe ciasto. Dziwne porównanie, ale przy sile jaką wkładał w swoje gesty czułem się właśnie tak dopieszczany. W sumie nawet nie zauważyłem, kiedy pozbył się ze mnie bielizny i oboje ocieraliśmy się o siebie już zupełnie nago. Nie przerywając żarliwego pocałunku, palce kochanka niebezpiecznie zbliżyły się do mojej dziurki. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Uchyliłem oczy, ale nie przerywałem pocałunku. Rozszerzyłem nieco nogi, dając znać Deadpoolowi, że czekam na następny krok. Nie spieszyło mu się i jeszcze przez dobrych parę minut po prostu kontynuował masowanie mnie, przez co zacząłem się już niecierpliwić. Jakoś poza swoją świadomością poruszyłem zachęcająco biodrami, na co kochanek uśmiechnął się pobłażliwie. Wtedy poczułem, że wsunął mnie jeden palec. Mruknąłem cicho i zacisnąłem delikatnie dłoń na jego ramieniu. Nigdy nie miałem okazji poczuć czegoś podobnego, co mieszało się jednocześnie z niekomfortowym bólem i podnieceniem. Zwyrolski Wade przerwał nasz urywany już pocałunek i zszedł ze swoimi ustami na moją szyję, do której bez pytania się przyssał. Powoli poruszał we mnie palcem, choć chyba sam zaczął się niecierpliwić i dość szybko wsunął drugi. Wtedy się lekko skrzywiłem, a gdy ruszał nimi z coraz większą natarczywością, jakby chciał mnie doprowadzić samą ręką, nie potrafiłem nie pojękiwać. Przysunąłem sobie dłoń do ust, którą zagryzłem, by nie wydawać z siebie niepożądanych dźwięków. Temperatura w moim ciele rosła tak samo jak podniecające napięcie między nami.
- Dobrze ci? - spytał cicho, dalej trzymając wilgotne usta przy mojej szyi. Na pewno zrobił mi już malinkę. Albo dwie. Nie odpowiedziałem głośno, tylko mruknąłem twierdząco. Wade ucałował mnie w żuchwę i jeszcze przez moment penetrował mi tyłek dwoma palcami, doprowadzając mnie powoli do szaleństwa, ale nagle je wyjął. Oddychałem cicho przez usta, a walące mi w piersi serce czułem w wibrującej od emocji głowie. Spojrzeliśmy na siebie i w tym samym czasie uśmiechnęliśmy. W momentach TEGO wzroku uświadamiałem sobie, jak silne uczucie nas wiązało. Nie odrywając od siebie oczu, Wade powziął kolejny krok. Obserwował mnie czujnie, gdy się nagle skrzywiłem i przekląłem pod nosem. Złapałem go za ramię i wygiąłem plecy w lekki łuk, gdy naparł na mnie sobą. Przymknąłem oczy, ale potrzebowałem dość długiej chwili, by poczuć się komfortowo w tej sytuacji. Oddychałem miarowo przez usta w rytm ruchów kochanka i ciężko mi było stwierdzić, czy to ja stękałem głośniej, czy skrzeczał materac. Wade przyległ do mnie całym sobą, a nasze ciała splotły się w ciasny, gorący kokon. Nieświadomie wbijałem mu palce w plecy, choć zdawał się nie zwracać na to szczególnej uwagi, bo zajmował się pieszczeniem mojej szyi. Gdy wszedł głębiej, krzyknąłem jego imię. Niejednokrotnie. Ruszaliśmy się oboje, chcąc zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej, mimo że nie było już jak. Wade zachowywał się zdecydowanie ciszej ode mnie, ale to nie jego wypełniał ten przyjemny, ale mocny ból. Starałem się jakoś zagryźć wargi i umilknąć, jednak Pool mi to skutecznie uniemożliwiał. Był cholernie pewny siebie.
Właściwie nie wiem, ile minęło czasu. Według mnie trzy minuty z hakiem, ale gdy już leżeliśmy wtuleni w siebie pod kołdrą, robiło się ciemno. Przy każdym najmniejszym ruchu czułem pozostały ból w dolnych partiach ciała, dlatego postanowiłem już nie wstawać. Teoretycznie powinienem wrócić do domu i dalej czuwać nad bezpieczeństwem ojców, ale moja świadomość się poddała i usnąłem w ramionach Wade'a.
__________________
jeez, długo katowałam ten rozdział i nadal mi się nie podoba, ale może kiedyś go bardziej dopieszczę xd
Edit: dunno dlaczego wattpad zrobił mi nagle tak ogromne odstępy z enterów, lol. Najpierw nie robił ich wcale, a teraz jak za trzy xD nie ma to jak estetyka pracy, proszę o wybaczenie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro