XXII
Minęło pare tygodni, a sytuacja między mną, a Alfą polepszała się z każdym dniem, tak jak z pozostałymi. Można powiedzieć, że się zakolegowałam z innymi wilczycami. Traktowali mnie jak swoją, mimo że nią nie byłam.
Alfa spędzał ze mną przeważnie wieczory i niekiedy odwiedzał mnie w dzień chociaż na chwile.
- Jesteś gotowa? – zapytała mnie Bernadette, gdy ja siedziałam w zamyśleniu.
- Ale na co? – odparłam, siedząc przy stole i popijając herbatę.
- Nie chcesz posłuchać bicia serca dziecka? Minęło tyle tygodni. – odparła radośnie. – A poza tym musimy znowu zrobić Ci badania. Nabrałaś już trochę kilogramów, ale to wciąż za mało. – dodała, patrząc na mnie uważnie.
- Sama nie wiem... - wyszeptałam, skupiając swój wzrok na prawie pustym kubku napoju. Trochę czasu jednak minęło. Miała racje, bo przytyłam z cztery kilogramy, nie miałam tak kościstych policzków ani ciała. Nawet miałam więcej sił teraz żeby cokolwiek podnieść. Nawet mój brzuch lekko urósł.
- Chodź, chodź. Alfa też będzie. Z resztą nie masz wyboru. – odparła, stojąc obok mnie i czekając aż wstanę.
Podążałam za nią schodami w dół. Nawet chyba tędy mnie po raz pierwszy wyprowadzali, gdy stałam się ważna dla ich Alfy. Skręciliśmy w prawo, a Bernadette otworzyła pierwsze drzwi. Zobaczyłam leżankę, a obok fotel, zgadując, że na nim robiło się typowe badania kobietom lub przyjmowało poród. Trochę mnie to przeraziło.
- Połóż się i podnieś bluzkę wysoko i opuść lekko spodnie. – odparła, uruchamiając monitor i sprzęt. Dziwnie się czułam i byłam zestresowana. Po raz pierwszy miałam takie badanie. Bałam się także usłyszeć bicia serca dziecka, bo to mnie przerażało. Przerażało mnie dziecko we mnie.
- A Alfa? – zapytałam niemal szeptem. Nie wiem dlaczego o niego zapytałam, może chciałam przestać myśleć, że zaraz usłyszę bijące serduszko.
- Jestem. – odparł, wchodząc niczym tornado. Tak jakby mnie usłyszał. Usiadł na krzesełku obok i chwycił delikatnie moją dłoń, po czym lekko ją ścisnął w geście dodania mi otuchy, a przynajmniej ja to tak odczułam. Nasze relacje uległy dużej poprawie. Przestałam się go aż tak bardzo bać, ale to nie oznaczało, że całkowicie mnie nie przerażał. Nadal byłam ostrożna. Przecież to bestia.
- No dobrze. To zaczynamy. – Bernadette odwróciła się w naszą stronę, nałożyła żel na kulkę i przyłożyła do mojego brzucha. Drgnęłam lekko, bo żel był bardzo zimny. Potem nasz wzrok skupił się na monitorze. Nic na nim nie widziałam, dopiero po chwili zauważyłam małą kropkę albo i może nie taką małą. Bernadette lekko się uśmiechała i wskazała palcem, gdzie znajduje się nasze dziecko. Alfa wbijał uważnie swój wzrok w monitor, ale nie dostrzegłam na nim żadnej reakcji, ani żadnego uśmiechu.
- To co, posłuchamy jak bije jego serduszko? – zapytała, ale nie czekała na naszą odpowiedź. Po chwili usłyszeliśmy bicie serduszka i to zmieniło moje postrzeganie tego potworka. Nie miałam już skupionego wzroku na monitorze, ale na swoim brzuszku. Słuchałam jak bije jego serce i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nowe życie rosło w moim brzuchu. Nawet się wzruszyłam. Poczułam jak ktoś mocniej ściska moją rękę, spojrzałam odruchowo na Alfę i zauważyłam, że nadal trzyma moją dłoń, a jego mina uległa zmianie. Jego kąciki ust lekko uniosły się w górę. Po raz pierwszy dostrzegłam na jego twarzy uśmiech. Bardzo delikatny, ale jednak. Wiedziałam, że się cieszył, że usłyszenie jak bije serce jego dziecka, wzruszyło go mimo że nie chciał tego pokazać.
Bernadette wytarła żel z mojego brzucha i zakończyła badanie. Ale to nie oznaczało, że miałam już spokój. Czekało mnie jeszcze badanie krwi i reszta tych bzdet. Byli bardzo troskliwi, ale dlatego, że byłam słabym człowiekiem, a nosiłam dziecko Alfy. Po skończonym badaniu, Alfa ucałował moją dłoń i wyszedł, zostawiając mnie w dobrych rękach. Chyba.
- Jesteś Betą i lekarzem? – zapytałam, zastanawiając się. Służyła Alfie, miała obowiązki z tym związane, a w dodatku badała mnie i kontrolowała moją ciążę.
- Nie do końca. Badam cię, bo mam pojęcie o tym, ale też nie do końca. Nie skończyłam nauki w tym kierunku, więc nie jestem lekarzem z doświadczenia. Wykonuję banalne rzeczy, jak dla mnie, ale twoją ciążę konsultuję ze specjalistą. On bywa tu rzadko, bo służy w trzech sforach. – odparła, na co przytaknęłam skinieniem głowy.
Po wyjściu z sali, skierowałam się na schody, ale przystanęłam na nich chwile po usłyszeniu szelestu. Dźwięk przypominał moim zdaniem szelest albo stukanie czymś delikatnym o ścianę. Przysunęłam się bliżej ściany niedaleko sali, z której przed chwili wyszłam i przyłożyłam ucho do niej. Wciąż słyszałam ten dźwięk. Odwróciłam się, ale przede mną był tylko długi, pusty korytarz. Te miejsce jest straszne.
- Czekałaś na mnie? – wybiło mnie z zamyślenia głos brunetki, która po chwili wyszła z sali badań, trzymając w rękach teczkę.
- T-tak. – odparłam, wymuszając sztuczny uśmiech i skupiając wzrok na niej.
W ciszy poszłyśmy do góry, a potem każda z nas poszła w swoją stronę. Nie miałam, co ze sobą zrobić, myślałam żeby zrobić sobie coś do jedzenia, ale szczerze jakoś nie miałam apetytu. Poczułam się dziwnie tam na dole, przeczuwałam, że mógł ktoś tam być. Przecież w głębi korytarza znajdowały się cele na takich ludzi jak ja. Nie chciałam jednak myśleć i skupiać się na tym dłużej, bo im więcej myślałam, tym bardziej wyobrażałam sobie różne, okropne sytuacje. Aby skupić się na czym innym, wiedziałam, że książka odciągnie mnie od rzeczywistości więc z marszu powędrowałam wprost do biblioteki. Tam była cisza, spokój i zapach książek, zarówno starych, jak i tych nowych. Po otwarciu drzwi, na chwilę przystanęłam, aby posłuchać, czy ktoś tu jest. Gdy nic nie usłyszałam, zamknęłam za sobą drzwi i pomaszerowałam do pierwszych regałów. Jeszcze nie wiedziałam, co i gdzie dokładnie się znajduje, więc chodziłam, okrążałam każdy regał w celu wyszukania książki, która zaciekawi mnie okładką, jak i opisem. Na razie jedyną książkę, której nawet nie dokończyłam, opisywała te miejsce i legendy z nią związane.
W końcu dostrzegłam bardzo chudą książkę na samej górze, która lekko wystawała. Postanowiłam po nią sięgnąć, ale byłam za niska i to zdecydowanie za niska na te wysokie pod sam sufit regały. Po chwili odpoczynku i wyciągania się po nią, postanowiłam spróbować jeszcze raz. Stanęłam na paluszkach i wyciągnęłam z całych sił rękę jak najwyżej i ją dosięgnęłam! Tak! Otworzyłam ocz, bo nawet nie wiem kiedy je zamknęłam i dostrzegłam mężczyznę przede mną i te piękne, zielone oczy.
Kyle.
Odsunęłam się i przytuliłam książkę, jakbym chciała się nią obronić. Chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Dawno się nawet nie widzieliśmy, bo chyba każdy z nas starał się unikać siebie nawzajem.
- Dobry wybór. – odezwał się ze szczerym uśmiechem, wskazując wzrokiem na książkę.
- E-em... nawet nie wiem, co wzięłam. – odparłam, odsuwając od siebie książkę i przyglądając się jej. Wbijałam w nią wzrok, bo byłam zdziwiona, jaką książkę sobie wybrałam. Była to książeczka z imionami dla dzieci.
- Nie wiedziałam, że macie takie książki tutaj. – zaśmiałam się szczerze, patrząc na Kyle'a.
- Posiadamy takie i wiele innych, nawet bardzo ludzkie książki. Nie tylko o zabijaniu, czy robieniu z ludzi przysmaków. – odparł, lekko schylając się w moją stronę. W pierwszej chwili nie wiedziałam, czy żartuje, czy mówi na poważnie. Ale po jego śmiechu, rozluźniłam się i posłałam mu delikatny uśmiech. – Czasem książki nas samych wybierają. – dodał, patrząc na regał. – A najwidoczniej ta książka chciała, abyś ją wybrała.
- Najwidoczniej. – odparłam, marnym głosem. Nie takiej książki przecież tu szukałam – pomyślałam.
- Jak się czujesz? – zapytał z troską w głosie, znów mi się przyglądając.
- Nie najgorzej.
Po wymianie paru zdań o moje samopoczucie, czy o książki, Kyle ulotnił się, mówiąc, że czekają na niego obowiązki. Nie chciałam go zatrzymywać, bo czułam się trochę nie swojo. Miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje, gdy z nim rozmawiałam albo jak przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu. Te uczucie pojawiało się za każdym razem, gdy on był blisko mnie. Najwidoczniej byłam chyba przewrażliwiona, bo przecież kto miałby nas podsłuchiwać, czy szpiegować? Głupie przeczucie.
Przeglądając książeczkę z imionami dla dzieci, dowiedziałam się nawet, co oznaczają. Nie wiem jeszcze, czy urodzę dziewczynkę, czy chłopca, ale wybrałam imię dla płci żeńskiej. Amara – to takie piękne imię. Dla chłopca niestety żadne mi się nie spodobało. Lecz wiedziałam, na jaką literkę będzie musiało zaczynać się jego imię. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle będę mogła wybrać imię dla dziecka, czy wybiera imię Alfa, czy może wspólnie jakieś wybierzemy.
Chciałam zostać tu dłużej, więc chwyciłam pierwszą lepszą książkę z półki i zasiadłam wygodnie na kanapie. Książka była typowo przygodowa więc mnie pochłonęła i straciłam poczucie czasu.
***
- Luno?
- Luno?!
- Adelaide, obudź się!
Gwałtownie usiadłam, słysząc swoje imię. Spojrzałam na książkę, która leżała w moich nogach i na koc, który mnie otulał. Czułam jak moje powieki były ciężkie i chciało mi się spać.
- Każdy ciebie szukał. – burknęła blondynka, kładąc książkę na mały stolik. Po chwili stanęła nade mną, krzyżując ręce na piersi.
- Która godzina? – odparłam, przeciągając się i przecierając oczy.
- Bura. Wstawaj i idź coś zjedz. – zabrała koc, który mnie otulał i czekała aż wstanę. Deborah naprawdę była... nieprzyjemną osobą, delikatnie mówiąc. Nie raz widziałam, jak wydziera się na słabszych wilkołaków albo jak ich „motywuje".
Chcąc nie chcąc, wstałam i pomaszerowałam za blondynką na górę, aby potem dotrzeć do kuchni. Zjadłam obiad na kolację, bo nie miałam ochoty na kanapki, a że siedziałam tyle na dole, nie zjadłam więc obiadu. Czułam się zmęczona więc pożegnałam wszystkich zebranych w wielkim salonie i poszłam na górę, aby się położyć. Idąc długim i mrocznym korytarzem, dotarłam wreszcie pod drzwi sypialni. Całe jedno skrzydło było Alfy i co za tym szło, także moje, więc prócz dużej sypialni z łazienką, znajdowały się tu jeszcze cztery pokoje i jeszcze jedna duża łazienka, z których nawet nie korzystałam. Chcąc otworzyć drzwi, zauważyłam damską sylwetkę, idącą w moim kierunku.
- Alfa kazał ci przekazać, że wróci nad ranem. – odezwała się jasnowłosa, jakby przyszła tu za kare. W sumie to ja byłam jej karą, a takie przynajmniej odczuwałam wrażenie. Nawet trochę przyzwyczaiłam się do jej nieprzyjemnych odzywek i traktowania mnie momentami jak gówna. W sumie tym dla niej byłam, ale że byłam Luną to musiała się pilnować. Nikt nie chciał narażać się Alfie.
- A dlaczego? – zapytałam, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
- Nagle się nie boisz? Nagle ci zależy na Alfie? – dopytywała z sarkazmem wyczuwalnym w jej głosie. – Jest większa narada. Tyle ci powiem. – dodała, przewracając oczami.
Chcąc się już położyć i zakończyć te rozmowę z blondynką, otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Nagle poczułam, że nie mogę zamknąć drzwi. Jej noga to uniemożliwiała.
- Czego chcesz? – zapytałam, patrząc przez uchylone drzwi.
- Słyszałaś to, prawda? – Nie wiedziałam, o co jej chodziło w pierwszej chwili, więc milczałam. – Słyszałaś te jęki?
- Śledzisz mnie? – zbyłam ją.
- W tym domu pełno tajemnic i dobrze o tym wiesz. Wiem, że je słyszałaś. – jej głos coraz bardziej cichł. – Dziś o północy możesz to sprawdzić.
Gapiłam się na nią, a gdy chciałam zapytać, o co jej chodziło, zamknęła gwałtownie drzwi. Ale ja nie musiałam dopytywać.
Wiedziałam.
***
Ciężko było mi zasnąć po słowach blondynki. Słyszałam tykający zegar i co chwile zerkałam na niego. Było za piętnaście dwunasta. Zastanawiałam się, czy schodzić na dół, czy nie. Ale ciekawość wygrała.
Zarzuciłam na siebie szlafrok, założyłam trampki żeby nie było mnie słychać i otworzyłam powoli drzwi. Zamknęłam je najwolniej jak mogłam i po cichu zaczęłam schodzić stopień po stopniu. Rozejrzałam się po salonie, ale nikogo nie było. Świeciły tylko lampki przy kuchni. Skierowałam się do zejścia na dół, można nawet powiedzieć, że do piwnicy i powolutku stąpałam po schodach. Ominęłam sale, w której Bernadette robiła mi badania i pomaszerowałam na przód. Światło, które oświetlało korytarz było białe i dodatku w zimnym kolorze. Było zapalone praktycznie cały czas.
Zaczęłam słyszeć odgłosy i przyspieszyłam kroku. Następne drzwi, które ukazały się od sali badań, były bardzo daleko od siebie. Przystanęłam przy nich i lekko zapukałam, lecz nikt mi nie odpowiedział. Podbiegłam więc do następnych i przysunęłam ucho do stalowych i masywnych drzwi.
- Jest tam kto? – zapytałam szeptem. Zaczęłam się oglądać za siebie i kontrolować, czy ktoś nie szedł w moją stronę. Odpowiedziała mi cisza. Ale postanowiłam zapytać jeszcze raz.
– Czy ktoś mnie słyszy? Proszę odezwijcie się. Jestem człowiekiem.
Przez chwile nic nie słyszałam, ale potem do moich uszu doszły jakieś odgłosy. Ktoś chyba zaczął podchodzić do drzwi. Dopiero teraz zauważyłam, że w drzwiach były małe okienka, które można było rozsunąć i zobaczyć więźniów. Tak więc też je rozsunęłam.
- Nie bójcie się. Pokażcie się. Jestem człowiekiem. – szeptałam w pośpiechu, chcąc dostrzec kto był w środku.
Zauważyłam dwójkę ludzi, którzy podeszli do okienka. Doznałam szoku. Stałam i patrzyłam na nich, niedowierzając, kto stał po drugiej stronie drzwi.
- Mama? Tata?
•
Oto on! Dajcie znać jak rozdział się Wam podoba.
Mam też do Was pytanie. Z nowym rokiem przyszła mi wena i chęci do pisania. Pomyślałam więc, czy nie chcielibyście rozdziałów co tydzień albo co drugi tydzień?
Pozdrawiam i do następnego!
~AMC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro