XX
~ N ~
Byłem wkurzony, a raczej bardzo wkurwiony i nabuzowany tak złością, że musiałem zostawić swoją ukochaną i jechać do tego psa setki kilometrów od domu. Nigdy nie przepadałem za wyjazdami do tego skurwiela. Ale co poradzić skoro czasem pewne sytuacje wymagają poświęceń. Marzyłem żeby załatwić sprawę szybko i wrócić do swoich, a najbardziej do niej. Wkurwiało mnie momentami zachowanie Adel, ale to w końcu ona nosi moje dziecko. W dodatku ocenia mnie źle. Dlaczego tak długo zajmuje jej oswojenie się z pewnymi rzeczami? Ma mnie, a za pare miesięcy urodzi się nasze dziecko. Dla niej staram się być łaskawy i opanowany, a ona nadal nie zauważa moich starań. Liczę, ze wkrótce zmieni zdanie, bo jak nie, to pogorszy sobie sytuacje.
Z moich myśli, wybiła mnie wibracja w telefonie. Musiałem z okazji tego wspaniałego wyjazdu przełożyć kilka spotkań. Ten wyjazd to tylko przejechanie kupy kilometrów, paręnaście rozmów przez telefon, kilka przystanków i milion myśli o niej i o tym ścierwie, do którego jadę.
- Kurwa! – przekląłem pod nosem, zaciskając mocniej kierownicę.
Stwierdziłem, że przycisnę trochę pedał gazu, bo naprawdę chciałem dotrzeć tam jak najszybciej i w sumie się opłaciło. Nie zważałem na ograniczenia prędkości, czy znaki. I tak przez większość trasy jechałem cały czas na autostradzie. Zresztą, co ja będę się tłumaczył. Jestem najlepszym Alfą, każdy mi podlega i to ja ustalam zasady. Nikt mi nie podskoczy.
Nikt.
Gdy zacząłem podjeżdżać pod dom tego... kogoś, który tak naprawdę jest słabeuszem, humor nieco mi się poprawił. Delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy, ale tylko przez sekundę. Trzeba mu pokazać, kto rządzi na tych ziemiach. Zgasiłem silnik i wyszedłem z pojazdu, poprawiając koszulę i marynarkę, i ściągając okulary.
- Witaj drogi bracie! Miło Cię w końcu zobaczyć po tak długim czasie. – przywitał mnie z radością w głosie Nicholas – mój nieszczęsny brat. Chociaż wyczuwałem, że szykuje się poważna rozmowa.
- Nicholas. – mruknąłem, kiwając lekko głową na znak powitania. - Przejdziemy do salonu, bo rozumiem, że nie ściągnąłeś mnie tu żeby mnie zobaczyć i powspominać dzieciństwo? – odparłem po chwili, patrząc mu prosto w oczy.
- Ale po co ten pośpiech? Przejechałeś tyle kilometrów. Pewnie jesteś zmęczony? – w jego głosie zawsze wyczuwałem wrogość. Ta cała sytuacja zaczęła mnie coraz bardziej irytować.
- Jestem wytrwały. – odparłem ze sztucznym uśmiechem.
- Skoro tak, to zapraszam do salonu. – przesunął się, zachęcając mnie ręką, abym wszedł do domu. Dobrze znałem jego posiadłość, a raczej naszą. To kiedyś był nasz dom, ale wyjechałem jak najdalej, zabierając swoich i budując swoją własną potęgę. Ta rudera jeszcze trochę i runie z całą jego watahą, o ile można nazwać ją watahą.
- Po co mnie tu ściągnąłeś? – walnąłem prosto z mostu, zasiadając na fotelu i kładąc ręce na oparciach jakbym zasiadał na tronie.
- Oh bracie. Wiem, że za mną nie przepadasz, ale mógłbyś okazać trochę życzliwości. – odpowiedział, siadając na sofie, naprzeciw mnie.
- Nie leży to w mojej naturze. – parsknąłem.
- Ah no tak, zapomniałem. To ja tu jestem tym milszym. – powiedział, myśląc, że mi tym dogryzie. Mylił się. Mnie nic nie rusza. – Ale nie o tym dziś chciałem z tobą porozmawiać. Chciałem ci bardzo pogratulować tego, że odnalazłeś w końcu przywódczynię swojego stada i że zostaniesz ojcem. – spiąłem się na te słowa. Nie był szczery, nie mówił tego szczerze. Grał ze mną. Te ścierwo pogrywało ze mną. Wieści jednak szybko się rozchodzą.
- Obydwaj wiemy dobrze, że nie mówisz mi tego szczerze. Po co mnie tu ściągnąłeś? – warknąłem.
- Niby jesteś groźnym Alfą, a jednak głupim. Nie umiesz przyjąć tego, że cieszę się razem z tobą? Masz ukochaną, dziecko w drodze. Jesteś aż tak dumny? – odpowiedział, wstając i podchodząc do okna. – Poza tym mam nadzieję, że będę mógł was wkrótce odwiedzić? – zapytał, szczerząc swoją paskudną gębę. Wkurwił mnie i chciałem mu przywalić, ale musiałem się panować. Nie chciałem narażać mojej ukochanej na tego palanta. Zgrywa takiego cudownego, a wcale taki nie jest.
- Oczywiście. Tylko jak Adel lepiej się poczuje. – mówiłem, starając się, aby brzmiało to jak najlepiej i żeby nie odczuł aż tak bardzo tego, że najchętniej bym mu to zabronił.
- Cieszę się w takim razie. Jeszcze to obgadamy. – odparł z radością w głosie. Punkt dla niego – pomyślałem. Sam wiedział, że zapunktował sobie w tej kwestii. Ale to ja zawsze wygrywam.
– A teraz zapraszam cię na obiad. – dodał, prowadząc mnie do jadalni.
Poza dzisiejszym dniem, w którym zjedliśmy dość spory obiad, a raczej obiadokolacje, porozmawialiśmy o sprawach naszych watah, bo jednak muszę też omawiać sprawy z moim bratem, gdyż też ma swoją grupę wilkołaków. Próbował wypytać mnie o Adel i o dziecko, i o to, jak ją znalazłem, ale starannie dobierałem słowa, aby za dużo mu nie mówić.
Zmęczenie dopadło mnie dopiero po tym, jak wypiliśmy po kilka szklanek whisky. Siedzieliśmy przy kominku i w sumie nic nie gadałem. Nicholas opowiadał, co u niego się zmieniło i jak wszystko tu funkcjonuje. Kto został, kto odszedł, a kto przyszedł do jego stada. Jego wataha jest słaba i powoli się wykrusza, aż całkowicie upadnie i to będzie jego koniec. Nawet ja nic nie muszę robić w tym kierunku, skończy na bruku w swoim czasie. A wtedy przyjdzie do mnie w łaskę.
Alfa, który nie spełnił swoich obietnic, nie stworzył silnej watahy i nie założył rodziny. Żałosny tchórz.
- Co o tym sądzisz? – z mojego rozmyślania wybił mnie głos Nicholasa.
- Wybacz, co mówiłeś? – odparłem, przecierając twarz dłońmi.
- Wszyscy chyba jesteśmy zmęczeni. – powiedział, odkładając szklankę. – Sypialnia główna jest przyszykowana dla ciebie. Jeśli czegoś będzie ci brakować wiesz po kogo zawołać. – dodał, szczerząc się.
- Poradzę sobie. – odparłem, wstając.
Dobrze wiedziałem o kogo mu chodziło. Teraz wszystko się zmieniło. To co było wcześniej to już przeszłość.
Rzuciłem się na łóżko, a moje powieki zrobiły się strasznie ciężkie. Stwierdziłem, że tak poleżę chwilę zanim pójdę się wykąpać. Myślałem teraz o Adel. Ciekawe, jak się czuje i co robi. Czy moi podwładni są dla niej wystarczająco dobrzy? Myśląc o niej od razu się odprężałem i wyciszałem.
*
Stojąc w progu drzwi, widziałem mojego kwiatuszka stojącego przy szafce. Ubrana tylko w satynową, krótką halkę, wyglądała bosko i tak cholernie podniecająco. Nie stojąc dłużej jak kretyn, podszedłem do niej, oplatając ją w pasie swoimi rękoma. Miała już spory brzuszek. Oparła głowę o moją klatkę piersiową i otuliła dłońmi moje ręce. Dostrzegłem na jej twarzy uśmiech.
- Mmm... gdzie byłeś tak długo? – odparła po chwili, lekko kołysząc się o moje ciało.
- Musiałem coś załatwić, ale już jestem. – dodałem, całując ją po karku i włosach.
- Mam taką ochotę na ciebie. – mruknęła, przymykając oczy i przegryzając wargę. Te słowa były dla mnie zielonym światłem. Mój kutas od razu stwardniał, co najwyraźniej poczuła, bo pisnęła z radości.
*
Wybudził mnie z tego cholernie pięknego snu, budzik w telefonie. Pierdolony budzik, kurwa mać. A tak pięknie się zapowiadało – pomyślałem. Szkoda, że tak nie jest w rzeczywistości. Ale nawet mój fiut nie tylko w śnie był twardy. Aktualnie jest w gotowości.
Chwilę mi zajęło, aby się dobudzić i ogarnąć. Dostrzegłem, że byłem we wczorajszych ubraniach. Wziąłem świeże rzeczy z torby, które pewnie jakieś Omegi przyniosły mi z auta i poszedłem do łazienki wziąć szybki i zimny prysznic. Marzyłem o pierdolonym ruchaniu z moją Adel, no kurwa tak tego potrzebowałem, że ja pierdole. Ten sen mnie tak napalił. Jeszcze tylko pare dni... - pomyślałem. Od Nicholasa mógłby wrócić prosto do domu, ale że mam po drodze do kilku Alf, muszę do nich zajechać i porozmawiać, i poustalać co nieco. Ludzie zaczynają się buntować więc trzeba ich uciszyć. Jakby kurwa nie mogliby żyć gdzieś w spokoju to nie byłoby problemu. Dawne czasy się skończyły i to teraz my rządzimy.
Po szybkim prysznicu i ubraniu się, zszedłem na dół na śniadanie. Nicholas siedział ze swoimi ludźmi przy stole. Gdy mnie ujrzeli, wstali i chcieli odejść. Do nich nic nie miałem więc mogli zjeść ze mną przy stole. Kiwnąłem do nich głową na znak żeby zostali. Ukłonili mi się, a jedna z Bet uszykowała dla mnie miejsce.
- Jak się spało bracie? – zapytał, odkładając gazetę na stół.
- W porządku. – odparłem, nakładając sobie jedzenie na talerz.
Tu panują trochę inne zasady. Zasady za naszych rodziców. Tu każdy siedzi przy stole z Alfą i je wraz z nim. U mnie tego nie ma. Ale nie odzwyczaiłem się od tego tutaj. Tu jeszcze czuję jednak zasady i obowiązki, które nakładali na nas nasi rodzice.
- O której wyjeżdżasz? – zapytał Nicholas, popijając kawe.
- Zaraz po śniadaniu. Tylko pójdę jeszcze na grób rodziców. – odparłem beznamiętnie i z obojętnym wzorkiem spojrzałem na... mojego brata.
- Oczywiście. – odparł, po czym znów zaczął wczytywać się w informacje zawarte w gazecie.
Po skończonym śniadaniu i spakowaniu się, poszedłem do wyjścia i stanąłem na schodach. Po chwili tuż obok mnie stanął Nicholas.
- Myślałem, że skorzystasz z okazji, z moich pięknych Bet i weźmiesz sobie jakąś na wieczór. – dodał, patrząc na mnie.
Obróciwszy się, odparłem: Pewne sprawy uległy zmianom. Mam ukochaną i to jej od teraz jestem wierny.
- A dobrze się wam układa tak w ogóle? – odparł, szczerząc się. Zastanawiałem się skąd te pytanie. Wkurwił mnie nim.
- Czasem jest dobrze, czasem nie. Jak to w związkach. Ale ty skąd możesz to wiedzieć. – parsknąłem, starając się być opanowanym i nie pokazać mu, że jest inaczej. Nic nie odpowiedział. Jego mina wskazywała jakby się nad czymś zastanawiał.
Nie mówiąc ani słowa, zszedłem ze schodów i poszedłem w stronę lasu. Za niewielką górką, znajdowały się dwa sporej wielkości grobowce moich, a raczej naszych rodziców. Layla i Maxym Costello – wypowiedziałem te słowa. Chwilę stałem, wpatrując się w ich imiona. Poświęcili wszystko dla nas.
Z myśli wybiła mnie wibracja w telefonie. Wyciągnąłem z kieszeni spodni smartfona i odczytałem wiadomość. Ostatni raz spojrzałem na grób, po czym obróciłem się i poszedłem w stronę domu. Dostrzegłem na schodach brata, a obok niego znajomą mi twarz.
- Witaj Alfo. – odezwała się dziewczyna o blond włosach i niebieskich oczach kiedy byłem bliżej nich. Jak ja dawno jej nie widziałem. Na mojej twarzy zagościł skromny uśmiech.
- Willow? – odparłem, podchodząc do niej. – Nic się nie zmieniasz. – dodałem, lekko ją tuląc. – Dlaczego wcześniej do nas nie dołączyłaś? – zapytałem, cofając się o krok.
- Dopiero, co przyjechałam. Ciągle jestem w rozjazdach, za sprawą twojego brata. – powiedziała, uśmiechając się i spoglądając w stronę mego brata.
Willow to... przyjaciółka rodziny. Mieszka i żyje w stadzie Nicholasa. Dużo pomagała naszym rodzicom, a nawet nam jak tu wszyscy mieszkaliśmy. – Ale liczę, że następnym razem się spotkamy i pogadamy dłużej. – dodała, widząc jak Omegi pakują torby do mego auta.
- Mam nadzieję. – odparłem pogodnym głosem i spoważniałem. Do Willow czuję wdzięczność. Nigdy się nie sprzeciwiała, spełniała swoje obowiązki i dopełniała wiele spraw. Zawsze spisywała się na medal.
- Będę już jechał. Mam do załatwienia jeszcze pare spraw po drodze. – dodałem, schodząc po schodach. Stojąc już obok auta i otwierając drzwi, nagle odezwał się Nicholas.
- Odezwę się przed przyjazdem. Do zobaczenia bracie!
Mina mi lekko zrzedła, ale nie pokazałem tego. Nie mogłem, bo mógłby pomyśleć, że coś jest nie tak. Pierdolony kutas – pomyślałem. Kiwnąłem tylko głową na pożegnanie i gdy odjeżdżałem, dostrzegłem Willow, która mi machała na do widzenia. Po wyjechaniu ze ścieżki, wjechałem na asfalt i przycisnąłem pedał gazu. Czas załatwić pare spraw, a potem do domu. Do mojej ukochanej Adel.
•••
Cześć moi drodzy!
Jak się podoba Wam rozdział? Dowiedzieliście się w nim trochę nowych spraw. I wiecie już na jaką literkę zaczyna się imię naszego Alfy.
Czekam na Wasze pomysły w komentarzach (jak może mieć na imię)? ❤️
Zaskoczyliście mnie „wynikiem" oglądalności poprzedniego rozdziału. WOW! Naprawdę jestem w szoku i bardzo mi z tego powodu miło.
Do następnego! ❤️
~ AMC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro