Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XV

Pik. Pik. Pik. 

Ciągle słyszałam te pikanie. Nie miałam sił otworzyć oczu, poruszyć nogą ani poruszyć ręką. Chciało mi się spać, ale nie chciałam. Wciąż żyłam? Słyszałam jakieś szmery, hałas w oddali i rozmowę, ale nic nie rozumiałam. 

Z całej siły próbowałam otworzyć oczy i nawet prawie mi się udało. Po kilku zmaganiach wreszcie uniosłam do góry powieki. Pierwsze co zobaczyłam to światło, które mnie poraziło. Poczułam czyiś dotyk na swojej ręce, a po jakiejś chwili dostrzegałam wszystko. Znajdowałam się w białej sali. Czy to był szpital? Najwyraźniej.

- Bogu dzięki! - usłyszałam głos Bern, siedzącej obok mnie. - Myśleliśmy, że już się nie obudzisz. - dodała, uśmiechając się szeroko. Ja nie miałam sił nawet odpowiedzieć czy się uśmiechnąć. Wszystko nagle zaczęło mnie boleć.

- Co... - zaczęłam, ale z ledwością mogłam powiedzieć nawet jedno słowo. Bernadetta, widząc jak trudno mi cokolwiek powiedzieć, zaczęła mi opowiadać, co się stało.

- Spokojnie. Dostałaś lek nasenny. Spałaś z dwa dni. - oznajmiła w skrócie.

To oni mnie nie chcieli zabić? - Teraz śpij. Musisz odpocząć. - powiedziała po chwili, ściskając moją rękę. 

Tak naprawdę strasznie byłam senna. I po prostu zasnęłam. 

- Illia mów! - ktoś krzyknął. Wciąż miałam zamknięte oczy i wciąż czułam senność, ale chciałam posłuchać o czym ktoś mówi.

- Wyniki nie są dobre. To, co mówiła było prawdą. Ona ma bardzo minimalne szanse, a wręcz niemożliwe... prawie. - kobiecy głos mówił prawie szeptem. Na chwilę zapanowała cisza.

- Minimalne... ale jest jakaś szansa, tak?! - męski głos był znajomy. Czyżby Kyle?

- No niby tak, ale wiesz... ona jest człowiekiem. - odpowiedziała prawdopodobnie Illia. Potem już nic nie rozumiałam, bo znów odlatywałam w krainę snów.

Jakiś czas już nie śpię, a wpatruję się w ścianę. Mam ochotę wstać i wyjść stąd, ale wciąż nie mam na tyle sił. 

- Witaj, Adelaide! - przywitała mnie rudowłosa, wchodząc do pomieszczenia. - Jak się czujesz? - zapytała, siadając obok mnie.

- Źle. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Na szczęście już mogłam mówić i poruszać rękoma, ale nogi wciąż odmawiały posłuszeństwa i starałam się przezwyciężać senność.

- Spokojnie. Już i tak odzyskałaś sporo sił, a to już jakiś wyczyn. - odpowiedziała. Dla mnie była jakaś podejrzana.

- Czemu mnie uśpiliście? - zapytałam wprost, patrząc w jej oczy. Na jej twarzy wymalowało się zdezorientowanie. Chyba nie tego się spodziewała.

- Musieliśmy wykonać ci badania, a wiedzieliśmy, że nie dasz się bez walki. - odparła spokojnym tonem. Z tym się z nią zgodzę. Nie dałabym się bez walki.

- Czy mogę już stąd wyjść? - zapytałam, zmieniając temat. Na prawdę nie miałam ochoty dłużej tu leżeć. Czułam się tu źle.

- Na razie nie, bo mu... - przerwałam jej.

- Ja chcę stąd wyjść! Teraz! - powiedziałam, wściekając się i piorunując ją wzrokiem. Illia była zszokowana moim zachowaniem i przez jakiś czas była cicho.

- Dobrze. - odparła. - Jeśli będziesz potrafiła sama dojść do pokoju, a jak nie to zawołam kogoś kto cię tam zaniesie. - dodała obojętnym tonem.

*** 

Od godziny jestem już w pokoju. Bernadette pomogła mi dojść do sypialni. Teraz leżę i czuję się fatalnie. Nie wiem ile dali mi tego leku, ale jest mi niedobrze i strasznie ściska mnie w żołądku. Obracam się na lewy bok i staram się zasnąć. Mam nadzieję, że ta bestia nie wejdzie tu gdy będę spała. Lek mnie jeszcze trzyma i na sen nie muszę długo czekać, bo już po chwili odpływam. 

Budząc się, za oknami dostrzegam jasność. Poranek. Ile ja spałam w takim razie? Eh... 

Czuję, że muszę do toalety i szybko wstaję z łóżka. Gdy już załatwiłam swoją potrzebę, a strasznie chciało mi się siusiu, nagle dostrzegam coś, co strasznie wybija mnie z równowagi. Na mojej bieliźnie znajduje się niewielka plama krwi. O nie! Nie! Nie! Nie dobrze! Ale jak? Teraz? Minęło osiem miesięcy i tak nagle teraz? I co ja teraz zrobię? Zaczęłam strasznie panikować. Szybko podciągnęłam bieliznę i spodnie, a potem zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Szafka pod umywalką – pomyślałam. Otworzyłam ją szybko i zaczęłam w niej szperać, ale nie było tam tego czego szukałam. Wyszłam z łazienki i zaczęłam przeszukiwać komodę, ale oprócz bielizny i podkoszulek niczego tam nie było. Teraz to zaczęłam strasznie panikować. 

Gdy chciałam usiąść i zacząć myśleć, co mam teraz zrobić, nagle do drzwi rozległo się pukanie. Po chwili w drzwiach stanęła Bernadette z tacą, na której znajdowało się śniadanie. Nagle stanęła, widząc moją minę. 

- Adel, co się stało? - zapytała, odkładając tacę i siadając obok mnie. Ja tylko potrafiłam na nią patrzeć. Po chwili chyba zrozumiała, o co mi chodzi. - Adel, czy ty... - zaczęła powoli mówić, a ja tylko kiwnęłam głową.

Bernadette poszła gdzieś i po chwili wróciła z rzeczą, której potrzebowałam. Uśmiechnęła się do mnie gdy wyszłam z łazienki, w której się przebrałam. 

- Nie martw się. Będzie wszystko dobrze. - wyszeptała, przytulając mnie. Ja stałam jak słup, a po chwili poczułam jak jedna łza spływa po moim policzku. Przepadłam. Wszyscy się dowiedzą, a Alfa... Nawet nie chce teraz o tym myśleć.

Bernadette zaleciła mi żebym zjadła śniadanie i się położyła, bo leki jeszcze na mnie działają. Ból brzucha był nie do zniesienia, czułam się fatalnie, a do tego zaczęłam się strasznie pocić. Nie wiem czy to ze strachu, czy przez te leki, czy może przez stres? Wszystko było mi teraz obojętne. Zamknęłam oczy i przykryłam się kołdrą, a sen przyszedł tak jak tego oczekiwałam. 

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami, na co od razu zareagowałam. 

- Nie chciałam cię obudzić.

Deborah. Ona zawsze była taka surowa i bezuczuciowa. Spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem i przeszła do tego, co robiła, czyli składała ubrania do komody. 

- Po za tym, masz tu leki przeciwbólowe, a w łazience masz uszykowaną kąpiel. - dodała.

Byłam w szoku. Czułam się wyspana i ból brzucha nie doskwierał mi tak jak wcześniej. Podeszłam do komody i połknęłam tabletki, a potem skierowałam się do łazienki, lecz zatrzymałam się w połowie drogi. 

- Deborah, co ze mną teraz będzie? - zapytałam z ciekawości.

- Sama powinnaś to wiedzieć. - odparła, patrząc na mnie, równocześnie składając ubrania. Nic więcej nie powiedziałam tylko weszłam do łazienki, zamykając drzwi za sobą.

Kąpiel nie zajęła mi dużo czasu. Wyszłam z wanny, szybko się wytarłam i ubrałam. Po chwili wyszłam z łazienki. Pokój był pusty, Deborah nie było, a za oknem rozlegała się ciemność. Przespałam dzień i to kolejny. Gdy składałam ubrania, aby położyć je na szafkę, usłyszałam otwierające się drzwi. Słyszałam jak ktoś stąpał ciężkim krokiem w moją stronę i wiedziałam, że to był on. Stanął za mną, a ja przestałam wykonywać to, co robiłam. 

- Wiesz już... - zaczęłam ze strachem w głosie, ale nie dokończyłam, bo mi nie pozwolił.

- Wiem. - odparł stanowczo. Bałam się strasznie, bo myślałam, że znów wyrządzi mi krzywdę. Serce waliło mi jak oszalałe i nie wiedziałam, co on zamierza. Ale jego ostatnie słowa wybiły mnie całkowicie z równowagi: - I dobrze wiesz, że nie masz wyjścia. Urodzisz mi dziecko czy tego chcesz, czy nie.




***
Witajcie!
Co sądzicie o tej sytuacji?
Rozdział może nie wyszedł jakiś najlepszy, ale cóż. Starałam się.💪

! Wystartowałam z nowym opowiadaniem i mam nadzieję, że zerknięcie do niego oraz że wam przypadnie do gustu !

Do następnego !
Pozdrawiam
AMC 💋💋

Liczę na ⭐️ i wasze 💬

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro