Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV

Śniadanie zjadłam w spokoju, ale stresowałam się za każdym kęsem. Bałam się tam iść i dokładnie też nie wiedziałam gdzie znajduje się ten gabinet. Ale o to obawiać się nie musiałam, bo jakąś chwilę temu w kuchni pojawiła się Illia. Poczekała aż zjem, a potem poszłam za nią w ciszy. Zakrywałam szyję włosami i bluzą jak tyko mogłam, ale i tak było widać malinowe ślady. Gdy Illia stanęłam przed drzwiami ze srebrną literą, serce przyspieszyło mi dwa razy, a ja miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Masywne drzwi otworzyły się, skrzypiąc przy tym, a Illia kazała mi wejść. Sama nie weszła. Poszłam powoli do przodu i ujrzałam jego, siedzącego w fotelu i przeglądającego coś w papierach. Kyle również tu był. Stał oparty ramieniem o biblioteczkę i miał zamknięte oczy. Zdziwił mnie widok Deborah, która stała przy kominku ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach i przyglądała mi się uważnie. 

- Usiądź. - odezwała się jako pierwsza, a ja posłuchałam się jej.

On po chwili odłożył to w czym był tak zaczytany i spojrzał na mnie, a ja odruchowo spuściłam wzrok. - Mamy małą sprawę do omówienia. - dodała po chwili Deborah z poważnym wyrazem twarzy. Kyle wciąż był skupiony w swoich myślach i wciąż stał w takiej pozycji jak na początku. 

- Więc słucham. - odparłam ochrypłym głosem w dodatku prawie szeptem. Bałam się tego, co mają mi do powiedzenia, jakie sprawy chcą ze mną omawiać. Cholernie się bałam.

- Minęło trochę czasu, Adel. - tym razem zabrał głos Kyle. - Jeśli coś ukrywasz musimy to wiedzieć. - dodał, ale ja wciąż nie wiedziałam, o co im chodzi.

- Dobrze, ale ja wciąż nie wiem, o co wam chodzi. - odparłam, patrząc przemiennie na Kyle i Deborah.

- Wiesz, że jesteś tu jakby z jednego powodu. - znieruchomiałam na te słowa. Deborah przyglądała mi się uważnie. Wiedziałam, że te pytanie zaraz padnie, a ja polegnę.

- Adel – zabrał głos Kyle. - chcieliśmy zapytać, dlaczego... - wiedziałam, że trudno mu było to powiedzieć, lecz nie musiał. Deborah zapytała za niego.

- Dlaczego nie jesteś jeszcze w ciąży? - odparła ostrym i oskarżającym tonem. Poległam. Wiedziałam, że moja odpowiedź się im nie spodoba. Alfa nie odzywał się, ale patrzył na mnie cały czas, pocierając ręką, od czasu do czasu, swój lekki zarost.

- Ja... - nie mogłam im tego powiedzieć. Łzy zaczęły zbierać się w moich oczach i nie wiedziałam jak im to wytłumaczyć.

- Adel, musimy wiedzieć. - odparł Kyle spokojnym tonem. Chciał wiedzieć. Deborah także, bo umilkła. Alfa tym bardziej, bo patrzył na mnie z przymrużonymi oczami.

- Moja matka miała problem z zajściem w ciążę. - odparłam, bawiąc się skrawkiem rękawa i patrząc na podłogę. - Urodziła mnie, mając trzydzieści dziewięć lat. - dodałam po chwili, uspokajając się powoli. - Ja, mając dwanaście, trzynaście lat nie miesiączkowałam. Dopiero jak miałam z piętnaście, ale miałam raz na trzy, cztery miesiące. - mówiłam dalej. - Teraz, mając osiemnaście lat... ostatnią miesiączkę miałam z osiem miesięcy temu i to przez dzień. Moja babcia i matka miały poważne problemy z zajściem w ciążę, a ja nie mam prawie żadnych szans na to. - odparłam, pozbywając się tego sekretu. I tak wiedziałam, że prędzej czy później zorientowaliby się. Deborah i Kyle patrzeli na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Alfa wciąż miał takim sam wyraz, ale wiedziałam, że to cisza przed burzą.

- Zaraz... - odparła Deborah, ale Alfa jej przerwał.

- Chcesz mi powiedzieć, że nie możesz mieć dzieci?! - zapytał, podnosząc głos coraz to głośniej. Nie dotarło do niego to, co powiedziałam. Wiedziałam, że się wścieknie. - Odpowiedz! - ryknął, a ja wiedziałam, że jest źle.

- Tak. Nie mogę mieć dzieci. - odparłam, zanosząc się płaczem.

Alfa w jednej sekundzie wstał, rozsypując całe papiery po pomieszczeniu, a następnie uderzył swoimi pięściami o stół tak, że złamał się w miejscu uderzenia. Ja aż podskoczyłam i zaczęłam jeszcze bardziej się bać. 

- Alfo, proszę... - zaczął Kyle, dotykając jego ramienia. Chciał uspokoić go, ale wiedziałam, że jego nie da się uspokoić. On natomiast popatrzył na niego, a Kyle zabrał rękę wręcz natychmiast.

- Nie możesz mieć dzieci to jesteś bezużyteczna! - ryknął, odwracając się w moją stronę i migiem przeszedł biurko, chwycił mnie za szyję i postawił do pionu. - Jesteś marnym człowiekiem! Nic nie wartym ścierwem! - podszedł do samej ściany, trzymając wciąż za moją szyję i uderzając głową za każdym razem, wypowiadając obraźliwe słowa na mój temat.

- Po co mi taka... - nie dokończył. Nie dokończył, bo nawet nie wiedział jak mnie nazwać. Ja ledwo łapałam powietrze, a on zaciskał swoją rękę coraz mocniej. Widziałam w jego oczach wymalowaną złość, furię. Jego mięśnie napinały się z każdą sekundą, a ja ledwo, co widziałam.

- Alfo, proszę. Może da się to naprawić. - mówił Kyle, stają obok mnie i próbując przemówić mu do rozsądku.

-Kyle ma racje. Może to niewiadome. Można zrobić badania. - próbowała ratować mnie Deborah, ale ich sprzeczki, krzyki zaczynały cichnąć, a moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe. W pewnej chwili czułam jak upadam i uścisk na moim gardle znika, a ja wreszcie mogę zaczerpnąć powietrza. Krztuszę się. Wciąż widzę jak przez mgłę, czuję jak ktoś mnie podnosi i zawiesza moją rękę na swoje barki i wynosi gdzieś. Nie mam sił iść, nogi odmawiają posłuszeństwa, lecz jeszcze zdążyłam usłyszeć głos Alfy: - Ona musi umrzeć. - a potem usłyszałam tylko zamykające się drzwi. 

Droga ciągła się i ciągła aż w pewnym momencie poczułam jak ktoś kładzie mnie na czymś miękkim, a następnie dostrzegłam czyjąś sylwetkę jak odchodzi. Ja natomiast czułam tylko senność. 

Budząc się, czułam suchość w gardle i ból. Dotknęłam szyi, aby upewnić się czy ktoś mnie nie dusi, ale nie dusił. Leżałam sama w pokoju, lecz wciąż miałam tą straszną scenę przed oczami i te głupie uczucie jakby ktoś wciąż mnie dusił. Wstałam, ale od razu upadłam. Próbowałam wstać po raz drugi, podtrzymując się łóżka, a potem ściany. Przeszkadzały mi zawroty głowy, ale doszłam do drzwi. Przekręciłam klamkę i wyszłam na korytarz. Moje oczy wciąż widziały jakby przez mgłę, do tego chodzenie uniemożliwiały mi zawroty głowy. Gdy chciałam skierować się w lewą stronę, dostrzegłam jak trzech ludzi kieruje się powolnymi ruchami. Nie widzę ich twarzy ani nie poznaję czy to mężczyzna, czy kobieta. Idą po mnie i wiedziałam, że muszę uciec. Bynajmniej się nie dam. Postaram się uciec, ale wątpię, że to mi się uda przy moich ruchach. Postawiłam nogę na przód, ale zachwiałam się i uderzyłam głową o skrawek obrazu i upadłam. Poczułam jak coś mokrego leci mi po czole, a gdy się dotknęłam wiedziałam, że rozcięłam sobie czoło. Wstawałam, podpierając się ściany i idąc przed siebie, lecz już po chwili poczułam czyjeś ręce, które trzymały mnie mocno. Druga postać stanęła tuż przede mną, unieruchamiając mi głowę. Ja szamotałam się i specjalnie upadłam, wyrywając się im, ale na marne. Dwóch przytrzymało mnie za ręce i nogi, a ja obracając się na prawy bok, dostrzegłam strzykawkę z jakąś substancją. Spanikowałam, nie wiedziałam, co to jest i jeszcze bardziej postarałam się wydostać, lecz niestety nie udało mi się. Już po chwili poczułam lekki ból i nie czułam nóg ani rąk, a mnie znów dopadł sen. Jeśli tak chcieli mnie uśmiercić to chociaż bezboleśnie bez żadnych tortur ani rozrywania mojego ciała na kawałki.




***
No więc to ostatni rozdział w tym roku😅
Troszkę szybko pisany, dlatego literówki i inne błędy mogą się pojawić.

Chciałam Wam życzyć Szczęśliwego Nowego roku i żeby rok 2018 był lepszy od 2017!!!🥂🍾

Pozdrawiam
AMC💋💋

Ps: W nowym roku ruszam z nowym opowiadaniem i mam nadzieje, że przypadnie wam do gustu!🤗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro