XIV
Śniadanie zjadłam w spokoju, ale stresowałam się za każdym kęsem. Bałam się tam iść i dokładnie też nie wiedziałam gdzie znajduje się ten gabinet. Ale o to obawiać się nie musiałam, bo jakąś chwilę temu w kuchni pojawiła się Illia. Poczekała aż zjem, a potem poszłam za nią w ciszy. Zakrywałam szyję włosami i bluzą jak tyko mogłam, ale i tak było widać malinowe ślady. Gdy Illia stanęłam przed drzwiami ze srebrną literą, serce przyspieszyło mi dwa razy, a ja miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Masywne drzwi otworzyły się, skrzypiąc przy tym, a Illia kazała mi wejść. Sama nie weszła. Poszłam powoli do przodu i ujrzałam jego, siedzącego w fotelu i przeglądającego coś w papierach. Kyle również tu był. Stał oparty ramieniem o biblioteczkę i miał zamknięte oczy. Zdziwił mnie widok Deborah, która stała przy kominku ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach i przyglądała mi się uważnie.
- Usiądź. - odezwała się jako pierwsza, a ja posłuchałam się jej.
On po chwili odłożył to w czym był tak zaczytany i spojrzał na mnie, a ja odruchowo spuściłam wzrok. - Mamy małą sprawę do omówienia. - dodała po chwili Deborah z poważnym wyrazem twarzy. Kyle wciąż był skupiony w swoich myślach i wciąż stał w takiej pozycji jak na początku.
- Więc słucham. - odparłam ochrypłym głosem w dodatku prawie szeptem. Bałam się tego, co mają mi do powiedzenia, jakie sprawy chcą ze mną omawiać. Cholernie się bałam.
- Minęło trochę czasu, Adel. - tym razem zabrał głos Kyle. - Jeśli coś ukrywasz musimy to wiedzieć. - dodał, ale ja wciąż nie wiedziałam, o co im chodzi.
- Dobrze, ale ja wciąż nie wiem, o co wam chodzi. - odparłam, patrząc przemiennie na Kyle i Deborah.
- Wiesz, że jesteś tu jakby z jednego powodu. - znieruchomiałam na te słowa. Deborah przyglądała mi się uważnie. Wiedziałam, że te pytanie zaraz padnie, a ja polegnę.
- Adel – zabrał głos Kyle. - chcieliśmy zapytać, dlaczego... - wiedziałam, że trudno mu było to powiedzieć, lecz nie musiał. Deborah zapytała za niego.
- Dlaczego nie jesteś jeszcze w ciąży? - odparła ostrym i oskarżającym tonem. Poległam. Wiedziałam, że moja odpowiedź się im nie spodoba. Alfa nie odzywał się, ale patrzył na mnie cały czas, pocierając ręką, od czasu do czasu, swój lekki zarost.
- Ja... - nie mogłam im tego powiedzieć. Łzy zaczęły zbierać się w moich oczach i nie wiedziałam jak im to wytłumaczyć.
- Adel, musimy wiedzieć. - odparł Kyle spokojnym tonem. Chciał wiedzieć. Deborah także, bo umilkła. Alfa tym bardziej, bo patrzył na mnie z przymrużonymi oczami.
- Moja matka miała problem z zajściem w ciążę. - odparłam, bawiąc się skrawkiem rękawa i patrząc na podłogę. - Urodziła mnie, mając trzydzieści dziewięć lat. - dodałam po chwili, uspokajając się powoli. - Ja, mając dwanaście, trzynaście lat nie miesiączkowałam. Dopiero jak miałam z piętnaście, ale miałam raz na trzy, cztery miesiące. - mówiłam dalej. - Teraz, mając osiemnaście lat... ostatnią miesiączkę miałam z osiem miesięcy temu i to przez dzień. Moja babcia i matka miały poważne problemy z zajściem w ciążę, a ja nie mam prawie żadnych szans na to. - odparłam, pozbywając się tego sekretu. I tak wiedziałam, że prędzej czy później zorientowaliby się. Deborah i Kyle patrzeli na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Alfa wciąż miał takim sam wyraz, ale wiedziałam, że to cisza przed burzą.
- Zaraz... - odparła Deborah, ale Alfa jej przerwał.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie możesz mieć dzieci?! - zapytał, podnosząc głos coraz to głośniej. Nie dotarło do niego to, co powiedziałam. Wiedziałam, że się wścieknie. - Odpowiedz! - ryknął, a ja wiedziałam, że jest źle.
- Tak. Nie mogę mieć dzieci. - odparłam, zanosząc się płaczem.
Alfa w jednej sekundzie wstał, rozsypując całe papiery po pomieszczeniu, a następnie uderzył swoimi pięściami o stół tak, że złamał się w miejscu uderzenia. Ja aż podskoczyłam i zaczęłam jeszcze bardziej się bać.
- Alfo, proszę... - zaczął Kyle, dotykając jego ramienia. Chciał uspokoić go, ale wiedziałam, że jego nie da się uspokoić. On natomiast popatrzył na niego, a Kyle zabrał rękę wręcz natychmiast.
- Nie możesz mieć dzieci to jesteś bezużyteczna! - ryknął, odwracając się w moją stronę i migiem przeszedł biurko, chwycił mnie za szyję i postawił do pionu. - Jesteś marnym człowiekiem! Nic nie wartym ścierwem! - podszedł do samej ściany, trzymając wciąż za moją szyję i uderzając głową za każdym razem, wypowiadając obraźliwe słowa na mój temat.
- Po co mi taka... - nie dokończył. Nie dokończył, bo nawet nie wiedział jak mnie nazwać. Ja ledwo łapałam powietrze, a on zaciskał swoją rękę coraz mocniej. Widziałam w jego oczach wymalowaną złość, furię. Jego mięśnie napinały się z każdą sekundą, a ja ledwo, co widziałam.
- Alfo, proszę. Może da się to naprawić. - mówił Kyle, stają obok mnie i próbując przemówić mu do rozsądku.
-Kyle ma racje. Może to niewiadome. Można zrobić badania. - próbowała ratować mnie Deborah, ale ich sprzeczki, krzyki zaczynały cichnąć, a moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe. W pewnej chwili czułam jak upadam i uścisk na moim gardle znika, a ja wreszcie mogę zaczerpnąć powietrza. Krztuszę się. Wciąż widzę jak przez mgłę, czuję jak ktoś mnie podnosi i zawiesza moją rękę na swoje barki i wynosi gdzieś. Nie mam sił iść, nogi odmawiają posłuszeństwa, lecz jeszcze zdążyłam usłyszeć głos Alfy: - Ona musi umrzeć. - a potem usłyszałam tylko zamykające się drzwi.
Droga ciągła się i ciągła aż w pewnym momencie poczułam jak ktoś kładzie mnie na czymś miękkim, a następnie dostrzegłam czyjąś sylwetkę jak odchodzi. Ja natomiast czułam tylko senność.
Budząc się, czułam suchość w gardle i ból. Dotknęłam szyi, aby upewnić się czy ktoś mnie nie dusi, ale nie dusił. Leżałam sama w pokoju, lecz wciąż miałam tą straszną scenę przed oczami i te głupie uczucie jakby ktoś wciąż mnie dusił. Wstałam, ale od razu upadłam. Próbowałam wstać po raz drugi, podtrzymując się łóżka, a potem ściany. Przeszkadzały mi zawroty głowy, ale doszłam do drzwi. Przekręciłam klamkę i wyszłam na korytarz. Moje oczy wciąż widziały jakby przez mgłę, do tego chodzenie uniemożliwiały mi zawroty głowy. Gdy chciałam skierować się w lewą stronę, dostrzegłam jak trzech ludzi kieruje się powolnymi ruchami. Nie widzę ich twarzy ani nie poznaję czy to mężczyzna, czy kobieta. Idą po mnie i wiedziałam, że muszę uciec. Bynajmniej się nie dam. Postaram się uciec, ale wątpię, że to mi się uda przy moich ruchach. Postawiłam nogę na przód, ale zachwiałam się i uderzyłam głową o skrawek obrazu i upadłam. Poczułam jak coś mokrego leci mi po czole, a gdy się dotknęłam wiedziałam, że rozcięłam sobie czoło. Wstawałam, podpierając się ściany i idąc przed siebie, lecz już po chwili poczułam czyjeś ręce, które trzymały mnie mocno. Druga postać stanęła tuż przede mną, unieruchamiając mi głowę. Ja szamotałam się i specjalnie upadłam, wyrywając się im, ale na marne. Dwóch przytrzymało mnie za ręce i nogi, a ja obracając się na prawy bok, dostrzegłam strzykawkę z jakąś substancją. Spanikowałam, nie wiedziałam, co to jest i jeszcze bardziej postarałam się wydostać, lecz niestety nie udało mi się. Już po chwili poczułam lekki ból i nie czułam nóg ani rąk, a mnie znów dopadł sen. Jeśli tak chcieli mnie uśmiercić to chociaż bezboleśnie bez żadnych tortur ani rozrywania mojego ciała na kawałki.
***
No więc to ostatni rozdział w tym roku😅
Troszkę szybko pisany, dlatego literówki i inne błędy mogą się pojawić.
Chciałam Wam życzyć Szczęśliwego Nowego roku i żeby rok 2018 był lepszy od 2017!!!🥂🍾
Pozdrawiam
AMC💋💋
Ps: W nowym roku ruszam z nowym opowiadaniem i mam nadzieje, że przypadnie wam do gustu!🤗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro