Rozdział 5
Rayna Gri'Saram obudziła się zalana potem. Od Nocy Świetlików często nawiedzały ją koszmary. W snach płomienie pochłaniały ją, a później całą wioskę. Ogień palił żywcem mieszkańców Nal. Dziewczyna nie była w stanie nic zrobić. Przyglądała się bezczynnie jak wszystko znikało, aż została sama wśród gorących płomieni, które nie parzyły jej skóry.
Miodowowłosa nie miała pojęcia co oznaczają koszmary. Podświadomie czuła, że coś obudziło się w niej tamtej nocy. Coś magicznego i tajemniczego.
Otarła pot z czoła i po cichu wstała z łóżka, żeby nie obudzić Seydy śpiącej w pokoju obok.
Potrzebowała świeżego powietrza.
Noce stawały się coraz cieplejsze. Ciszę lasu co jakiś czas rozdzierało pohukiwanie sowy i szelest krzewów. Wiosna przybyła do Nal. Na drzewach zaczęły pojawiać się pąki, zwierzęta wybudziły się z zimowego snu. Z krzaków nieopodal wyskoczył zając, który czmychnął szybko w głąb lasu, pozostawiając za sobą jedynie cichy szelest.
Rayna ruszyła w stronę strumienia, który płynął nieopodal jej chatki, wdychając chłodne, nocne powietrze.
Od wyboru Pary Świetlików minęły dwa tygodnie. Dziewczyna żyła w strachu, że dziwny dar, który przebudził się w jej krwi, powróci. Po tym, jak woda ze strumienia zaatakowała Brennana jej przerażenie wzrosło. Miodowowłosa utwierdziła się w przekonaniu, że coś się w niej zmieniło. Wydarzeń z Nocy Świetlików nie mogła już tłumaczyć dziwnymi urojeniami. To wszystko wydarzyło się naprawdę. To ona zmieniła bieg płomieni i prawdopodobnie poparzyła dłoń jednego z braci Alardbir.
„Co się ze mną dzieje?" – Do oczu napłynęły jej łzy. Zaczynała obawiać się sama siebie. Czy byłaby w stanie mimo woli kogoś skrzywdzić?
Była coraz bliżej wody, jej szum docierał do uszu dziewczyny. Przyspieszyła kroku. W ciemnościach prawie potknęła się o jeden z konarów wyrastających z jeszcze mokrej ziemi. Mimo iż niewiele widziała, las jej nie przerażał. Dzięki Hadgerowi zdążyła poznać bór znajdujący się w pobliżu chatki rodziny Gri'Saram. Znała go prawie jak własną kieszeń.
Księżyc wyłonił się zza pierzastych chmur i oświetlał drogę jasnym blaskiem. Szum wody niósł się daleko w las. Gdy dotarła na miejsce w jej uszach płynęła cicha melodia nurtu.
Od dziwnego zdarzenia nad strumieniem minęło kilka dni. Brennan i Serenia byli już w drodze do Reznos. Rayna nie wiedziała, dlaczego ich plany uległy zmianie, ale cieszyła się, że jej przyjaciółka w całym tym nieszczęściu będzie mogła ujrzeć piękne morze, o którym słyszały tyle cudownych opowieści. Jako małe dziewczynki marzyły, by stanąć nad piaszczystym brzegiem i wbiec w błękitne, morskie fale.
Wpatrywała się w jasny księżyc, który w samotności zdobił ciemne niebo. Tylko jego blask rozświetlał noc. Bała się spojrzeć na strumień. Przed oczami miała przerażoną twarz Brennana, gdy woda wypełniała jego płuca, pozbawiając go oddechu. Dziewczyna odgoniła od siebie natrętne myśli. Brennan był złym mężczyzną, zasłużył na to, po tym co uczynił Estelli i Serenii.
Serenia...
Rayna przypomniała sobie, że wciąż nosiła przy sobie liścik, który przekazała jej przyjaciółka. Jeszcze nie miała okazji oddać go Teolinowi. Wciąż nie mogła go znaleźć. Tak jakby chłopak rozpłynął się w powietrzu. Miała nadzieję, że skoro Brennan i Serenia opuścili Nal, szatyn wrócił do swojego domu rodzinnego. Postanowiła, że gdy tylko wzejdzie słońce ruszy do wioski, by odnaleźć chłopaka i przekazać mu wiadomość. Wiedziała, że Serenia chciała, by jej słowa dotarły do niego jak najszybciej.
Ostatni raz wzięła haust nocnego powietrza, po czym przyklękła przy strumieniu. Spojrzała na wodę, która mieniła się w świetle księżyca. Wytężyła myśli i starała się poruszyć bezbarwnym płynem. Jednak nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Fontanna wody nie wystrzeliła w górę tak jak kilka dni temu. Strumień płynął spokojnie, niewzruszony jej obecnością.
Dziewczyna pamiętała, że nad ogniskiem wyobraziła sobie tarczę, oddzielającą ją od płomieni. Starała się zrobić to samo. W myślach wytworzyła małą kropelkę wody, która unosiła się nad strumieniem niczym płatek spadający z nieba.
– No rusz się. Unieś – powtarzała próbując skłonić wodę, by wykonała jej polecenie, ale mimo starań nic się nie wydarzyło. Strumień nawet nie drgnął.
Po kilku nieudanych próbach dziewczynę ogarnęła frustracja. Wiedziała, że wcześniej w jakiś niewytłumaczalny sposób, udało jej się zawładnąć płomieniami i wodą.
„Dlaczego nic się nie dzieje?" – zastanawiała się krążąc w tę i z powrotem. Księżyc znów schował się za chmurą, a dziewczynę zalała bezgraniczna ciemność.
Zrezygnowana postanowiła wrócić do domu. Gdy uniosła spojrzenie z nad strumyka, jej oczom ukazała się maleńka postać przypominająca człowieka. Stworzenie wpatrywało się w nią w bezruchu, jakby nie chciało zostać zauważone. Duże oczy i spiczaste uszy odcinały się na tle drobnego ciała. Niebieskawa skóra pokryta była kropelkami wody, jak gdyby mała istota wyłoniła się z wody. Rayna wpatrywała się w nią z niedowierzeniem i przestrachem.
„Co istota z Nysterdos robi po drugiej stronie Bariery?" – Nie ośmielała się poruszyć.
Stworzenie syknęło i wyszczerzyło małe ostre kły, które na myśl przywodziły zęby piranii. Rayna zamknęła oczy i przełknęła ślinę.
„To tylko sen... Kolejny koszmar..." – powtarzała w myślach, a gdy otworzyła oczy, dziwnej istoty już nie było. Po drugiej stronie strumienia stał dostojnie jeleń. Zwierzę wpatrywało się w nią mądrym spojrzeniem. Nim zdążyła się poruszyć, spłoszony zniknął wśród gęstych zarośli.
Rayna podniosła się na trzęsących nogach. Chciała zapomnieć o tym co widziała. A raczej, co jej zdaniem się jej przewidziało.
„Bariera chroni nas przed Nysterdos... To tylko halucynacje spowodowane brakiem snu...".
Przez całą drogę powrotną przekonywała samą siebie, aż w końcu obraz dziwnej, niebeskiej istoty rozmazał się jej przed oczami, a w jego miejscu pojawił się spłoszony jeleń, który zapragnął ugasić pragnienie.
***
Belleida Gri'Saram wpatrywała się w swoją starszą córkę, która pośpiesznie pakowała skórzaną torbę z lekami i ziołami. Jej znamię było ukryte pod włosami, co uspokoiło kobietę.
Od Nocy Świetlików matka unikała bycia z nią sam na sam, jakby bała się, że dziewczyna zacznie zadawać pytania. Czy wiedziała o dziwnych zdolnościach córki?
Za każdym razem, gdy Rayna próbowała nawiązać z nią rozmowę, Belleida zbywała ją machnięciem ręki i tłumaczyła się brakiem czasu. Jasnowłosa postanowiła zaczekać na odpowiedni moment. Nerwowość jej matki upewniła ją w przeświadczeniu, że kobieta wie więcej niż mówi, i z jakiegoś powodu nie chce jej tej wiedzy zdradzić.
Teraz musiały udać się do chaty Mędrca Hesjusza, który nagle poważnie zachorował.
– Mamy wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, możemy ruszać – oznajmiła Rayna.
Wyszły pospiesznie, by jak najszybciej dotrzeć do pacjenta. Wiedziały tyle co przekazał im posłaniec – Hesjusz poczuł się słabo zeszłej nocy, miał silny kaszel i duszności. Belleida podejrzewała, że to krztusiec, ale nie mogła mieć pewności przed zbadaniem chorego.
Przed domem Mędrca zgromadzili się zmartwieni mieszkańcy. Wszyscy obawiali się choroby, która go dosięgnęła. Mężczyzna miał kontakt z większością nalijczyków. Ludzie bali się, że choroba jest zakaźna.
– Uzdrowicielka! – krzyknął ktoś z tłumu, gdy dotarły na miejsce.
– Co mu dolega?! Co mu dolega?! – wrzeszczał ktoś inny.
– Proszę się rozejść! – Belleida próbowała rozgonić tłum ludzi – To nie przedstawienie!
Rayna trzymała się blisko matki, kiedy mijały zdenerwowany tłum. Ludzie pytali co jest Mędrcowi, łapali je za dłonie, zatrzymywali i nie chcieli puścić.
– Najpierw musimy zbadać pacjenta. Na razie wiemy tyle co państwo – powtarzała Rayna.
W końcu dotarły do dużych drewnianych drzwi. Przed wejściem do środka zakryły twarz chustami, by nie zarazić się przypadłością Hesjusza.
– Niczego nie dotykaj – pouczyła ją matka – Nie wiemy, jak rozprzestrzenia się choroba. Nie chcemy się zarazić.
Rayna tylko przytaknęła. Nie pierwszy raz odwiedzała chorych wraz z Belleidą. Widziała wielu pacjentów, w różnym stanie. Wiedziała czym jest choroba i jak postępować by ograniczyć możliwość zarażenia.
Weszły do zaciemnionego pomieszczenia. W domu Mędrca czuć było nieprzyjemny odór potu i wymiocin. Głośny kaszel Hesjusza doprowadził je do małej, chłodnej izby. Na środku stało ogromne łoże, a w nim zawinięty w pościel leżał stary mężczyzna.
– Dotarłyście! – Tuż przy nich pojawiła się gosposia, Loba. Starsza kobieta, mimo podeszłego wieku i zmęczenia wyglądała pięknie. W dłoniach trzymała miednicę pełną wody – Ma wysoką gorączkę, właśnie przyniosłam zimne okłady.
– Lobo, dlaczego nie zakryłaś twarzy? – spytała zmartwiona Belleida – Mogłaś się zarazić.
– Ja to już stara jestem. To tylko kwestia czasu, aż i mnie coś dopadnie... A któż inny by się nim zajął ? – Loba machnęła lekceważąco ręką.
We trzy wsunęły się do ciemnego pokoju. Hejsusz na wpółprzytomny krztusił się kaszlem. Loba podeszła do mężczyzny i przyłożyła mu zimy okład do czoła. Starzec próbował odepchnąć jej dłoń, ale nie miał wystarczająco dużo siły.
Belleida podeszła do nich i uważnie przypatrywała się pacjentowi. Pościel była przemoczona i zabrudzona zaschniętymi wymiocinami.
– Od jak dawna wymiotuje? – spytała uzdrowicielka.
Rayna stała w pobliżu, by móc pomóc matce w każdej chwili. Przypatrywała się wszystkiemu uważnie. Zauważyła, że Hesjusz mamrocze w gorączce. Nie była w stanie rozpoznać słów, które co chwilę przerywał silny atak kaszlu. Patrzył przed siebie jakby kogoś tam widział.
– Dziś rano zdarzyło się to pierwszy raz. Męczą go kaszel i duszności. W nocy miał mocne napady – wyliczała objawy Loba.
— Podamy mu syrop, który powinien złagodzić ataki kaszlu – oznajmiła Belleida – Rayno...
Wystarczyło imię dziewczyny, by ta wiedziała, że ma podać matce lek, który wcześniej zapakowała do skórzanej torby.
— To najprawdopodobniej koklusz – mówiła dalej uzdrowicielka – Niepokoi mnie ta wysoka gorączka i omamy. Musimy spróbować ją zbić.
Rayna podeszła z butlą wody, by napoić półprzytomnego Hesjusza. Zmieniła zimny okład na świeży, gdyż wysoka gorączka szybko zwiększała temperaturę tkaniny.
Doglądały pacjenta przez cały wieczór. Po kilku godzinach jego oddech wyrównał się, a duszności niemalże ustały. Mężczyzna więcej nie wymiotował, jednak gorączka i kaszel wciąż się utrzymywały. Przed wyjściem zostawiły Lobie szczegółowe instrukcje dotyczące opieki nad chorym. Poleciły jej również, by nie wychodziła z chaty, gdyż nie miały pewności czy kobieta nie została zarażona.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy opuszczały ciemny dom chorego. Nalijczycy rozeszli się do swoich posiadłości. Niespiesznie ruszyły w stronę chaty, pogrążone w ponurych myślach. Belleida miała nadzieję, że nikt więcej nie zaraził się kokluszem.
Całą drogę przebyły w milczeniu. Za każdym razem, gdy Rayna próbowała nawiązać rozmowę, matka zbywała ją.
***
Ukryta za zaroślami Rayna, wpatrywała się w sarnę, która nieświadoma czyhającego na nią niebezpieczeństwa, obgryzała liście z krzewu jeżyny. Dłoń dziewczyny drżała, gdy naciągała cięciwę łuku.
„Ile czasu minęło?".
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz w samotności udała się w głąb lasu, by zapolować. Od śmierci Hadgera nie miała w dłoniach łuku. Tego dnia znów zapragnęła poczuć jego ciężar. Jakby w ten sposób mogła oczyścić swe myśli.
Nie chciała zastanawiać się nad swoimi dziwnymi zdolnościami, które od nocy nad strumieniem nie pojawiły się. Dziewczyna zaczęła obawiać się, że to wszystko tylko jej się zdawało.
Minęło kilka dni od wizyty u Hesjusza. Mędrzec czuł się lepiej, męczył go jedynie lekki kaszel. Belleida nie potrzebowała więcej pomocy Rayny. Dziewczyna odnosiła wrażenie jakby matka jej unikała. Przestała próbować nawiązywać z nią jakąkolwiek rozmowę.
Wciąż nie przekazała listu Teolinowi. Nosiła go przy sobie, mając nadzieję, że spotka go gdzieś w wiosce. Nawet teraz spoczywał w małej kieszonce na jej piersi.
„Czy Serenia dotarła już do Reznos? Czy Brennan pamięta co spotkało go nad strumieniem? Czy podejrzewa, że to moja sprawka?".
Łuk wypadł jej z rąk, a dźwięk uderzenia o wilgotne podłoże zaalarmował łanię, która w mgnieniu oka ruszyła do ucieczki.
– Niech to szlag... – syknęła pod nosem, podnosząc łuk i strzałę.
– Czyżbyś wyszła z wprawy? – Usłyszała przy sobie miękki, męski głos. Prawie się wzdrygnęła, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się wysoka postać. Teolin uśmiechał się do niej smutno. W jego oczach wciąż widniał żal po utracie ukochanej.
– Dawno tego nie robiłam – przyznała, starając się nie patrzeć mu w oczy. Wciąż czuła wyrzuty sumienia spowodowane ich rozstaniem. List od Serenii palił jej skórę. Pośpiesznie wyjęła skrawek papieru z kieszeni i podała go młodzieńcowi. – Serenia prosiła bym ci go przekazała. Wszędzie próbowałam cię znaleźć, ale rozpłynąłeś się w powietrzu – mówiła pośpiesznie. Teolin tylko przypatrywał się jej z niedowierzeniem – Oczywiście nie czytałam jego zawartości! – zapewniła nieśmiało.
Szatyn w milczeniu odebrał liścik i przeczytał go szybko.
– Dziękuję – szepnął i schował go do kieszeni – Tęsknię za nią – dodał cicho.
– Ja też. Brakuje mi jej.
Usiedli przy drzewie i wspominali uśmiechniętą Serenię. Nie mówili o rzeczach złych i smutnych, wspominali tylko pozytywne chwile. Teolin opowiedział Raynie jak przez przypadek wpadli na siebie z Serenią i coś między nimi zaiskrzyło. Rayna wspominała jak przyjaciółka nabijała się z niej, gdy ta zamarzyła o tym by zostać prawdziwym myśliwym, ale mimo iż uważała, że jest to głupi pomysł, zawsze wspierała Raynę.
Mówili i mówili. Przestali dopiero, gdy zaschło im w ustach.
Ruszyli nad strumień, by napełnić bukłaki z wodą. Rayna dawno nie czuła się tak dobrze w czyimś towarzystwie. Teolin był pogodnym i zabawnym młodzieńcem. Dziewczyna wiedziała, dlaczego zawrócił jej przyjaciółce w głowie. W dodatku był tak podobny do Serenii, że miodowowłosa czuła jakby rozmawiała właśnie z nią.
Nachyliła się nad strumieniem, by przemyć twarz wilgotną od potu. Ręce wciąż jej drżały, po nieudanym polowaniu. Woda przepływała przez jej drobne palce. Zamiast swojego odbicia, w strumieniu ujrzała przerażoną twarz Brennana, której miejsce chwilę później zajęło małe, niebieskawe stworzonko, szczerzące się szeroko.
Dziewczyna krzyknęła z przerażenia i odskoczyła w tył, mało nie upadając przy tym na swój dębowy łuk.
Teolin przypatrywał się jej uważnie. Istota z Nysterdos była tylko przewidzeniem. Tafla strumienia mieniła się delikatnie.
– Wszystko w porządku? – spytał. Dziewczyna zerknęła na wyciągniętą dłoń i nieśmiało pozwoliła, by szatyn pomógł się jej podnieść.
– Tak – rzuciła pośpiesznie, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym zobaczyła małe, dzikie stworzenie. Dłonie zaczęły jej mocniej drżeć.
– Jesteś roztrzęsiona – Teolin spróbował ją objąć.
Woda w strumieniu zaczęła wrzeć, gdy dziewczyna wyrwała się z jego uścisku.
– ZOTAW MNIE! – krzyknęła. Łzy ciekły po jej policzkach, a ona sama nie wiedziała, co doprowadziło ją do takiego stanu.
„Co się ze mną dzieje?!" – powtarzała w myślach, krążąc w kółko przy strumieniu, nad którym zaczęła unosić się para – „Serenia cierpi przeze mnie, Teolin cierpi przeze mnie. Matka nawet nie chce na mnie spojrzeć".
Teolin na zmianę przypatrywał się dziwnemu zjawisku i zrozpaczonej dziewczynie. Powoli podszedł do Rayny, która nie zauważyła co wyprawia się dookoła. Wiatr zerwał się, a nurt strumienia wezbrał.
– Rayno... – zaczął spokojnie, kładąc jej dłoń na ramieniu, ciało dziewczyny drżało i było rozpalone – ...nie wiem co tam zobaczyłaś, ale już zniknęło. Jesteśmy sami – zapewnił i przyciągnął ją do siebie.
Dziewczyna mimowolnie wtuliła się w twarde ciało chłopaka. Jej oddech uspokajał się, drżenie ciała ustawało. Powoli zaczęła dostrzegać, jak silny wiatr znika, a strumień wody znów płynie swoim naturalnym nurtem. Jedyną oznaką, że coś się wydarzyło, była para unosząca się nad jeszcze przed chwilą wrzącym strumieniem.
Teolin również to zauważył. Oboje milczeli.
Dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła odliczać w myślach. Musiała się uspokoić, choć to co zobaczyła napawało ją niepokojem.
„Czy to moje dzieło? Co się tutaj wyprawia?!" – Nie chciała znać odpowiedzi na te pytania. Chciała zapomnieć o tym, co się wydarzyło.
Chłopak odgarnął jej włosy z twarzy. Przerzucił je za lewe ramię, odsłaniając przy tym ciemne znamię w kształcie półksiężyca. Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy poczuła delikatny chłód na wilgotnej, gołej skórze. Szybko sięgnęła po miodowe pukle, by zakryć znamię, jednak było już za późno. Teolin zdążył je dostrzec. Zatrzymał jej dłoń w chwili, gdy starała się ukryć plamkę.
– Skąd masz to znamię? – spytał, wciąż przypatrując się brązowemu kształtu odbijającemu się na tle jasnej skóry. Palcem zaczął wodzić po krawędziach księżyca. Oddech Rayny przyspieszył.
„Matka mnie zabije..." – pomyślała z przerażeniem. Uświadomiła sobie, że przez dwadzieścia wiosen, nikt oprócz członków rodziny Gri'Saram nie widział jej znamienia. Nikt. Belleida już się o to postarała, tylko dlaczego tak zaciekle kazała je ukrywać?
– Wiesz co ono oznacza? – spytał odrywając wzrok od brązowego znamienia. Zaczął rozglądać się dookoła, zatrzymał się na resztce oparów unoszących się nad strumieniem – Wszystko się ze sobą łączy... – mruknął pod nosem.
Rayna wpatrywała się w Teolina, który pobudzony zaczął krążyć w tę i z powrotem.
„Oh Zapomniani Bogowie, co ja uczyniłam?" – Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jej towarzysz nie zapomni o tym czego był świadkiem, ani o znamieniu zdobiącym jej skórę. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Teolin wpatrywał się w nią z niedowierzeniem.
– Mój pradziadek przed śmiercią opowiedział mi dziwną historię, którą usłyszał od mojego prapradziadka, który z kolei słyszał ją od swojego dziadka i tak dalej – zaczął, wciąż się jej przypatrując. – Historia ta mówiła o dziewczynie, która nosiła znamię półksiężyca, takie samo jak twoje.
Rayna sięgnęła po bukłak z wodą, nagle strasznie zaschło jej w ustach. Dłonie znów zaczęły jej lekko drżeć. Jednocześnie chciała i bardzo nie chciała poznać opowieści, którą miał zamiar przedstawić jej Teolin. Może dowiedziałaby się, dlaczego matka kazała jej je ukrywać.
– Otóż mój prapraprapra... – zaczął wyliczać Teolin – Nieważne. Mój przodek, o którym opowiedział mi mój pradziadek rzekomo był zakochany w dziewczynie z rodu Gri'Saram. Tak dobrze słyszałaś, mowa o twojej przodkini – zapewnił widząc zdziwienie malujące się na twarzy jasnowłosej – I tak jak zapewne podejrzewasz, to właśnie ona miała takie samo znamię jak ty.
„Dlaczego matka nigdy mi o tym nie powiedziała?" – zastanawiała się, cały czas słuchając Teolina. Dookoła wezbrał lekki wiatr, tym razem nie był on wywołany przez jasnowłosą.
– Dziewczyna ze znamieniem miała dziwne zdolności... – urwał, a jego wzrok spoczął na dłoniach Rayny, jak gdyby spodziewał się ujrzeć na nich jakiś dowód – Ponoć potrafiła panować nad żywiołami. – Te słowa wywołały dziwną reakcję w ciele miodowowłosej. Po jej plecach spłynął zimny pot, który zaraz wyparował. Teolin nie zwrócił uwagi na zdenerwowanie swojej towarzyszki, był zbyt pochłonięty swoją opowieścią – Panna Gri'Saram była zaręczona z wysoko urodzonym młodzieńcem z Larenn. Niebawem miała wziąć ślub i wyruszyć do stolicy, by tam wieść lepsze życie. Nikt nie wiedział o jej romansie z drwalem z rodu Alardbir. Nikt również nie zdawał sobie sprawy, że dziwne znamię zdobiące jej ciało, miało tak dużą moc.
Rayna w napięciu słuchała opowieści o jej przodkini. Zastanawiała się, czy to co mówił było prawdą. Czy to znamię niosło ze sobą jakąś moc? Czy to, dlatego od Nocy Świetlików czuła jakby zbudziło się w niej coś dziwnego i tajemniczego? Tylko, dlaczego właśnie wtedy?
– Pewnego razu, gdy kochankowie spotkali się potajemnie, by zaplanować swoją ucieczkę, zauważył ich jeden z mieszkańców Nal. Twoja krewna była wtedy rzekomo brzemienna. Nie mogła poślubić możnego larenńczyka, gdyż pod sercem nosiła dziecię innego. Tylko ich dwoje o tym wiedziało. Nie mogli dopuścić, by ktokolwiek dowiedział się o ich romansie. Mieli opuścić wioskę jeszcze tej nocy, ale niespodziewany intruz mógł wszystko popsuć. Nalijczyk puścił się pędem w stronę wioski. Zapewne chciał powiadomić Mędrca, o tym czego był świadkiem. Niestety nikt nie dowiedział się, co zamierzał uczynić – Teolin zrobił krótką pauzę, jak gdyby chciał dodać napięcia opowiadanej historii. – Kobieta krzyknęła, by się zatrzymał. Jej ukochany ruszył za mężczyzną. Podobno zerwał się silny wiatr, liście i gałęzie wściekle opadały z drzew. Niebo zaszło szarością, ulewa runęła niespodziewanie niczym śnieżna lawina. Nic nie było widać. Grzmoty rozległy się dookoła nich, a wyładowania piorunów były coraz bliżej.
Rayna z przerażeniem słuchała opowieści, po jej plecach przebiegł dreszcz. Nie śmiała przerywać. Teolin krążył, mocno gestykulując. Od czasu do czasu zerkał na jasnowłosą, by upewnić się, że wciąż go słucha.
– Usłyszeli przerażający krzyk, gdy jeden z piorunów uderzył w nalijczyka. Jego ciało zapłonęło na ich oczach. Żywa pochodnia rzuciła się w stronę strumienia, jednak na próżno. Biedak padł nim zdołał dobiec do wody. Kochankowie nie mogli uwierzyć w to co się wydarzyło. Wiatr wokół nich szalał, jednak burza i pioruny ustały. Alardbir podbiegł do ukochanej, by ją uspokoić, jednak, gdy tylko jej dotknął szybko cofnął rękę. Była tak rozpalona, że kontakt z jej skórą pozostawił bąble na jego dłoni. Twoja przodkini opadła na ziemię i zapłakała.
Teolin przerwał by zaczerpnąć łyk wody. Sytuacja, którą opisywał była przerażająco podobna do tego co wydarzyło się przed chwilą. Czy to znamię, było tak ogromnym brzemieniem? Po krótkiej przerwie, jej towarzysz kontynuował:
– Roztrzęsieni udali się do wioski, postanowili nikomu nie mówić o tym co się wydarzyło. Dziwne anomalia ustały, gdy tylko kobieta się uspokoiła. Wiatr wiał nieprzerwanie, gdyż i nerwy nie opuszczały ich ani na krok. Nie zdołali uciec. Twoja przodkini poślubiła larenńczyka, jednak nie pozostali w Nal. Biedaczek nie dożył narodzin „swojego" potomka. – Nakreślił w powietrzu cudzysłów – Tylko nasi krewni wiedzieli, czyje dziecko przyszło na świat kilka miesięcy później. Mąż Gri'Saramówny zginął w dziwnych okolicznościach, podczas szalejącej burzy, która zniszczyła kilka domostw. Mój przodek podejrzewał, że to spawka jego ukochanej. Alardbir nie zdradził jej sekretu, dopiero na łożu śmierci opowiedział swemu synowi o miłości swego życia, a także ostrzegł go by uważał na Księżycowe Znamię – Teolin podszedł do niej powoli – Tak je nazwał – dokończył dotykając dziwnej plamy na jej szyi. Jej skóra była wilgotna i rozgrzana. Szatyn odsunął dłoń i czekał na reakcję dziewczyny.
Rayna przełknęła głośno ślinę. Wiatr nabrał na sile, gdy jej oddech przyspieszył. Dziewczyna zaczęła się trząść. Atak paniki nadszedł niespodziewanie. Nie mogła oddychać. Zimny powiew chłodził jej ciało, ale ona czuła się rozpalona. Teolin doskoczył do niej, nim upadła.
– Oddychaj. – Uspokajał ją, ale dziewczyna nie słyszała jego słów. Widziała swoją przodkinię, która nie potrafiła opanować anomalii dziejących się wokół niej.
„Przez nią zginęło dwóch mężczyzn." – uświadomiła sobie z przerażeniem – „Ile osób, o których krewny Teolina nie miał pojęcia ucierpiało przez ten przeklęty dar?!".
– Oddychaj! – krzyknął Teolin, by dotrzeć do dziewczyny, której ciało wpadło w drgawki. Woda w strumieniu zaczęła wrzeć, a drzewo po drugiej stronie zapłonęło. Szatyn był przerażony. Dziewczyna nie była świadoma tego, co działo się dookoła – Rayno proszę cię... – powiedział cicho, dotykając jej czoła, omal nie parząc sobie przy tym skóry.
Miodowowłosa zamrugała kilkukrotnie i spojrzała na niego, na jej twarzy malowało się przerażenie.
– Oddychaj – powtórzył, nie urywając kontaktu wzrokowego – Wdech, wydech, wdech, wydech – instruował. – Tak właśnie tak! – pochwalił. Dziewczyna powoli zaczynała się uspokajać. Płomienie pochłaniające drzewo zniknęły, jedynym śladem po nich była zwęglona kora – Spokojnie. – Jego ciepły głos koił zdenerwowane serce dziewczyny.
Atak paniki ustał. Rayna stała o własnych siłach, nie mogąc uwierzyć w tą dziwną sytuację, w której się znaleźli. Teolin wciąż ją podtrzymywał, milcząco dodając jej otuchy.
Jej wzrok spoczął na zwęglonym konarze. Nie wierzyła, że to jej dzieło. Nie była w stanie zrozumieć, jak to możliwe. Czy to wszystko przez Księżycowe Znamię?
— Ona wiedziała... – wyszlochała, uświadamiając sobie, że jej matka musiała znać prawdę o „przekleństwie rodziny Gri'Saram", jak w myślach zaczęła nazywać swoje znamię. – Wiedziała, a mimo to nie ostrzegła mnie przed tym co może się wydarzyć – mówiła, choć wcale nie chciała, by Teolin poznał jej myśli – Dlaczego nie powiedziała mi o tym, jak niebezpieczna jestem? Czym ja właściwie jestem?!
Spojrzała na swoje dłonie, szukając w nich potwierdzenia swych czynów. Jednak to nie one wywołały lawinę dziwnych anomalii.
Teolin stał przy niej w milczeniu. Sam nie wierzył własnym oczom. Wiedział, że silny wiatr, gotująca się woda w strumieniu i podpalone drzewo to jej sprawka. Była tak samo potężna, jak kobieta z opowieści jego pradziadka. Powinien posłuchać jego rady, ale nie potrafił zostawić jej w takim stanie. Była przyjaciółką jego kochanej, nie zdradziła ich sekretu. Nie mógł się od niej odwrócić.
– Jesteś nalijką, córką i siostrą, przyjaciółką – odezwał się cicho. Dziewczyna oderwała wzrok od swych dłoni i spojrzała mu w oczy – Znasz się na ziołach tak dobrze jak twoja matka, więc może być z ciebie niezła uzdrowicielka. Niestety kiepska z ciebie łuczniczka – Dodał, ostatnim zdaniem wywołując lekki uśmiech na twarzy dziewczyny. – Twoje znamię nie definiuje tego jaka jesteś i jaka będziesz w przyszłości.
Jego słowa lekko ją uspokoiły, jednak niepokój nie opuścił dziewczyny całkowicie. Obawa przed tajemniczą mocą, którą w sobie miała nie zniknęła.
– Co, jeśli następnym razem w miejscu drzewa znajdzie się czyjaś chata? – wypowiedziała swą obawę na głos.
– Historia naszych przodków nie musi się powtórzyć – zapewnił – Nauczysz się panować nad tym... – Teolin nie był pewien jak nazwać dziwne zdolności Rayny – ... tym dziwnym darem – dokończył.
"To nie dar, to przekleństwo" – pomyślała, jednak nie wypowiedziała tego na głos.
– Wciąż jesteś tą samą Rayną Gri'Saram. Być może to tylko jednorazowe.
– To nie zdarzyło się pierwszy raz... – Zaczęła swą opowieść.
Rayna nie była w stanie powiedzieć mu, że to ona zmieniła bieg płomieni w Noc Świetlików. Nie chciała, by patrzył na nią z nienawiścią w oczach. Opowiedziała mu o wszystkim, prócz tej jednej rzeczy.
Oboje obawiali się tego co może się wydarzyć, gdy Rayna nie nauczy się panować nad tajemniczą mocą, która się w niej wyzwoliła.
***
Drogi Czytelniku,
Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale wciąż doskwiera mi ogromny brak czasu. Mam nadzieję, że mimo mojej nieobecności wciąż tu jesteś, a ten rozdział przypadnie Ci do gustu :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro