Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 cz. I



Adrell Darrano podniósł się z zimnej, kamiennej posadzki, by wyprostować zdrętwiałe mięśnie i kości. Rozpostarł skrzydła, które w pełni nie mieściły się w niewielkich rozmiarów celi. Złoto-brązowe pióra mieniły się w delikatnym świetle pochodni. Mężczyzna nie miał pojęcia, która jest godzina i jak długo dokładnie przebywał pod kluczem.

W murach wieży Mezgrath panował wieczny półmrok. Światło nie docierało do najniższych jej poziomów, gdzie znajdowała się cela Adrella. Pochodnie płonęły nieustannie, by więźniom trudniej było określić czas. Ciemne kamienie pokrywała wilgoć, gdyż docierała tutaj morska bryza znad północnej granicy Mysthed. Porastał je mech i fluorescencyjne grzybki, które rozświetlały celę w kolorach błękitu.

Adrell nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział blask słońca. Choć królestwo Merissy zawsze było ciemne i mroczne, i tak zatęsknił za ciepłem złocistych promieni. Miał dość światła pochodni i grzybków.

Wieża Mezgrath została wzniesiona tysiące lat przed powstaniem Bariery. Leżała u podnóża Gór Volrath, na północno – wschodniej granicy Mysthed, kilka dni wędrówki od Wzgórz Mirath. Jej pierwotnym zadaniem była ochrona Mysthed przed potworami czającymi się po drugiej stronie gór. To tam stacjonowała potężna armia Fae – pierwsza linia obrony przed demonicznym wrogiem. Wszystko zmieniło się, kiedy na tronie Rameritt zasiadła Merissa Tarn Thaar. Mezgrath stała się ogromnym więzieniem, do którego trafiali wszyscy posądzeni o zdradę lub nieposłuszeństwo.

Adrell przeszedł z jednego końca celi na drugi, by zmobilizować mięśnie nóg. Bolały go plecy. Od kilku tygodni nie mógł w pełni rozprostować skrzydeł, przez co mięśnie grzbietu wciąż były napięte.

Wysunął ostry szpon z palca wskazującego. Ze zgrzytem przejechał po kamiennej ścianie, znacząc kolejną linię. Nieprzyjemny dźwięk rozniósł się po całym najniższym poziomie wieży. Uszu mężczyzny dobiegło wściekłe warknięcie.

Według jego obliczeń, przebywał w więzieniu od ponad dwóch tygodni. Nie miał jednak pewności. Odkąd został uwięziony nie miał kontaktu z nikim z zewnątrz.

Nie wiedział jak długo wytrwa jeszcze bez porządnego posiłku. Miał świadomość, że w ten sposób królowa udowadniała mu jak nisko upadł, gdy musiał posilać się szczurami, z którymi dzielił celę. W odróżnieniu od niego, gryzonie mogły w każdej chwili uciec.

Musiał się wydostać. Nie miał pojęcia jak tego dokona, ale wiedział, że wyrwie się z tej zatęchłej dziury i odpłaci się Merissie za to co uczyniła.

***

W ogromnej ciemnej sali wykutej w czarnym kamieniu klęczała drobna, rudowłosa dziewczyna. Miała na sobie lekko zniszczoną sukienkę i fartuszek. Przed nią dostojnie stała wysoka, szczupła kobieta o ostrych zwierzęcych rysach i fioletowych oczach. Długie, kruczoczarne włosy sięgały jej do pasa, a jej głowę zdobiła czarna korona. Powiadano, że wykonana została z kości niewiernych poddanych, którzy ośmielili się jej przeciwstawić. Wokół nich przeplatały się czarne, ostre ciernie, z których spływała krew. Władczyni miała na sobie płaszcz z falkońskich piór, który miał przypominać jej poddanym do czego jest zdolna. Za jej plecami na podwyższeniu mieścił się ogromny tron, również utworzony z kości.

– Witaj, Lydiano. Czy wiesz, dlaczego Cię wezwałam? – spytała uśmiechając się chytrze, jakby widok wystraszonej dziewczyny sprawiał jej niezmierną radość. Podeszła do klęczącej przed nią służącej i złapała jej twarz w swoje szpony – Cóżeś uczyniła?! – Przyjrzała się uważnie twarzy dziewczyny, oceniając ją oraz zastanawiając się, dlaczego sprzeciwiła się jej woli. Czyż nie chciała dla niej jak najlepiej? Oczekiwała tylko pełnego oddania. Podarowała jej dach nad głową, doglądała jej wychowania, tak jak wszystkich Świetlików przybywających na jej dwór. W zamian dziewczyna miała jedynie kochać i całkowicie oddać się służbie swej królowej. Czy tak wiele wymagała?!

Wściekłość zagotowała się w żyłach władczyni. Odepchnęła od siebie drobną dziewczynę, która upadła na zimą, mokrą, kamienną podłogę, pokrytą czymś lepkim. Lydiana nie była w stanie dostrzec co to, pamiętała jednak liczne egzekucje, które odbywały się w tym samym miejscu. Podejrzewała, że ją również czeka śmierć. Nie liczyła na litość. Królowa niczego nie wybaczała, nie dawała drugich szans. Nie bez powodu nosiła przydomek „Bezlitosnej".

Przy jej tronie stał wysoki mężczyzna, którego ciemne włosy mieniły się złotem. Zza pleców wystawały olbrzymie, złoto-brązowe skrzydła. Miał na sobie czarną zbroję, na której widniał herb królestwa Mysthed przedstawiający orła, którego pióra splamione były krwią. Kolejny znak, mający przypominać jej armii, co mogło się wydarzyć, gdyby tylko wojownicy spróbowali się jej przeciwstawić.

Mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę pustym wzrokiem. Lydiana wiedziała, że próbuje ukryć swoje uczucia do niej. Obawiała się jednak, że na nic zdadzą się jego uczynki. Merissa już wiedziała o ich romansie. Ktoś ich zdradził.

Adrell był jej oddanym strażnikiem. Tylko on stał przy jej tronie. Tylko jego dopuszczała tak blisko siebie. Reszta straży stała oddalona w gotowości, otaczali salę z każdej strony. Każde wejście było pilnie strzeżone. Tak, by nikt nie mógł opuścić placu bez ich zgody.

Lydiana była jej ulubioną służką. To w niej pokładała największe nadzieje. Myślała, że ludzka dziewczyna będzie jej oddana do końca swego krótkiego życia.

Jak tych dwoje mogło połączyć uczucie, skoro jedyną osobą jaką mieli prawo kochać była ich władczyni?

Lydiana wzdrygnęła się na widok okropnego uśmiechu, który wpełzł na usta ciemnowłosej królowej.

– Czeka cię należyta kara człowieku – wysyczała, oblizując swoje ostre kły. Nigdy wcześniej nie zwracała się do niej w taki sposób.

Otaczający tłum wiwatował, żądny ludzkiej krwi. Świetliki nie byli lubiani ani dobrze traktowani na mrocznym dworze. Z jakiegoś powodu królowa Merissa darzyła ich większym uczuciem niżeli swoich pozostałych poddanych. Być może, dlatego nienawiść Fae i pół-Fae względem ludzi była jeszcze większa.

Dziewczyna patrzyła w oczy swojego ukochanego, w których zaczęło malować się przerażenie. Po jej policzku spłynęła samotna łza. Była gotowa. Wiedziała jednak, że on nie był gotów na to co miało nastąpić.

***

Adrell rzucił się w stronę wiadra, leżącego w rogu ciemnej celi i zwrócił zawartość swojego i tak już pustego żołądka. Wspomnienia klęczącej Lydiany wywołało ból w sercu. Wściekłość i rozpacz walczyły ze sobą o dominację.

Po tym co się wydarzyło, Falkon nie mógł przestać rozpaczać. Najgorszą karą był brak kary. Podczas, gdy miłość jego życia musiała opuścić mury twierdzy Rameritt, on dalej miał pełnić swoje stanowisko.

Wiedział, że władczyni Mysthed była bezwzględna, przecież od lat tak ją wołano. Udowodniła to wiele razy. Mimo to, nie był przygotowany na taki cios. Nie mógł uwierzyć, że ktoś ich zdradził.

Jego żal napawał królową radością i zadowoleniem, jak gdyby syciła się jego smutkiem. Gdy pozbawiony życia, mechanicznie i posłusznie wykonywał jej polecenia, uśmiech satysfakcji nie schodził z jej pełnych ust.

Złamała go i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Był jej ulubieńcem, mimo iż wiedziała, że gardzi nią i nie uznaje jej władzy. Jego zaciekłość i waleczność zadecydowała o jego losie. To dzięki tym cechom wybrała go jako swojego głównego strażnika i dowódcę armii. Wiedziała, że nigdy się jej nie przeciwstawi, tak jak jego pobratymcy. Mieli zbyt wiele do stracenia. Trzymała ich w garści i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, a jej korona, płaszcz i herb królestwa miały im o tym przypominać na każdym kroku.

Gdy Merissa Tarn Thaar przejęła władzę w Mysthed i zasiadła na tronie Rameritt sto lat przed powstaniem Bariery, zapragnęła stać się najpotężniejszą władczynią wszechczasów. Jej moc władania mrokiem i ciemnością, dawała jej dużą przewagę nad przeciwnikami. Nie cofała się przed niczym, gdy chciała sięgnąć wyznaczonego sobie celu. Nie patrzyła na dobro swych poddanych. Pragnęła jedynie być potężniejsza od władców Branavy i Vasilionu. Za wszelką cenę...

Po powstaniu Bariery życie w Mysthed stało się jeszcze cięższe. Mieszkańcy bali się swej nieobliczalnej królowej, która wciąż pragnęła więcej i więcej władzy. Na szczęście jej Magia w niewytłumaczalny sposób zniknęła.

Przed powstaniem Bariery nieliczni czystej krwi Fae, posiadali Magię. Nikt nie wiedział czym była ani skąd się brała. Płynęła w krwi niektórych z nich. Większość odkrywała ją całkiem przypadkowo. Niektórzy potrafili wzywać deszcz, inni powoływali rośliny do życia, jeszcze inni mogli uzdrawiać tak jak dotyk Ogników, nieliczni potrafili zajrzeć do czyjegoś umysłu bądź snów. Po powstaniu Bariery, Magia została osłabiona, a niektórzy jej posiadacze, tak jak królowa Merissa utracili ją całkowicie.

Po tym jak straciła swą moc, ogarnęła ją wściekłość. Nie była już tak potężna, jak wtedy, gdy władała mrokiem, dlatego, by wciąż budzić grozę w innych wpuściła na terytorium swego królestwa demoniczne stworzenia. Strach stał się nieodłączną częścią życia jej poddanych.

Niektórzy zdołali uciec nim stało się najgorsze.

Potężny lud falkonów poczuł gniew swej królowej najdotkliwiej.

Falkoni niewiele różnili się od Fae, mieli ostre, drapieżne rysy twarzy, jednak ich uszy nie były spiczaste. Nie dysponowali taką samą zwinnością, jednak byli silniejsi i bardziej wytrwali. Cechą rozpoznawczą, która napawała ich dumą były skrzydła drapieżnych ptaków, których wielkość mówiła o sile tych walecznych istot. Ich domem były Góry Mormires, a nieliczni z nich zamieszkiwali Góry Elathian.

Ze względu na ich ogromną siłę, królowa Merissa zapragnęła utworzyć z nich swą wierną armię. Wiedziała jednak, że lud kierujący się odwagą i honorem, nigdy nie zgodzi się walczyć dla okrutnej władczyni, która nie cofnęłaby się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Falkoni nigdy nie kryli swej niechęci względem królowej oraz tego, że nie akceptują jej władzy. Nie mieli zamiaru kłaniać się przed Bezlitosną Królową, która nie rozumiała czym jest litość, wyrozumiałość i honor.

Z pomocą demonicznych istot zniewoliła najpotężniejszą armię. Uwięziła falkońskie kobiety w jaskiniach Annor, których korytarze wydrążone były w Górach Mormires. Strzegły ich Norghi, cieniste demony, które potrafiły przybrać formę zabójczej, czarnej mgły. Istoty te przypominały czarne upiory. Ich krzyki i skowyt rozchodziły się po całych Górach Mormires. Potrafiły opętać i roztrzaskać słaby umysł. Nikt nie wiedział, jak je zniszczyć, gdyż każdy miecz przebijał się przez nie jak przez gęstą mgłę. Bezlitosne i bezduszne stworzenia wnikały w umysły nieszczęśników i tylko Zapomniani Bogowie, wiedzieli co działo się w głowach ich ofiar.

Falkoni byli bezsilni, nie potrafili uratować swych kobiet, a jedynym sposobem by ocalić ich życie, była oddana służba znienawidzonej przez nich królowej.

Za każde nieposłuszeństwo, królowa Merissa organizowała dla nich specjalne przedstawienie, podczas którego na ich oczach jeden z Norghów opętywał falkońską kobietę. Krzyk bólu rozbrzmiewał w ich uszach, miał przypominać im czym skończy się kolejna próba buntu. By udowodnić im, że lepiej by byli posłuszni, kazała stworzyć dla siebie płaszcz z piór falkońskich kobiet.

W końcu złamała waleczny i honorowy lud. Mężczyźni wykonywali każde z jej poleceń, w obawie, że po raz kolejny skrzywdzi ich kobiety. Jak marionetki na jej rozkaz dopuszczali się okrutnych czynów, po których nie potrafili pozbyć się wyrzutów sumienia. Nie byli już tym samym, niegdyś potężnym ludem.

Armię falkońskich wojowników nazwała Skrzydlatą Armią.

Merissa pragnęła w przyszłości podbić Branavę i Vasilion. Legion Falkonów miał zapewnić jej przewagę nad wojskami jej braci. Demoniczne stworzenia, które wpuściła na terytorium Mysthed również miały odegrać ważną rolę w tym przedsięwzięciu.

Adrell podniósł się z ziemi. Z całej siły uderzył w żelazne pręty, które od kilku tygodni stanowiły jego klatkę.

Zastanawiał się, czy jego przyjaciel Brizz również został wykryty. Merissa musiała podejrzewać, że Adrell nie działał sam. Falkon nie wiedział, dlaczego jeszcze nie kazała go przesłuchać. I tak nie wydałby swoich przyjaciół, ale zachowanie władczyni napawało go niepokojem.

Co się działo na Mrocznym Dworze podczas jego nieobecności? Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że być może królowa odkryła spisek buntowników. Musiał mieć nadzieję, że mimo iż on został złapany i zamknięty w lochu, pozostali byli cali i zdrowi.

Jednak to, że władczyni nie wyciągała od niego żadnych informacji, mogło oznaczać tylko jedno. Miała kogoś innego, kto wiedział tyle co on.

Adrell przez kilka miesięcy próbował wykryć słabości swej królowej. Wraz z innymi buntownikami, w których gronie znaleźli się w większości Falkoni, ale także Fae i pół-Fae, pragnęli obalić rządy Bezlitosnej Królowej. Jednak, by tego dokonać potrzebowali pomocy. Planowali porozumieć się z władcami Branavy i Vasilionu. Musieli uwolnić falkońskie kobiety strzeżone przez Norghi. Tylko w ten sposób, mogli pozbawić Merissę jej Skrzydlatej Armii, która z obawy przed tym, co królowa robiła ich kobietom, wciąż pozostawała wierna jej rozkazom. Jednak nie wiedzieli, jak niezauważenie przedostać się za granice Mysthed. Nie mieli również pojęcia jak zniszczyć armię Norghów.

Królowa Merissa odkryła nieposłuszeństwo Adrella. Mężczyzna był pewny, że ktoś go wydał. Miał jednak nadzieję, że osoba ta nie dowiedziała się niczego istotnego, co mogłaby przekazać królowej. Władczyni kazała zamknąć go w lochu. Od tamtej pory siedział w celi i odchodził od zmysłów. Nie wiedział, czego dowiedziała się Merissa. Nie miał pojęcia, czy odkryła grupę spiskowców. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zamknęła go w Mezgrath. Ile wiedziała? Dlaczego jeszcze nie został przesłuchany? Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej ulubiony wojownik pragnął ją obalić?

Adrell niespokojnie krążył po celi. Jego uszu po raz kolejny dobiegło ciche warknięcie. Falkon zdawał sobie sprawę, że nie on jeden był więźniem w Mezgrath, nie wiedział jednak, kto dzieli celę po drugiej stornie korytarza, z której tak często słyszał powarkiwania. Podszedł do zimnych krat, ale nie był w stanie dojrzeć postaci ukrytej w ciemnościach. Gdy odsunął się od żelaznych prętów, warknięcie było jeszcze głośniejsze.

– Wybacz, że zakłócam twój spokój – wychrypiał w ciemny korytarz. Od dawna nie używał głosu, który teraz brzmiał, jakby nie należał do niego. W odpowiedzi usłyszał jedynie jeszcze głośniejszy, wściekły warkot – Dobra. Spokojnie, już nic nie mówię.

Żałował, że więzień mu nie odpowiedział, być może zdradziłby mu coś na temat wieży Mezgrath i tego jak dobrze strzeżona była?

Po raz kolejny, jak każdego dnia wielokrotnie, z całych sił uderzył w pordzewiały zamek, który ani drgnął. Podejrzewał, że był owładnięty jakimś magicznym zaklęciem, które sprawiało, że był jeszcze bardziej wytrzymały. Osunął się na ziemię zrezygnowany. Przed oczami pojawił mu się obraz Lydiany. Jej samotna łza, spływająca po delikatnym, zaróżowionym policzku. Jej usta, szepczące słowa pożegnania, tuż przed tym nim padł wyrok królowej.

„Zbyt dużo krzywd. Wyrządziła zbyt wiele złego, by mogło jej to ujść na sucho". Gdy skazała jego ukochaną na pewną śmierć, poprzysiągł sobie, że dokona zemsty. Jego lud cierpiał od lat, a on nie mógł nic z tym zrobić. „Dość. Pora stawić jej czoła". Razem z buntownikami, musiał zacząć działaś szybko. Tylko jak miał tego dokonać, będąc zamkniętym w brudnej, śmierdzącej celi? 

***

Drogi czytelniku, 

jak Ci się podoba kolejny rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro