Prolog
Polana mieniła się w świetle księżyca niczym tafla jeziora. Jasny blask odbijał się od maleńkich skrzydełek istot zamieszkujących tę łąkę. Malutkie, kolorowe chatki z kwiatów piętrzyły się pośród wysokich traw, a wśród nich niczym liście unoszone na wietrze kołysały się maleńkie duszki o motylich skrzydłach. Tańczyły wśród gwiazd i śpiewały pieśni na cześć zbliżającego się przesilenia. Wiosna nadchodziła do Nysterdos, choć na Polanie Sylfów trwała przez cały rok. Leśne duszki mimo to czekały na nią tak jak większość istot zamieszkujących ten Świat. Koniec zimy we wszystkich Trzech Królestwach oznaczał nastanie pozornego spokoju.
W samym centrum wioski tłumnie zebrali się wszyscy mieszkańcy. Skrzydła Sylfów mieniły się w różnych odcieniach tęczy, były niepowtarzalne. Różniły się kształtem, wielkością i barwą. Nie było dwóch jednakowych par.
Pieśń duszków niosła się w powietrzu niczym syreni śpiew, zachęcając by podejść i posłuchać. Melodia płynęła w dal poza Polanę Sylfów przez las, aż do Rzeki Mormires i Mrocznych Mokradeł.
Wtem rozległ się przerażający ryk. Z pomiędzy drzew wybiegł rozwścieczony, rogaty stwór o skórze czarnej jak smoła. Oczy świecące w ciemnościach wpatrywały się wprost w maleńką wioskę Sylfów. Spojrzenie demona wypełnione było rządzą mordu. Z nozdrzy buchała para. Kończyna zakończona kopytem zaryła o miękkie podłoże, rozdeptując przy tym maleńkie stworzonko, które nie zdążyło umknąć przed śmiercionośnym ciosem.
Bestia ryknęła jeszcze głośniej, nim pędem puściła się w stronę przerażonych duszków leśnych.
Sylfy i Sylfidy w popłochu chowały się w swoich maleńkich chatkach, które nie mogły ochronić ich przed wściekłą bestią. Na polanie rozpętał się zamęt. Demon niszczył wszystko co stanęło mu na drodze. W krwiożerczym szale rozdzierał skrzydełka małych ludków. Złapał w ogromne szpony jednego z nich. Maleńka istota miotała się w jego uścisku na próżno. Powoli ulatywało z niej życie. Bestia zacisnęła mocniej swoje szpony wokół niebiesko-zielonych skrzydełek. Sylf wydał ostatnie tchnienie nim został pożarty na oczach przerażonego tłumu.
Płacz i krzyki mieszały się z przeraźliwym skowytem potwora. Leśne duszki nie miały szans w starciu z demonem. Jedynym ratunkiem była ucieczka. Jednak stwór jakby napędzany magią nie tracił sił. Nikt nie zdołał uciec. Maleńkie chatki runęły niczym domino, a razem z nimi jej wszyscy mieszkańcy. W zaledwie kilka sekund z Polany Sylfów nie pozostało nic prócz ziemi zmieszanej z błotem i krwią.
Zapach śmierci unosił się dookoła.
O rzezi, która została dokonana niebawem miało usłyszeć całe Nysterdos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro