Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

                           Aengus

                      ty dewiniaid

Nastały bowiem ciężkie czasy dla ty dewiniaid. Ciemność w chwili gdy Królowa Gilda oddała swoje ostatnie tchnienie zawładnęła całą krainą. Z rozpaczy deszcz zaczął lać się z przerażająco ciemnych chmur. Pioruny trzaskające z nieba podpalały magiczną krainę.  Wszystko pochłaniał kompletny chaos na znak żałoby.

Pogrzeb Królowej Gildy staję się rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Magiczni stracili swą bezpieczną przystań.

Właśnie wpatruję się jak Connel, Dillion, Duncan, oraz Kimball magicznym płomieniem podpalają ciało zasłużonej władzczyni. Ogień, który ją pochłaniał symbolizuję odrodzenie.  Jesteśmy głęboko przekonani o tym,  że królowa pozostanie z nami pod postacią tego żywiołu.

Uroczystość ta trwała cztery godziny. Ku czci czterem żywiołom, oraz porą roku. Podczas tego obrządku w krainie zapanowała kompletna cisza. Na znak szacunku dla zasłużonej kobiety.

Gdy płomienie wchłonęły ciało królowej zza zachmurzonego nieba wyłonia się słońce, promienie zaczynają swym blaskiem roświetlać ty Dewiniaid. Wszystko wygląda tak jakby właśnie w tym momencie miał nastać początek nowej ery. Nowej przyszłości dla magicznych.

Jako kandydat do przejęcia tronu po niespodziewanej śmierci Gildy, zostałem wezwany, aby po jej pogrzebie stanąć przed radą magiczną. 

Mimo tego,  że od tej chwili staję się pretendentem do sprawowania władzy, wciąż czuję obecność Gildy w murach zamku. Jej poczynania i poświęcenie stały się fundamentem tego miejsca.

Każda żyjąca istota w tym wymiarze nie pozwoli na to, aby zginęła pamięć o Królowej,  która stworzyła ten azyl dla każdego czarodzieja wygnanego z ziemi.

Królowa Gilda w chwili śmierci łącznie liczyła trzysta trzydzieści dwa lata.  Dlaczego łącznie? Ponieważ przeżyła kilka swoich "śmierci". Jednakże zawsze się odradzała, stając się jeszcze bardziej silniejszą.  Była na tyle potężną czarownicą, że sama bez większego wysiłku mogła przekształcać rzeczywistość, oraz materię.  Tworząc na ziemi niewidoczny dla ludzi świat dla czarodziei.

Skoro potrafiła się reinkarnować, pozostawiając wciąż potężną młodą kobietą, dlaczego tym razem na zawsze jej dusza od nas odeszła? Tego musiałem się dowiedzieć.

Po pochowaniu Gildy postanowiam czym prędzej udać się do sali narad. Pomieszczenie to znajdowało się w podziemiach.  Generalnie jest nim jaskinia, w której umiejscowione jest jezioro o idealnym kształcie okręgu.  Napełnione  zostało wodą, która przywierała barwy żywiołów: szmaragdowej- ziemi; lazurowej-wody; srebrzystej- powietrza; rubinowej- ognia.  Wokół tego zbiornika wodnego umiejscowione zostały pięć miejsc, w których zasiadała rada starszych.  Największe z nich znajdujące się w centralnym miejscu zostało przeznaczone dla władcy.

Gdy przybywam na miejsce radni magiczni zajmują już swoje pozycję. Każdy z nich jest nieskazitelnym wojownikiem.

- Rozumiem,  że wezwaliście mnie w sprawie mojej koronacji- rzucam w ich stronę hardo.

Z doświadczenia wiem, że przed nimi nie można okazać strachu.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że zgodnie z przyrzeczeniem jakie nastąpiło siedemnaście lat temu jesteś jedynie dodatkiem do korony?- odpowiada mi Connel, który zaraz po władcy na czas jego nieobecności mógł sprawować władzę w naszym świecie. Jednakże nie mógł nadawać nowych dekretów.

- W czym widzicie problem? Nawet w tej chwili możecie przeprowadzić ceremonie zaślubin- wpatruję się każdemu z nich nieustępliwym wzrokiem.

- Odkąd sięgać pamięcią pajasz nienawiścią do ludzi. Chociaż nasze skorupy są łudząco podobne do ich śmiertelnych ciał, wciąż patrzysz na nich pogardliwym wzrokiem.  Gardzisz nimi.  Uważasz, że odebrali nam czarodziejom dom- stwierdza oczywisty fakt Dillion.

- Co to ma do rzeczy?- moja cierpliwość powoli zaczyna się kończyć.

- Przyszła królowa Reese należy jedynie połowicznie do tego świata- podpowiada mi Duncan.  Obrońca, strateg wojenny.

Analizują jego słowa, rozwścieczony skierowałem grom wprost w środek magicznego jeziora, powodując, że zaczarowana woda rozprysła się w kilku kierunkach.

- Usiłujecie mi przekazać,  że muszę ożenić się z pół człowiekiem, aby otrzymać koronę?- grzmie głosem od którego zadrżała skała w jaskinii.

- Ściśle rzecz biorąc jest to pół czarownica. Jedyna potomkini królowej Gildy- poprawia mnie Kimbal- przywódca magicznej armii.

- Mam splamić swą czystą magiczną krew biorąc ślub z połowiczną czarownicą?- pluję z odrazą na ziemię.

- Zawsze możesz zrzec się tronu- wyraża  swą opinie Connel.

- Przyprowadźcie ją tutaj i zakończmy te bezsensowną wymianę zdań.- cedzę przez zęby, akcentując każde słowo- Im prędzej zostanie udzielona przysięga wieczności tym lepiej- mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Nie przebywa ona w ty dewiniaid.  Jeśli pragniesz pojąć ją za żonę,  przyrzekając  jej wieczność; jesteś zmuszony do tego,  by sprowadzić ją tutaj.  Dla ułatwienia aktualnie przebywa w Sardynii.  Reese Rosso- po tych słowach wszyscy rozpływają się w powietrzu. Zostawiając mnie samego z swoimi myślami.

W tym czasie mogę  na spokojnie sobie przeanalizować to co właściwie ma nastąpić.  Istota ludzka zasiadnie na tronie.  Tronie, który należy się tylko i wyłącznie pełnokrwistemu czarodziejowi. Nie jakiejś sklejce, która nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że ma moc. Półwiedźma stanie się kompletną kompromitacją korony.

Wnerwiony, nabuzowany negatywną energią wychodzę z sali narad. Dosłownie nie zwracam uwagi na nikogo. Wręcz za sprawą swoich mocy rzucam wszystkich po ścianach. Mieszkańcy pałacu w tej chwili boją się mnie. Widzę to w ich tchórzliwych oczach.  Karmie się ich strachem,  który jest dla mnie pożywką. Jakoś muszę rozładować to całe napięcie. Nie mogę przecież pozwolić na to, aby moja przyszła żonka zobaczyła mnie w takim stanie.

Maszerując po korytarzu zamku nagle czuję jak ktoś kładzie mi rękę na moim ramieniu.  Spięty dosłownie przerzucam intruza przez siebie,  przybierając pozycję obronną.

Moim oczom ukazuję się Eislyn. Pytanie dlaczego nie ździwił mnie fakt, że leżała przed mną kompletnie naga. Bezwstydnie eksponując swoje wdzięki.

Eislyn jest dla mnie dosłownie nikim. Trzymam ją przy sobie tylko i wyłącznie,  aby od czasu do czasu sobie ulżyć.  Mimo tego,  że jest urodziwą nimfą nie zamierzam traktować jej poważnie.

Oliwkowa skóra Eislyn pokryta jest złotym pyłkiem, który rozświetlał jej ciało. Pudrowo różowe włosy sięgają jej pośladków.  Natomiast fioletowy odcień jej oczu próbuję mnie zahipnotyzować. Nieświadoma nawet nie zdaję sobie sprawy, że po prostu bawię się nią. Udając czasem,  że jestem pod jej wpływem.

Korzystają z okazji szarpnięciem podnoszę ją z ziemi.  Nie zamierzam być dla niej w żaden sposób delikatny. Pragnę wyładować na niej swą frustrację. Rzucam ją na ścianę, aby plecami do niej przywarła. Syczy z bólu.  Wolną dłonią wyjmuję swój sprzęt.  Podnoszę jej lewą nogę i natarczywie w nią wchodzę.  Jej nagie plecy ocierają się pod wpływem moich szybkich ruchów lędźwi o chrapowatą ścianę, raniąc ją. Mój wyostrzony węch czuję zapach tej kurwiej krwi. Moje ruchy stają się coraz bardziej mocniejsze. Dosłownie katuję jej pizde i ciało.  Czuję niewyobrażalną satysfakcję.

Gdy tak wykorzystuję jej ciało,  postanawiam bardziej się zabawić. Cały czas będąc w niej, wolną ręką tworzę magiczną imitację prądu, kilkukrotnie rażąc jej cipkę.  Kwiczy z bólu. Jednak nie błaga mnie o to, abym przestał.  Twarda suka. Idealna zabawka. Tym razem dalej dalej wbijając się w nią ostro, powietrzem ściskam jej ciało.  Pozbawiam ją oddechu. Duszę ją,  sprawdzając jej wytrzymałość.  Widzę jaki ból jej przyprawiam, mimo to kontynuuje te tortury. Kiedy zaczynają mnie już nudzić po prostu podnoszę Eislyn tak,  aby oplotła się nogami o mnie i zaczynam ją posuwać bez ograniczeń i żadnych emocji. Jej picza ma zadanie mi ulżyć.  W końcu wyjmując przyrodzenie z jej cipki osiągam spełnienie. W dupie mam jej orgazm.

- Kiedy z robisz ze mnie swoją królową?- Eislyn zuchwale zadaję mi pytanie.

- Owszem rozkładać przed mną nogi, ale nie jesteś aż tak wyjątkowa, aby uczyć z ciebie królową- spławiam ją

                            Sardynia

Chociaż bardzo się od tego wzbraniałem,   w końcu postanowiłem posłuchać zdrowego rozsądku i zamierzam sprowadzić swoją narzeczoną do ty dewiniaid. Nie uśmiecha mi się to wcale.

Moja przyszłość. Przyszłość innych czarodziei,  oraz wymiaru zależy od człowieka.  Wciąż nie potrafię pojąć jakim cudem Królowa Gilda urodziła tego mieszańca. W dodatku przyrzekając Reese koronę. 

Władzę za sprawą dekretu zawartego przez Królową Gilde i moich rodziców Reese będzie miała sprawować władzę na równi ze mną, za sprawą małżeństwa.

Nigdy nie sądziłem,  że moja przyszła żona, okażę się jedną, z tych których tak bardzo gardzę. Nienawiść do jej rasy, płonie we mnie od chwili  narodzin. Przez trzydzieści sześć lat to uczucie zostawało podsycane.

Przenosząc się na ziemię nie sądziłem,  że poczuję tu spokój połączony z odrazą.  Nawet zwyczajne drzewa stały się dla mnie odrażające,  ponieważ dawały im powietrze.

Postarałem przenieść się w najbliższe miejsce jej położenia. Wylądowałem w środku lasu.

Już wpadam na pomysł, aby bardziej doprecyzować zaklęcie przeniesienia, gdy zauważam kątem oka jak po mojej prawej stronie w oddali przebiega postać kobiety. Od razu za nią ruszam. Jest zbyt szybka na człowieka, jednak zbyt wolna na czarownice. Znalazłem ją.  Teraz pozostaję mi tylko ją złapać.  Doganiam ją,  przez moment odwraca się w moją stronę. Od razu urzeka mnie jej piękno. Jest kwintesencją doskonałości.  Szczupła kobieta,  z dorodnymi piersiami,  jednak nie przesadnie dużym biustem. Długie blond loki sięgaj zza jej pośladki. Pełne usta kuszą naturalnie różowym odcieniem. Opalona skóra lśni w blasku księżyca. Jednak jej dwukolorowe oczy w odcieniu zielonymi i niebieskim być może okażą się moją zgubą.

W końcu budzę się z oszołomienia jej pięknem, ale Reese w chwili gdy mam ją już złapać,  pada na ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro