Rozdział 9
Pov. Lily
Moja głowa... Co się kuźwa stało? Wspomnienia nie wracały już od wielu wielu lat, a teraz gdy wróciła ona, ta prawdziwa ona, wróciły też i wspomnienia.
Zmusiłam samą siebie do otworzenia oczu. Gdy je otworzyłam zobaczyłam biały sufit. Obróciłam głowę w prawo i zobaczyłam mnóstwo pikającego sprzętu lekarskiego i Bruce'a, który coś przeglądał w jakiejś teczce.
- Co ja tu robię?
Bruce podskoczył wystraszony, odłożył teczkę na biurko i podszedł w moja stronę po czym usiadł na krzesełku, które stało zaraz przy łóżku, na którym leżałam.
- Po tym jak Tamiza wyszła zaczęłaś mamrotać coś o jakiś wilkach i wyciu. Cały czas słyszałaś gdzieś wycie, tak mówiłaś. A później straciłaś przytomność.
Oh, okej. Czyli było gorzej niż myślałam. Chciałam o coś jeszcze zapytać Bruce'a, ale w drzwiach stanął Tony.
- Ta twoja przyjaciółka to niezła jest. Po tym jak zemdlałaś ona po prostu ruszyła w stronę drzwi, a wtedy Rogers razem z Natashą ją zatrzymali. No powiem ci potrafi młoda przyłożyć. I to porządnie.
Pokiwałam głową i poprosiłam żeby wyszli z sali. Zrobili to po pięciu minutach.
Czyli tak : wróciły wspomnienia, straciłam przytomność, Tamiza przyłożyła dwóm Avengers'om i leżę w szpitalu. Za dużo jak dla mnie. Ale skąd ona wie, że kiedykolwiek wydarzenia z przeszłości mi się śniły, nigdy przez tyle dekad jej o tym nie wspominałam.
Po moich rozmyślaniach zasnęłam. Z drzemki obudziła mnie awantura, którą było słychać, aż z korytarza.
- Czyś ty zwariowała?! Przecież wiesz, że wspomnienia zawsze do niej wracały!
Krzyknął głośno jeden głos, gruby i niski należący z pewnością do mężczyzny. Bucky!
- Nie czytam w myślach, więc nie wiem Bucky. Zwróciłam na to uwagę dopiero gdy ta przypomniała sobie o moich prośbach.
Natomiast głos osoby odpowiadającej był damski, spokojny, lecz wyjątkowo oziębły.
- Prośbach, srośbach. Proszę cię Morozov, wiem że masz jeszcze jakieś wąty o to co się stało te ponad sto lat temu, ale no minęło już sporo i...
Nie usłyszałam więcej. Jedyne co było słychać to głuche uderzenie czyjegoś ciała o ścianę i cichy syk bólu. Postanowiłam wstać z łóżka. Wyprostowałam się i poczułam jak kręci mi się w głowie, więc poczekałam aż mroczki zniknął mi z przed oczu i dopiero później ruszyłam w stronę drzwi.
W jednej chwili stanęłam w nich jak zamurowana. Tamiza przyciskała mojego brata do ściany wbijając długie paznokcie, dużo dłuższe niż takie jak u normalnych ludzi. A do Tamizy mierzył z broni jeden z agentów T.A.R.C.Z.Y.
- P-puść go!
Chłopaczyna trząsł się jak galareta, ale nie było mi go żal. Chciałam pomoc Tamizie, użyć swojej mocy, ale... Ale miałam założone coś w stylu kajdanek blokujących moce.
Pomimo tego że agent mierzył do Morozov, ta nie puściła mojego brata, a wręcz mocniej wbiła w niego pazury.
- Chyba coś cię boli, chłopczyku.
I wtedy rozległ się strzał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro