Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jedenaście

- Zamknij oczy - powiedział, gdy się zatrzymał. Zawiązał mi oczy apaszką. Wystraszyłam się, moja wybujała wyobraźnia podrzucała mi myśli, że Caleb jest niebezpieczny, ale szybko odrzuciłam takie spekulacje. Może nie znałam go długo, ale wiedziałam, że taki nie jest.
Wziął mnie na ręce i, mimo moich protestów, zaczął mnie nieść. W końcu postawił mnie i odwiązał apaszkę. Staliśmy na ganku niewielkiego domku nad jeziorem. Bardzo podobał mi się ten widok.
- Widzę jak świecą Ci się oczy - powiedział. - Podoba Ci się?
- Bardzo.
- W takim razie... - Podał mi niewielkie pudełeczko. Otworzyłam je. W środku był klucz. - Już od dawna przyjeżdżam tu tylko ja. Teraz możesz wpadać tu kiedy tylko będziesz chciała.
- Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję.
- Może wejdziemy do środka?
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. W środku paliły się świeczki. Chłopak zaprowadził mnie do salonu, odsunął krzesło, na którym usiadłam.
Po lekkiej kolacji chłopak wyciągnął mnie na zewnątrz. Rozłożył koc, na którym usiadłam. On natomiast zdjął koszulkę i spodnie, po czym ruszył w kierunku wody. Kiedy był zanurzony do połowy zdjęłam buty i podeszłam bliżej.
- Co Ty robisz? - krzyknęłam do niego z brzegu. Caleb natychmiast zawrócił i wziął mnie na ręce, po czym znów wszedł do wody. - Przestań. Woda jest zimna.
Po tym zdaniu brunet wrzucił mnie do jeziora.
- Tym razem ja wygrałem - śmiał się.
Wspięłam się na plecy chłopaka.
- Ok. Ale starczy już tych wygłupów - powiedziałam, a chłopak posłusznie wyszedł na brzeg. Zaczął zbierać nasze rzeczy, a ja w tym czasie, stojąc już na własnych nogach, próbowałam choć trochę wykręcić moje ubrania. - Mam nadzieję, że masz dla mnie jakieś ciuchy na przebranie, bo jestem kompetnie przemoczona.
- Coś znajdziemy.
Tym czymś okazała się jego koszulka, którą zostawił po jednej z nocy, którą spędził tu z dziewczyną.
- Wiesz, że bielizna również przemokła? - spytałam stojąc przed nim jedynie w staniku i majtkach. Zauważyłam to dopiero, gdy zobaczyłam jak na mnie patrzy. Zakryłam się więc jego koszulką.
- Możesz ją zdjąć.
- A założyć co?
- To. - Wskazał na koszulkę.
- Tylko?
- Tylko.
- Chyba żartujesz.
Wróciłam do łazienki, jeszcze raz skorzystałam z ręcznika próbując osuszyć bieliznę, ubrałam koszulkę i wyszłam.
- Chyba muszę Ci oddać moje koszulki. Tobie bardziej pasują.
Zaśmiałam się i usiadłam na kanapie obok niego. Było już grubo po północy, dlatego byłam zmęczona. Oparłam głowę na jego ramieniu i zasnęłam.
Otworzyłam oczy, gdy było już jasno. Chłopak leżał tuż obok, choć muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie leżeliśmy tak blisko. Jednak moje łóżko jest szersze niż ta kanapa. Jedną ręką mnie obejmował. Czułam jego oddech na karku, ciepło jego ciała. Odwróciłam się przodem do chłopaka. Patrzyłam na jego ciemne włosy, lekko otwarte usta. Nagle moją uwagę przykuł telefon na stoliku, który wibrował i świecił się.
- Caleb. - Lekko go szturchnęłam. - Caleb!
Widząc brak reakcji chłopaka pocałowałam go przy okazji przygryzając jego dolną wargę. Od razu podziałało i brunet zaczął oddawać pocałunek. Przez niego zupełnie zapomniałam, że chciałam go obudzić, ponieważ jego telefon nie dawał spokoju.
- Twój telefon - udało mi się powiedzieć.
- Poczeka.
- Caleb. Odbierz.
Westchnął i chwycił telefon.
- Dziesięć nieodebranych. Halo? - mówił bawiąc się kosmykiem moich włosów. - Jeszcze nie. Ehh... Zapomniałem. Dobrze. Na razie.
- Co się stało?
- Musimy się zbierać. - Jeszcze raz mnie pocałował, jednak zamiast wstać, to jego usta zaczęły muskać moją szyję.
- Mówiłeś, że musimy się zbierać - ledwo skleciłam to zdanie. Caleb potrafił mnie skutecznie rozpraszać.
- Pięć minut nas nie zbawi.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić.
Niechętnie wróciliśmy do domów.
Czułam się taka szczęśliwa. Patrzyłam na klucz, który wręczył mi Caleb. To było jak sen.
***
Od wczoraj leżę w łóżku z gorączką. Prosiłam Caleba, aby przez jakiś czas do mnie nie przychodził i ten wieczór spędziłam sama. Jednak dzisiejszy dzień chłopak spędził niańcząc mnie. Nie chciałam, żeby mnie widział w takim stanie, ale brunet nie dał się przekonać.
- Caleb, wróć do domu. Dam sobie radę.
- Zmień płytę, buraczku.
Westchnęłam.
- Spróbuj się przespać - powiedział siadając obok mnie.
Rzeczywiście czułam się zmęczona, gdyż całą noc walczyłam z gorączką i brakowało mi Caleba...
- Położysz się obok? - spytałam nieśmiało. Chłopak zaśmiał się i za chwilę leżał obok mnie.
- Oczywiście.
Obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła.
- Co się stało? - spojrzałam na chłopaka. Był zdziwiony, przestraszony. - Caleb?
Brunet nic nie powiedział, tylko zabrał się za zbieranie odłamków szkła. W końcu wyjął spod łóżka księgę czarów i różdżkę.
- Wyjaśnię...
- Szklanka lewitowała.
- Co?
- Mruczałaś coś przez sen, aż szklanka uniosła się, a po chwili spadła.
- Już myślałam, że nigdy się nie dowiesz - odezwał się irytujący głos Tiffany, a po chwili i jej postać. - Witaj Caleb.
- Wy się znacie?! - Patrzyłam na nich i nic nie rozumiałam.
- Oczywiście. Caleb Jackson. Potomek Aarona Jackona - jednego z pierwszych magów.
- Co to znaczy? - spytałam.
- A ona? Z jakiego jest rodu? - Brunet kompletnie mnie ignorował.
- A jak myślisz?
- Nie mów, że...
- Tak. Dale.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! - zwrócił się do mnie.
- A ty? Zrozumiałam, że również jesteś czarodziejem.
- Nieważne. Zapomnij o tym wszystkim. Zapomnij o nie, rozumiesz?
I zniknął.
- Co tu się wydarzyło? - spytałam ze łzami.
- Ehhh... Jeszcze nie przerobiłaś historii magii... Według zapisków czarodzieje pochodzą od pięciu rodów. Jackson, Dale, Carter, Pike i Smith to ich nazwiska. Ty należysz do rodu Dale'ów. Jackson'owie nigdy nie lubili się z twoimi potomkami. W czwartym pokoleniu Wyrocznia przewidziała, że jeśli rody nie zostaną połączone czeka nas wojna. Dopiero w pokoleniu twojej matki pojawiła się okazja do małżeństwa, jednak ani Dan, ani ona nie chcieli być razem. Twoja matka oddała moc i związała się z człowiekiem. O mało nie doszło do wojny, jednak udało się porozumieć. Ustalono, że gdy nadarzy się okazja dojdzie do ceremonii zaślubin. Rada ustaliła, że nie powiemy żadnemu z was o tej umowie. Caleb się dowiedział i w obecności całej rady poprzysiągł, że choćby dziewczyna z rodu Dale była najpiękniejszą na świecie do małżeństwa nie dojdzie. Nikt nie pokazał mu ciebie, a ty od urodzenia nie wiedziałaś kim jesteś. Na rękę była nam również twoja wyprowadzka.
- To przez was tu jestem?! Żeby uniknąć wojny?
- Nie. Ty sama wybrałaś to miasto. Wszyscy pomyśleli, że to przeznaczenie.
- A Dan? Czy on wie?
- Nie. Tylko kilka osób zostało wtajemniczone.
- Ale dlaczego mu powiedziałaś kim jestem?
- Nie obchodzi mnie przepowiednia. Uważam, że Wyrocznia nie wie co mówi i zmyśliła to, bo miała dość ciągłych sprzeczek. Poza tym, wiele dziewczyn ma chrapkę na Caleba.
- Ty?
- Mam dwadzieścia pięć lat. A Calebowi wcześniej to nie przeszkadzało.
- Wcześniej?
- Tak. Byliśmy razem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro