✞7✞
Perspektywa: Dylan
Szliśmy przed siebie w głównym sztabie, po drodze pokazując przepustki pilnującym wejść żołnierzom.
Nie odzywaliśmy się praktycznie do siebie ze Scottem ani podczas jazdy samochodem, ani teraz. Nie chciał mi powiedzieć nawet dlaczego płakał. A gdy wyznałem mu, że i również Zane oprócz Thomasa jest gejem, aby zacząć jakąś rozmowę, to tak się wściekł, że wolałem już nic nie mówić. A myślałem, że będzie się śmiał z tego zbiegu okoliczności. Panowała między nami jakaś napięta atmosfera, jakby coś zostało niedopowiedziane. Miałem ochotę przez to wybuchnąć.
Doszliśmy do bramek za którymi znajdował się sekretariat. Po zrewidowaniu nas, podeszliśmy do kontuaru.
- Scott i Dylan Ross - powiedział do kobiety za ladą, która normalnie tonęła w papierach.
Współczułem jej. Ona zawsze tak tu miała.
- A tak! - rozpoznała nas. - Musicie wjechać windą na piętro labolatoryjne - poinformowała.
- Zawsze pobieraliście nam krew na parterze - zaciekawiłem się nagłą zmianą.
Może w końcu jakiś przełom w naszej sprawie. Miałem taką nadzieję.
- Tak, ale tym razem doktor Deaton czeka na Was tam - posłała ciepły uśmiech. - Trzydzieste piąte piętro
- Dziękujemy - westchnął mało entuzjastycznie mój brat i ruszył w kierunku wind.
On raczej nie ma nadziei. Od zawsze był pesymistą. I za każdym razem jak mu to wytykałem mówił, że dla wszystkich negatywne myślenie to pesymizm, ale dla niego negatywne myślenie, to po prostu bycie realistą.
Szybko go dogoniłem. Poczekaliśmy chwilę aż któraś winda się otworzy i wsiedliśmy do niej.
Ta cisza między nami jeszcze bardziej zaczęła mnie teraz przytłaczać, postanowiłem więc ją przerwać i wygadać w końcu bratu.
- Tommy jest śliczny - wyznałem.
Chłopak od razu na mnie spojrzał.
- Tak czułem, że ci się spodoba, ale wiesz, że nie możesz z nim niczego? - upomniał.
- Wiem - westchnąłem smutno.
- Spróbuj mojej taktyki i bądź po prostu niemiły dla tych co ci się podobają - wzruszył ramionami.
- Dlatego się tak drzesz na Zanego? - zrozumiałem.
- Nie - zaprzeczył od razu. - Jego po prostu serio nie lubię
Znowu nastała cisza, ale po chwili Scott westchnął głośno.
- Chciałbym go wytargać za te jego kłaki - wyznał jednak.
- Ale wiesz, że nie możesz niczego z nim? - powtórzyłem to co powiedział mi wcześniej.
- Wiem - burknął.
- Powiesz mi w końcu dlaczego płakałeś? - chciałem wiedzieć.
Scott dłuższą chwilę milczał, ale ostatecznie się przełamał.
- Chyba go zraniłem - spuścił wzrok na podłogę windy. - Gdy wpadł na mnie dziś rano, wyciągnął w asekuracji od razu ręce w razie gdybym stracił równowagę, to było takie opiekuńcze i miłe, a ja na niego nawrzeszczałem i kurwa, mimo wszystko on i tak przyszedł i mnie przeprosił za wczoraj oraz zaproponował zaczęcie od nowa - wyznał mi. - I znowu musiałem być dla niego podły, przez co obiecał, że już się do mnie nie odezwie - dokończył.
- Ja jestem miły dla Thomasa i żyje - wytknąłem.
- A mi jest lepiej, jeśli dana osoba mnie nienawidzi, wtedy mi łatwiej zapanować nad sobą, szczególnie teraz kiedy dotyczy to Zanego, nie wiem co w nim jest, ale gdybym zaczął z nim normalnie rozmawiać, żartować, widział jego uśmiech i to skierowany do mnie, coś czuję, że po pewnym czasie bym się zakochał, a tego nie mogę zrobić i ty też uważaj z tym Thomasem, lubić go możesz, nic więcej - upomniał.
- Wiem - powiedziałem cicho ze smutkiem.
Atmosfera zrobiła się tak chujowa przez tę rozmowę, że postanowiłem szybko zmienić temat.
- Długo jedzie ta winda - zauważyłem.
- No trochę - bąknął w odpowiedzi.
- Może się zacięła?
- Nie no jedzie, nie czujesz?
Znów zapadła cisza. Tak bardzo chciałem się kontrolować i nie wybuchnąć, dlatego starałem się zacząć gadać o głupotach, ale serio, ja nie mogłem już tak i musiałem wszystko z siebie wyrzucić do końca.
- Nie no ja już nie wytrzymam! - zacząłem głośno, na co Scott wbił we mnie spojrzenie, uważnie słuchając. - Obiecali nam, że wyślą nas do bazy, abyśmy spokojnie czekali, a tymczasem w tej bazie są same ciacha, jak mamy się kontrolować, co? Nawet Aiden czy tam Arian jest ciachem! Ma ładny uśmiech! A Thomas to jakiś ósmy cud świata! On w tych swoich krótkich spodenkach przyprawia mnie o zawał! Czemu nie ma baz z samymi kobietami, był by spokój! - zirytowałem się mocno.
- Musisz się uspokoić i zachować zimną krew - nakazał mi Scott.
- Jak ja mam być spokojny, hę? No jak?! I jeszcze ta zasrana winda chyba serio się zacięła! - kopnąłem ze złością w drzwi, a te nagle się otworzyły.
- Szybka naprawa - pochwalił z uznaniem. - Zastąp Thomasa na stanowisku inżyniera
- Bardzo śmieszne - prychnąłem i podążyłem za nim na korytarz.
To piętro w ogóle wyglądało zupełnie inaczej niż części tego budynku, które mieliśmy okazję zwiedzić. Ściany były praktycznie całe ze szkła, przez co było widać te wszystkie białe lub metalowe szafki i stoliki, a na nich normalnie jak w jakiejś sali chemicznej, pełno probówek, miseczek, naczynek, stojaków, płynów w szklanych naczyniach, trochę przypominających słoik. Gdzie nie gdzie kręcili się również ludzie w białych fartuchach.
- Wolałem te skrzydło z uzbrojeniem - wyszeptałem cicho do brata, rozglądając wokół.
- Tobie to tylko broń w głowie - skomentował, na co nie zareagowałem, idąc nadal przed siebie, bo co ja będę przeczył prawdzie.
Nagle zobaczyłem znajomego, ciemnoskórego mężczyznę w jednym z zaszklonych pomieszczeń.
Złapałem za przezroczyste drzwi, posyłając bratu znaczące spojrzenie, żeby szedł za mną.
- O jesteście dziś, a spodziewałem się was jutro - mężczyzna odwrócił się w naszą stronę z uśmiechem.
- Było napisane, że jak najszybciej - zmieszałem się trochę.
- I dobrze, że przyjechaliście od razu, będę mógł od rana zacząć badania. Poprzedni zapas waszej krwi mi się skończył - wyjaśnił. - Usiądźcie - nakazał przyjaźnie.
Scott zajął miejsce na jednym z krzeseł, lecz ja usiadłem sobie wygodnie na białym łóżku polowym. Zdecydowałem się od razu przygotować, bo tak bardzo bałem się igieł, że mdlałem czasem przy pobieraniu krwi. Scott uważał to za śmieszne, bo wchodziłem w hordę zombi na luzie, a głupiej igły się bałem.
- Jak ze złością? Unikacie stresu jak wam kazałem? - spytał Deaton, na co spojrzałem na brata trochę zestrachany.
Gówno, a nie unikamy stresu. Mi jak się nazbiera wszystkiego to wybucham, a Scott cały czas praktycznie jest wściekły.
- Nie jest źle - skłamał i dobrze, że Deaton nie był Zanem w tym momencie.
Obaj byliśmy zarażeni wirusem, ale mimo tego nie przemieniliśmy się. Nasze komórki jakoś blokowały zakażenie. Nie było innych nam podobnych, chociaż sprawdzali naszą całą rodzinę, myśląc że to genetyczne. Jesteśmy prawdopodobnie jedynymi odpornymi na świecie.
Na początku nas badali co chwilę i trzymali tutaj, ale w końcu przez moje częste marudzenie generałowi, zdecydowali się wysłać nas do bazy, abyśmy tam czekali na jakieś wieści w naszej sprawie. Próbują przede wszyskim dzięki naszej krwi opracować lek.
- Jakieś postępy? - chciałem wiedzieć, chociaż z drugiej strony obawiałem się, że się rozczaruje.
- Kilka - odparł, zakładając białe, gumowe rękawiczki.
- Jakie? - zirytowałem się lekko.
Mężczyzna posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Mam ci wyjaśnić budowę wirusa i to jak wczepia się w ludzką komórkę? - spytał.
- Nie! Co mnie to obchodzi, ja chcę wiedzieć czy możemy zarazić ludzi! Miałeś to zbadać! - sprostowałem, bo reszta mnie nie interesowała.
- Dylan - upomniał mnie Scotty, ale zignorowałem go.
- Na wszystko mamy zakaz! - wytknąłem ze złością.
- Wiemy już, że nie możecie zarażać przez dotyk i drogą kropelkową - przypomniał doktor.
- Czyli teoretycznie całować się z kimś mogę? - zapytałem z nadzieją. - Bo na seks to przecież mam, kurwa, zakaz!
Taki słodziak Tommy, a ja seksu uprawiać nie mogę, ja pierdole!
- Nie radziłbym - nakazał, a mnie już w ogóle chuj strzelił.
- Dylan, uspokój się! - wybuchnął nagle Scott. - Mi też jest ciężko! Nie tylko ty masz przejebane! - ochrzanił mnie, więc postanowiłem zamilknąć i spróbować się uspokoić.
- Pobiorę wam krew - Deaton ruszył w moją stronę.
I nici z uspakajania się.
* * *
Otworzyłem oczy i pierwsze co zobaczyłem to twarz Scotta oraz zorientowałem się, że leżę na tym łóżku, na którym wcześniej siedziałem.
- Jaki ty głupi jesteś. Czego mdlejesz, to tylko mała igła - wytknął mi brat.
- Zemdlałem? - podniosłem się powoli do siadu.
Scott pokręcił głową, patrząc na mnie z politowaniem.
- No co? - wzruszyłem ramionami.
Było mi trochę głupio, ale to i tak przecież nie pierwszy raz. Powinienem się już przyzwyczaić.
Podszedł do nas Deaton.
- Pobrałem wam krew i narazie to wszystko. Pamiętajcie, żeby unikać stresu, bo to tylko pobudza wirusa, którego nosicie i będzie wam ciężej. A jak ze spaniem? Ty nadal nie śpisz, a ty śpisz aż za dużo? - chciał wiedzieć, na co pokiwaliśmy twierdząco głową. - To też przez wirusa, więc leki nasenne nie pomogą - z tym zdaniem zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Nieustannie to badam, ale na to potrzebny jest czas, musicie uzbroić się w cierpliwość - poinformował.
Czyli gada to co zwykle za każdym razem gdy tu jesteśmy.
Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie pozwoliłbym, żebyśmy z bratem zostali pogryzieni. Ja oczywiście byłem już ugryziony z dwadzieścia razy, a Scott może z pięć, ale on umie się dobrze bronić, a ja w bliższym starciu, gdy broń nie wystarcza, jestem na przegranej pozycji.
- Mogę sobie tylko wyobrażać jak wam ciężko, ale naprawdę musicie być cierpliwi. Robię tutaj co w mojej mocy - zapewnił.
- A mi się wydaje, że bardziej skupiasz się nad opracowaniem leku niż na pomocy nam i dowiedzeniu się czy możemy zarazić innych - wytknąłem z pretensją.
- To i to jest priorytetem - odpowiedział, ale nie chciało mi się już tego słuchać, więc zeskoczyłem z łóżka i opuściłem szklany pokój.
Czekałem na korytarzu aż Scott do mnie dołączy. I kiedy to zrobił, od razu podszedł i zamknął mnie w swoich objęciach. Wtuliłem się mocno w brata.
Ja nie chcę tak żyć, gdzie nie mogę się w nikim zakochać.
🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️
W załączniku: Scott
Notka od autora
Nie wiem czy mnie dobrze zrozumiecie...Bo w sumie Dylan zakochać się może, ale tak to jest, że podstawą związku najczęściej jest seks, namiętność itp. A miłość to miłość. Kochasz swoją mamę czy ojca czy tam siostrę, brata, przyjaciela i to jest ta sama miłość która jest w związku, bo też chcesz dla tej osoby jak najlepiej, martwisz się o nią itd. Dodajesz tylko seks, zazdrość o tę osobę, bliskość itp.
Ktoś powie seks nie jest najważniejszy, byle by ta osoba nas kochała, no ale jak trafisz na debila który chce tylko jednego, a jak trafisz na osobę która cię kocha to też wylądujesz z nią w łóżku, bo to właśnie podstawa jakby.
Ktoś kuma, czy ja to źle napisałam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro