Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✞24✞

"Potrzebuję chwili ciszy
Nie lubię zmian, ale spróbuję
Nie chcę słuchać co powinienem, lub nie powinienem był zrobić
Dlaczego oni zawsze są prowokujący? Spójrz, wszystkie moje emocje to kłamcy Wszystkie moje emocje są gwałtowne
Nie chcą aby znalazła mnie wolność Wspomnij imię i wszyscy się buntują (Zmiana)
Tak, dlatego sprawdzam moje narządy Nadal pracują, ale wiem
Oddychanie nie sprawia, że żyjesz, więc Zagrzebują wszystkie moje śmieci i wychodzę po linie
Pozytywne myśli to moi rywale (Zmiana) Próbuję jednak być po ich stronie
Czy powinienem się czuć komfortowo?
Nie czuję się
Zeszłego roku czułem się samobójczo
Tego roku mogę zrobić coś innego, jak więcej rozmawiać z Bogiem"

Tekst z piosenki "NF - Change"

Perspektywa: Dylan

Zająłem miejsce na przednim fotelu pasażera, wcześniej uciekając przed psami. Próbowałem znaleźć jakąś wygodną pozycję, bo całe ciało mnie bolało. Ta kanapa w salonie jest w cholerę nie wygodna! Spać się na niej nie da! Jedyne co mnie pocieszało wtedy, to ten koc Tommy'ego. Jest taki mięciutki i pachnie czymś słodkim. A skoro już o blondynie mowa, to on by się idealnie nadawał na mojego małżonka. Już mnie po kątach rozstawia. I jak uroczo marszczy nosek ze złości.

Scott odpalił silnik, na co zmrużyłem powieki. Zane to jakiś cudotwórca chyba. Co on zrobił temu autu? Szkoda, że moje przywłaszczyły sobie zombi, to by mi też tak fajnie naprawił.

Ruszyliśmy w drogę i od razu zauważyłem, że Scott jest jakiś ponury. Dziwiło mnie to, bo w końcu zrezygnował z tej swojej głupiej zasady i zaprzyjaźnił z Zanem. Powinien się cieszyć. Wiadomo, że nie może z nim nic, ale czujemy się lepiej, a to może jakiś postęp? Jestem optymistą!
Zazwyczaj.
Czasem nie.
Zależy.

- Co tam, milczku? - zaczepiłem. - Chyba masz kiepski humor, a to ja powinienem taki mieć - stwierdziłem. - Ty się wyprzytulałeś w nocy z Zanem, a ja spałem na kanapie jak cwel - wytknąłem.

- Boję się - wyznał.

- Czego się boisz? Daj spokój - nakazałem mu. - Wiesz co myślę? Że może nasze komórki jeszcze skuteczniej walczą z wirusem, dlatego ty nie jesteś już taki senny, a ja śpię w końcu całe noce - wywnioskowałem. - A skoro tak jest, to może po jakimś czasie w ogóle pokonają tego wirusa i będziemy mogli normalnie żyć! - powiedziałem wesoło.

- Będziemy zarażeni do końca życia, nie łudź się marzeniami - prychnął.

- Ja pierdole, ty i ten twój pesymizm - westchnąłem.

- Nawet jeśli masz rację, to i tak szala się przechyli i czasem to wirus będzie wygrywać, czasem nasze organizmy, ale nie pozbędą się tego dziadostwa! Deaton powiedział, że blokują wirusa, a nie go pokonują! - upomniał ze złością.

- Czemu ty na każdą optymistyczną myśl, musisz się tak wściekać? - zapytałem z pretensją.

- Bo jest głupia - burknął.

- Argument pierwsza klasa - skomentowałem, wbijając wzrok w obraz za oknem.

Nie gadam już z nim, bo tylko mnie dołuje, wtedy kiedy mam nadzieję na lepsze.

* * *

Gdy dotarliśmy na miejsce, myślałem, że będzie jak poprzednim razem, a tu czekała na nas niespodzianka.

- Scott i Dylan Ross - rzucił do sekretarki mój brat.

A ona ciągle zajebana tymi papierami, biedulka.

- Musicie poczekać chwilę na generała - odparła.

- Ale my do doktora Deatona, a nie do niego - upomniałem, na co spojrzała na mnie z lekką irytacją.

- Generał kazał wam na niego czekać - powtórzyła uparcie.

Westchnąłem cicho, po czym oparłem o duży kontuar.

- Przepraszam, mam ciężki dzień - powiedziała nagle sekretarka.

- Luz - machnąłem ręką.

- Gdybym ja musiał się zająć tyloma papierami, to raczej by mnie stąd na noszach wywieźli - dopowiedział Scott, co rozbawiło kobietę.

- Powiem wam, że wczoraj to jednego z centrali to wywieźli, ale nie na noszach - zaśmiała się. - Zwolnili go za lekceważenie obowiązków. Miał się zająć dostarczeniem jakichś części do muru z tego co wiem - oznajmiła.

- Chyba nawet mi się kojarzy - skomentowałem pod nosem.

- Inżynier z jednej z baz tak w raporcie ich ochrzanił, że aż ich tam zatkało, więc przyjrzeli się sprawie i znaleźli winowajcę - dokończyła.

Zaczynam się ciebie bać, Tommy.

- Witam, panowie - rozbrzmiał gruby głos generała, więc się szybko wyprostowałem. - Prosiliście o pilne spotkanie oraz że wasza sprawa uległa zmianie, muszę wiedzieć o co dokładnie chodzi - powiadomił. - Porozmawiamy w laboratorium - ruszył w kierunku wind. - Zapraszam za mną - nakazał.

Wsiedliśmy z generałem Andersonem do windy. Gdy ostatnio tu stałem, wyznałem bratu, że Tommy jest śliczny. Teraz mogę dodać jeszcze, że jest piękny, kochany, uroczy, cudowny, najlepszy, mądry, seksowny, niezwykły, wspaniały, opiekuńczy, słodki...

Mam wymieniać dalej czy już was zanudziłem?

Skupiłem się na tym co działo wokół, aby przestać chociaż na chwilę myśleć o Tommym, bo cukier mi skoczy. No ale od tego trzeba zacząć, że nic się nie działo. Scott patrzył w górę na zmieniające się liczby pięter, a generał stał jak robot. Kurwa, jakie nudy i jeszcze ta winda znowu jedzie tyle czasu!
Zacząłem cicho gwizdać jakąś melodię, obserwując ich reakcję. Nie zwrócili na to uwagi, więc przestałem, bo bez sensu.
Nikt nic nie mówi, masakra!

W końcu wyświetlił się numer trzydzieści pięć, ale drzwi jakoś się nie otwierały. Ostatnio kop pomógł, ale nie będę tak robił przy generale. Bez przesady. Trzeba się jakoś zachować.

No dobra, skoro namawiacie, to okej.

Kopnąłem mocno w metalowe drzwi, a one od razu się rozstąpiły na boki. Uśmiechnąłem się z dumą i spojrzałem na swoich towarzyszy. Scott zakrył sobie oczy dłonią, a generał patrzył przed siebie, powoli kręcąc głową.

- Ostatnio zastanawiałem się czemu właściwie ja się zgodziłem was stąd odesłać i właśnie mi przypomniałeś dlaczego - stwierdził, po czym wyszedł na korytarz.

Zacząłem iść za nim, a w między czasie dostałem ciosa w ramię od brata. Auć.

Pierdole to, dość już łamania tej czwartej ściany, bo i tak źle mi podpowiadacie!

Weszliśmy do zaszklonego pomieszczenia. Czekał już tam na nas Deaton.

- Dzień dobry, panie generale. Witam, chłopcy - przywitał się. - Co tam się zmieniło u was? - przeszedł od razu do rzeczy.

Spojrzałem na Scotta. Ja się już nie odzywam lepiej.

- Chodzi o to, że czujemy się od dwóch dni lepiej. Ja nie jestem już taki zmęczony i ospały, śpię po osiem godzin, a nie po piętnaście, mam też więcej energii, a znowu Dylan przestał mieć problemy ze snem, przesypia całą noc - wyjaśnił. - To się stało tak nagle, nie wiem o co chodzi. Odkąd zostałem zarażony moje życie polegało praktycznie na spaniu, a teraz...- urwał, wzruszając ramionami.

- To dziwne - Deaton podrapał się po kilkudniowym zaroście na policzku. - Zaraz to sprawdzimy. Pobiorę wam krew - zdecydował.

O świetnie! Mdleć w obecności generała jeszcze, super. Weźcie się pomódlcie, abym nie zemdlał, bo wstyd.

- Skoro czują się lepiej, to może zwalczają wirusa - wywnioskował generał.

Ja też tak sądzę, ale przetłumacz to mojemu bratu.

- To możliwe, ale przyczyn może być wiele - odrzekł lekarz, zakładając na dłonie gumowe rękawiczki. - Który pierwszy? - spytał, na co zrobiłem krok w tył.

Scott przewrócił oczami, po czym podszedł do Deatona, podciągnął rękaw i wyciągnął rękę w jego stronę. Odwróciłem wzrok.

Modlicie się tam nadal za mnie?

- Dobrze, tyle wystarczy - usłyszałem po chwili, więc spojrzałem w ich kierunku. - Trzeba uważać z ich krwią, bo mogą przez nią zarazić - przypomniał generałowi, nabierając z fiolki z krwią Scotta trochę do odmierzacza kropli.

Następnie upuścił jedną na szklany kwadracik, przyciskając drugim, po czym umieścił pod mikroskopem. Ale nudy. Spojrzał w okular i na chwilę skupił, aby dobrze przyjrzeć. Odsunął się na moment i zrobił minę, jakby coś mu nie pasowało. Następnie znowu zajrzał przez okular.

- Wezmę jeszcze jedną próbkę - zdecydował i ponowił całą czynność.

- Coś nie tak? - spytał ze strachem Scott.

- Nie widzę wirusa, nie ma go - odpowiedział zdezorientowany.

O cholera...Wy się tak modliliście?!

- Jak to nie ma? - zdziwił się generał.

- Cała struktura wygląda jak zdrowa i niezainfekowana - wyjaśnił.

- Co? - tyle zdołałem powiedzieć.

- Jak to możliwe? - chciał wiedzieć Anderson.

- Jedyne wyjaśnienie to takie, że coś musiało wpłynąć na układ obronny, muszę zrobić więcej badań - zdecydował.

Spojrzeliśmy się na siebie ze Scottem z szokiem. Zaraz, skoro mój brat magicznie wyzdrowiał i nie jest już nosicielem wirusa, to nie może nim zarażać, co oznacza, że może się teraz miziać z Zanem ile wlezie.

- Zbadaj też moją! - rzuciłem się w stronę Deatona.

- Spokojnie twoją też zbadam, ale muszę jeszcze raz pobrać od Scotta, żeby się upewnić na sto procent, że jest zdrowy - oznajmił.

Gówno tam! Wbijaj tę zasraną igłę, fagasie, bo Tommy na mnie czeka!

* * *

Myślałem, że mnie kurwica weźmie z tym czekaniem. Nawet Anderson poszedł, bo miał inne obowiązki na głowie, ale kazał Deatonowi informować go na bieżąco oraz że ciągle obowiązuje nas ścisła tajemnica, więc nadal nie możemy nikomu nic powiedzieć. Lekarz zbadał jeszcze raz krew Scotta i potwierdził, że jest całkowicie zdrowy. Nie wiem w ogóle jak to możliwe, ale się cieszę.
Pobrał też moją krew, również dwa razy, przy czym nie zemdlałem, więc dziękuję za modlitwy, lecz nie powiem, blisko było w którymś momencie.

- I tu również nic nie widzę - poinformował w końcu.

Zerwałem się z łóżka polowego, po czym podbiegłem do brata i uściskałem go mocno.

- Mówiłem ci! Trochę wiary i optymizmu! - uśmiechnąłem się szeroko.

- Poczekaj, ja nadal nie rozumiem, jak to możliwe? - ten nadal swoje.

- Jak mówiłem, coś musiało wpłynąć na układ obronny, dlatego musicie teraz poważnie się zastanowić co robiliście, gdzie byliście, z czym lub z kim mieliście kontakt oraz co jedliście i piliście przez ostatnie dni - nakazał.

- Melisa - olśniło mnie nagle.

- Melisa? - zdziwił się Deaton, lecz zaraz uśmiechnął się lekko. - Jej właściwości lecznicze to głównie działanie uspokajające, ale nie każdy wie, że także działa przeciwbakteryjnie, przeciwzapalnie i przeciwwirusowo. Widocznie jej skład pomógł waszym komórkom nie tyle co się bronić, ale też zwalczyć wirusa - zrobił minę jakby miał zaraz zacząć skakać ze szczęścia. - Dlatego nie wychodził mi lek na bazie waszej krwi! Brakowało tam czegoś i teraz już wiemy! - wykrzyczał radośnie.

- Czyli jesteśmy stuprocentowo zdrowi i już nie możemy zarazić nikogo? - upewniał się Scott.

- Tak! Musicie tylko uważać, żeby znowu nie zostać ugryzionym, bo wtedy będzie ta sama sytuacja - ostrzegł.

- Mogę uprawiać seks? - spytałem prosto z mostu.

- Uprawiaj sobie ile tam chcesz - machnął na mnie ręką, na co moją twarz rozjaśnił uśmiech. - Ja muszę kontynuować badania! To jest ogromny przełom! Bardzo prawdopodobne, że uda mi się zrobić lek!

Spojrzałem w sufit.

- Dziękuję, że w końcu ruszyłeś dupę i mi pomogłeś, jestem wdzięczny - wyszeptałem cicho.

Wam też, łobuzy!

Zerknąłem na Scotta.

- Jedźmy do domu - uśmiechnął się do mnie szeroko.

Nadchodzimy w blasku i chwale!

Czy coś tam.

🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️

W załączniku: Dylan

Notka od autora:

Melisa - lek na każde zło tego świata ~ polecam PaulaOBrien22

W ogóle przepraszam że ten rozdział jest taki jakbym go pisała po czteropaku tatry, ale burza wtedy była taka ostra, a ja się boję i co chwila traciłam wątek i wyszedł taki pojebany xDDD Deadpool mi się wkręcił z tego wszystkiego, nie wiem co się stało xD

🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro