Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✞22✞

"Chwyć moją rękę, ja tonę
Czuję bicie swojego serca
Dlaczego jeszcze mnie nie znalazłeś? Trzymam się ciebie tak dumnie
Traumy, otaczają mnie
Chciałbym tylko, żebyś kochał mnie z wzajemnością"

Tekst z piosenki "NF - Trauma"

Perspektywa: Thomas

- Tommy!

Przebudziłem się zdezorientowany, nie wiedząc co się dzieje. Dopiero po paru sekundach zobaczyłem Dylana w swoim pokoju.

- Ej! Ale masz zajebisty koc! - przejechał ręką po puszystym, różowym materiale.

- Czemu ty mnie budzisz? - zdziwiłem się.

Co on tu właściwie robi?

- No przecież ci obiecałem, że obudzę Cię o siódmej - przypomniał, po czym ruszył do drzwi - Wstawaj, idziemy sprawdzać płot - nakazał.

Pewnie musiał zobaczyć wiadomość z centrali, żeby wysłać raport dwa dni wcześniej ze względu na ostatnią sytuację z hordą.

Kurwa, mam na to cały dzień, a ten mnie budzi!

Złapałem za poduszkę i rzuciłem nią mu w plecy ze złości.

- Ała, prawie mnie zabiłeś, uważaj sobie, Tommy - skomentował, po czym wyszedł.

Przewróciłem oczami, starając się nie uśmiechnąć. Nadal walczyłem ze swoim sercem, ale jednocześnie za bardzo uwielbiałem poczucie humoru szatyna. A ciężko jest walczyć, skoro on potrafi wywołać uśmiech na mojej twarzy swoim dziecinnym zachowaniem.

Westchnąłem cicho, po czym zdjąłem z siebie koc i wstałem z łóżka, bo i tak już nie usnę. Miałem na sobie tylko krótką koszulkę i skąpą bieliznę, bo tak najczęściej spałem, dlatego od razu skierowałem się do szafki. Dobrze, że Dylan nie wpadł na pomysł, żeby mnie wywlekać z łóżka, bo bym się spalił ze wstydu.

Założyłem na siebie jasnoróżowe spodenki i granatowy sweterek. Nie wiem czemu, ale te kolory razem, mi się podobały.
Miałem zamiar iść do łazienki, aby umyć zęby, twarz, poprawić włosy, ale gdy tylko wyszedłem ze swojego pokoju, okazało się, że Dylan na mnie czekał.

- Jesteś w końcu - powiedział z entuzjazmem, po czym przyjrzał mi się od góry do dołu, następnie łapiąc mnie za rękę. - To chodźmy - nakazał wesoło, chcąc pociągnąć mnie na schody.

- Dylan! - wyrwałem mu swoją dłoń. - Co ci dzisiaj? - zdziwiłem się, bo chłopak niby zawsze miał dużo energii, ale teraz to już przesada.

- Położyłem się spać o jedenastej. O jedenastej, czaisz? Obudziłem po szóstej i jestem taki wyspany jak nigdy! Nie pamiętam kiedy spałem całą noc! Mam tyle energii! Ale mnie nosi! - wyjaśnił. - To idziemy?

Ciekawe czy spał tym razem w swoim łóżku.

- Daj mi się napić kawy chociaż - pokręciłem głową, patrząc na niego karcąco.

- To dawaj szybko! Wstawię ci już wodę! - oznajmił, po czym zbiegł ze schodów, kierując zapewne do kuchni.

- Ja pierdole - wyszeptałem pod nosem.

Cieszyłem się, że szatyn pospał sobie w końcu i odpoczął, ale przez to, to jakby w niego nagle szatan wstąpił.

Poszedłem do łazienki i nie powiem, bo posiedziałem w niej trochę, ale nie moja wina, że dziś włosy nie chciały mi się układać za bardzo i musiałem nad nimi chwilę dłużej popracować.

Idąc do kuchni, zajrzałem do centrum, bo usłyszałem tam Ariana i szatyna rozmawiających o jakiejś wiadomości wysłanej do sztabu.

- Nic mi nie powiesz więcej na ten temat, prawda? - domyślił się Arian.

- Aideno Ariano, ty to mądry chłopak jesteś - przytaknął.

- Przestań mnie tak nazywać, brzmi jak jakieś hiszpańskie imię mafiozy - skarcił.

- A powiem Ci, że Ty do mafii to byś się nadawał, wiesz? Jak ci się kiedyś znudzi siedzenie tutaj, to daj znać, ja zagadam ze swoimi, to cię przyjmą na luzie - powiedział z zadowoleniem.

- Co? - Ariana zatkało przez chwilę.

- Nawet się nie waż wciągać mi przyjaciela do jakiejś mafii! - odezwałem się, przez co spojrzał w moją stronę.

- W końcu! Ile to można siedzieć w łazience? - spytał z pretensją.

O nie, zaraz dostanie po głowie!

- To jest bardzo dobre pytanie - poparł go Arian, który zawsze na to mi marudzi.

- Odwalcie się! - fuknąłem, po czym ruszyłem do kuchni.

Zaraz jednemu i drugiemu łby poprzetrącam! Jeszcze chwila!

Zły jak osa ustałem przy szafkach, ale zaraz od razu się uspokoiłem. Dylan nie tylko wstawił wodę. On zrobił mi kawę. I gdy spróbowałem trochę gorącego napoju, okazało się, że wie dokładnie ile słodzę i jak mocną ją pije.

Wróciłem do centrum.

- Pytał się ciebie jaką kawę pije? - zapytałem Ariana.

- Nie? - nie wiedział o co chodzi.

Spojrzałem na Dylana z lekkim uśmiechem i zdziwieniem jednocześnie.

- Jestem spostrzegawczy - powiedział z dumą.

Pokręciłem głową, po czym wróciłem do kuchni.
A mówiłem, że odkochanie się w nim będzie jak długa droga przez Piekło. Czemu musiałem mieć rację?

Wziąłem kubek do ręki i nawet nie zdążyłem zrobić łyka, bo już obok pojawił się szatyn.

- Napiłeś się już tej kawy? Idziemy? - spytał z nadzieją.

Westchnąłem cicho, odkładając kubek z powrotem na blat.

- Tak, bo mi żyć nie dasz - odrzekłem cierpienniczo, ale prawda była taka, że wcale nie byłem zirytowany jego zachowaniem.

Dla większości na pewno Dylan był by strasznie męczący i wkurzający, lecz mi z jakiegoś powodu to nie przeszkadzało. Może mi cały czas ględzić nad uchem, a ja i tak go słucham uważnie i jednocześnie cieszę z tego, że to ja nie muszę dużo mówić. Wolę być raczej słuchaczem niż rozmówcą.

- Przepraszam - skruszył się nieco, ale machnąłem ręką, dając mu do zrozumienia, że nie jestem zły, chociaż powinienem, bo mam dziś nockę, a ten mnie obudził.

Zabraliśmy potrzebne rzeczy i ruszyliśmy pod mur. Szatyn rozglądał się cały czas wokół z obawą.

- Co ty taki zestrachany? - zdziwiłem się, otwierając skrzynkę przy głównej kolumnie.

- Bo te psy są wściekłe jakieś, rzucają się na mnie - poskarżył się. - Ale ich nie widzę, to dobrze - dodał z ulgą.

- Może one tak ci sympatię okazują - stwierdziłem, wyjmując z torby jeden z mierników.

- Jeżeli tak, to ja w takim razie nie chcę ich sympatii - oznajmił, po czym przysunął się bliżej mnie. - W czym ci pomóc? - spytał.

- Tak szczerze to w niczym - odpowiedziałem.

- Weź mi daj jakieś zajęcie, bo mnie zaraz popierdoli - wyjąkał błagająco.

- Pobaw się z pieskami - nakazałem.

- Ale też bez przesady - odrzekł szybko, na co zdusiłem w sobie śmiech.

Zacząłem sprawdzać napięcie elektryczne i niestety nie było zbyt kolorowo. Wyniki były okropne. Westchnąłem głośno, załamując ręce i spoglądając w górę na całość ogrodzenia.

- Co? Coś się popsuło? - chciał wiedzieć.

- Bez części o które prosiłem ostatnio, to powiem ci, że gdyby teraz na naszym odcinku na mur wpadła chociażby mała horda zombi, to by znowu wszystko wywaliło. Wyniki nie mieszczą się nawet w dopuszczalnych granicach. Są zaniżone i raport nie przejdzie, nawet mowy nie ma - wyjaśniłem.

- I co teraz? Naprawisz to jakoś?

- Ja już to naprawiłem, ale miałem tylko stare części, potrzebuję nowych, a debile z centrali to chyba na kacu tam siedzą, bo dopiero co odpisali, że przyjęli moją prośbę, a od razu ich zawiadomiłem, a teraz chcą raport - wkurzyłem się. - Części nie dali, a raport mam im napisać, niepoważni ludzie!

- Ej, wiesz, że jak się złościsz, to nosek ci się tak fajnie marszczy? - poinformował szatyn.

- Co? - spojrzałem na niego niepewnie. - Ty mnie słuchasz w ogóle?

- Pewnie! Napiszesz raport w którym ich opierdolisz i tyle, o resztę niech sami się martwią - wzruszył ramionami.

- W sumie masz rację, wyśle im te jakże świetne wyniki, to może w końcu mi łaskawie dadzą części - postanowiłem i zacząłem przepisywać liczby z woltomierza.

Uwinąłem się ze wszystkim w miarę szybko. Dylan marudził przez cały czas, że mu się nudzi i ostatecznie stwierdził, że się przejdzie na patrol. Ja wróciłem do domu i zanim napiszę raport, postanowiłem, że najpierw zjem śniadanie i wypije w końcu w spokoju swoją kawę. W tym czasie wstał Scott i zdziwiłem się, że tak wcześnie, bo zazwyczaj spał do praktycznie jedenastej, a tu przed dziewiątą i chłopak już na nogach. Ale akurat dobrze, bo zastąpił Ariana, który mógł odpocząć, a ja miałem do posprzątania łazienkę i salon.
Czas przez to zleciał mi bardzo szybko i nim się obejrzałem, Zane przyszedł około drugiej, zaspany i z rozczochranymi włosami. Zmartwiłem się, bo Dylan długo coś nie wracał. Powiedziałem nawet o tym jego bratu, ale on tylko machnął ręką, mówiąc, że szatyn sobie poradzi i zresztą na pewno zaraz wróci. Ale on nie wracał, a ja zaczynałem się coraz bardziej niepokoić. Ostatecznie postanowiłem, że pójdę go poszukać.

Wyszedłem z domu o trzeciej. Zauważyłem od razu Zanego bez bluzki, który naprawiał coś w samochodzie Scotta, a obok leżały psy patrząc z zainteresowaniem na jego poczynania.

- A swój kiedy naprawisz? - zaczepiłem.

- Nie mam materiałów, żeby wymienić te podziurawione drzwi - wyjaśnił. - Jebane wojsko - dodał jeszcze pod nosem, znów pochylając się nad silnikiem.

Przewróciłem oczami, po czym ruszyłem w stronę lasu. Myślałem, że pieski pójdą za mną, ale te jednak wolały zostać przy przyjacielu. No cóż, będę musiał obyć się bez towarzystwa.

Zdążyłem przejść może z pięćdziesiąt metrów, po czym zatrzymałem się gwałtownie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Fakt, że zguba się znalazła, ale co on odpierdalał przepraszam bardzo?!
Skrzyżowałem ręce na piersi i podszedłem do muru, patrząc na Dylana karcąco. Chłopak właśnie wylądował zgrabnie na nogach na naszej części terenu, wcześniej schodząc w dół po kolumnie ogrodzenia.

- Hej, Tommy! - spojrzał na mnie wesoło. - Wyszedłeś na spacer? Mam nadzieję, że nie z psami - rozejrzał się dla pewności.

- Czy ty jesteś poważny? - spytałem ze złością.

- Czasem tak, ale przeważnie nie bardzo, a co tam? - odpowiedział, bagatelizując całą sytuację.

Myślałem, że zaraz szlag mnie trafi!

- Czy ty łaziłeś sobie po drugiej stronie? Przecież to niebezpieczne! A już nie wspomnę, że przechodzenie przez mur też! Może i nie działa zbyt dobrze, ale i tak razi prądem! - wytknąłem.

Nie wiem czy mówić o tym Zanemu, on się wścieknie. Nigdy nie pozwalał nikomu wychodzić za ogrodzenie. Chociaż z drugiej strony, może przemówi Dylanowi do rozumu, bo ja nie chcę żeby coś mu się stało.

- Spokojnie, Tommy - rozłożył na chwilę ręce na boki. - Nic mi nie jest, nie martw się, ja już mam to obcykane - zapewnił, co jeszcze gorzej mnie zirytowało, bo się teraz okazuje, że to nie pierwszy raz. - Tu nic nie ma, a tam przynajmniej jest coś ciekawego. W ogóle znalazłem dziś opuszczoną drewianią chatkę. Mieszkała tam chyba jakaś starsza babka, bo w szafkach pełno porcelany. Wszędzie po prostu! - zaczął opowiadać, jednocześnie powoli podchodząc do mnie. - A i znalazłem to - wyjął z kieszeni spodni drobny łańcuszek z serduszkiem.

Nim się spostrzegłem, przełożył mi go przez głowę. Spojrzałem w dół, biorąc srebrne serce w dłoń.

- Ładne - wymamrotałem trochę zakłopotany.

- Wiedziałem, że ci się spodoba - stwierdził z szerokim uśmiechem. - Strasznie głodny jestem - dodał już mniej entuzjastycznie, po czym ruszył w stronę domu.

- Zaraz! - dogoniłem go. - Nie zamydlisz mi oczu żadnym łańcuszkiem! Chodzisz sobie na tereny niebezpieczne i stanie ci się krzywda któregoś razu! - złapałem go za ramię, aby się zatrzymał. - Dylan, proszę, nie chodź tam - powiedziałem już spokojniej.

- Mówiłem, żebyś nie zawracał sobie mną głowy - przypomniał, patrząc mi głęboko w oczy.

- Na co odpowiedziałem, że się postaram, nic nie obiecywałem - wytknąłem. - Poza tym narażasz swoje życie, a to nie jest jakaś błacha sprawa - stwierdziłem z uporem.

- W takim razie ja też się postaram nie przechodzić za mur - wzruszył ramionami, a następnie wznowił marsz.

- Dylanie Ross! - ruszyłem za nim.

- Oj, Tommy, przestań marudzić - westchnął. - Ja zawsze wrócę, okej? Obiecuję, że zawsze stamtąd wrócę, może być? - poddał się w końcu.

- No powiedzmy, że narazie może być - zgodziłem się, ale i tak wolałbym, żeby mi obiecał, że już tam nie pójdzie.

Postanowiłem narazie dać mu spokój, bo chłopak rzeczywiście wyglądał na zmęczonego i głodnego, ale ja tak tego nie zostawię. Co z tego, że umie się dobrze bronić, ugryzionym przez zombi można zostać w każdej chwili.

Weszliśmy na podwórko. Zane nadal grzebał przy samochodzie. Natomiast psy, gdy tylko zobaczyły Dylana, od razu zerwały się do biegu.

- Nie, nie, nie, nie! NIE! - krzyknął szatyn i zaraz został powalony przez pieski na ziemię.

- Awww - wzruszyłem się, bo polizały go po buzi, jednocześnie po nim chodząc.

Słodkie.

- Tommy, zabierz je! - nakazał, na co przewróciłem oczami, po czym zepchnąłem psy z chłopaka, chociaż niechętnie, bo on nie rozumiał, że one tak mu miłość okazują.

Na nikogo z nas tak się nie rzucają ze szczęściem.

- Kurwa mać! - podniósł się do siadu, ale i tak jeden z psów złapał w zęby rękaw od jego bluzki i zaczął ciągnąć za materiał.

- O jejku, chcą się tylko z tobą pobawić - wyjaśniłem mu, żeby przestał się tak wkurzać na nie.

- Mam to gdzieś! - wstał, po czym zaczął ciągnąć psa za sobą w stronę domu, bo ten nadal uparcie nie chciał puścić jego bluzki, a drugi z piesków biegał wokół nich wesoło machając ogonem.

Podszedłem do Zanego, który chichrał się cały czas, patrząc na Dylana.

- Weź mu pomóż - poprosiłem, bo wątpiłem, że mnie posłuchają.

Przyjaciel zagwizdał, na co psy od razu posłusznie do niego podbiegły. Czuły do niego respekt.

- Nie wychodzę z domu, pierdole! Będę siedział cały czas w domu! - zdecydował szatyn, na co spojrzałem na pieski z wdzięcznością.

Jak będzie siedział w domu, to mi za mur nie będzie wycieczek robił i będzie bezpieczny.

Brawo, psinki!

🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️🧟‍♂️

W załączniku: Thomas

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro