✞14✞
Szedłem ze Scottem i Dylanem przez podwórko w stronę domu. Nadal nie do końca docierało do mnie to, czego się dowiedziałem. Postanowiłem, że najpierw zajmę się ogarnięciem tego syfu spowodowanego przez zombi, a dopiero potem porozmawiam ze Scottem jak mi obiecał i pomyśle nad tym wszystkim.
- Jak sytuacja? Są jakieś poważne zniszczenia? - zapytałem, gdy dotarliśmy do Thomasa i Aidena stojących przed domem.
- Jeśli chodzi o mur, to niby działa, ale do poprzedniego stanu mu bardzo daleko, dlatego zrobię sobie kawę i idę naprawiać to cholerstwo - powiadomił blondyn.
- A ja znowu zgłaszam, że ktoś ci auto ostrzelał - oznajmił Aiden, na co Thomas spojrzał na niego karcąco. - No co? Chciał żeby wymienić poważne szkody, to mówię.
- Kurwa mać! - wykrzyczałem, gdy zobaczyłem, że rzeczywiście mam dziury po kulach w karoserii. - Kto to zrobił?
- Któryś z żołnierzy pewnie - odparł Aiden.
- Kurwa, oni tam strzelać nie umieją?! Kto ich uczy strzelać? - wkurwiłem się.
- A jakieś inne szkody oprócz auta? - Scott przewrócił oczami na moje zachowanie.
- Spalone kilometry lasu za murem? - Aiden rozłożył ręce na boki. - Nie wiem, no chyba najgorzej ucierpiał mur
- I moje, kurwa, auto - nadal byłem wściekły.
- Dylan, krwawisz - zauważył Thomas, patrząc na jeansy chłopaka.
- Mówiłem Ci przecież, że wpadłem na drut kolczasty - skłamał.
- Wybacz, że Cię nie słuchałem, ale atakowało mnie wtedy zombi - zirytował się lekko, lecz zaraz potem jego głos złagodniał. - Chodź, opatrzę ci to - zaproponował.
- Nie! - powiedzieli głośno obaj bracia.
- Ja mu to opatrzę, ty zajmij się murem - zdecydował Scott, pociągając szatyna w swoją stronę, a potem rzucił mi znaczące spojrzenie.
Po chwili weszli do domu. Nie byłem pewny, ale chyba chodziło o to, żeby Thomas nie zobaczył, że wcale nie są to rany po drucie, a ugryzienia.
- Okej? - blondyn ze zdziwieniem odprowadził ich wzrokiem.
- Dobra, a nie wiecie co z czterdziestką jedynką? - zmieniłem temat.
- Wszyscy nie żyją - usłyszałem za plecami.
Zatrzymał się koło nas jeden z żołnierzy.
- Szeregowy Oliver Evans - podał mi dłoń.
- Zane Prescott - również się przedstawiłem. - Jak to nie żyją? - chciałem wiedzieć więcej.
- Zginęli praktycznie po dziesięciu minutach od wywalenia prądu w murze w ich segmencie. Dopiero wojsko tam wpadło i zrobiło porządek, bo inaczej byłoby już praktycznie po mieście. - wyjaśnił. - Wy tu mieliście szczęście, ktoś z góry nad wami czuwa - stwierdził, następnie odchodząc do swoich towarzyszy.
- To nie szczęście - uświadomiłem sobie. - To Dylan ze Scottem
- Jak to? - spytał Aiden.
- Scott uratował mi życie. Gdyby nie on, biegałbym już tutaj jako zombi - wyznałem, nie mówiąc nic o ugryzieniu, jak prosił chłopak. - A gdyby nie Dylan, Tom nie naprawiłby płotu i zalałaby nas fala tych pojebów
- Przysłali nam ich praktycznie w odpowiedni czas - zauważył Thomas.
Zgadzam się z tym.
Gdyby nie oni, nie dalibyśmy rady.
* * *
Chyba juz nigdy nie powiem, że są tu nudy i mogłoby się coś dziać. Po dzisiejszym dniu mam już dość wrażeń na co najmniej kolejny rok.
Aiden łaził ze swoją snajperką na plecach po okolicy, sprawdzając jeszcze raz teren po wojsku, które niedawno odjechało. A znowu Thomas był zajęty naprawianiem muru. Postanowiłem więc, że skorzystam z okazji i pójdę do braci. Mają mi sporo do wyjaśnienia.
Zapukałem cicho do ich drzwi, następnie wchodząc niepewnie do środka.
Szatyn leżał na łóżku tylko w bokserkach i bluzce, ukrywając twarz w dłoniach, a Scott siedział obok i dokładnie czyścił mu rany na nodze.
- Kurwa, jak to boli! Nienawidzę zombi! - wysyczał ze złością Dylan, brzmiąc trochę niewyraźnie, bo nadal zakrywał twarz.
- Przestań marudzić - ochrzanił go brat. - Mogłeś nie dać się pogryźć - stwierdził, po czym zerknął na mnie i kiwnął głową na krzesełko przy szafce.
Usiadłem, dalej przysłuchując się ich rozmowie.
- Ile jest tych ugryzień? - chciał wiedzieć szatyn, zdejmując w końcu dłonie i unosząc lekko głowę, by spojrzeć na swoją nogę.
- Cztery - odrzekł Scott.
- To razem już dwadzieścia cztery, świetnie! - prychnął, kładąc z powrotem głowę na poduszce i wbijając wzrok w sufit.
- U mnie sześć, widzisz? Da się? - upomniał.
Zaraz...Z tego co teraz zrozumiałem, Dylan był już ugryziony dwadzieścia cztery razy, a Scott sześć? I oni się nie zmienili? To jakiś cud! Teraz już rozumiałem dlaczego byli ważni dla sztabu. Może da się ich odporność na wirusa wszczepić innym. Dlatego trzymają tę sprawę w ścisłej tajemnicy.
Dotarło również do mnie to, dlaczego bracia się nie bali zombi, idąc dziś na luzie jeden bez broni, drugi tylko z jedną. Nie uważają na to czy zostaną pogryzieni czy nie. To daje im ogromną przewagę w starciu z hordą.
- To jakiś cud - powtórzyłem, ale tym razem na głos.
- Weź, bo on zaraz nam tu na zawał pierdolnie - skomentował Dylan do brata.
- Nic mu nie będzie - zirytował się głupimi tekstami szatyna Scott, po czym wziął bandaż do ręki i zaczął owijać nim nogę Dylana. - Chcesz znać całą prawdę? Jesteś gotowy? - spytał mnie.
- Tak - odpowiedziałem od razu bez namysłu.
- Musisz tylko pamiętać, że nie możesz nikomu powiedzieć. To bardzo ważne - nakazał, na co pokiwałem twierdząco głową.
- Nawet Tommy'emu i Aideno Ariano - dodał szatyn.
- Obiecuje milczeć, rozumiem, że sprawa jest poważna - zgodziłem się.
- Okej, w takim razie...- zaczął Scott, ale brat mu przerwał.
- Poczekaj! Zanim zaczniemy mu wszystko wyjaśniać, muszę coś wiedzieć najpierw - wtrącił, po czym spojrzał z powagą na Scotta. - Ile? - spytał.
Chłopak od razu się uśmiechnął i przewrócił oczami.
Zmrużyłem powieki, nie wiedząc o co chodzi.
- Sto dwadzieścia osiem, chyba, jeśli dobrze policzyłem - odrzekł z rozbawieniem.
- Ha! - szatynowi momentalnie poprawił się humor i zaczął się cieszyć. - Dwieście sześćdziesiąt! - odparł z dumą.
- Co? - niedowierzał Scott. - To nie jest sprawiedliwe! Ty masz broń, a ja tylko dłonie! - prychnął.
- Wziąłem tylko dwie paczki po pięćdziesiąt naboi! Jestem lepszy, przyznaj! - uśmiechnął się szeroko.
- Zaraz! - wtrąciłem. - Czy wy właśnie mówicie ile zombi zabiliście w tej dzisiejszej hordzie? - zapytałem z szokiem, na co pokiwali głowami. - Ja pierdole - nie widziałem już nawet co powiedzieć.
Oni byli jakimiś maszynami do zabijania zombi! A ja się dziwiłem jak my to przeżyliśmy, no teraz wiadomo!
Ale co się dziwić. Dylan ładuje magazynek w pięć sekund, a Scott z tego co widziałem kładzie ich na glebę samymi rękami w tym samym czasie.
- Mówiłem, że zejdzie na zawał zaraz, może jutro mu powiemy wszystko? - zaproponował Dylan.
- Nie, powiemy mu od razu - postanowił Scott, wstając i podchodząc do jednej z szafek. - Kiedy zaczęła się apokalipsa, byliśmy z Dylanem w Utah. Mieliśmy tam do załatwienia kilka ważnych spraw, oczywiście odnośnie mafii - zaczął, wyjmując z szafki czyste spodnie, po czym rzucił je bratu. - Cała nasza rodzina została w Kalifornii i siedzi tam do dzisiaj, nawet dobrze sobie radzi z tego co słyszałem, ale wracając do tematu. Ludzie zaczęli się przemieniać i atakować innych. Zapanował kompletny chaos. Przez trzy następne dni próbowaliśmy jakoś uciec z Utah, ale ostatecznie dopadł nas rozwścieczony tłum. Zostałem ugryziony ze dwa razy, Dylan też. Jakoś uciekliśmy od zombi i schowaliśmy w jednym z mieszkań. Czekaliśmy już tylko na koniec. - chłopak podszedł do swojego brata, który uważając na bandaż na nodze założył ostrożnie spodnie.
Scott przysiadł na łóżku, zdjął z siebie bluzkę i rzucił ją w kąt pokoju. Próbowałem skupić się na tym co mówi i na jego twarzy, ale wzrok czasem mi uciekał na jego nagi tors.
Wyciągnął rękę w stronę Dylana, na co ten, zajmując miejsce obok niego, zaczął czyścić mu ranę na ramieniu.
- Ale koniec nie nastąpił - kontynuował. - Myśleliśmy, że może tylko nas drasnęły czy coś, ale gdy tylko wydostaliśmy się w końcu ze stanu Utah, Dylan znowu został ugryziony i to już poważnie. Ledwo dałem radę zatamować krawanienie - oznajmił.
- I bolało w cholerę - wtrącił szatyn.
- Nie przemienił się mimo tego, więc wiedzieliśmy już, że jesteśmy chyba odporni. Spotkaliśmy któregoś dnia grupę ocalałych. Powiedzieli, że wojsko buduje mur wokół jednego z miast i że idą tam. Zabraliśmy się z nimi, bo potrzebowaliśmy w końcu bezpiecznego azylu. Tak trafiliśmy do sztabu i mieszkaliśmy tam przez pół roku. Na początku pomagaliśmy oczyszczać tereny i takie tam. Oczywiście nie raz zostaliśmy przy tym pogryzieni, bo przestaliśmy uważać na siebie w tym aspekcie. W końcu zauważył to jeden z lekarzy, który potem nas łatał. Deaton. Powiedzieliśmy mu prawdę, że się nie zmieniamy. Zabrał nas do głównego sztabu do generała. Trzymali nas cały czas tam, robiąc badania i...- przerwał mu znowu Dylan.
- Ale nudy tam były straszne, już nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc marudziłem generałowi tak długo, że miał mnie dość i postanowił wysłać nas tutaj, tyle żeby nikomu nic nie mówić, nie dać się przy kimś ugryźć i uważać żeby nikogo nie zarazić. Koniec - zakończył. - Napiłbym się melisy, posmakowała mi - dodał.
- Debil - skomentował Scott, po czym spojrzał na mnie. - Ale w sumie tak to było. A jeśli chodzi o wirusa, to cały czas jesteśmy nim zarażeni, tyle że nasze komórki go blokują. Mimo tego działa na nas w jakimś stopniu. Ja jestem praktycznie cały czas zmęczony i śpiący, a Dylan prawie wcale nie śpi i jest pełen energii, ale zawsze był nadpobudliwy, więc nic dziwnego - przejechał opiekuńczo bratu po włosach wolną ręką. - Złościmy też się bardziej, ale to już chyba sam zauważyłeś - dodał z lekkim uśmiechem.
- Zdecydowanie - odezwałem się w końcu, nadal wszystko próbując ułożyć sobie w głowie. - Możecie zarażać tym wirusem? - spytałem, bo wcześniej Dylan mówił coś o tym.
- Tak - Scott spuścił wzrok na podłogę. - Dziś to potwierdził nasz lekarz - powiedział ze smutkiem.
Więc dlatego tak się załamali...
- Tylko nie myśl sobie, że zarażamy nim jak zombi. Nie musimy nikogo ugryźć. To się przedostaje bezpośrednio przez krew, dlatego Tommy nie mógł mnie opatrzeć, bo gdyby moja krew mu by się dostała do jakiegoś nawet małego zadrapania, to koniec - wyjaśnił dokładniej Dylan, kończąc bandażować ramię bratu. - I oczywiście najgorsze z najgorszych...
- A ten znowu o tym - westchnął ze zmęczeniem Scott.
- Przez seks też możemy zarażać! To jest, kurwa, już przegięcie! Jak ja mam żyć teraz? Ja pierdole! - zaczął marudzić ze złością.
Zerknąłem na chwile na Scotta. Czyli nigdy nie mogę...och.
- Nie chcę już o tym rozmawiać, jestem zmęczony - oznajmił.
- Idziesz spać? A ta nocka? - przypomniał mu.
- A no tak - Scott przetarł oczy.
- Połóż się, ja Cię zastąpię - zdecydowałem.
Teraz wiedząc już, że chłopak jest taki senny przez wirusa, nie dam mu przecież siedzieć całą noc na patrolu.
- Nie, nie możesz - nie zgodził się od razu. - Byłeś za równością, a teraz nagle zmieniasz zdanie, Thomas i Aiden będą pytać o co chodzi. Muszę iść na te nockę, bo co im powiesz - stwierdził.
Zamyśliłem się na moment. W tym czasie Scotty wyjął czystą koszulkę i zarzucił ją na siebie.
- Zrobimy tak...- zacząłem. - Zaczniesz nockę, a jak tylko Tom i Aiden pójdą spać, ty też pójdziesz się położyć. Najwyżej rano im powiem, że niedawno poszedłeś spać i tyle - zaproponowałem.
- Rano będziesz zmęczony, jak to wyjaśnisz - upomniał.
- To też się przekimam chwilę, Dylan wcale nie śpi, to on będzie czuwał - kiwnąłem na jego brata.
- Jak dla mnie plan doskonały. Zaparzę sobie cały dzbanek melisy, Zane cały dzbanek kawy i na luzie - zgodził się.
Ja pierdole, siedzieć z nim znowu prawie całą noc...
🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️
W załączniku: Aiden
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro