✞13✞
Martwiłem się bardzo tym, że Scotty płakał. To musiało być coś poważnego. Lecz teraz nie mogłem o tym myśleć. Najważniejszy był mur. Niby sztab i miasto to główne miejsca, ale tak naprawdę bez muru by nie istniały. Każdy o tym dobrze wie.
- Jak sytuacja? - spytałem Thomasa, wchodząc do centrum razem z braćmi i Aidenem.
- Jeżeli horda nie zmieni kierunku, a raczej wątpię, bo zaraz będzie przy czterdziestce jedynce, to najgorzej będą mieli właśnie oni i my. Tym po bokach trafią się mniejsze grupy - poinformował.
- A mówiłem na początku jak wybieraliśmy bazę, żeby wziąć czterdziestkę - przypomniałem.
- Tam są same pola, a tu chociaż fajne lasy - wzruszył ramionami Aiden.
- Dobra - podszedłem do metalowej szafy i ją otworzyłem. - Aiden, ty bierzesz snajperkę i idziesz na dach - nakazałem, wiedząc, że przyjaciel i tak by innej broni nie chciał.
Jak na zawołanie zabrał swoją ukochaną z szafy i naboje.
- Thomas, ty tu narazie zostajesz i informujesz co się dzieje, ale masz to - wyciągnąłem w jego stronę załadowany pistolet, który od razu przyjął. - Więcej wiesz gdzie jest. My idziemy pod mur - wskazałem na siebie, Scotta i Dylana.
Nagle komputer zaczął głośno pikać, a część monitorów podświetliły się na czerwono. Blondyn szybko rzucił się w ich stronę.
- Nie, nie, nie, nie, nie - powtarzał, stukając w klawiaturę. - Nie dobrze, kurwa, nie dobrze
- Co jest? - chciałem wiedzieć.
- Płot w czterdziestce jedynce wysiadł. Mówiłem, że nie wytrzyma i wyjebie prąd, u nas też wyjebie - spojrzał na mnie ze strachem.
Na chwilę mnie zatkało, ale nie ma co marnować czasu na przemyślenia.
- Zanim zginiemy, to rozwalmy jak najwięcej tych skurwysynów - zdecydowałem.
- I to się rozumie! Kocham was, chłopcy. Cieszę się, że mogłem być waszym przyjacielem - oznajmił Aiden, po czym wyszedł, zapewne zamierzając wejść na dach.
- Dylan, jakie chcesz bronie? - spytałem szatyna.
Podszedł i złapał za strzelbę, po czym wziął do niej naboje.
- Trzeba często ją ładować, możesz nie mieć czasu na... - upomniałem, ale chłopak szybko i zwinnie włożył do niej naboje i przeładował. - Nieważne - stwierdziłem jednak.
- Dylan? - Thomas zaczepił chłopaka, ale ten bez słowa i nie patrząc na niego wyszedł z pomieszczenia.
Czemu wziął tylko jedną broń?
Scott westchnął głośno, a następnie chciał ruszyć za bratem, ale go zatrzymałem.
- Zaraz, a ty co? - zapytałem.
- Moją bronią jest to - pokazał swoje dłonie. - I to - wskazał na nogi.
Uśmiechnął się do mnie lekko, po czym opuścił pokój.
Spojrzałem na Thomasa. Nie mieliśmy już zbyt dużo czasu. Przytuliłem go krótko.
- Kocham cię - wyznałem.
- Ja ciebie też - odpowiedział.
Nagle ekran zapikał. Blondyn spojrzał w tamtą stronę.
- Sztab wysyła nam wojsko - uśmiechnął się lekko.
- To może przeżyjemy - stwierdziłem. - Ale w razie najgorszego, zamknij się tutaj i czekaj na nich - nakazałem.
- Nie, jak wywali prąd, idę na dwór i to naprawiam. Jak mamy zginąć to wszyscy - zdecydował uparcie.
Posłałem mu mały, smutny uśmiech, po czym ruszyłem do wyjścia.
Scott i Dylan stali na podwórku i dyskutowali o czymś zawzięcie, ale gdy tylko zobaczyli, że idę w ich stronę, natychmiast ucichli.
- Dylan, ty idziesz na lewo, Scott na prawo, ja pilnuje środka - powiadomiłem.
- Ale na środku najwięcej będzie się działo, bo przecież ich ciągnie do terenów zamieszkałych, a tu jest budynek i maszyny oraz...- zaczął Scott.
- Słuchać mnie! - przerwałem mu głosem nieprzyjmującym sprzeciwu.
- Nie pozwolę żebyś zginął - powiedział do mnie trochę ze złością, po czym poszedł tam gdzie mu kazałem.
- Ty też masz jakieś "ale"? - spytałem szatyna.
- Nie, ja to na luzie, pozabijam tych skurwieli, a potem pójdę na herbatkę - stwierdził bezbarwnym tonem, a następnie ruszył na lewo, znikając po chwili za domem.
Spojrzałem na dach. Aiden uniósł kciuk w górę, żeby pokazać, że jest w gotowości.
- Okej - wyszeptałem do siebie. - Oby jednak nie było tak źle
Wolałem wysłać braci na boki. Tam byli bezpieczniejsi, chociaż odrobinę.
Nie chciałem dziś ginąć. Nie byłem na to gotowy, ale w sumie kto jest?
Usłyszałem nagle oddalone dźwięki helikopterów, a niedługo potem wybuchy gdzieś za murem po prawej. Prawdopodobnie bombardują okolicę przy czterdziestce jedynce, bo tam wysiadł prąd i pewnie te skurwiele już przez niego przełażą.
Przeładowałem karabin. Miałem też przy sobie kilka pistoletów i nóż. Dziwiło mnie to, że Dylan wziął tylko jedną broń, a Scott w ogóle. Oni zachowują się tak, jakby zupełnie nic im nie groziło. I chociaż się martwiłem i powinienem ich opierdolić, to jednak muszę skupić się na najważniejszym, a oni mają swój własny rozum.
Zaraz potem znów usłyszałem hałas. Tym razem był to odgłos strzałów ze strzelby.
Zmrużyłem lekko powieki, nadal nadsłuchując i jednocześnie nie mogąc uwierzyć. Co prawda strzały dochodziły z lewej, ale jakby za murem.
Dylan wyszedł za mur? Czy go pojebało?
Zresztą musiałby przejść po kolumnie, bo inaczej prąd by go poraził. Co prawda, są też furtki, ale wątpię, że Thomas ma szósty zmysł i otworzył mu ją z centrum.
Miałem już ruszyć z miejsca i iść po niego, ale nagle usłyszałem dobrze znany mi harkot. Spojrzałem przed siebie na mur. Jedno zombi wybiegło z lasu i wpadło prosto na niego. Strzeliło iskrami. Następnie wybiegło dwóch i ta sama sytuacja. Po chwili już z pięciu i w końcu cały tłum. Musiałem odwrócić wzrok, bo z płotu tak strzelało, że nie dało się patrzeć na oślepiające światło.
W końcu hałas od strony płota ucichł, został jedynie harkot. Spojrzałem na mur. Zombi zaczynały się wspinać po drutach w górę. Niektóre spadały w dół, bo Aiden do nich strzelał z dachu. Wycelowałem w hordę i również zacząłem strzelać. Kątem oka zauważyłem, że Thomas wybiegł z domu i ruszył szybko w kierunku generatora przy ścianie budynku. Może uda mu się przywrócić zasilanie.
Nagle zacięło mi broń. Próbowałem ją przez moment odciąć, ale nie było czasu. Rzuciłem ją na ziemię i wyjąłem pistolet.
Jebane karabiny, one zawsze się, kurwa, zacinają!
A potem na moim grobie napiszą "Zginął przez zacięty karabin", masakra!
Zacząłem strzelać z pistoletu, celując zombi w głowę. Najbardziej skupiałem się na tych, które były już na szczycie muru. Nagle z prawej strony wybiegł na mnie jeden zombiak, więc musiał którędyś przejść. Nie zdążył do mnie dobiec, bo Aiden zestrzelił go z dachu.
Dziękuję, przyjacielu.
Wróciłem wzrokiem do muru, wymieniając szybko magazynek w pistolecie. Słabo to wyglądało. Zombi zaczęły już skakać z góry muru na naszą stronę. Jednocześnie odgłosy helikopterów zaczynały być coraz głośniejsze. Pewnie chcą zbombardować również i ten teren przed murem. Na pewno już wiedzą, że wywaliło nam prąd.
Zacząłem strzelać w głowę biegnącym w moją stronę zombiakom, ale nie byłem tak szybki, żeby zdjąc ich wszystkich naraz, dlatego z każdą sekundą, coraz bardziej się zbliżały, a Aiden skupił się bardziej na murze, aby jak najmniej ich przechodziło na tę stronę.
Zacząłem się cofać w tył, oni byli coraz bliżej. Rzuciłem pistolet na ziemię, gdy amunicja się w nim skończyła i wyjąłem glocka. Znów zacząłem strzelać, ale już bardziej na oślep, bo zombi praktycznie już przy mnie były. Jednocześnie usłyszałem jakby odległe trąbienie samochodów za plecami. Zaraz tu przede mną za murem wybuchły bomby. Tyle się działo. Coś złapało mnie za rękę. Walnąłem z kolby broni jednego z zombi w głowę. Znów coś mnie złapało i już niemal widziałem zęby wgryzające mi się w ramię.
I rzeczywiście zatopiły się w skórze.
Ale nie mojej.
Scott przywalił z główki zombie, wyrywając mu swoją rękę. Następnie drugiego odepchnął ode mnie kopniakiem. Trzeciego rzucił na glebę sam nie wiem jak. Czwartego złapał w stylowym uścisku za gardło ramieniem, podduszając. Ogarnąłem się i zacząłem dalej strzelać w głowy innym nadbiegającym przeciwnikom.
Usłyszałem również strzały z pistoletu z lewej. To był na pewno Thomas. Nie naprawi płotu, jeśli zombi go atakuje.
- Aiden! Pomóż Thomasowi! - wydarłem się głośno. - On musi naprawić ten cholerny mur!
Zombi nadal przechodziły przez ogrodzenie. Nie damy rady. Scott już został ugryziony, ale narazie nie dopuszczałem do siebie tej myśli, bo bym się załamał, a teraz nie mogę sobie na to pozwolić.
Nagle zaczęły padać strzały za moimi plecami z karabinów maszynowych. Na sekundę zerknąłem za siebie. Wojsko przybyło.
Chwilę później z muru posypały się iskry. Zombi zaczęły się na nim smażyć. To dodało mi trochę otuchy.
- Rozdzielić się i sprawdzić kazdy metr kwadratowy! - ktoś krzyknął rozkazująco za mną.
W krótce zalali mnie z każdej strony żołnierze, a za murem wybuchła kolejna bomba. Zombi było coraz mniej.
- Thomas! - zauważyłem blondyna wśród tłumu.
Chłopak podbiegł do mnie.
- Naprawiłem płot, ale nie wiem ile pociągnie. Dylan mi pomógł, inaczej zombi by mnie zjadło - wyjaśnił.
- Nie słyszałem strzałów ze strzelby - zdziwiłem się.
- Bo naboje mu się skończyły, nawalał ich po głowie z niej, mówiłem, że to jakiś tajny agent - oznajmił, po czym spojrzał na strzelające z ogrodzenia iskry. - Dobra, idę utrzymywać to wszystko w miarę pod napięciem
- Okej, leć - przytaknąłem, a chłopak znów pobiegł w kierunku generatora.
Rozejrzałem się dookoła. Gdzie niegdzie wojsko dobijało zombi. Płot w miarę działał. Czy naprawdę to przeżyliśmy?
Mój wzrok spoczął na Scottcie, przypominając mi o ugryzieniu.
Boże, nie.
Ruszyłem powolnym krokiem w jego stronę.
Boże, nie. Tylko nie on.
- Scott - powiedziałem załamanym głosem.
Chłopak spojrzał mi w oczy i jakby zdziwił trochę.
- Wszystko okej? Jesteś cały? - spytał.
- Scott, tak mi przykro - zignorowałem jego pytania, w głowie mając tylko ten obraz, kiedy został ugryziony. - Pokaż mi tę rękę - chciałem go za nią złapać, ale schował ją za plecami.
- Co ty opowiadasz? Przywidziało ci się coś chyba. Nic mi nie jest - skłamał.
- Nie możesz tego ukrywać. Nie masz za dużo czasu...- zacząłem, ale nagle podbiegł do nas Dylan.
Trochę kulał. Zobaczyłem krew na jego spodniach.
- Wpadłem na drut kolczasty - wyjaśnił, gdy zobaczył gdzie patrzę.
Kłamał.
- Co się...- urwałem, kiedy Scott pochylił się w stronę Dylana i zaczął szeptać mu coś na ucho. - Dzieje - dokończyłem.
- I co żeś odpierdolił? I co teraz? - szatyn powiedział do niego z pretensją, po czym spojrzał na mnie. - Chodź z nami - złapał moje ramię i pociągnął w stronę lasu.
Gdy znaleźliśmy się pod drzewami. Bracia rozejrzeli się wokół, jakby sprawdzając czy jesteśmy sami.
- Okej, więc co teraz, co? - Dylan naskoczył na Scotta. - Kazali nam uważać!
- Co do mnie masz pretensje? Sam żeś nie lepszy! Całą nogę masz pogryzioną! - wytknął mu.
- Ale ja wyszedłem za mur i tam nikt tego nie widział, a ty oczywiście musiałeś na środku podwórka odjebać kichę! - wykrzyczał oskarżająco.
- Och, no pewnie moja wina! Miałem pozwolić, żeby Zane został ugryziony? Pojebało cię? - wkurzył się Scott.
- I co teraz z nim zrobimy? Nie miał wiedzieć! To nie może się roznieść, bo nas rozszarpią, próbując zdobyć naszą krew! - upomniał.
- Tak mówi generał, że wybuchły by zamieszki, ale co on tam wie! Zresztą Zane nikomu nie powie, prawda? - Scott spojrzał na mnie.
Patrzyłem to na niego, to na Dylana, nic nie rozumiejąc.
- O co tu, kurwa, chodzi? - spytałem.
- Ej, patrz! Nie skapnął się jednak! Idziemy do domu! - stwierdził Dylan, ale zatrzymała go dłoń jego brata.
- Przecież widział, że zostałem ugryziony, debilu! Teraz myśli, że się zmienie - oznajmił.
- A to się nie zmienisz? - niedowierzałem.
Nigdy nie słyszałem żeby ktoś został ugryziony i się nie zmienił.
- Jesteśmy odporni - wyznał mi Dylan.
- I nikomu nie możesz powiedzieć, rozumiesz? - Scott podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. - Wyjaśnię Ci wszystko potem, zaufaj mi - poprosił.
Pokiwałem powoli głową, bo co innego mogłem zrobić.
Ufałem mu.
🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️🧟♂️
W załączniku: Zane
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro