Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7.

Ku szczeremu zdziwieniu Arwara oficjalna część święta przebiegała jak na razie we względnym spokoju. Jego ojciec wygłosił przemówienie z matką u boku, spokojną i dumną, dającą tym samym jasne świadectwo swego ozdrowienia. Potem głos jako następca tronu zabrał na krótko Jarnis, który poprosił kwieciście głównego kapłana o poprowadzenie ceremonii w świątyni.

Eltie siedziała w pierwszym rzędzie wraz z córką, która z trudem powstrzymywała się przed spoglądaniem przez ramię na siedzących dalej licznych kuzynów, szepczących niemal niesłyszalnie między sobą. Varvinia rozglądała się ukradkiem po zebranych w świątyni młodzieńcach, a kilka rzędów dalej Dralen i Mir siedzieli po obu stronach Elonii, by mieć pewność, że zwierzołaczka nie zrani się, gdy niechybnie zasłabnie po kilku godzinach przebywania w dusznej, przepełnionej mocnym, mdłym zapachem kadzideł i perfum sali. W pierwszych ławkach dało się też dostrzec twarze pozostałych dzieci króla i królowej Irwanii oraz ich małżonków - nawet Akrewin przyjechał wraz z żoną oraz całą trójką dzieci z odległego Kaaru.

Wszystko było takie samo jak zawsze. A jednocześnie trochę inne. Arwar spojrzał w bok, na siedzącą obok siebie Tarię, która przybrała minę zadumy, tak, jakby naprawdę słuchała słów kapłana. W głębi świątyni Ronul powtarzał bezgłośnie słowa każdej modlitwy i czytanego podania o utworzeniu świata i wielkiej wojnie między bogami.

Książę z wielkim trudem powstrzymał wzgardliwe prychnięcie, gdy przypomniał sobie, że w rzeczywistości cała kłótnia Stworzycielek dotyczyła ciasta i trwała stosunkowo krótko.

Blisko króla oraz królowej zasiadała Darelia, która nawet nie kryła znudzonej miny. Pełniła rolę oficjalnej delegacji z elfickiej części Denestru - może i w ojczyźnie nie pojawiła się od lat, jednak wciąż pozostawała księżniczką, w dodatku następczynią tronu. W pięknej, granatowej sukni o szerokiej spódnicy i złotym diademie prezentowała się zresztą jak prawdziwa władczyni, tak podobna do szlachetnych podobizn elfickich monarchiń, że ktoś, kto jej nie znał zbyt dobrze, nie rozpoznałby w dziewczynie wojowniczki, która przyjechała kilka dni wcześniej do Terionu. Na jej urokliwej twarzy wyrył się jednak taki grymas, jakby z trudem powstrzymywała się przed zaśnięciem.

Niewiele lepiej zresztą prezentował się siedzący obok niej Firmil, który może i nie wyglądał, jak ktoś marzący jedynie o drzemce, ale z miną pełną uprzejmego znudzenia oraz obojętności ignorował otwarcie ciekawskie oraz nieufne, a często nawet nienawistne spojrzenia zebranych w świątyni poddanych. Młodzieniec w każdym calu przywodził na myśl ciemnego szlachcica - dumny oraz przystojny w nietypowo mroczny, choć dla wielu niewątpliwie pociągający sposób. Mimo pozornego spokoju oraz znudzenia, którym emanował, nawet ślepiec wyczułby śmiertelne niebezpieczeństwo kryjące się w drobnym Synu Nocy. Na głowie jakimś cudem miał jasną obręcz, najpewniej ze srebra lub białego złota, która sprawiała, że tylko głupiec nie domyśliłby się, z kim ma do czynienia.

Żywa, zdrowa królowa. Władca Mroku jako oficjalny gość na najważniejszym irwańskim święcie.

Sygnał był jasny nawet dla tych, którzy nie orientowali się w dworskim tańcu subtelnych znaków, bardziej znaczących niekiedy niż niejedne słowa.

Arwarowi przyszło do głowy, że jego kuzyn i Darelia, oboje ubrani w granat, z podobnymi minami i zasiadający obok siebie, zdawali się doskonałą parą władców. Nie wiedział, czy wcześniej to zaplanowali, czy może w grę wchodził zwyczajny przypadek, jednak na pewno wielu osobom przeszło przez myśl, że tych dwoje łączy coś więcej niż tylko przelotna znajomość. Tak, ledwo skończy się oficjalna ceremonia i zebrani na niej wysypią się ze świątyni na ulice, a Terion zacznie żyć plotkami. Wiele z nich będzie dotyczyć dwójki przedstawicieli sąsiednich państw, którzy już teraz sprawiali wręcz wrażenie małżeństwa.

Bo chociaż ciekawsze zdawać się mogło to, że królowa wróciła do pełnego zdrowia, a król najwyraźniej dążył do pokoju z Elionem i nie obawiał się tego okazywać, ludzie należeli do istot skłonnych do romantyzmu. Przeto właśnie najbardziej interesowało ich często to, co wiązało się z małżeństwami, nieszczęśliwą miłością czy zdradami, dopiero potem zaś wykazywali odrobinę ciekawości innymi tematami. Większość śmiertelników kochała plotkować o życiu uczuciowym innych osób, słuchać przyprawiających o rumieńce lub łzy historii i upiększać je jeszcze bardziej, by coraz mocniej ruszały kolejnymi słuchaczami. Zazwyczaj po wysłuchaniu takich opowieści prawda okazywała się rozczarowująco normalna.

W pewnym stopniu cieszyło to Arwara, bo wyciszyłoby nieco krążące już po stolicy szepty o ataku na jego bratanicę. Chociaż cała rodzina królewska starała się prowadzić ciche śledztwo i jak najlepiej ukryć sprawę, nie istniała możliwość, by ta się nie rozniosła, mniej lub bardziej zmieniona. Tu gwardzista opowiedział o zdarzeniu swojej żonie, ona zaś przyjaciółce, tam jedna służąca zrelacjonowała to, co usłyszała, drugiej... Ludzie uwielbiali mówić, zwłaszcza ci, którzy nie czuli się zbyt zobowiązani do zachowania tajemnic, niemający nawyku milczenia wyrobionego przez lata obracania się w dworskim środowisku. Przez to o tym, co zdarzyło się kilka dni wcześniej, wiedział już niemal każdy.

Zresztą ci, którzy mieli bystre oko, prawdopodobnie dojrzeli co najmniej jednego noszącego normalny strój gwardzistę, który stał w rogu lub wmieszał się w tłum z przypiętym do pasa mieczem. Jeszcze więcej ich miało ukrytą broń tak, by nie dało się dostrzec jej na pierwszy rzut oka - choć Arwar mógł się założyć, że Firmil bez problemu dostrzegł wszystkich żołnierzy w ciągu kwadransa i przez pierwsze pół godziny bawił się, wymieniając w myślach każdą, nawet najdrobniejszą rzecz, którą dało się zrobić lepiej.

Zresztą Darelia prawdopodobnie też to robiła. Pewnie po zakończeniu ceremonii porównywaliby swoje wyniki, by ocenić, kto miał wprawniejsze oko.

Książę ponownie spojrzał na siedzącą obok Tarię i uśmiechnął się kącikiem ust. Dziewczyna wymieniła spojrzenie z Grianą, która obejrzała się na nich z pełną rozpaczy miną. Całą sobą dziewczynka krzyczała, żeby ją stąd zabrać. Pełna energii pięciolatka wręcz umierała z nudów na zbyt długiej nawet dla wielu dorosłych uroczystości, w dodatku wyraźnie nie czuła się zbyt pewnie w tłumie nieznanych ludzi, nawet z uspokajającą obecnością matki tuż obok i widocznymi strażnikami w pełnych zbrojach, błyszczących złotem oraz bielą w blasku słońca wpadającego przez okna. Niewątpliwie ciążyła jej też chęć rozmowy z licznym kuzynostwem, które wraz z rodzicami przyjechało do Terionu z okazji święta, by ten jeden raz w roku rodzina spędziła czas wspólnie, jak kiedyś, nim jeszcze większość dzieci Fergala ruszyła w świat.

W końcu kapłan zakończył przydługą mowę, a stojący po bokach chór zaczął śpiewać a capella starą pieśń wychwalającą boginię Jalię.

Arwar westchnął cicho. Kiedyś, kiedy był młodszy, ten moment zawsze przyprawiał go o dreszcze; wydawało mu się, że bierze udział w czymś niezwykłym, nieziemskim wręcz. Tak, jakby bogini w jakiś sposób pojawiała się wśród swych zebranych w świątyni wyznawców i przez chwilę przebywała z nimi w śmiertelnym świecie. Na ten jeden moment wszystkie granice między tym, co ludzkie, a tym, co boskie, całkowicie się zacierały. Czuł wtedy ciepło na sercu, a twarz rozjaśniał mu mimowolny uśmiech czystej radości. Ich bogini była z nimi, czuwała nad swym ludem.

Przynajmniej w ten sposób widział to książę jeszcze do niedawna, przekonany, że nawet jeśli życia nie da się określić jako czarno-białe, to sprawy boskie już tak.

Ach, jakże srogo się zawiódł, gdy dane mu było stanąć z Jalią twarzą w twarz. Nigdy nie sądził, że doczeka tak wielkiego zaszczytu; nawet o tym nie śnił. W końcu bogowie ukazywali się tylko najwybitniejszym ludziom, tym, których ogromna odwaga dorównywała czystości serc, a wiara pozostawała niezachwiana. Wierzył, że jeśli będzie błagał wystarczająco długo oraz gorąco, Stworzycielka ześle mu jakiś znak, najmniejszą wskazówkę.

Tymczasem stanęła przed nim oraz resztą drużyny w całej swej okazałości. I Arwar chyba nigdy wcześniej nie poczuł się tak zawiedziony, jak wtedy. Istota, którą wyobrażał sobie od zawsze jako ciepłą i kochającą, choć trochę odległą z powodu swej potęgi, okazała się bezwzględna, pełna pychy sprawiającej, że bez żadnych skrupułów szastała życiem jego oraz jego bliskich. Tak, jakby widziała w nich pionki na szachownicy, zwykłe przedmioty bez własnych uczuć i myśli. To już nawet ludzie traktowali lepiej zwierzęta!

Nie potrafił patrzeć na bogów tak samo, jak wcześniej. Wiarę miał tak samo niewzruszoną, jak wcześniej - wszak jak mógłby nie, skoro stał oko w oko z jedną z dwóch najważniejszych, pierwotnych bogiń? Zaufanie jednak było sprawą zupełnie inną.

A jednak siedział tu, powtarzając po kapłanie puste formułki podziękowań pozbawionych jakiejkolwiek szczerości. Wyuczone, wbite do umysłu tak, by nigdy ich nie zapomniał.

Może to właśnie dlatego bogowie tak rzadko ukazywali się śmiertelnikom? Bo wiedzieli, że te spotkania zasieją ziarno wątpliwości?

Arwar naprawdę zazdrościł w tym momencie Tarii jej niezwruszonej wręcz cierpliwości i niezwykłej znajomości przebiegu świąt, które sprawiały, że najada z miną osoby przeżywającej podniosłe wydarzenie bez najmniejszego wahania wykonywała każdą czynność. Z drugiej strony sam wolałby nigdy w życiu nie mieć do czynienia z żadnymi zakonami i współczuł każdemu, kto trafił tam wbrew własnej woli. Cieszył się tylko, że Taria zdecydowała się umknąć i dołączyć do nich, nawet jeśli przez to teraz również i ona znajdowała się w poważnych kłopotach. Wiedział, że to dość samolubne, ale był przecież tylko człowiekiem, a ludzie, tak jak i zresztą inne śmiertelne rasy, mieli skłonności do egoizmu.

Całe szczęście w końcu kapłan odmówił ostatnie modły i pozwolił Jaresowi zgasić płomienie większości świec - tylko dwie pozostały symbolicznie zapalone. Arwar odetchnął z ulgą i odczekał, aż jego krewni, na czele z rodzicami, wstaną, a potem sam poszedł za ich przykładem. Ruszyli w niewielkim pochodzie ku wyjściu ze świątyni, otoczeni przez straż - na oko trzydziestu gwardzistów, choć książę nie liczył dokładnie.

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Arwar postanowił przedostać się do przyjaciół lub Varvinii, najbliższej mu wiekiem i przez to najlepiej się z nim dogadującej spośród całego rodzeństwa. Kochał ich wszystkich i cieszył się, że każdemu udało się dotrzeć, ale większość była znacznie starsza od niego i niewiele znalazło się tematów, na które mogliby porozmawiać. Przeszło mu przez myśl, że tak naprawdę jedyne, co łączy go z większą częścią krewnych, to wspólne pochodzenie. Czyż to nie smutne? Nie wiedział, czy możliwa jest zmiana tego, jednak sama myśl, że być może to ostatni raz, gdy widzi rodzinę, a wielu jej członków była mu zupełnie obca, sprawiała ból w sercu. Nawet nie mógł się z nimi tak naprawdę pożegnać. Czy tęskniliby? Poczuli jakikolwiek żal, gdyby nie wrócił z misji?

- Arwarciu! - Rozległ się piskliwy głos tuż przy jego uchu.

Chłopak ledwo powstrzymał wzdrygnięcie. Zamiast tego wziął głęboki oddech i z uśmiechem odwrócił się w stronę osoby, która go zawołała.

Wysoka i elegancka, około pięćdziesięcioletnia kobieta uśmiechnęła się do Arwara szeroko, ukazując przy tym duże zęby, przez które zawsze kojarzyła się młodzieńcowi z gryzoniem. Brązowe włosy upięte miała w ciasnego koka, który sprawiał takie wrażenie, jakby wciśnięcie w niego szpilki graniczyło z cudem.

Ciotka Melyonen, starsza siostra królowej Aithne i żywe uosobienie największych koszmarów każdego, kto miał działający zmysł słuchu. Plotki mówiły, że jej mąż umarł z powodu krwotoku uszu wywołanego zbyt długim wystawieniem na śpiew kobiety. I chociaż normalnie Arwar nie wierzył w tego typu pogłoski, tym razem zastanawiał się, czy oby nie kryło się w nich sporo prawdy.

- Najdroższa ciociu, cóż za niespodzianka! - przywitał się i krótko objął kobietę, która obdarowała go potężnymi całusami w oba policzki.

- Jakże mogłabym sobie odmówić przyjazdu na nasze rodzinne święto, kochany chłopcze! Szczególnie, gdy tak wiele się ostatnio zadziało! - świergotała kobieta. Jedną ręką objęła siostrzeńca, drugą machała tak energicznie, że jeden ze strażników musiał skryć się za tarczą, by nie stracić oka. - Poza tym wiem, że nie możecie się doczekać mojego występu, nie mogłabym tak zawieść mojej kochanej siostry!

Arwar pobladł. Rok wcześniej Melyonen jakimś cudem uderzyła podczas swej arii operowej w częstotliwość kryształowych kieliszków, które stały na stoliku obok. A że głos miała przy tym niesamowicie donośny, to nie udało się uratować ani jednego. Książę nigdy wcześniej nie widział, by szkło dosłownie wybuchało. Cała rodzina siedziała jak zamrożona, w szoku wpatrując się w rozpryśnięte po całym stole odłamki. Najwyraźniej jednak subtelne aluzje po tym niezwykłym widowisku nie trafiły do ciotki, a nikt nie chciał powiedzieć jej prosto w twarz, że mają dosyć tego wycia - matka, bo za bardzo kochała swą siostrę i nie chciała zrobić jej przykrości; ojciec, bo nie chciało mu się znosić jej złego humoru.

- Och, kochany chłopcze, dobrze się czujesz? - zmartwiła się kobieta. - Dziwnie zbladłeś! To słońce tak mocno świeci, może to dlatego?

- Nie, kochana cioteczko, to nic takiego... - uspokoił ją szybko Arwar. Bał się, co ta kobieta wymyśli, jeśli uzna, że chłopak się źle czuje. Zacznie wrzeszczeć na wszystkich dookoła, czy uzna, że od razu dobije go pieśnią żałobną?

Melyonen nie wydawała się przekonana, jednak machnęła tylko ręką, przyjąwszy wyjaśnienia siostrzeńca. W końcu nie miała powodu, by nie nie wierzyć.

- Jeśli tak mówisz - stwierdziła i uśmiechnęła się zdecydowanie zbyt słodko. To oznaczało, że lada chwila zacznie szukać u chłopaka informacji na temat wszystkich obecnych wydarzeń i, przede wszystkim, skandali. Ciekawiło go tylko, czy zrobi to w miarę subtelnie, czy od razu przejdzie do sedna. - A kim była ta urocza panna, obok której siedziałeś na dzisiejszej uroczystości? Nie widziałam jej wcześniej na dworze.

Cóż, przynajmniej nie owija w bawełnę, pomyślał Arwar bez większego entuzjazmu. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję, że ciotka prędko znajdzie sobie inną ofiarę. Mimo całej miłości do kobiety nie potrafił zdzierżyć jej dłużej niż kilkanaście minut.

- To moja luba, ciociu, lady Taria - odparł, z trudem powstrzymując westchnienie. Czuł już, że jeszcze tego samego wieczora połowa kraju dowie się o jego zauroczeniu.

I choć sam jeszcze nie miał całkowitej pewności, czy chce się ożenić, szczególnie że zarówno on, jak i Taria byli bardzo młodzi, mógł się założyć, że ciotka lada chwila zacznie planować jego ślub. Och, wierzył, tak bardzo wierzył, że on i najada stworzą szczęśliwą rodzinę, jednak wcześniej wierzył już w wiele i niejednokrotnie spotkał go zawód. Dlatego chciał stąpać na razie ostrożnie. Udowodnić dziewczynie, że jego zamiary pozostają czyste oraz szczere, ale bez zbędnego naciskania. Z szacunkiem, na który zasługiwała.

Wiedział, że jeśli popełni błąd, Taria nie okaże mu łaski - może i wydawała się niewinną, dobroduszną niewiastą, jednak przez ostatnie miesiące coraz bardziej przekonywał się, że to tylko pierwsze, jakże płytkie wrażenie. Gdyby zrobił coś naprawdę nie tak, gdyby obraził ją czymś przypadkiem zbyt mocno - nie chciał bowiem nawet myśleć o tym, że mógłby jej uczynić krzywdę umyślnie - zemściłaby się okrutnie. Mogłaby zatopić cały Terion pstryknięciem palca. A samego Arwara zostawiłaby do wytropienia Firmilowi.

Oj, książę jednocześnie zbyt mocno lubił Tarię, by ryzykować urażeniem jej, i bał się, co mogłaby mu uczynić, gdyby to zrobił. Na początku czuł się nieswojo z myślą, że jego kochana, delikatna najada nie wahała się zakończyć czyjegoś życia jedną celną strzałą, jednak szybko się opamiętał. Miłość nie oznaczała zaprzeczania, a świadomość. Świadomość tego, jaka jest w rzeczywistości druga osoba. Dlatego chciał działać powoli, upewnić się, że to ma rację bytu, że wspólna przyszłość nie przyniesie im rozczarowania i bólu. Taria zasługiwała na to, co najlepsze.

No i, musiał przyznać, trochę się na razie bał. Nie chciał, by jego ostatnim wspomnieniem był kuzynowski sztylet wbity w pierś. Ta cała miłość okazywała się naprawdę trudna.

- Och, luba?! Czyżby mój kochany Arwaruś planował ożenek?! - pisnęła jego rozmówczyni tak głośno, że kilka osób obok aż obejrzało się w ich stronę. - Ach, a pamiętam, jak ciągle przewracałeś się, gdy stawiałeś pierwsze kroki w zamkowym ogrodzie! - Pokręciła głową ze śmiechem. - Jak ten czas szybko leci! Powiedz mi o niej koniecznie coś więcej, chłopcze, prędko! Jest z dobrej rodziny? Wykształcona? Jakiej jest krwi? - Zasypywała wręcz siostrzeńca kolejnymi pytaniami.

Arwar nie mógł nie zauważyć, że wszystkie dotyczyły tego, czy Taria wedle standardów spełniała niepisane warunki do stania się żoną szlachcica. Irytowało go to niezmiernie, jednak wiedział, że ciotka po prostu patrzy na sprawę tak, jak ją nauczono - by ród wyszedł na niej jak najlepiej. Przynajmniej o posag nie zapytała.

Hmm, czy posagiem zajmowałby się Firmil? Może w jego ramach odpuściłby te wszystkie pieniądze, które Irwania była mu winna?

- Ciociu! - jęknął ten, gdy w końcu kobieta zamilkła, by złapać oddech. - Taria to przybrana siostra Firmila, jest najadą, wykształcenie odebrała w świątyni naszych rodzimych kapłanek, a później na dworze królowej Almadii. Czy coś jeszcze? - zapytał, z trudem powstrzymując się od złośliwej nuty w ostatnim zdaniu. Trochę przekręcił prawdę, jednak kogo to obchodziło? To nie tak, że Melyonen pojedzie do Elionu, by potwierdzić lub obalić jego słowa.

I to nie tak, że Almadia udzieliłaby jej szczerej odpowiedzi. Prawdopodobnie w ogóle nie zaszczyciłaby jej najmniejszym strzępem informacji. Uśmiechnęłaby się tylko tym kpiącym uśmieszkiem, który odziedziczyli po niej wnukowie.

Ciekawe w ogóle, ilu z tych ludzi, którzy tak teraz wielbią cioteczną babkę jako ofiarę okrucieństwa Eliończyków, znienawidziłoby ją, gdyby poznało ją naprawdę...

Przeszło mu przez myśl, że może to sam los albo bogowie chcieli, by Almadia odeszła. W Irwanii nie byłoby dla niej miejsca, nie z jej bratem na tronie. Nie ugięłaby się tak, jak królewna Urla, nie milczałaby. Zabiłaby brata prędzej czy później lub sama by zginęła.

- Kim jest Firmil? - Głos ciotki wyrwał go z zamyślenia.

Westchnął. Czy ciocia nie rozmawiała wcześniej z mamą? Tatą? Kimkolwiek z rodziny, kto na co dzień mieszkał w Terionie?

- Ech... - Arwar zaklął w duchu i rozejrzał się po zebranych, którzy poruszali się w ślimaczym tempie ku zamkowi. Zauważył w tłumie Eliończyka rozmawiającego z Jarnisem oraz Eltie, otoczonego przez gromadkę dzieci, i machnął ręką w jego stronę. - To jest Firmil.

Melyonen aż poczerwieniała.

- Nie mogę uwierzyć, że Fergal zaprosił do nas ciemnego - mruknęła z wyraźnym oburzeniem.

Arwar z trudem powstrzymał zirytowane parsknięcie. Nie powinien się, co prawda, spodziewać innej reakcji, w końcu między ich narodami od lat panowała wojna i wzajemna nienawiść. I tak jego najbliżsi wykazywali wyjątkową otwartość, nie mógł tego oczekiwać po wszystkich. Jeszcze nie teraz.

Mimo to nie zamierzał też milczeć.

- Ten ciemny uratował mamę. I tak się składa, że to ja go zaprosiłem do Terionu. - Uśmiechnął się kpiąco, rozkoszując się wręcz zaskoczeniem na twarzy ciotki. Rzeczywiście miała prawo czuć zdziwienie, wszak jeszcze niedawno sam wykazywał gotowość do walki z Dziećmi Nocy. - Mama czułaby wielki zawód, gdyby odjechał przed Dniem Jalii.

- Cóż to za szaleństwo, chłopcze? - wydusiła kobieta po chwili milczenia. Wydawało się, że szukała w twarzy siostrzeńca jakiejkolwiek niechęci, zaprzeczenia, czegoś, co pozwoliłoby jej uwierzyć, że wciąż gardzi ciemnymi.

- Żadne szaleństwo - odparł ten spokojnie, jednak na tyle ostro, by ciocia pojęła, że sprawa ta nie podlega żadnej dyskusji. - Dlaczego miałbym odmówić gościny kuzynowi, który wykazał się wyjątkową dobrocią, niejednokrotnie ratując mi życie, a do tego lecząc mamę, mimo że sam przy tym wiele ryzykował? Sama przecież powtarzasz, że nie godzi się nie odwdzięczać za dobro, które dają nam inni ludzie. - Uśmiechnął się chytrze. Melyonen z chęcią wykorzystywała te słowa, by zdobyć od innych to, czego potrzebowała; zamierzał postąpić tak samo. - Poza tym nieuprzejmie jest zapraszać tylko jedną osobę z narzeczeństwa!

- Narzeczeństwa?

- No tak, kochana ciociu, Firmil jest zaręczony z Darelią.

Na twarzy kobiety pojawił się grymas niechęci. Nigdy nie przepadała za elfką, uważała, że ta jest wyjątkowo niewdzięczną, rozpieszczoną dziewczyną z bzdurnymi przekonaniami, która powinna w końcu uspokoić się i zacząć zachowywać tak, jak na księżniczkę przystało.

- Mogłam się spodziewać tego po tej dziewczynie - orzekła w końcu i uniosła wyżej brodę.

Arwar uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową. Jego ciotka w żadnym razie nie miała na myśli komplementu, ale postanowił udawać, że nie wyłapał tego konkretnego faktu.

- Tak, ja też uważam, że Darelia wykazała się niezwykle dobrym gustem - odparł radośnie. - Gdybym był dziewczyną, sam wydałbym się za Firmila. Tak niestety mogę tylko żałować, że on i moja droga przyjaciółka są zaangażowani, inaczej niechybnie zacząłbym namawiać go do małżeństwa z Varvinią.

Ciocia Melyonen wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć. Pokręciła jedynie głową i powiodła po zebranych rozbieganym spojrzeniem. W końcu wzrok jej padł na idącą nieco z boku Varvinię.

- Tak, rzeczywiście. Wybacz kochany chłopcze, ale chyba twoja siostra mnie woła. - Kobieta uśmiechnęła się z wyraźnym trudem i oddaliła na tyle szybko, na ile pozwalały jej godność i ilość zebranych ludzi.

- Czy ja chcę wiedzieć, co to miało znaczyć?

Młodzieniec odwrócił głowę.

Verren uniósł brew, a na jego twarzy, tak podobnej do ich ojca, zagościł lekki uśmiech. Obok niego Zerminia z trudem powstrzymywała śmiech, co sprawiało, że wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle. W ramionach trzymała zaledwie rocznego Fermisa.

- Dobrze cię widzieć, bracie - powitał go najmłodszy książę z ulgą. Ver był siódmym dzieckiem króla i królowej, a przez to jednym z najbliższych wiekiem Arwarowi. - Ciebie także, pani - zwrócił się ku żonie brata.

- To dla nas przyjemność - odparła ta z szerokim uśmiechem, który niegdyś skradł serce jej mężowi. Gdy miała za niego wychodzić, w całym zamku aż huczało - dawno nie zdarzyło się, by irwański książę sprowadził sobie żonę z wysp, w dodatku tak odległych. Niezwykle urodziwa, z gęstymi, czarnymi lokami okalającymi karmelową skórę i wielkimi oczami barwy czekolady spoglądającymi bystro z twarzy w kształcie serca, od samego początku zwracała uwagę - zarówno pozytywną, jak i negatywną. Nawet teraz wciąż ludzie zdawali się czerpać niebywałą przyjemność z plotkowania o Zerminii, wielu z nich nawet w tej chwili uważnie obserwowało młodą kobietę.

- Jak rośnie Fermis? - zapytał Arwar częściowo dlatego, że należało, a częściowo ze szczerej ciekawości. Spojrzał na chłopczyka w objęciach bratowej, który mimo zgiełku spał spokojnie.

- Szybko i zdrowo. - Verren uśmiechnął się miękko, spoglądając na syna. - A ty znowu się w coś wplątałeś - ogłosił, a jego ton stał się poważniejszy.

Młodzieniec wzruszył ramionami.

- Wszystko jest pod kontrolą, Ver - zapewnił brata.

Ten uniósł brwi. Wydawał się ani trochę w to nie wierzyć.

- I?

- Wszystko ci później wyjaśnię.

Verren wymienił spojrzenia z żoną. Przez chwilę rozmawiali bez słów w sposób, który sprawiał, że Arwar zaczął się czuć trochę niezręcznie.

- Dobrze, w takim razie nie będę sprawiał problemów - orzekł w końcu starszy książę. - Ale wiesz, że Eltian nie będzie tak samo miły. Ani Akrewin - ostrzegł, a jego brat aż jęknął.

- Każda rodzina musi mieć czarne owce - mruknął niemal niesłyszalnie, sprawiając tym samym, że Zerminia zachichotała, a Ver parsknął cicho. Żadne nie zaprotestowało.

Niestety, choćby rodzice Arwara stawali na rękach, nie byliby w stanie sprawić, że cała dziesiątka ich dzieci przejmie w całości ich światopogląd. Nie w kraju, który zdawał się często przeczyć przekazywanym przez nich wartościom. A na charakter niektórych potomków nie mogli nic poradzić, nawet jeśli robili, co mogli, by ci stali się jak najlepszymi ludźmi. Najstarsi generałowie z pewną dozą podszytej sentymentem dumy mówili, że zarówno Eltian, jak i Akwerin wykazywali niebywałe podobieństwo do dziadka. Tego drugiego podobno utemperowała nieco żona, ale nadal nie sprawiało to, że stał się znacznie milszym i tolerancyjnym wobec zmian człowiekiem.

Zresztą Arwar wiedział, że nawet najbardziej otwarci członkowie jego rodziny i dworu musieli nawyknąć do myśli, że najwyraźniej wrogość wobec Elionu ewoluuje w znacznie bardziej przyjazne stosunki. Dlatego nie wątpił, że niektórzy nie omieszkają wyrazić obiekcji. Mniej lub bardziej gwałtownie.

Dobrze tylko, że zarówno Akwerin, jak i Eltian obawiali się i szanowali ojca na tyle, by nie sprzeciwić się nigdy jego rozkazom. To oznaczało, że co najwyżej trochę pomarudzą, pokrzyczą, ale nie zrobią niczego więcej. A przynajmniej taką nadzieję miał książę, bo naprawdę nie chciał opóźniać wyjazdu jeszcze bardziej, by zostać na pogrzebach.

Trzy godziny później Arwar mógł z całą pewnością stwierdzić, że miał już dosyć.

- Czy może mi ktoś wyjaśnić, jakim cudem tacy idioci mają jakiekolwiek miejsca w radzie? - mruknął wpatrzony w scenę przed sobą.

Przez pierwsze kilka godzin przyjęcie przebiegało dość spokojnie, przynajmniej jak na tak dużą ilość ludzi, w dodatku w większości posiadających, jak to Irwańczycy, dość impulsywne charaktery. Król uprzejmie rozmawiał z kolejnymi bardziej lub mniej ważnymi osobami o sprawach, które prawdopodobnie w większości zostaną poruszone również na najbliższym zebraniu rady, królowa z niezwykłą gracją krążyła między żonami dostojników i zabawiała je krótkimi, głównie niezobowiązującymi konwersacjami. Nawet ciotka Melyonen jeszcze nie zaśpiewała, przez co niczyi słuch nie ucierpiał. Dzieci wymknęły się wraz z częścią straży i dam dworu, a także jedną czy dwiema siostrami Arwara na zewnątrz, by pobawić się we własnym gronie. Bracia chłopaka wykorzystywali możliwość spotkania się z jak największą ilością ważnych szlachciców, by zdobyć dla siebie jakieś korzyści z tego święta.

Jednak nadszedł już wieczór, a niektórzy spośród gości nie żałowali sobie wina. Nie było ono słabej jakości, jak te podawane w większości karczm, do którego przyzwyczaił się Arwar. Nie, z okazji tak ważnej uroczystości z piwnic wytoczono beczułki najlepszego trunku, a przybyli częstowali się nim bez skrępowania. Książę nauczył się już swojej lekcji i od pamiętnego łapania członka drużyny w karczmie starał się unikać picia więcej niż dwa czy trzy kieliszki alkoholu. Nie wszyscy jednak podzielali jego powściągliwość, czego świadkami stała się część gości.

Jeden z lordów szarpał się właśnie niemal na środku sali z sekretarzem królewskiego skarbnika. Temu pierwszemu napuchła warga, a posoka znaczyła ścieżkę w dół łuku brwiowego. Drugi otarł wierzchem dłoni krew z nosa, rozmazując ją po twarzy. Żaden nie planował odpuścić, a ich wrzaski zwróciły uwagę większości gości.

Żony mężczyzn z rosnącym gniewem patrzyły, jak ci próbują zatłuc się na śmierć z powodu kurtyzany, którą obydwaj sobie upodobali. Ta jedynie uśmiechnęła się z kpiną i podeszła do drżących ze wściekłości kobiet, po czym objęła je rękoma i rzuciła coś cicho. Normalnie nie miałaby najmniejszej szansy wstępu do pałacu, jednak wystarczyło trochę pieniędzy i odpowiednich słów tu i tam, by jeden z gości zabrał ją jako swą partnerkę.

- A to nie jest kuzyn twojego ojca? - rzuciła Darelia, która wydawała się doskonale bawić całą tą sytuacją. Uśmiechnęła się i oparła wygodniej o filar.

- To nie wyjaśnia, dlaczego jest sekretarzem skarbnika - odparł książę, obserwując z uwagą, jak rzeczony krewny szarpie drugiego szlachcica za szatę. - Dlaczego w ogóle my dajemy rodzinie stanowiska...

- Ty to czasem głupi jesteś - orzekł Firmil. Upił łyk wina z kieliszka i skrzywił się z żalem, gdy gwardziści rozdzielili i wyprowadzili z sali kłopotliwych gości. - Chodzi o to, że rodzina to te najgorsze, najbardziej jadowite węże w całym gnieździe. Twoi najwięksi wrogowie, którzy ubiliby cię bez wahania, byle tylko zdobyć twoje miejsce. - Uśmiechnął się z przekąsem. - A zdobyliby je bez większego problemu, w końcu to krewni. A jednak, gdy przychodzi co do czego, to tylko rodzinie możesz zaufać.

- Niby czemu?

- Bo nie połączy sił z kimś innym, jeśli będzie chciała cię wykończyć, zrobi to sama. - Syn Nocy powiedział to tak, jakby należało do największych oczywistości. - Każdy inny spisek udaremni. Bo rodzina woli, by wszystkie dobra i przywileje pozostały wśród nich. Lepszy u władzy krewny niż obcy i ród zawsze się tego trzyma. Mogą być najbardziej morderczymi, najbardziej podstępnymi wężami, ale zawsze na końcu to tylko im możesz zaufać, że w chwili kryzysu staną po twojej stronie. Nawet jeśli nie z powodu jakiegoś durnego sentymentu, to po to, żeby wszystko wciąż pozostało w rodzinie. Rozumiesz już, czemu twój ojciec dopuszcza do najwyższych urzędów praktycznie samych krewnych? Bo wrogów trzyma się najbliżej, a jednocześnie w końcu zawsze wychodzi na to, że tylko rodzinie można ufać. Zabawny paradoks, prawda?

- Rzeczywiście - przyznał Arwar z westchnieniem i rozejrzał się po sali. Zauważył, jak Mir opowiada coś z ożywieniem jednej z dam dworu. Ta jednak nie wyglądała będącą pod wrażeniem. Albo słyszała już wystarczająco dużo na temat młodzieńca, albo jego urok po prostu nie robił na niej wrażenia.

Nieco dalej Ronul rozprawiał z Jaresem i książę mógł się założyć, że prowadzili jakąś teologiczną debatę.

Arwar nie mógł już doczekać się, aż skończy się ta cała farsa, a on pójdzie z przyjaciółmi i częścią rodziny do jakiejś karczmy, gdzie zaszyją się w kącie i wypiją po kilku kuflach piwa w miłym towarzystwie. Zazdrościł zwykłym mieszkańcom Terionu, którzy tańczyli teraz swobodnie ma ulicach i rozpalali pierwsze ogniska, na których później zacznie piec się mięso dla wszystkich świętujących. Chciałby do nich dołączyć, zamiast dusić się wśród sztywnych szlachciców, myślących tylko o tym, by zdobyć jak najwięcej korzyści w ciągu tych kilku godzin. Nawet na tańce podczas balu musiał poczekać jeszcze kilka godzin - a i wtedy wiele z nich będzie koszmarem, gdy zostanie zmuszony to walca z nieznanymi arystokratkami, z których może połowę widział wcześniej na oczy.

- Twoja ciotka przygotowała na tę okazję specjalną arię - odezwała się niespodziewanie Taria, która podeszła do przyjaciół. W utkanej z delikatnego materiału, błękitnej niczym bezchmurne niebo sukni wyglądała jak morska boginka, równie piękna, co kapryśna. To ostatnie wrażenie wzmagał wyraz niezadowolenia na jej twarzy, którego nawet nie próbowała ukryć. - Księżniczka Firsinia poinformowała mnie, jak wspaniałe to wydarzenie.

- Doradziła ci, żebyś udawała omdlenie i modliła się o to, aby cioteczka nie czekała na twój powrót - rzuciła Darelia, a najada jedynie uniosła brwi.

- Aż tak źle? - zapytał Firmil. Przechylił nieco głowę, patrząc to na Arwara, to na elfkę.

- Ostatnio wybuchły wszystkie kieliszki - przyznał jego kuzyn.

To sprawiło, że Syn Nocy skrzywił się lekko. Dokończył wino i odstawił naczynie na stół.

- Moje uszy tego nie przetrwają. Wychodzę - oświadczył bez najmniejszego wahania.

- Chcesz obrazić ciocię?

- To twoja ciocia, nie moja.

- Nadal, chcesz zranić jej uczucia? - Arwar nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek odważył się zignorować ciotkę Melyonen w taki sposób. Nawet jego ojciec zmuszał się do siedzenia na jej występach, chyba że mógł wymówić się bardzo ważnymi sprawami. Robił to, co prawda, tylko po to, by nie słuchać narzekania kobiety i nie zranić uczuć żony, ale jednak.

- Będzie to dla mnie największa przyjemność. - Firmil błysnął ostrymi zębami w uśmiechu i ruszył ku wyjściu z sali.

- Idę za nim. Jeszcze wywoła jakiś incydent dyplomatyczny - zdecydowała Darelia.

- I co, chcesz go przed tym powstrzymać? - parsknął Arwar.

Elfka spojrzała na niego jak na największego idiotę.

- Wręcz przeciwnie, nie darowałabym sobie, gdybym przegapiła najlepszą zabawę! - Odwróciła się i niemal wybiegła z komnaty z szumem granatowej sukni. Kilka osób obejrzało się za nią, ale nic sobie z tego nie robiła.

- Myślisz, że wytrzymają godzinę bez wywołania problemów? - zwrócił się do Tarii.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, a jej niebieskie oczy błysnęły wesołością.

- Myślisz, że ludzie wytrzymają godzinę bez prowokowania ich do tego?

- Słuszna uwaga - przyznał książę. Spojrzał po ludziach i zauważył, jak jego ciotka wolno sunie ku królowi. - Masz może ochotę przejść się po ogrodach? - zaproponował lubej.

Ta uniosła brwi i otworzyła szerzej oczy.

- Chcesz obrazić ciocię? - Jej zaskoczenie wydawałoby się całkowicie szczere, szczególnie wypowiedziane tak niewinnym tonem, gdyby nie to, że dokładnie powtórzyła słowa Arwara sprzed zaledwie kilku minut.

-Szczerze? W tym momencie mam gdzieś jej uczucia. I tak wyjeżdżam, więc nie muszę bać się jej narzekania.

- W takim razie z chęcią skorzystam z twojej propozycji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro