Rozdział 6.
— Ach, jaki piękny wieczór — odezwała się lady Elonia cichym głosem.
Kobieta z zachwytem wpatrywała się w niebo, które przybrało barwę ciepłego różu łudząco podobnego do tego, który pojawił się na jej policzkach pod wpływem ekscytacji. Na zachodzie ta niezwykła barwa mieszała się ze złotem, które stawało się coraz wyraźniejsze, im bliżej zachodzącego słońca. Choć świeciło cały dzień, dopiero teraz dało się patrzeć bezpośrednio na nie, schowane częściowo za horyzontem i spowite w ognisty pomarańcz, na tyle ciemny, by nie ranić oczu.
Wyżej, nad głowami zebranych na zamkowym tarasie kobiet, niebo wciąż pozostawało jasnobłękitne, poprzetykane ciemniejszymi wstęgami fioletowawego granatu. To był naprawdę cudowny wieczór, choć podobne nie należały do rzadkości w Irwanii. Na pewno nie w letnie miesiące. Nie sprawiało to jednak, że lady Elonia czuła mniejszy zachwyt, gdy opuszczała swe komnaty, by móc ujrzeć zmierzch każdego kolejnego dnia.
— Trudno się nie zgodzić. — Królowa Aithne posłała drugiej kobiecie miękkie spojrzenie. Pamiętała, jak ta przybyła do zamku niedługo po niej, cicha, skromna i absolutnie przerażona. I chociaż sama miała wiele obowiązków jako żona władcy, starała się często dotrzymywać towarzystwa żonie Dralena, zbyt chorowitej, by pojawiać się na licznych balach i zawierać świadomości z kimś więcej niż te kilka dam towarzyszących, które jej przydzielono.
Elonia uśmiechnęła się do niej w odpowiedzi, po czym znów skierowała spojrzenie na niebo. Ciemne loki miała rozpuszczone, przez co opadały jej na okryte kocem ramiona i sprawiały, że wyglądała jeszcze młodziej.
— A wy co o tym sądzicie? — odezwała się po chwili do pozostałych osób, które im towarzyszyły.
Jedna z dam towarzyszących – jeśli królowa dobrze kojarzyła, chyba miała na imię Arnea i była córką jednego z królewskich skarbników – poruszyła się odrobinę na fotelu, nim odparła idealnie wyćwiczonym głosem:
— Doprawdy cudowny wieczór, pani. — Widać było, że nie czuła zbyt dużego zachwytu ani widokiem, ani samym spotkaniem, dobrze jednak udawała; Aithne musiała to przyznać. Nie zachowywała się ani trochę nieuprzejmie, nie okazywała niecierpliwości czy irytacji. Wydawała się po prostu znudzona i sztywna, tak, jakby od kilku godzin siedziała w zbyt ciasnym gorsecie, który nie pozwalał jej wziąć głębszego oddechu.
— Przynajmniej nie pada — stwierdziła znacznie bardziej przyziemnie Darelia, ściągając tym samym na siebie spojrzenia wszystkich zebranych. Siedziała na swoim fotelu w sposób, który nie przystoił wysoko urodzonej damie. Nikt jednak nie próbował jej poprawić. Nie tylko dlatego, że nie miało to sensu i dziewczyna zrobiłaby im na złość. Samo spotkanie nie należało do oficjalnych i każdy porzucił przynajmniej częściowo etykietę, która zazwyczaj napierała ze wszystkich stron, stając się jednocześnie największym ograniczeniem oraz bronią podczas spotkań z innymi dworzaninami.
— Jesteś romantyczna niczym skała — powiedziała w końcu Taria, a księżniczka Denestru wybuchnęła śmiechem.
— Dziękuję — rzuciła lekkim tonem, ani trochę nie przejmując się tym stwierdzeniem. — Nadrabiasz za mnie.
— A jednak jakimś cudem to ty pierwsza przeszłaś do planów matrymonialnych — zauważyła lekkim tonem królowa Aithne. Upiła łyk herbaty z pięknej, malowanej w kwieciste wzory filiżanki, jednej z tych, które Elonia dostała od Dralena na ostatnie urodziny.
Cieszyło ją, że może w nieco mniej oficjalnej sytuacji spędzić nieco czasu z przyjaciółką oraz młodą Darelią, a także przyjrzeć się dziewczynie, która wpadła w oko jej synowi. Musiała przyznać, że jak na razie Taria robiła na niej bardzo dobre wrażenie. Wydawała się miłą, dobroduszną dziewczyną, która jednak nie dawała sobą pomiatać tak, jak wiele irwańskich kobiet. Zachowywała się z szacunkiem, ale nie bała się wyrażać własnego zdania i wypełniać przydzielonych jej obowiązków, nawet w obecności władcy, który działał onieśmielająco na wiele osób. No i zdawała się naprawdę lubić Arwara, a nie tylko jego status oraz majątek.
— Mam po prostu praktyczne podejście do nich — stwierdziła tymczasem elfka.
Z tego, co pamiętała Aithne, jej praktyczność ograniczała się dotychczas do unikania jakiejkolwiek okazji do znalezienia sobie partnera oraz odrzucania każdej próby zalotów. Przeszło jej jednak przez myśl, że to akurat nic dziwnego, bo charakter denestrzańskiej księżniczki zbyt bardzo kolidował z irwańskim postrzeganiem roli kobiet, by ta znalazła szczęście w jakimkolwiek małżeństwem z mieszkańcem tego państwa. Z kolei swej ojczyzny nie odwiedzała od lat.
— Chyba raczej okropne poczucie humoru — sarknęła Taria w odpowiedzi na stwierdzenie przyjaciółki.
Za tym zdecydowanie kryło się coś więcej.
— To brzmi jak ciekawa historia — zauważyła zresztą Elonia z błyskiem zainteresowania w oczach.
— Czy ja źle zrozumiałam, czy słynna z zachowywania się jak nieokrzesany mężczyzna elfka zdołała znaleźć sobie partnera? — wtrąciła z pewnym rozbawieniem Loria, druga przebywająca na spotkaniu dama towarzysząca, wieloletnia towarzyszka Aithne. Wydawała się absolutnie zachwycona tą informacją.
— Możliwe — odparła krótko Darelia.
— Z tego, co zdołałam zrozumieć — zaczęła Taria i uśmiechnęła się z lekkim zmęczeniem — a uwierzcie, panie, zrozumienie tej dwójki jest czasem niemalże niemożliwym do wykonania zadaniem, zaczęli z moim bratem żartować o tym, że zanim ja i książę Arwar uczynimy ku sobie jakikolwiek krok, zdążą się ożenić, a także mieć dzieci i wnuki. Nie mam pojęcia, jakim cudem to się rozwinęło, ale obecnie naprawdę planują wziąć ślub. — Rozłożyła lekko ręce w sposób, który jasno dawał do zrozumienia, że nadal nie potrafi nawet do końca zrozumieć, jak to się stało.
Rzeczywiście, nie brzmiało to jak standardowy sposób na oświadczyny. Czy oni w ogóle się sobie oświadczyli? Czy Eliończycy uznawali coś takiego? Aithne pomyślała, że naprawdę żałuje, iż nie zna zwyczajów mieszkańców sąsiedniego kraju.
— Nie wiem, kim jest ten biedak, ale niemal mu współczuję — zaśmiała się na tę historię Loria, a Arnea jej zawtórowała. Elonia jedynie uśmiechnęła się lekko. — Jakim cudem to od żartu przeszło do poważnych deklaracji?
— Nie było żadnych poważnych deklaracji. Po prostu oboje założyliśmy, że weźmiemy ślub — odparła Darelia.
Damy towarzyszące spojrzały na nią z niedowierzaniem, a żona Dralena aż się zakrztusiła herbatą. Jedynie na Tarii ta wiadomość wydawała się nie zrobić najmniejszego wrażenia.
— Chwila... próbujesz nam powiedzieć, że ty i Firmil po prostu założyliście, że się poślubicie?! — wydusiła z niedowierzaniem Aithne.
Tego naprawdę się nie spodziewała. Z drugiej strony Darelia nigdy nie była typową dziewczyną, a Syn Nocy również wydawał się mieć nieco inny sposób myślenia niż inni. Szanse, że tych dwoje zrobi coś podobnego, pozostawały na tyle duże, że Aithne nie powinna czuć się aż tak zaskoczona. Przynajmniej tak uznała po chwili.
— No tak. — Darelia wzruszyła ramionami, nie przejmując się tym, że większość kobiet patrzy na nią z mieszaniną niedowierzania i istnego przerażenia. — Jak już mówiłam, mam praktyczne podejście. On też. Po prostu założyliśmy, że weźmiemy ze sobą ślub. Po co to roztrząsać? — Wydawała się naprawdę nie rozumieć, w czym problem.
Zresztą jeśli im to pasowało, to zdaniem Aithne żadnego problemu nie było.
— Ale wy tak z miłości, czy tylko z obowiązku? — odezwała się z pewnym niepokojem Elonia. Dało się zrozumieć jej obawy; sama nie kochała zbytnio swojego męża, zresztą ze wzajemnością. Żadne z nich nie czuło w małżeństwie prawdziwego szczęścia. — Zastanawiam się, ponieważ to, co nam opowiadasz, brzmi jak transakcja biznesowa.
— Oczywiście, że z miłości — obruszyła się elfka. — Inaczej nawet nie wzięłabym tego pod uwagę.
— A rozmawialiście o tym? — Arnea wydawała się już nawet nie tyle zszokowana, ile zafascynowana słowami denestrzańskiej księżniczki.
— Po co? On wie, co do niego czuję. Ja wiem, co on czuje do mnie. — Darelia wydawała się całkowicie pewna swoich słów.
— Jak? — Tym razem pytanie padło ze strony Lorii.
— To oczywiste.
— Śmiem sugerować, że próba zrozumienia tego nic wam nie przyniesie — odezwała się delikatnie Taria i uniosła filiżankę. — Oni nie są w żadnym wypadku normalni. — Wzięła łyk herbaty.
— A długo się znacie? — kontynuowała zadawanie pytań Elonia. Innego dnia Aithne by się do niej dołączyła, ale tym razem wolała w ciszy przysłuchiwać się rozmowie, przynajmniej przez jakiś czas.
Sama nie wyobrażała sobie nie rozmawiać w dosłowny sposób o czymś tak ważnym, ale wiedziała, że każdy jest inny. Niektóre pary miały własny, specyficzny sposób porozumiewania się, do którego często nawet nie potrzebowały słów. I choć występowały między nimi nieporozumienia, to wcale nie były częstsze niż u osób, które prowadziły długie, poważne rozmowy. Zresztą z tego, co Aithne zauważyła, wątpiła, by to tak, że Darelia i Firmil w ogóle nie rozmawiają o uczuciach – jak inaczej stworzyliby taką więź jak ta, która zdawała się ich łączyć? Prawdopodobnie po prostu nigdy nie czuli potrzeby poruszenia tego jednego konkretnego tematu.
— Będzie kilka miesięcy — powiedziała powoli elfka i wzruszyła ramionami. — Nie jestem pewna, ile dokładnie, czas szybko leci.
— To niewiele — zauważyła z pewnym zmartwieniem Loria.
Obok niej Arnea gwałtownie pokiwała głową, milcząc prawdopodobnie tylko dlatego, że akurat miała w ustach kawałek ciastka. Taria jedynie uniosła lekko brwi. Prawdopodobnie nie zgadzała się z tym stwierdzeniem, bo sama niewiele dłużej znała Arwara.
— Podczas tych kilku miesięcy poznaliśmy się lepiej niż z niektórymi dworzanami przez kilka lat — odparła Darelia mocnym tonem. — Zresztą to nie tak, że planujemy się pobrać jutro. — Uśmiechnęła się krzywo.
Aithne poczuła nagły smutek na myśl o tym, że dziewczyna prawdopodobnie nawet nie wiedziała, czy dożyje ślubu. W takich chwilach, gdy siedziały razem na tarasie zamkowym, a nad nimi wśród dziesiątek barw zachodziło słońce, dało się zapomnieć, iż zarówno elfka, jak i najada miały lada dzień ruszyć w dal i stawić czoła śmiertelnemu niebezpieczeństwu. Mogły już nigdy nie wrócić, żadna z nich. Zresztą nie tylko one.
Królowa nie chciała o tym myśleć, ale jednocześnie nie potrafiła zapomnieć, że w tej samej misji bierze udział jej własny syn, najmłodsze dziecko, które jeszcze niedawno stawiało pierwsze, niepewne kroki wśród zamkowych korytarzy. Jej mały chłopiec. Chłopiec, który nagle stał się mężczyzną i gotów był poświęcić własne życie, nawet nie po to, by uratować matkę, ale pomścić jej krzywdę.
A wraz z nim te dwie zupełnie różne, ale na swój sposób kochane dziewczyny, obie szczęśliwe, zakochane, takie, które powinny cieszyć się młodością, a nie ryzykować życiem i przelewać krew, by ratować świat.
Syn Elonii, którego Aithne trzymała czasem w ramionach, gdy nie miał nawet roku. Kochała Mira niemal tak, jak własne dzieci. Chłopak nawet nie wahał się pojechać z Arwarem.
Do tego ten miły, spokojny krasnolud, który powinien spędzać czas w jakiejś świątyni lub bibliotece i tam się rozwijać, a nie mierzyć się z pradawnym niebezpieczeństwem. Kobieta nie znała go zbyt dobrze, ale wydawał jej się naprawdę dobrym chłopakiem.
I kuzyn jej dzieci, absolutnie uroczy chłopak, który tak naprawdę dla królowej wciąż pozostawał jeszcze dzieckiem, w dodatku zranionym przez życie tak głęboko, że Aithne najchętniej owinęłaby go jakimś kocem i mocno przytuliła, a potem zostawiła u nich w zamku, z dala od jakiegokolwiek zagrożenia.
Żadne z nich nie powinno brać udziału w ratowaniu świata – dlaczego nie ktoś starszy, bardziej doświadczony?
Ktoś, kto miałby szansę przeżyć?
— Na twoim miejscu i tak bym się trochę martwiła. — Wytrącił ją z rozmyślań głos Elonii. — To tak krótko, a ty nawet nie wiesz, jak on się zachowuje w normalnych sytuacjach.
— Normalnych sytuacjach? — zapytała ze zdziwieniem Taria. Najada wymieniła spojrzenia z elfką.
— Na zamku. Wśród dworu. Prywatnie w swym domu, z dala od spojrzeń innych — wyjaśniła lady, po czym westchnęła z melancholią. — Ja na początku też myślałam, że dobrze znam Dralena. W końcu spotkałam go kilka razy na różnych balach, a potem zaczął przyjeżdżać, niby to do ojca w interesach. Pamiętam, że podszedł, pocałował mnie i ogłosił, że chce, żebym była jego żoną. — Spojrzała na szarzejące niebo, wydawało się jednak, że w ogóle go nie widzi, pogrążona we wspomnieniach. — Ach, gdybym tylko się wtedy sprzeciwiła... Ale jakże mogłam odmówić? To taki zaszczyt dla rodziny. Taki zaszczyt. — Uśmiechnęła się gorzko, skierowawszy wzrok na dziewczęta. — A trzeba mi było się narazić na ich gniew, zamiast się pokornie zgadzać na ślub. Uważaj, żebyś i ty tak nie skończyła — rzuciła w stronę Darelii, która jedynie spojrzała na nią ponuro.
— Mój brat taki nie jest — odparła ostrym tonem Taria, wyraźnie oburzona podobną sugestią. — Kocha ją.
Aithne nie wiedziała, jakie w rzeczywistości więzy łączą dziewczynę i Firmila. Miała świadomość, że tak naprawdę nie są spokrewnieni i poznali się całkiem niedawno, jednak najada wydawała się mimo to uważać go za członka rodziny, zresztą ze wzajemnością. Ta dwójka sprawiała wrażenie osób, które absolutnie się uwielbiały i zrobiłyby dla siebie praktycznie wszystko, a to było więcej, niż czasem w przypadku prawdziwego rodzeństwa.
— No i nie pocałował mnie jeszcze. — Darelia uśmiechnęła się kpiąco.
— Nie? — wydusiła z zaskoczeniem Arnea.
— Jeśli wolno zapytać, ile jesteście razem? — zaciekawiła się Loira.
— To skomplikowane.
— Jesteś pewna, kochana, że oboje się w to tak samo angażujecie? — Teraz Elonia wydawała się jeszcze bardziej zmartwiona. — Bo skoro cię nawet nie pocałował...
Aithne z trudem powstrzymała prychnięcie. Szkoda, że jej dzieci nie poruszały się w swoich związkach w podobny sposób.
— A pomyślałaś, pani, że może on po prostu nie czuje potrzeby fizycznego kontaktu? — zasugerowała Taria, która sprawiała wrażenie coraz bardziej zirytowanej.
Może jednak dobrze, że to ona mówiła, bo z kolei Darelia wydawała się o krok od rzucenia w kogoś filiżanką.
Szkoda by było naczynia.
— Co ty gadasz, dziecko. Każdy mężczyzna chce przynajmniej pocałunku — parsknęła Elonia tonem świadczącym o tym, że nie wyobraża sobie innej opcji.
— Mój brat nie jest osobą, dla której liczy się fizyczna przyjemność.
— To tak w ogóle można? — Loira pochyliła się nieco do przodu i odgarnęła do tyłu pasmo brązowych włosów.
— Najwyraźniej — wycedziła Darelia z ponurą miną. — Nie każdy myśli tylko o jednym.
— Ale to... — zaczęła Elonia, jednak elfka nawet nie dała jej dokończyć.
— Przynajmniej nie muszę martwić się tym, że mój mąż spłodzi dziesiątkę bękartów — rzuciła i obojętną miną obserwowała rumieniec na policzkach żony Dralena.
Aithne przypomniała sobie krążące od kilku dni plotki o pewnej szlachciance, która podobno urodziła dziecko Mirowi i nie miała zamiaru milczeć w tej sprawie. Rzeczywiście, niektórym przydałoby się nieco powstrzymać.
— A może zmienimy temat, drogie panie? — rzuciła jednak szybko, by nie dopuścić do kłótni. Naprawdę nie chciała psuć sobie wieczoru sprzeczką z tak naprawdę błahego powodu. — Co planujecie założyć na pierwszy dzień Święta Jalii?
Uśmiechnęła się uprzejmie i kiwała głową, gdy zarówno Elonia, jak i damy towarzyszące zaczęły z przejęciem opowiadać o sukniach, które kazały uszyć specjalnie z tej okazji. Atmosfera szybko się oczyściła, a poprzednia dyskusja odeszła chwilowo w zapomnienie.
⸻
— I o czym rozmawiałyście na zlocie wiedźm? — rzucił Firmil z krzywym uśmieszkiem, gdy tylko Darelia pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Siedział na barierce balkonu i wpatrywał się w niebo nad nimi – granatowy szal nocy obsypany srebrnymi drobinkami, które zapierały dech w piersiach niezależnie od tego, czy widziało się je po raz pierwszy, czy tysięczny.
— Ha, ha, ha — odparła Darelia kpiącym tonem. Podeszła i oparła się o barierkę obok Syna Nocy. — Panie wyrażały niepokój o nasz związek — powiedziała. Również spojrzała w niebo. Tam, w górze, kryła się wolność nieosiągalna dla żadnego śmiertelnika. Nieskalana. Czasami elfka zastanawiała się, jakby to było, wznieść się do tych odległych, dumnych gwiazd, poszybować między nimi, z dala od oczekiwań świata, czujnych oczu ludzi. Potem jednak uznawała, że to nie dla niej. Taka wolność łączyła się z samotnością. A nie było niczego gorszego od samotności.
— Czemu? — Chłopak wyglądał na zaskoczonego. Skierował spojrzenie ciemnych, żółto-zielonych oczu na towarzyszkę. Jego włosy zdawały się świecić w blasku księżyca na równi z gwiazdami. Wyglądał absolutnie eterycznie, niczym istota, która nie należała do tego śmiertelnego świata, pełnego brzydoty wylewającej się z każdego kąta. A jednak siedział tu z elficką księżniczką, nieświadomy tego, jakie uczucia w niej wywoływał.
— Obawiają się, że nie jesteśmy w niego zaangażowani na równi, ponieważ mnie nie pocałowałeś jeszcze ani razu — ogłosiła Darelia z wyraźnym rozbawieniem, by dać znać magowi, że uważa to za całkowite bzdury.
Owszem, Syn Nocy nie był zbyt kontaktową osobą, ale nie tylko w stosunku do niej. Nawet Tarię, którą traktował jak młodszą siostrę, dotykał niezbyt często i nie miał w zwyczaju inicjowania tego. Nie bez powodu. Elfa nie wiedziała, czy to typowe dla ciemnych zachowanie, czy to Fir po prostu tak miał, ale nie zmieniało to faktu, że nie miała zamiaru naciskać. Nawet bez typowych dla innych par gestów wiedziała, że to, co jest między nimi, to nie oszustwo czy zwykła ułuda. Takiego zaufania, jak to, którym się darzyli, takiego zrozumienia nie dało się zbudować z każdym. Cholera, Eliończyk pozwolił jej widzieć się w swoich najbardziej prywatnych momentach, płakał w jej ramionach i dzielił się historiami, które były zbyt osobiste, by zdradzać je każdemu znajomemu. Ona sama skoczyłaby w ogień, gdyby o to poprosił, pewna, że uratuje ją przed spłonięciem. Nie potrzebowała więcej. Dlatego miała nadzieję, że chłopak, tak samo jak ona, uzna obawy szlachcianek za bezpodstawne.
Jednak ku jej zaskoczeniu Firmil potraktował to nieoczekiwanie poważnie. Strapiony spojrzał na niebo nad ich głowami, gdzie gwiazdy tworzyły niezliczone wzory.
— Ja... — zaczął cicho i zawahał się. — Zależy mi na tobie — powiedział w końcu. Spojrzał na elfkę. Minę miał niemal całkowicie nieczytelną, choć w jego oczach dało się dostrzec niepokój.
— Wiem — odparła bez wahania Darelia. — Mi na tobie też — przyznała po chwili.
Mag westchnął i zeskoczył z barierki – na całe szczęście po stronie balkonu, a nie w rozciągającą się dookoła niego przepaść. Stanął obok elfki i ponownie skierował wzrok na niebo. Wziął głęboki oddech, przeczesał palcami włosy. W końcu odezwał się cichym, zamyślonym głosem:
— Chodzi o to... — zamilkł na moment, jakby szukając odpowiednich słów. — To... cóż, obawiam się, że całowanie kogoś nie jest dla mnie tak łatwe i naturalne, jak powinno. Przynajmniej na tym etapie. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś — parsknął z kpiącym rozbawieniem.
— Coś podobnego zasugerowała naszym zmartwionym paniom Taria — odparła Darelia, przypomniawszy sobie słowa dyskutującej ze szlachciankami najady. Była jej naprawdę wdzięczna za to, z jaką zajadłością broniła Syna Nocy, na którego irwańskie damy wręcz naskoczyły.
Sama nie wtrącała się zbytnio w tę konwersację, a jedynie skupiała się na oddechu, by nie wybuchnąć gniewem. Z trudem tłumiła wściekłość, kiedy słuchała kolejnych podejrzeń lady Elonii. Wiedziała, że kobieta utknęła w nieszczęśliwym małżeństwie i zazwyczaj słuchała jej narzekań z pewną wyrozumiałością, ale tym razem po prostu nie potrafiła. Zbyt dobrze znała Firmila, by zaniepokoiła ją którakolwiek sugestia szlachcianki.
Nie miała siedemnastu lat, jak matka Mira, gdy brała ślub z jego ojcem. Nie była naiwną, słodką panienką – tamta dziewczynka umarła, nim jeszcze zdołała się na dobre narodzić, uleciała wśród dymu wydobywającego się z pogrzebowych stosów. Świat nigdy nie pozwolił stać się Darelii podobną do lady Elonii, niewinną i wierzącą w to, że jej życie potoczy się idealnie, jak w bajkach. Elfka nie mogła nie czuć za pewnej wdzięczności. Ta dziewczyna i tak nie przetrwałaby, a zgon jej byłby jeszcze boleśniejszy. Powolna agonia, gorycz pokrywająca powoli serce niczym rdza stary nóż.
Poza tym nie bała się tego, co powiedzą jej rodzice. W końcu nie żyli. Nikt nie wywierał na Darelii presji, nie należała też do marzycielek. Wiedziała, jak wygląda przetrwanie, zarówno to dosłowne, w dziczy czy podczas walki, jak i na królewskim dworze, gdzie każdy obserwował ją niczym sęp czekający, aż odda ostatnie tchnienie. Przeżyła. Na własnych zasadach.
Nie musiała obawiać się, że powtórzy los Elonii, Kial oraz wielu innych irwańskich kobiet.
Fir był jej kochanym, zbyt upartym dla własnego dobra, czasem niepokojąco krwiożerczym, ale i tak uroczym magiem, a nie jednym z wielu mężczyzn, którzy traktowali kobietę jak przedmiot, niezbędne wyposażenie domu. Nie bawił się nią w żaden sposób; to nie w jego stylu. Nie musiał jej wyznawać miłości w wierszach – zresztą nawet nie wiedziała, czy potrafił je pisać – całować na powitanie co ranek ani prawić setek komplementów, by wiedziała że jego uczucia są szczere. Lubiła go takim, jakim był, a wszystkie damy, które sądziły, że potencjalny związek przyniesie jej nieszczęście, mogłyby równie dobrze poparzyć sobie języki herbatą, by nie gadać głupot.
— Jaka byłaby z niej siostra, gdyby nie broniła biednego braciszka? — zapytał Firmil z rozbawieniem, choć wyraz jego twarzy zmiękł nieco, jak często, gdy chodziło o to, co robiła Taria. — Nie zrozum mnie źle, jeśli chcesz, mogę spróbować cię całować i robić całą resztę tych romantycznych gestów, nie mam nic przeciwko — stwierdził dość lekko. — Czasem nawet wydaje mi się, że trochę tego chcę. Po prostu... nie teraz. — Wzruszył ramionami.
— Za wcześnie?
Syn Nocy pokiwał głową.
— Dobrze, że nie mam nic przeciwko. Jakby nie patrzeć, żadne z nas nawet nie zadeklarowało się nigdy poważnie. — Darelia uśmiechnęła się szeroko. Tak naprawdę rozmawiali o tym, co doskonale wiedziała i zaakceptowała już dawno. — Ani nie powiedziało, co czuje. To może być zdecydowanie za szybko. — Skinęła kilka razy głową, jakby dla podkreślenia swoich słów, po czym prędko dodała: — Znaczy nie zrozum mnie źle, jestem całkowicie poważna w moich planach wyprzedzenia Tarii i Arwara.
— Myślałem, że to oczywiste — prychnął mag takim tonem, jakby uraziła go sama sugestia, że mógłby tego nie zauważyć.
— To jest oczywiste — stwierdziła Darelia, kładąc nacisk na „jest”. — Nie wiem, dlaczego ludzi dziwi to, że nie musimy mówić sobie wszystkiego tak, jak podczas rozmowy z czterolatkiem.
— Może dlatego, że większość ludzi jednak lubi nie zostawiać między sobą niedopowiedzeń i nie wie, na czym stoi, dopóki ze sobą nie porozmawia? — rzucił Firmil tonem profesora tłumaczącego coś studentowi podczas pierwszego roku nauki.
— Może to oznacza, że jesteśmy jacyś dziwni — skwitowała to Darelia, a mag wybuchnął śmiechem.
— Dziwacy muszą trzymać się razem.
Elfka zachichotała, a gdy oboje się uspokoili, ogłosiła:
— Ale przed ślubem zabijmy twoją matkę. Nie chcę jej na weselu. — Skrzywiła się z niechęcią na samą myśl o tym, że mordercza, wyraźnie szalona Córka Nocy mogłaby dożyć ich ceremonii ślubnej.
Firmil pobladł – najwyraźniej i jemu ta wizja nie przypadła ani trochę do gustu.
— Dobra Olfartich, za nic w świecie! Zepsułaby mi całkowicie humor i próbowała wszystkich pozabijać. Wolę dać ci jej głowę jako prezent ślubny. — Błysnął ostrymi zębami w uśmiechu, który przywodził na myśl zadowolonego z siebie kota. Oparł się nieco wygodniej o barierkę i z wyraźnym zadowoleniem zgniótł szybkim ruchem palca nieostrożnego komara, który przysiadł w zasięgu jego ręki.
Darelia wydała z siebie pełne niechęci prychnięcie.
— Po co, żebym ją powiesiła sobie w sypialni? — zapytała pogardliwym tonem, pełnym dezaprobaty zdającej się niemal namacalną. Absolutnie nie chciałaby takiej ozdoby w domu, nawet w najgłębszym lochu. Jeszcze mimo niewątliwego zabezpieczenia magią zaczęłaby gnić i co wtedy? Poza tym żadna przyjemność w patrzeniu na twarz kobiety, której się nienawidziło, nawet jeśli gdzieś tam głęboko czułoby się satysfakcję z jej śmierci.
Firmil wyglądał na autentycznie przerażonego samą wizją powieszenia głowy eliońskiej królowej regentki w miejscu, w którym miałby spać.
— Wtedy nawet gdybym czuł potrzebę pewnych fizycznych czynności, ewidentnie przeszłaby mi ona raz na zawsze — wychrypiał w końcu, kręcąc gwałtownie głową. — Koszmary przez resztę życia gwarantowane.
Darelia zmarszczyła w zamyśleniu brwi. To podsunęło jej pewien pomysł. Co prawda, z kategorii tych szalonych i wręcz niewykonalnych, ale nadal sprawiający wrażenie wręcz idealnego w swej złośliwości.
— W takim razie może powiesimy ją w sypialni Mira tutaj? — wypaliła.
Firmil niemal zakrztusił się śmiechem. Oparł się z całej siły o barierkę balkonu, by nie osunąć się na ziemię, zgięty w pół pod wpływem chichotu. Nawet jego skrzydła, częściowo widoczne nad barkami, drżały od rozbawienia.
— Taką na wpół rozłożoną? — wydusił. Otarł wierzchem dłoni łzy, które stanęły mu w oczach. — Podoba mi się ten plan. — Wyglądał na wręcz zachwyconego pomysłem elfki, a jego oczy błyszczały złośliwą radością.
— Mi też — ogłosiła z entuzjazmem. W wyobraźni widziała już wściekłą minę zwierzołaka, gdy ten dostrzeże wątpliwej jakości podarek. — Uznam to za małą zemstę za to, że zachowuje się jak chuj, zamiast pomagać, a potem narzeka, że nikt go nie prosi o pomoc — dodała z satysfakcją. Zwierzołak zdecydowanie na to zasługiwał. Mógł jej nie denerwować tyle razy.
— Może mu przejdzie — odparł Firmil dość łagodnym tonem, z krzywym uśmiechem na twarzy. — Każdy z nas ostatnio miał raczej ciężkie dni, tyle czasu w drodze, w dodatku w ciągłym niebezpieczeństwie... — zauważył i zaśmiał się ponuro, bez prawdziwego rozbawienia. — Zdziwiłbym się, gdyby był całkowicie spokojny i radosny. Teraz trochę wypoczywa, widzi się z rodziną, więc może nabierze sił i mu zły humor przy okazji minie. — Sam jednak nie wydawał się do końca przekonany.
Darelia westchnęła. Znała Mira wystarczająco długo, by wiedzieć, że miał po prostu trudny charakter.
Jesteś kimś do mówienia o tym, przeszło jej przez myśl. Zdawała sobie sprawę, że nie należy do osób, z którymi łatwo się dogadać, ale starała się, naprawdę. Po prostu łatwo się denerwowała, a to, że od kilku miesięcy żyła w ciągłym napięciu, gotowa na atak w niemal każdej chwili, ani trochę nie pomagało. Jej nerwy były zszargane na tyle, że wybuchała łatwiej niż zwykle. Starsi wśród elfów czasem mawiali, że w duszach ich ludu kryje się las – jeśli tak było, to w puszczy Darelii panowała susza, a drobna uwaga mogła przeobrazić się w iskrę, która wywoła natychmiastowy pożar.
Mir zawsze był dobry we wzniecaniu ognia.
— Albo zrobi się jeszcze gorszy — mruknęła dziewczyna. Nagle poczuła zmęczenie na samą myśl o tym. Zastanawiała się, czy może rzeczywiście zwierzołak odpocznie i uspokoi się trochę, gdy emocje związane z byciem w ciągłej drodze odrobinę opadną. Inaczej pozostawało jej tylko prosić bogów o to, by nie straciła cierpliwości. Nie potrzebowali kolejnych konfliktów w drużynie, już i bez tego ich misja pozostawała wystarczająco trudna.
Niemożliwa, podszepnął głosik w jej głowie, jednak Darelia natychmiast go uciszyła. Jeśli nie oni, to kto inny? Poradzą sobie z tym całym bałaganem, wyjdą z niego cało. Nie istniała żadna inna możliwość.
Po prostu nie.
— Kochanie, wiem, że czarne włosy i parszywy charakter zobowiązują, ale przestań krakać — rzucił Firmil.
Spojrzała na niego i znalazła zmęczenie tak podobne do jej własnego, skryte w ruchach i wyrazie twarzy na tyle, że niewielu dałoby radę je dostrzec. Sama Darelia wątpiła, by zauważyła je, gdyby nie znała już ciemnego jakiś czas i nie wiedziała, czego szukać.
Gdyby nie czuła się tak samo.
— Po prostu się martwię — przyznała całkowicie poważnie. Nie mówiła już o Mirze, a raczej nie tylko o nim. To było coś więcej. Czający się gdzieś z tyłu podświadomy stres, niepokój, który wżarł się trwale w skórę. Przeniknął do krwiobiegu i krążył w żyłach wraz z posoką, nieustannie infekował ciało oraz umysł coraz głębiej i głębiej. Wsiąkał w nią niczym w gąbkę, ukrywał się tak, że nie dało się go zauważyć, jednak wciąż tam był, wyczuwalny zaraz za granicami świadomości. Cień, który czekał, aż tylko zgaśnie światło. Niewidoczny brud, na razie zaledwie odrobina łatwego do przeoczenia kurzu. — Też się niepokoisz, czyż nie? — Znała odpowiedź, ale chciała ją usłyszeć na głos. Poczuć, że naprawdę nie jest sama.
— Każdego dnia.
Zamilkli.
W oddali zahuczała sowa, w dole mała kropka światła wśród wszechobecnej ciemności zdradzała położenie patrolu straży obchodzącej tę część Terionu w poszukiwaniu jakiegokolwiek niepokojącego znaku. W górze gwiazdy migotały miarowo, odległe od ziemskich spraw, całkowicie obojętne na losy śmiertelnych, piękne i niezmienne.
Nie było nic więcej do dodania.
⸻
Nie wiedziałem, czego dokładnie spodziewać się po Święcie Jalii. Owszem, sami mieliśmy kilka uroczystości na cześć bogów, z czego najważniejsze i jednocześnie pełne największej pompy było to dotyczące Olfartich, ale czy przypominały irwańskie obchody? Takiej pewności nie miałem, choć wątpiłem, by różniły się jakoś bardzo, przynajmniej w części oficjalnej.
Tak czy siak, nie czułem zbyt dużego zachwytu na myśl o tym, że miałem brać udział w święcie, w dodatku na cześć tej konkretnej bogini. Z pełnym zmęczenia oraz niechęci westchnieniem spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i przygładziłem dłonią odstające włoski. Nie na wiele się to zdało, bo zaraz wróciły na swoje miejsce tak, jakby za wszelką cenę pragnęły zakłócić mój w teorii nieskazitelny wygląd – cóż, na tyle, na ile był on możliwy, jeśli wziąć pod uwagę, że cudem tylko znalazłem w torbie jakąś czystą oraz niezszywaną jeszcze koszulę.
Ciekawe, co myślała sobie babcia, gdy kilkadziesiąt lat temu również stała przed lustrem w tym zamku i szykowała się na kolejne w swym życiu Święto Jalii. Cieszyła się, że nadeszło? A może wręcz przeciwnie, czuła niechęć i zmęczenie na samą myśl o przymusowym uczestnictwie w długich uroczystościach? Z uśmiechem zakładała na włosy lśniący od złota i szlachetnych kamieni diadem, dumna z tego, jak pięknie się prezentuje, czy marzyła tylko o tym, by podpalić suknię, którą musiała założyć?
Miałem samolubną nadzieję, że ta druga opcja była prawidłowa, bo myśl, że mogła przeżywać to wszystko podobnie do mnie, dodawała nieco otuchy.
Otrzepałem tunikę z niewidzialnego kurzu, którego pewnie nawet na niej zbytnio nie było. Granatowy materiał wyróżniał się w jasnym otoczeniu, a srebrne nici, którym nałożono na niego haft w okolicy kołnierza oraz rękawów, przypominały jakieś mistyczne, oświetlone blaskiem księżyca drzewo. U pasa miałem miecz, który na szczęście udało mi się odzyskać już pierwszego dnia pobytu w zamku. Noże schowałem tak, by nikt nie zdołał ich dostrzec. W końcu to święto, a nie rewolucja.
Dotknąłem fioletowego kryształu, który zwisał na końcu łańcuszka zawieszonego na mojej szyi. Nigdy nie spytałem, jak pierwotny naszyjnik trafił w posiadanie Elberii; zakładałem, że to zwykła błyskotka, którą dostać mogła od ojca lub Merta. Teraz tego żałowałem. Wiedziałem, że prawdopodobnie nigdy nie dowiem się, skąd naprawdę miała wisiorek z sercem, które teraz zastąpił kamień. Cóż, przynajmniej nie tak długo, jak będę żył.
Irwańskie słońce zdążyło już nieco zbyt mocno zakolegować się z moją skórą, przez co nabrała ona nieco złocistego odcienia. Nie tak intensywnego, jak u Arwara czy Mira, jednak wystarczającego, by blizny na szyi stały się bardziej widoczne, a żółć w oczach zaczęła się jeszcze bardziej wybijać.
Dobrze, musiałem tylko nie dać się zabić i nie wywołać konfliktu. To nie mogło być aż tak trudne, prawda?
Zaczynałem żałować, że Elion nie miał specjalnie dużego kontaktu z innymi państwami. Przynajmniej zdobyłbym jakieś doświadczenie.
Zresztą karfensh il, jakoś sobie poradzę. To nie tak, że miałem siedem lat. Nie pierwszy raz miałem wziąć udział w uroczystości, obserwowany przez setki, a może i tysiące niekoniecznie przyjaznych osób. Dworzanie wszędzie zachowywali się podobnie, a nawet w Elionie nie każdy był mi przychylny – w końcu po co lubić chłopaka, którego nawet własny ojciec ledwo toleruje? Niezbyt się to opłacało, a wielu sądziło, że skoro król zachowywał się ozięble, to miał powody, zapewne słuszne. W końcu to władca, a władcy się nie mylili.
A nawet jeśli coś pójdzie nie tak, to nie wiedziałem nawet, czy dożyję przyszłego roku. Nie musiałem się na razie martwić.
Ponure rozmyślania przerwało mi dość niepewne pukanie do drzwi. Uniosłem brwi. Odnosiłem wrażenie, że ktokolwiek stoi za drzwiami, jest dość zdenerwowany. Na tyle, że nawet przez grubą warstwę drewna mogłem usłyszeć jego przyspieszony oddech.
— Otwarte — rzuciłem tylko na tyle głośno, by przybysz to usłyszał. Nie odwracałem się od lustra, zamiast tego wsunąłem jeden z loków za ucho. Ten konkretny był biały.
Do pomieszczenia ostrożnie zajrzał na oko dwudziestoletni gwardzista, najpewniej jeden z tych niższych stopniem. Wyglądał na absolutnie przerażonego, poruszał się powoli, a jedną dłonią kurczowo ściskał klamkę. Druga z kolei drżała niekontrolowanie. Jego źrenice zmniejszyły się do małych punkcików czerni wśród bezkresnej szarości pochmurnego nieba.
— Długo masz zamiar stać po prostu w tych drzwiach? — dodałem, gdy nie kwapił się, by cokolwiek powiedzieć. Moje pytanie prawdopodobnie zabrzmiało ostrzej, niż zapewne był do tego przyzwyczajony, w głównej mierze przez akcent. Wsunąłem za ucho pasmo po drugiej stronie głowy. Tak jak poprzednie, i ono miało białą barwę, jednak poza tym całe włosy pozostawały płomiennie rude. Jak do tej pory ta konfiguracja podobała mi się najbardziej.
Chłopak wzdrygnął się, jeszcze bardziej przerażony tym, że wiedziałem, co robi, chociaż stałem tyłem do niego.
Bo to wcale nie tak, że po prostu widziałem go w lustrze. Skądże.
— Ja... — zaczął nerwowym tonem, ale przerwał i odchrząknął. Gdy odezwał się ponownie, jego głos, choć nadal pełen ledwo skrywanej obawy, brzmiał całkiem spokojnie: — Dostałem rozkaz poinformować Waszą Wysokość o tym, iż uroczystości zaczną się za godzinę. Kazano mi również eskortować Waszą Wysokość w drodze na miejsce — powiedział praktycznie na jednym wydechu.
Odwróciłem się do młodego gwardzisty i zlustrowałem go uważnym spojrzeniem. Wydawał się mówić prawdę, zresztą miałoby to sens.
Uniosłem lekko brwi.
Patrzył na mnie tak, jakby bał się, że zaraz go zabiję. Zabawne, był ode mnie niemal dwa razy szerszy i wyższy o dobrą głowę, a jednak wydawał się przerażony niczym sarna na widok człowieka.
Powstrzymałem chichot i założyłem na włosy wąską obręcz z białego złota, w której nawet głupiec rozpoznałby prostą koronę, jedną z tych, które wykorzystywano w podróżach. Babcia i ciocia naprawdę wszystko przewidziały, gdy dorwały się do moich bagaży i nieco je uzupełniły. Chociaż nie miałem bladego pojęcia, jak weszły w posiadanie akurat tego przedmiotu. Zostawiłem go podczas ostatniego wyjazdu? Ktoś wykradł go dla nich z zamku?
— Doskonale. Chodźmy — stwierdziłem i skierowałem się ku wyjściu z komnaty. Poły czarnej peleryny załopotały za mną w dramatyczny sposób, jakby poruszane niewyczuwalnym wiatrem.
Chłopak wzdrygnął się po raz kolejny i niemal przewrócił się, gdy próbował za mną nadążyć.
Cóż, byłem Synem Nocy. Nikt nie mógł mieć mi za złe, że sprawiam niepokojące wrażenie. A odrobina teatralności nie zaszkodziła.
Czas zacząć to przedstawienie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro