Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02. Nie pokazuj swoich słabości

89 dni do poznania prawdy

Esteban

Znowu obudził go dźwięk własnego gwizdania. Zdarzało się to od kilku tygodni — w pewnym momencie pojawiał się w jego organizmie jeden, wielki skurcz, nad którym trudno było zapanować. Tiki stały się dla Estebana taką samą codziennością, jak wypowiadanie przed lustrem pokrzepiających słów. Niby banał, ale stanowiło to malutki element w jego rutynie. Dlatego każdy dzień rozpoczynał od zejścia na sam dół do kuchni. Uwielbiał gotować, kiedy na zewnątrz panował jeszcze półmrok, a po domu roznosił się głos Freddiego Mercury'ego, Elvisa Presleya czy innych znanych wykonawców. Dzięki temu odrywał swoje myśli od tików. Zwykle pomagało to zmniejszyć ich nasilenie.

Teraz stał oparty tyłem o blat kuchenny, a w powietrzu unosił się zapach potraw pomieszany ze świeżo parzoną kawą. W prawej dłoni trzymał kubek, a drugą stukał palcem wskazującym o krawędź blatu. Zawsze robił to nieświadomie. Gdy zorientował się, że znowu wybija znany sobie rytm, schował lewą rękę do kieszeni spodni.

— Leta, otwórz do połowy roletę w pokoju na samej górze.

Esteban przeniósł spojrzenie na jakiś punkt przed sobą. Zamrugał kilkukrotnie, gdy zaczęło do niego docierać, że był odmieńcem. Pieprzonym dziwakiem. Za każdym razem ludzie odbierali go jako kogoś gorszego, kogoś, komu nie warto poświęcić swojego cennego czasu. Widział, jak na jego widok odwracano wzrok lub wykrzywiano usta z niesmakiem. Nie zauważano w nim człowieka, a jedynie zaburzenie.

Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi frontowych, a chwilę później zobaczył w wejściu do kuchni Felicianę — starszą siostrę. Dostrzegał w niej swoje własne odbicie. Tak samo jasne blond włosy i niebieskie oczy, które różniły się jedynie odcieniem. Jego były jak bezchmurne niebo, gdy siostry przypominały burzowe chmury.

Pojawienie się Feliciany w jego domu zawsze zwiastowało problemy. Jako wolny duch, najpierw robiła, a dużo później myślała. Nigdy odwrotnie. Jakby została zaprogramowana na takie, a nie inne działanie. Chociaż najgorsze okazywały się momenty, kiedy obierała sobie za cel Estebana. Dawała mu wtedy złote rady — całkowicie zbędne, oczywiście.

— Sprawdzasz mnie? — zapytał. Sam jej widok go zdenerwował, przez co z hukiem odstawił kubek na blat.

Feliciana podeszła do wyspy kuchennej. Poczuła zapach swojej ulubionej przekąski jeszcze z czasów dzieciństwa. Wzięła jednego churrosa posypanego cukrem pudrem z płaskiego talerza, żeby móc się nim delektować.

— Jak mogłeś tak pomyśleć? — Ugryzła kawałek słodkiej przekąski. — Przecież wiesz, że zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej!

Esteban nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Feliciana działała według swoich własnych zasad, w których zawsze na pierwszym miejscu stawiała siebie, a dużo później — drugiego człowieka. Była jednak na tyle dobrą aktorką, że nie dało się tego zauważyć na pierwszy rzut oka.

— Siostra, przestań wzbudzać we mnie poczucie winy. Przyszłaś do mnie, bo masz jakąś sprawę?

— Poniekąd, braciszku.

Po zjedzeniu słodkości otrzepała rękę z cukru pudru, po czym podeszła do Estebana. Położyła dłoń na jego policzku. Pod palcami wyczuła kilkudniowy zarost i przejechała po nim kilka razy kciukiem. Zawsze tak robiła.

— To znaczy? — zapytał, po czym przejechał ręką po boku głowy. Robił to w momentach nadmiernego zdenerwowania.

— Co byś powiedział, gdybym zorganizowała imprezę?

— Yyy... Imprezę?

— Wiesz, takie spotkanie z dawnymi kolegami i koleżankami z klasy.

Esteban strzepnął dłoń siostry ze swojej twarzy, chcąc odgonić ją od siebie jak irytującą muchę. Zamiast tego zaczął wymachiwać rękami na wszystkie strony.

— O czym ty w ogóle mówisz?

— Jak to „o czym"? To chyba normalne, że chcę cię wyciągnąć z tej nory, w której żyjesz!

Zaśmiał się. Była to jedyna reakcja, która przyszła mu do głowy.

— Izolujesz się od społeczeństwa, nie widzisz? — kontynuowała Feliciana. — Może to najwyższy czas, żeby zakopać dawne nieporozumienia?

— Po moim trupie! Zwariowałaś do reszty?! — krzyknął, po czym mimowolnie przyciągnął brodę do klatki piersiowej. Ten krótki tik zwiastował jakąś większą serię.

Feliciana położyła dłonie na biodrach.

— Nie umiesz spojrzeć na to z innej perspektywy? Zawsze wyciągasz tę sprawę, jak to nie zostałeś mocno skrzywdzony! Nie możesz przestać żyć przeszłością?

— Nie masz zielonego pojęcia, co mi robili!

Odepchnął się od blatu i odsunął siostrę. Chciał stanąć na wolnej przestrzeni i odetchnąć pełną piersią, a zamiast tego postawił zaledwie kilka kroków. W niczym mu one nie pomogły. Poczuł, jak tiki zaatakowały go z każdej strony. Najpierw pojawił się mimowolny ruch głową w kierunku lewego ramienia. A później dołączył tik wokalny poprzez wydawanie dźwięku w postaci cykania — od cichutkiego poprzez coraz głośniejsze. Wciąż czuł, że coś ciążyło mu na sercu, gdy tiki zaczęły ustępować.

— Co ty możesz o tym wiedzieć? — powiedział. — Żyjesz w jakiejś bajce! Nie rozumiem, dlaczego w ogóle próbujesz zrobić coś takiego. Jaki masz w tym cel?

— Nie chcę, żebyś do końca swoich dni zajmował się straumatyzowanymi dzieciakami. Będziesz dla nich wsparciem, kiedy będą ciebie potrzebowali, a później kopną cię w tyłek!

Estebanowi zapaliła się czerwona lampka w głowie. A może nad głową, jak to bywało w kreskówkach? Doskonale zdawał sobie sprawę, że Feliciana nie rozumiała, że ktoś mógł patrzeć na życie w inny sposób.

— Zaciśnij zęby, braciszku. Spróbuj się z nimi dogadać! Przecież lepiej trzymać przy sobie osoby, które ułatwią ci życie poprzez swoje kontakty. Nie będzie to niczym złym, gdy chociaż raz zachowasz się inaczej niż dotychczas.

Najgorsze było to, że jego siostra doskonale wiedziała, że było to działanie wbrew zasadom, które cenił ponad wszystko.

— Nie jestem tobą! — syknął. — I jestem dorosły, więc będę sam podejmować decyzję, gdzie będę pracował i z kim będę się przyjaźnił. Tobie nic do tego.

— Dorosłość nie opiera się na osiągnięciu odpowiedniego wieku! — Feliciana postawiła krok do przodu. Esteban zrobił coś podobnego, tyle że do tyłu. I to nie jeden krok, a dwa. Dlatego odpuściła pomysł, żeby bliżej do niego podejść. — Mógłbyś czasem posłuchać rad starszej siostry. Byłoby ci w życiu łatwiej.

— Jesteś dla mnie całkowicie obcą osobą! — zamilkł na kilka sekund, żeby później kontynuować: — Nie interesowałaś się mną, kiedy najbardziej tego potrzebowałem. Także zachowaj swoje cenne rady dla siebie. Nie są mi one do niczego potrzebne.

— Gdybyś spróbował się z nimi dogadać...

— Mam dość. Wynocha! Wynocha z mojego domu! — krzyknął, wskazując na drzwi wyjściowe.

Feliciana próbowała coś powiedzieć, ale Esteban przytknął palec wskazujący do ust. Ostatecznie odpuściła. Usłyszał jej kroki, a chwilę później trzaśnięcie drzwiami, którym idealnie ukazała swoje zdenerwowanie.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależało jej na pogodzeniu się z ludźmi, dla których był dziwolągiem z tikami. Próbował rozłożyć to na czynniki pierwsze, ale przerwał mu dzwonek przy bramie wejściowej. Odwrócił się w tamtą stronę i poszedł kierunku w drzwi frontowych. Spojrzał na wideodomofon i nacisnął na ekranie dotykowym napis: entrada privada[1].

Przeszedł przez krótki korytarz, a potem zszedł po dwóch półokrągłych, marmurowych stopniach, żeby dostać się do salonu. Skierował się ku drzwiom balkonowym. Wyszedł na zewnątrz i opuścił ręce wzdłuż tułowia. Słuchał w skupieniu śmiechu wchodzących na jego posesję dzieciaków, pomieszanego ze szczekaniem suczki o dźwięcznym imieniu Estrella[2].

— Wujku, wujku...! — zaczęła Yasmina, jakby do końca nie wiedziała, jak dalej pociągnąć rozmowę.

Ostatecznie włożyła malutką dłoń w jego dużo większą. Jedyne, co przyszło mu do głowy na ten widok, to myśl, żeby jej rączkę przykryć swoją drugą. Nie chciał zrobić Yasminie krzywdy, a doskonale zdawał sobie sprawę, że brat Tourette był nieprzewidywalny.

— W-wujku, z-za... ekhm... z-zaczynamy?

Dziewczynka zadarła głowę do góry. Dwa dobierane warkocze w kolorze słomkowego blondu delikatnie podskakiwały, kiedy przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą.

— Może tak, a może nie — powiedział i puścił do niej oczko, po czym odchrząknął, jakby mu coś zalegało w gardle. W rzeczywistości był to jeden z kilkudziesięciu tików.

Rozluźnił uścisk i zobaczył, jak Yasmina cofa swoją drobną rączkę. Podskakiwała z podekscytowania. Ukucnął przed nią, jakby chciał powiedzieć jej coś ważnego.

— Proszęęę — zaczęła i przeciągała ostatnią literę wyrazu. — Proszę...

Esteban pokiwał głową i się uśmiechnął. Dziewczynka odwzajemniła ten gest i pobiegła w kierunku dwóch nastolatków. Biała sukienka w żółte słoneczniki powiewała pod wpływem delikatnego wietrzyku. W powietrzu unosił się dźwięczny głos Yasminy. Ciągle powtarzała jedno, i to samo zdanie:

— Już czas, już czas!


♛♛♛


Esteban siedział po turecku na kocu pod rozłożystym drzewem. W zasięgu wzroku miał dwóch nastolatków — Matíasa i Juliána — a także dużo od nich młodszą Yasminę.

— Zaczniemy standardowo, czyli... — rozpoczął Esteban i zagwizdał, po czym wrócił do wypowiedzi: — ...co chcielibyście dzisiaj porobić?

Jego podopieczni spojrzeli po sobie, przytaknęli głowami, ale nie wypowiedzieli żadnego słowa. Robili to wtedy, gdy nie umieli podjąć wspólnej decyzji.

Westchnął i powiedział:

— Widzę, że dzisiaj będzie problem z komunikacją. W takim razie narysujcie to, co wam przyjdzie do głowy. Jedyny warunek: musi być kolorowo.

Esteban rozdał kartki z podkładkami. Każde z nich posiadało pakiet własnych kredek — ołówkowych, świecowych i pastelowych. Ołówki, gumkę do mazania i chlebową, jak i inne przybory potrzebne do rysowania. Oczywiście nie mogło też zabraknąć słodkości pod postacią churrosów, którymi poczęstował dzieciaki.

— Czy ktoś chce opowiedzieć, co ostatnio się u niego wydarzyło?

Nie zmuszał ich do zwierzeń. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie było u nich kolorowo.

— Ja — powiedział Matías — ale dzisiaj nie jest moja kolej.

— Najbardziej tego potrzebujesz — odpowiedział Julián Domingo, dla którego nieśmiałość stanowiła nie lada problem w kontaktach z drugim człowiekiem.

— Tak, niech zacznie Matías — rzekła Yasmina.

Esteban uśmiechnął się sam do siebie. Każdego z nich dotykały inne problemy, ale w tej małej grupie stawali się dla siebie wsparciem. Możliwe nawet, że poszliby za sobą w ogień, gdyby wymagała tego sytuacja.

— Ok... Matías, czy coś się dzieje?

— Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, a może bardziej martwić, ale ojciec zniknął. Wyszedł z domu tydzień temu i od tej pory jest spokój. Wiem, że to tymczasowe i wróci, kiedy skończą mu się pieniądze... ale tak. Nie ma go.

— A matka?

— Mam wrażenie, że troszkę się wyciszyła. Stała się bardziej matką. Nawet zaczęła się uśmiechać i ostatnio upiekła ciasto. Chciałbym, żeby tak zostało na zawsze.

Esteban milczał. Właściwie to wszyscy milczeli, jakby powiedzenie jakiegokolwiek zdania mijało się z celem. Jedynym dźwiękiem były poruszające się liście, do których dołączyły pojedyncze szczeknięcia labradora.

— A dlaczego tatuś Matíasa go nie kocha? — zapytała Yasmina.

Podniosła się i podeszła do Estebana, żeby się do niego przytulić. Zawsze to robiła, kiedy emocje zbyt mocno ją atakowały. Przytulała się do niego i po pewnym czasie odczuwała wewnętrzny spokój.

— Posłuchaj mnie... Czasami dorośli mają problemy, z którymi trudno im sobie poradzić w pojedynkę. Wstydzą się prosić o pomoc, dlatego przekładają swoje frus... dlatego źle traktują innych.

— A można mu pomóc?

— Młoda — wtrącił Matías — nie wszyscy tatusiowie chcą pomocy. Ciesz się, że posiadasz wspierającego ojca, bo... bo ja mogę jedynie o tym pomarzyć.

Między nimi zapadła gęsta cisza, coś na miarę niewidzialnego muru. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Nawet Estrella leżała spokojnie, nie wydając żadnego dźwięku.

— Jesteś dla mnie jak starszy brat — powiedziała Yasmina cichym głosikiem. Pociągnęła nosem, a wierzchem dłoni starła lecące nagle łzy.

— Nie wiem, czy powiedzenie, że czasami gadasz od rzeczy... b-będzie czymś odkrywczym — powiedział Julián do Matíasa z lekkim zająknięciem — ale cieszę się, że mogę być twoim przyjacielem.

Esteban tiknął poprzez przyciągnięcie głowy w kierunku prawego ramienia. Zrobił to szybko, a jeszcze szybciej wrócił do poprzedniej pozycji.

— Wiem, że brak wsparcia ze strony ojca może być przytłaczający. Jednak posiadasz pomoc w nas, jak również w swojej matce, która robi wszystko, żebyś czuł się bezpiecznie. — Esteban doskonale wiedział, czym był brak wsparcia ze strony ojca, tyle że on te wszystkie emocje trzymał głęboko w sobie. Zdawał sobie sprawę, że nie warto tego wynosić na zewnątrz. — Nie jesteś słaby, Matías. Masz we mnie przyjaciela i zawsze możesz do mnie zadzwonić. A twoje rysunki naprawdę dają do myślenia.

Esteban dorysował kolejną kropkę na kartce. Na każdych zajęciach tworzył rysunek w taki właśnie sposób. Było to jego znakiem rozpoznawczym. W tym momencie jednak bardziej skupił się na Matíasie. Chciał usłyszeć od niego jakąś odpowiedź. Było to jednak czymś nieosiągalnym. Matías milczał, gdy otrzymał to, czego chciał. Wracał do malowania z delikatnym uśmiechem na ustach. Zawsze to robił, gdy rozmowa przestawała go interesować, więc pozostawało jedynie się z tym pogodzić. Wyciąganie go na siłę do odpowiedzi kończyło się wtedy niepowodzeniem.

— Yasmina, chciałabyś o czymś porozmawiać?

Esteban zaprzestał rysowania i podniósł głowę, żeby spojrzeć na dziewczynkę. Wszystko to zrobił bez pośpiechu. Kolejny krok należał do Yasminy. Nie chciał zmuszać jej do mówienia o tematach, które jedynie pogłębiały jej problem.

— Ostatnio w szkole mieliśmy zajęcia, na których mówiliśmy wiersz przed całą klasą.

Odłożyła rysunek na bok. Wydawała się spokojna, ale lekkie drżenie głosu zdradzało, że wcale tak nie było. Zaczęła głaskać Estrellę, kontynuując:

— Musiałam stanąć na środku klasy i zacząć na głos recytować wiersz. Nie rozpoczęłam tego dobrze, bo... bo zaczęłam się jąkać, ale później przypomniałam sobie słowa wujka.

— Jakie słowa?

Esteban przejechał dłonią po boku jasnych włosów. Robił to nieświadomie, ale gest ten idealnie współpracował z jego tikami.

— Kiedy zaczynam się jąkać, to myślę o innym miejscu. Zawsze sobie wyobrażam, że siedzę z wami na zajęciach i cały stres mija. Tak było i tym razem. Drugą połowę wyrecytowałam bez najmniejszego zająknięcia! I nic nie powtórzyłam!

— Brawo, w końcu dałaś radę! Wierzyłem w ciebie! — krzyknął Julián. Tymi dwoma zdaniami na krótki moment pokonał swoją nieśmiałość.

Esteban popatrzył na niego z zaskoczeniem. Matías przestał kolorować i podniósł głowę, żeby spojrzeć na przyjaciela z niedowierzaniem. Yasmina natomiast zastygła z ręką w powietrzu tuż nad sierścią suczki. Najpierw otworzyła buzię z wrażenia. Chwilę później wstała i podeszła do Juliána, żeby go przytulić swoimi małymi rączkami. Zrobiła to krótko, a jeszcze szybciej wróciła na swoje miejsce.

— Ekhm... — Esteban odchrząknął i kontynuował: — Jestem z ciebie dumny. Tak po prostu, że spróbowałaś pomyśleć o czymś innym w najbardziej stresującym momencie. Nie odpuściłaś, tylko dalej próbowałaś.

Spojrzał na dziewczynkę, która siedziała na piętach z rękoma na kolanach. Wzrok wbity miała w dłonie. Niespodziewanie podniosła głowę i uśmiechnęła się w przestrzeń. Zrobiła to w taki niewymuszony sposób, jakby odczuwała wewnętrzny spokój.

Chwilę później dało się usłyszeć zachrypnięty głos Matíasa:

— Czasami czuję się tak, jakbym miał młodszą siostrę, o którą muszę się troszczyć na każdym kroku. — Skierował swój wzrok na Yasminę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, dodał: — Odczuwam dumę, że pokazałaś tym rozpieszczonym dzieciakom, które umieją się jedynie znęcać nad słabszymi...

— Matías, bez przezywania — powiedział Esteban, ale mówił to tak często, że został przedrzeźniony przez swoich podopiecznych. Wszyscy zrobili to w tym samym czasie.

Zamrugał z wrażenia, a chwilę później zaśmiał się krótko, kręcąc głową. Nie mógł uwierzyć, że zrobili to przypadkiem. Musieli zrobić to celowo. Zaplanowali we trójkę i wykonali.

— Wy moje słodkie smerfiki. Nie spodziewałem się, że będziecie działać przeciwko mnie. Normalnie strzała prosto w moje serce!

Próbował wstać, ale stracił równowagę, gdy został przytulony przez Yasminę. Chwilę później dołączyło do niej dwóch nastolatków. Miał wrażenie, jakby każde z nich myślało niczym trojaczki, ale posiadające innych rodziców.

— Matías, chciałbyś dokończyć swoją wcześniejszą myśl?

— Tak, ale chciałbym zacząć jeszcze raz — odpowiedział, wpatrując się w nieskazitelne niebo, które przebijało się przez liście drzewa. — Czasami mam wrażenie, jakbym posiadał młodszą siostrą. Martwię się o ciebie, kiedy musisz się zmierzyć z osobami, dla których jesteś słaba. Cieszę się razem z tobą, kiedy pokazujesz swoją siłę. Mogę jedynie powiedzieć, że jesteś... że jesteś wielką wojowniczką, która nie poddaje się przy pierwszym potknięciu. Nadal walczysz i jestem z ciebie dumny, Yasmino.

Esteban zobaczył, jak dziewczynka wyciera wewnętrzną częścią dłoni łzy płynące po policzkach. Potarł jej ramię, żeby chociaż w minimalnym stopniu się uspokoiła.

— Julián? Chcesz zacząć?

— Co? — zapytał z przerażeniem w głosie. Przełknął nagromadzoną w ustach ślinę.

— Opowiedz o tej sytuacji na korytarzu szkolnym — wtrącił się Matías. Doskonale znał problemy swojego przyjaciela i zawsze popychał go, żeby z nimi walczył.

— Opowiedz! — dodała Yasmina. Odsunęła się od Estebana i zaklaskała w dłonie.

Julián głośno westchnął i zaczął pstrykać palcami.

— Ostatnio przechodziłem z Matíasem korytarzem na poziomie zerowym, kiedy zauważyłem chłopaka. Wyglądał na zagubionego, a wszyscy go omijali szerokim łukiem. Postanowiłem podejść do niego i mu pomóc.

— Trzy razy się zatrzymał, a jeszcze więcej zmienił zdanie — dodał Matías. — Ale podszedł!

— Zapytałem, czy mu jakoś pomóc. Powiedział, że to jego pierwszy dzień w tej szkole i kompletnie nie ogarnia nazw klas, jak i samej mapy. Pomogłem mu rozszyfrować te dziwne hieroglify i podprowadziłem go razem z... z Matíasem pod klasę. Podziękował mi za pomoc.

Wszyscy podnieśli się do pozycji siedzącej. Po pierwsze, chcieli widzieć reakcję Juliána. A po drugie, mieli pokazać rysunki.

— Jak się poczułeś?

— Dziwnie, ale w taki pozytywny sposób. Pierwszy raz pokonałem swoją nieśmiałość i przemówiłem do całkowicie obcej osoby. Niby chciałem się wycofać... a jednak brnąłem do końca w tym, co sobie postanowiłem. Cieszę się, że miałem przy sobie Matíasa. Tkwił przy mnie jak taki żandarm, żebym zrobił ten pierwszy krok.

Matías spojrzał na swojego kumpla z uśmiechem wymalowanym na ustach.

— Mój drogi przyjacielu... ekhm... Jestem z ciebie naprawdę dumny. Postawiłeś pierwszy krok, żeby pokonać swój strach! Nie jest ważne, że potrzebowałeś mojej pomocy. To początek długiej i krętej drogi, nim nieśmiałość przestanie kontrolować twoje życie. Zawsze możesz liczyć na moją pomoc.

— Nie mogę uwierzyć, że pokonałeś swój największy strach, żeby komuś pomóc. To musiało być coś! — Yasmina spojrzała na Juliána, po czym utworzyła serce palcami. Zawsze to robiła, kiedy chciała pokazać swoje wsparcie.

— Nie będę kłamał, że jestem zaskoczony — rozpoczął swoją wypowiedź Esteban i odchrząknął, co było formą kolejnego rodzaju tiku. — Jestem zaskoczony, i to bardzo. Pokazałeś, jak ważna jest pomoc drugiemu człowiekowi. Próbowaliśmy wielokrotnie, a wydarzenia szkolne czy okołoszkolne były jedynie pretekstem, żeby jakoś cię odblokować. Cieszę się, że dałeś radę pokonać swoją nieśmiałość na tyle, żeby zamienić kilka zdań z obcym chłopakiem. Nie mówię, że musisz teraz być duszą towarzystwa, ale może małymi kroczkami zaczniesz rozmawiać z rówieśnikami. To jest tylko sugestia, Julián.

Każde z nich zamilkło. Nie wypowiedziało żadnego słowa, jakby dzisiejsze spotkanie należało do tych najcięższych, najbardziej obciążających psychikę, jeszcze nie do końca przepracowanych traum. Jednak wszystko to schodziło na dalszy plan, gdy zaczęli na siebie patrzeć, a Esteban pokazywał na ręce prawej dłoni liczby, od jednego do trzech. Był to znak, który mówił, żeby podnieść rysunki do góry.

Na każdym z nich widniał jakiś element wspólny. Matías namalował czarownicę, która mieszkała w cukierkowym domku. Yasmina wróżki z różnokolorowymi skrzydełkami. Julián pomarańczowego smoka na tle nieba pełnego kolorowych obłoczków i malutkich świetlików.

Potem cała trójka, choć w różnym tempie i czasie, zapytała:

— A ty co namalowałeś, wujku?

Esteban podniósł rysunek do góry. Składał się z kolorowych kropek. Nie było to wielkie dzieło, gdyż przedstawiało jedynie ich czwórkę. Uśmiechniętą. U góry strony pojawiły się malutkie serduszka — jedne narysowane pionowo, a inne poziomo.

Słowa ugrzęzły im w gardle. Wpatrywali się w swoje rysunki tak, jakby każdy opowiadał swoją własną historię.


♛♛♛


— Nie wierzę, że zgodziłem się na coś takiego — powiedział Esteban w przestrzeń.

Stał po drugiej stronie ulicy ze skrzyżowanymi ramionami na wysokości klatki piersiowej. Stukał palcami po ramieniu, tuż nad stawem łokciowym. Dzięki temu się wyciszał. Jednocześnie obserwował, jak ludzie z Bachillerato[3] śmieją się i wygłupiają, wchodząc do domu jego siostry. Każdy z nich pokazywał swoją indywidualność, jeśli chodziło o garderobę. Jedni ubrali się tak, jakby szli na imprezę charytatywną bogatego wujka, inni — co najwyżej spotkanie w gronie znajomych na meczu piłki nożnej. Obojętnie, gdzie znalazłby się Esteban, odstawałby od nich wyglądem. Miał założoną błękitną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami, granatowe spodnie i niezwykle jasne buty sportowe.

Jedynymi sprzymierzeńcami Estebana w tej sytuacji były drzewa, które dawały cień. Pomagał on uciec przed ciekawskimi spojrzeniami jego dawnych rówieśników.

Usłyszał w oddali głos swojego najlepszego przyjaciela Salvadora:

— Z tą imprezą wyszła lekka porażka.

Esteban opuścił ręce wzdłuż tułowia. Salvador zbliżał się do niego, energicznie poruszając rękoma. Zawsze wykonywał dziwne, dzikie pląsy, jakby wyjście na zewnątrz wiązało się z atakiem jakichś niezauważalnych zwierzątek. W ten sposób chłopak podszedł do miejsca, w którym kończyła się linia drzew. Dopiero wtedy nogi całkowicie mu się poplątały i runął jak długi tuż przed Estebanem.

— Znowu? Atak niewidocznych stworzonek? — zapytał Esteban prześmiewczo, co zawsze było obowiązkowym punktem w ich relacji.

— Przestań. — Salvador zaczął się podnosić. Otrzepał się z gałęzi i zaschniętych liści. — To nie jest śmieszne. Musiałem iść przez pół lasu, żeby spotkać się z tobą przed wścibskimi oczami naszych...

Zamilkł na krótki moment. Zaczesał do tyłu przydługą grzywkę brązowych włosów i pokazał, z której strony przeszedł. Potem zrobił cudzysłów palcami i dodał:

— ...naszych znajomych. Zrobiłem to dla ciebie, więc poznaj moją dobroć.

Esteban wybuchnął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Poklepał go po ramieniu.

— Czuję się zaszczycony twoją dobrocią, mój najlepszy i jedyny przyjacielu.

— Nabijasz się ze mnie, prawda?

— Nigdy w życiu.

— Ale ironizujesz?

— Troszeczkę. — Esteban podniósł prawą rękę, a potem utworzył z kciuka i palca wskazującego, by pokazać, o jaką chodzi ilość.

— A jaka to różnica? — zapytał Salvador. W jego głosie dało się wyczuć rozdrażnienie pomieszane z pierwszą fazą obrażenia się.

— Znacząca. — Esteban odchrząknął, jakby coś zalegało mu w gardle. A tak naprawdę próbował zatuszować swoje ponowne wybuchnięcie śmiechem.

— Po prostu mnie wkręcasz.

Salvador zacisnął dłoń w pięść, żeby uderzyć nią swojego przyjaciela. Nie za mocno, a jedynie w formie przyjacielskiej.

— Oczywiście, że... — rozpoczął i zamilkł w kluczowym momencie. Po chwili dodał: — ...tak.

— Jeszcze ci się za to odpłacę! — Salvador zaśmiał się i pogroził przyjacielowi palcem. — Skoro wyjaśniliśmy jedną kwestię, to najwyższy czas, żeby w końcu...

— Udać się do paszczy lwa. To będzie najgorsze przeżycie.

Po wypowiedzeniu tego zdał sobie sprawę, że w końcu będzie musiał zmierzyć się ze swoimi największymi demonami. Bez względu na to, jakie były jego osobiste odczucia wobec osób przebywających w domu jego siostry.

— Przestań przejmować się ludźmi, z którymi masz zerowy kontakt — odpowiedział Salvador. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciel potrzebuje pokrzepiających słów, mimo że posiadały zerowe przełożenie na rzeczywistość.

Zaczęli iść w kierunku chodnika, który znajdował się blisko linii drzew. Zaledwie kilkadziesiąt kroków, żeby mogli przedostać się na drugą stronę ulicy, a stamtąd była jedna droga: przykrość i jeszcze więcej przykrości.

Stanęli przed schodami prowadzącymi do drzwi frontowych. Oboje mieli wątpliwości, gdyż zaczęli szurać butami po ścieżce. Oczywistym było, że przedłużali tym coś nieuniknionego. Nie mieli już wyjścia. W końcu musieli stawić czoła osobom, które od zawsze robiły z nich pośmiewisko.

— Może się wycofamy? — zapytał Salvador.

— Obstawiałem taką opcję, ale za bardzo mnie korci, żeby jednak pojawić się na tej imprezie. Chcę... — Esteban odchylił głowę do tyłu — ...chcę spróbować się im postawić. Przynajmniej mieć świadomość, że chciałem to zrobić.

— Jasne, przyjacielu. Zawsze będę stał za tobą murem. — Zdanie to w rzeczywistości niesamowicie Salvadorowi ciążyło.

Esteban popatrzył na niego z widocznym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Przeobraziło się ono w delikatny uśmiech. To wszystko trwało kilka sekund, gdyż przeniósł swoje spojrzenie na drzwi wejściowe. Postawienie zaledwie kilku kroków widocznie sprawiało mu nie lada problem. Znowu miał się spotkać z ludźmi, przy których czuł się gorszy i nic niewarty. A co najważniejsze — musiał stać się najnowszą wersją samego siebie, mimo że nadal pozostała w nim jakaś cząstka chłopca, nad którym się znęcali.

Postawił pierwszy krok, a później kolejny. Jednocześnie nabierał do płuc powietrza w nadziei, że to go wyciszy. Jednak średnio to działało. Za mocno skupiał się na niechcianych myślach. W pewnym momencie zaczęły go przytłaczać. Dlatego, chcąc odepchnąć od siebie negatywne wspomnienia, odwrócił się przez ramię. Zobaczył za sobą Salvadora, którego obecność działała na niego niezwykle uspokajająco, nawet w takim momencie. Oboje pokiwali delikatnie głowami, dając sobie nieme pozwolenie. Dopiero wtedy Esteban nacisnął klamkę.

Od razu uderzyła w niego głośna muzyka pomieszana z rozmowami ludzi. Wszedł do środka niepewnie, jakby nie do końca przekonany, czy faktycznie chciał w nim przebywać. Nie wyszedł. Przestraszył się jednak, kiedy usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami. Gdy się odwrócił, dostrzegł Salvadora z głupkowatym uśmieszkiem na ustach. Ewidentnie zrobił to celowo, pewnie w celu rozładowania napiętej atmosfery.

Esteban usłyszał kroki kilku osób, więc spojrzał przed siebie.

— Nie sądziłem, że przyjdziesz — powiedział Rodrigo Tello, który stał na czele zbliżającej się do nich grupy.

Esteban żałośnie zdał sobie sprawę, że wyglądał przy nim jak chucherko. Rodrigo mocno górował nad nim wzrostem, a zarysowane mięśnie były widoczne przy idealnie przylegającej koszulce klubu sportowego.

Esteban ostentacyjnie ziewnął i zakrył usta dłonią.

— Znowu zaczynasz swoją gadkę? Powoli staje się to nudne.

Rodrigo zacisnął szczękę, która zaczęła mu niebezpiecznie drżeć. Dłonie natomiast uformował w pięści. Esteban doskonale zdawał sobie sprawę, że stąpał po bardzo cienkim lodzie. Nie miał zamiaru dopuścić, by po raz kolejny być celem osób, które tłamsiły go przez cały czas spędzony w Educación Secundaria Obligatoria[4] i Bachillerato.

— Nie będziesz robił ze mnie pośmiewiska! — warknął Rodrigo, po czym zacisnął dłonie na koszuli Estebana.

— Czyżbyś znowu przechodził etap agresji? — zagaił Salvador. — Wiadomo, że zapanowanie nad emocjami takiego chłopa to nie lada...

— Salvador, odpuść — wciął się Esteban, kręcąc głową.

— Nie sądziłem, że to powiem — Rodrigo rozluźnił dłonie na koszuli Estebana i poklepał go kilka razy po ramieniu — ale Salvador jest od ciebie gorszy. Jeszcze się przekonasz, jaki jest naprawdę. Jedno trzeba ci przyznać: przestałeś ukrywać się po kątach.

Esteban cofnął się o kilka kroków i włożył ręce do kieszeni. Słowa wypowiadane przez największego dręczyciela nie wydały się prawdziwe.

— Twoje wszechobecne wsparcie jest mi zbędne do życia.

— J-jasne. — Rodrigo zająknął się. — Mam dla ciebie niespodziankę.

Esteban poczuł niebezpieczeństwo. Nie miał pojęcia, skąd się to brało. Jednak przeświadczenie, że Rodrigo trzymał go teraz za ramiona i prowadził w głąb domu, jedynie potęgowało jego strach. Odczuwał pojawiające się tiki, które zamieniał na drobne pocieranie kciukiem po palcu wskazującym. Nie chciał, by wszyscy tutaj widzieli jego serię tików. Wolał być odebrany za najbardziej normalnego, o ile ktoś z zespołem Tourette'a w ogóle miał taką możliwość.

— Drink arszenik z cyjankiem? — dorzucił Salvador. Za dobrze znał Rodrigo, żeby ufać, że mógł zrobić coś takiego bezinteresownie.

— Przestań się nakręcać — rzucił w przestrzeń Esteban. Jak zwykle złośliwości wypowiadane przez Salvadora nasilały się, gdy chodziło o Rodrigo. — Wracając do głównego pytania...

— O co chodzi z tym arszenikiem? — zapytał Rodrigo, którego jasnozielone oczy przeskakiwały od Estebana do Salvadora. Czuł się zagubiony, że nie zrozumiał sensu.

— Nieważne. A pytając ponownie... Co to za niespodzianka?

Rodrigo zatrzymał Estebana na środku parkietu, a muzyka została ściszona. Zaczynało do niego dochodzić, że to wszystko zostało zaplanowane. Nie chodziło o pogodzenie się, a jedynie poznanie jego reakcji.

Zobaczył przed sobą dziewczynę, a właściwie — Otilię Fajardo. Ubrania zmieniła na bardziej dopasowane, a rude włosy lekko przyciemniła. Nadal uwielbiała je rozpuszczać, mimo że szybko się plątały. Jedynym punktem zaczepienia z przeszłości pozostawały niebieskie oczy, w które wpatrywał się bez jakichkolwiek emocji.

— O kurwa! — krzyknął Salvador.

Jego głos go otrzeźwił. Z opóźnieniem zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Z jeszcze większym natomiast zrozumiał, że dziewczyna próbowała go przytulić. Cofnął się o kilka kroków. Za bardzo go zraniła, żeby mógł to wszystko zostawić za sobą i rozmawiać o głupotach.

— Nie próbuj mnie dotykać, Otilia! — zawołał, gdy wyciągnęła do niego dłoń. Przejechał ręką po boku głowy, a później pojawił się tik ruchowy: odchylił głowę do tyłu i wrócił do poprzedniej pozycji w zaledwie krótkiej chwili.

— Daj spokój, Esteban. — Złapała go za dłoń i przejechała kciukiem po jej zewnętrznej stronie.

Najpierw wpatrywał się w to wszystko beznamiętnie. Potem wyrwał rękę z uścisku.

— Przeżywałem przez ciebie koszmar, który trwał kilka lat! Jesteś dla mnie przeszłością, najgorszą przeszłością, o której nie chcę pamiętać!

Obserwował każdy jej ruch. Widział, jak podnosi rękę i próbuje dotknąć jego policzka. Niedoczekanie. Uchylił się, a chwilę później odsuwał od siebie stojących mu na drodze ludzi. Poszedł w kierunku drewnianych schodów i położył dłoń na barierce. Gdy chciał postawić pierwszy krok, usłyszał w oddali przytłumiony głos Salvadora:

— Zostaw go w spokoju. Nie byłaś jego warta!

Zatrzymał się, jakby sparaliżowało go od środka. Jedynie stał i czekał. Dopiero klepnięcie w ramię przez Salvadora uwolniło go od niezwykle ciężkiego kamienia, przygniatającego jego klatkę piersiową.

Wszedł z przyjacielem po schodach. Pokonali długi korytarz, a potem otworzyli drzwi do pokoju na samym końcu. Esteban wkroczył do pomieszczenia pierwszy. Z małej lodówki przy ścianie wyjął dwa Crema Catalana i tyle samo łyżeczek znajdujących się w małym koszyczku leżącym na parapecie. Był to jedyny deser, którego smak przypominał kremową konsystencję z nutą wanilii, cynamonu i chrupiącego skarmelizowanego cukru. Dla Estebana jednak słodkość ta stanowiła pewnego rodzaju rytuał. Zawsze zajadał się nim w momentach największego stresu. Dlatego też podał jedną sztukę deseru i łyżeczkę przyjacielowi. Potem otworzył drzwi balkonowe i usiadł na jednym z krzeseł. Chwilę później dołączył do niego Salvador.

— Nie rozumiem, dlaczego ją przyprowadzili — odezwał się Esteban po przełknięciu słodkości. Niby sprawa z nią dotyczyła jedynie przeszłości, ale jakaś cząstka jego ciała temu przeczyła. — Czy miało to na celu mnie upokorzyć? Czy tak bardzo mnie nienawidzą, że chcieli patrzeć na moje ponowne załamanie?

— Możliwe. Może chcieli zobaczyć, jak daleko mogą się posunąć, by cię poniżyć. Doskonale wiedzieli, co dla ciebie znaczyła.

— Wiesz, chciałbym kogoś pokochać równie mocno jak Otilię. Jednak w inny sposób... żeby pokochała mnie za to, kim jestem, a nie za to, jakie posiadam zaburzenia.

— Jeszcze znajdziemy taką pannę — odpowiedział Salvador, wpatrując się w niebo — a teraz pomyśl życzenie, bo właśnie przed nami, drodzy państwo, spadająca gwiazda.

Esteban spojrzał w niebo i poprosił, by słowa Salvadora stały się prawdą. A może bardziej chodziło o to, że miał w swoim życiu wspierającą rodzinę, dobrą pracę, spełniał się w roli wujka na zajęciach z dzieciakami i jedyne, czego mu brakowało, to miłości. Takiej prawdziwej, a nie tej czytanej w książkach. Jednak w tym momencie nie mógł wiedzieć, że jego przyjaciel pomyślał o tym samym. A co najważniejsze — że niedługo ta przyjaźń zostanie wystawiona na próbę.


~~

[1] Entrada privada (hiszp.) – wejście prywatne.

[2] Estrella (hiszp.) – gwiazda.

[3] Bachillerato (hiszp.) – szkoła średnia drugiego stopnia. Trwa dwa lata i podchodzą do egzaminu, który jest polskim odpowiednikiem matury.

[4] Educación Secundaria Obligatoria (hiszp.) – szkoła średnia pierwszego stopnia. Jest to obowiązkowy etap edukacji, po którym osoby mieszkające w Hiszpanii uzyskują świadectwo.

* Wszystkie tłumaczenia znajdują się w komentarzach przy danym fragmencie.


Dobry wieczór 😘

Czuję się bardzo dziwnie, kiedy wrzucam ten rozdział. Wiem, że został on dopracowany. Bardziej jest to spowodowane tym, że tak dawno coś publikowałam, że wyszłam z wprawy. Mam nadzieję, że przyjmiecie moje "ponowny" powrót, jako coś przełomowego.

Co sądzicie o Estebanie? Jak odbieracie rozmowę z siostrą?

Chętnie poczytam Wasze przypuszczenia.

Dedykacja ląduje u becauseofscience, bo podobno jest najwierniejszą fanką Estebana.


Znalazłaś/eś błąd? Popraw. Dziękuję.


Aktualizacja: 28.01.2025


Możecie mnie znaleźć na:

Instagram: i.j.piotrowska_autor

Twitter/X: barcelonowa07

Hasztag do reakcji na Twitterze/X: #ZniszczeniPL



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro