Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#10#

//Jin//

Nie rozumiałem co nim kierowało ani czemu nie wyrzucił mnie z domu na zbity pysk po tym co zrobiłem, aczkolwiek cieszyłem się, że tego nie uczynił. Gdybym po tak długim czasie miał nagle stracić całą tę kasę sprzed nosa to chyba bym się załamał. Zalegaliśmy z kilkoma opłatami od zeszłego miesiąca. Przez wojnę wszystkie ceny szły w górę, a ja nie zawsze mogłem znaleźć chętnych klientów.

Dla tego te pieniądze były mi cholernie potrzebne. Nie rozumiałem czemu mu aż tak na mnie zależało, dlaczego po uderzeniu go i byciu takim zimnym nadal pragnie bym został...

Patrzyłem za nim jak opuszcza jadalnię i dopiero kiedy ciężkie drewniane drzwi zamknęły się za nim zerknąłem na swój talerz. Jedzenie wręcz się z niego wysypywało. I to nie byle jakie... jagnięcina. Wiedziałem, że jest ona cholernie droga dlatego sam nawet po nią nie sięgnąłem.

Dotknąłem delikatnie swojego ramienia, na którym nadal były ślady jego zębów. Przesunąłem po nim kciukiem rozważając przez chwilę czy w ogóle powinienem myśleć o zjedzeniu tego co mi nałożył. Choć skoro to zrobił powinienem zjeść, z samego szacunku dla ciężkiej pracy jego służących.

Dopiero kiedy zjadłem ponad połowę tej ogromnej porcji podniosłem się od stołu ruszając w stronę najbliższych drzwi. Musiałem w końcu znaleźć kogoś z jego służby... Szkoda tylko, że nie powiedział mi gdzie oni mogą być. Mozolnym krokiem zacząłem przemierzać korytarze, jak się okazało, małego pałacyku, w poszukiwaniu kogokolwiek.

— Halo? Jest tu kto?— zapytałem sfrustrowany przechodząc przez kolejne pomieszczenie. Głucha cisza wypełniała mi uszy i już traciłem nadzieję kiedy kątem oka zauważyłem ruch. — Halo?

Niepewnie skierowałem kroki w stronę zachodniego skrzydła. Dziwiło mnie, że nikt mi nie odpowiedział, choć może po prostu nikt mnie nie usłyszał. Po chwili ujrzałem jak nieznany mi mężczyzna wchodzi po schodach

— Halo?— odparłem już mniej pewnym tonem ruszając w stronę obcego, który nie zareagował na moje zawołanie. Zapatrzony w niego wyszedłem szybkim krokiem z korytarza wpadając przez to z impetem na starszą kobietę.

— Oh przepraszam panią, ja tylko chciałem dogonić — zamilkłem podnosząc wzrok na puste schody. Nie, tylko nie to, nie znów. Przetarłem twarz wzdychając ciężko — Nie ważne. Przepraszam, że panią staranowałem. — Ukłoniłem się delikatnie wyrażając tym samym szacunek starszej kobiecie.

— Spokojnie. Nic się nie stało. Nie mam ci tego za złe. — Jej delikatny uśmiech sprawił, że zmarszczki były wyraźniejsze. Mimo że była ona kimś obcym od razu poczułem do niej sympatię. — Oh! Ty jesteś dzisiejszym gościem prawda?— zapytała nagle wpatrując mi się głęboko w oczy. Na pewno wiedziała kim jestem, a tym bardziej, po co tutaj jestem. Obserwowałem jej mimikę, która pozostawała cały czas promienna. Ciekawiło mnie co ona sobie o mnie myśli, jedyne co mogłem zakładać to fakt, że jeśli się mnie brzydzi to bardzo dobrze to ukrywa.

Kiwnąłem niemrawo głowa, odwracając wzrok

— On... On chciał bym po zjedzeniu do niego poszedł — odparłem i dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, że to pewnie ona robiła całą tę potrawę. Odchrząknąłem wracając do kobieciny spojrzeniem. — Chciałem też podziękować za pożywienie. Wszystko było wyśmienite — powiedziałem szczerze uśmiechając się delikatnie.

— Oh! Dziękuję! Przekaże kucharzom twoje miłe słowa. — Delikatnie drżące dłonie kobiety objęły moje długie palce. Zmierzyłem ją delikatnie wzrokiem, nie myślałem, że jest tu aż tyle pracowników. W końcu nie było go tyle lat w królestwie. — Tak, tak panicz Nam oczekuje pana. Ja cię zaprowadzę do niego — odparła nadal się uśmiechając. Dziwiło mnie bijące od niej ciepło, aczkolwiek było to bardzo przyjemne. Bez słowa podążyłem za nią samemu nie mogąc się powstrzymać przed uśmiechem. Ciepło bijące od tej dość sędziwej kobiety napawało mnie wiarą w lepsze chwile. Jakby sama jej obecność miała mi zapewnić szczęście.

Ogród otaczający dom był zadbany, widać było, że nawet podczas nieobecności pana domu ktoś zajmował się całymi włościami. Co wyjaśniało, dlaczego tak szybko miał już tyłu pracowników. Po prostu nigdy ich nie zwolnił.

— Jesteśmy — powiedziała zatrzymując się przed drugim, średniej wielkości budynkiem. — W środku znajdziesz panicza Nam — odparła kładąc dłoń na moim policzku. — Nie bój się go. On tylko zgrywa takiego silnego, w środku jest tak naprawdę rozgotowaną kluską — zaśmiała się melodycznie następnie odchodząc. Byłem wdzięczny nawet za tą namiastkę troski, już od bardzo dawna nikt nie zachował się nawet choć trochę podobnie. Odwróciłem się patrząc jak powoli odchodzi.

— Oh! Liczę, że niedługo znów nas odwiedzisz. Tak rzadko ktoś tu przychodzi.

Odpowiedziałem jedynie uśmiechem wchodząc po chwili do budynku. Odór końskiego łajna włamał się brutalnie w moje nozdrza. Niezbyt zadowolony zacząłem się rozglądać. Konie? Na chuj miałem przyjść do stajni? Czy on będzie oczekiwał ode mnie bym sprzątał boksy? Fakt faktem wolałbym zdecydowanie bardziej to niż musieć z nim sypiać.

— Panie?— zapytałem niepewnie zaczynając się rozglądać. — Halo?

— O, już zjadłeś?— zapytał zaciekawiony ciemno włosy wychylając się z jednego z boksów — Już kończę oporządzać dla nas konia. Niestety mam tylko jednego rumaka, ale liczę, że to nie jest dla ciebie problem.

— I tak nie umiem jeździć więc to nawet lepiej — odparłem wzruszając ramionami.

— Jak to nie umiesz? — Zdziwienie w jego głosie było szczere. Chyba nie rozumiał, że od kiedy ostatnio był w królestwie wiele rzeczy uległo zmianie.

— Aktualnie tylko najbogatszych stać na konie. Jak już pewnie zauważyłeś nie należę do tej grupy społecznej. Skoro nie stać mnie na konie nie było potrzeby uczyć się na nich jeździć skoro, czysto teoretycznie, nigdy bym miał z tej wiedzy nie skorzystać.

— To nonsens. Od kiedy podstawowy środek transportu jest dostępny tylko dla najbogatszych?

— Spytaj króla — mruknąłem zerkając na konia zaciekawiony. Starszy westchnął jedynie wyprowadzając zwierzę z boksu.

— Nie rozmawiajmy o tym teraz. Nie jesteś tu w sprawach politycznych tylko rekreacyjnych. — kiwnąłem głowa, skupiając się na koniu, który był wyprowadzany przez niego na świeże powietrze. Podążałem za nim posłusznie zatrzymując się dopiero w tym samym czasie co starszy. Nie byłem pewny czego ode mnie oczekuje, miałbym za nim biec?

Moje wątpliwości rozwiał dopiero po chwili kiedy bez słowa złapał mnie za talię sadzając w siodle. Zerknąłem na niego zaciekawiony dalszym rozwojem sytuacji. Kusiło mnie, by zalać go falą pytań, aczkolwiek nie chciałem podnosić tej fascynującej kotary milczenia. Kiedy wsiadł na konia za mną obejmując mnie od razu w pasie moje wszystkie mięśnie się spięły i nie wytrzymałem obracając się w jego stronę.

— Gdzie jedziemy?

— Na przejażdżkę — uśmiechnął się tajemniczo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro