Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Pod dom zajechał niedługo potem. Gdy tylko wysiadł z samochodu na podwórku i rozejrzał się wokół, wróciły do niego wspomnienia z dzieciństwa. Wspólne zabawy z innymi dziećmi, rozmowy z ciotką i jedzenie owoców prosto z drzew.
Ludzie nie doceniają dzieciństwa, gdy jeszcze są dziećmi. Wtedy pragną stać się dorosłymi — pomyślał smutno Marcin. Teraz chciałbym znów mieć dziewięć lat.
Zamknął drzwi od strony kierowcy i podążył w stronę drzwi niewielkiej chatki otoczonej malutkim płotkiem. Farba na nim już dawno się złuszczyła i odpadała po kawałku. Gdy Marcin spojrzał na dom z bliska, faktycznie stwierdził, że wymaga wielu poprawek. Okna w drewnianych ramach były nieszczelne, dach wyraźnie zaniedbany, a obejście całkowicie zapuszczone. W gąszczu chwastów tylko gdzieniegdzie wystawały dawniej posiane wieloletnie kwiaty ciotki Katarzyny. Nieopodal stały budynki gospodarcze i pompa, a w rogu posesji niewielki sad. Zielarski stwierdził, że czeka go tu wiele pracy. Zanotował jeszcze w myślach, żeby zajrzeć do budynków gospodarczych.
Chwilowo nie myślał o festynie, na który zapraszała go Konstancja. Obecnie jego głowę zaprzątał problem związany z doprowadzeniem domu do stanu używalności.
Wszedł do środka i zatrzymał się w niewielkiej kuchni ciotki. Stał tam biały piec kaflowy, stół pod oknem był przykryty ceratą. Wszystko jakby wróciło w jego wspomnieniach. To w tej kuchni ciotka częstowała go różnymi pysznościami i opowiadała różne historie ze swojego dzieciństwa. Marcin uwielbiał te chwile i ciekawe rozmowy. Teraz z lekką nostalgia wspominał tamte chwile, które bezpowrotnie przeminęły. Wszystkie meble w pomieszczeniu pokrył kurz, a roznosząca się wokół posępna cisza wskazywała na to, jak wiele się zmieniło. Marcin dorósł, wyjechał z domu i przestał przyjeżdżać do ciotki. Żal mu było straconego czasu, ale już nie mógł zmienić biegu swojego życia.
Chwilę później rozejrzał się jeszcze po dwóch pokojach, które prowadziły z kuchni. Jeden był sypialnią ciotki, a drugi był bardziej gościnny. W domu mieściła się także stara podupadająca łazienka. Marcin przypuszczał jednak, że od lat nieużywana, mogła już nie spełniać swoich funkcji. Dom nie sprawiał najlepszego wrażenia. Zielarski nie brał początkowo złej opinii mężczyzny ze sklepu wobec domu za pewnik, ale teraz uświadomił sobie, że faktycznie nie jest najlepiej. Póki co nie zamierzał się tym przejmować, choć był trochę rozczarowany.
Spodziewałeś się złotych gór — pomyślał.
Wkrótce potem przyniósł wszystkie rzeczy osobiste z samochodu i ulokował się w pokoju gościnnym. Nie chciał spać w pokoju ciotki, bo czułby się nieswojo, więc późnym wieczorem przygotował sobie łóżko w tym drugim.
Wcześniej trochę posprzątał, przygotował sobie kolację i zasiadł na łóżku.
Głowę miał pełną myśli. Zastanawiał się co dalej i skąd weźmie pieniądze na utrzymanie. Czuł, że dotarcie do Nowosiółek nie rozwiązało jeszcze wszystkich jego kłopotów.
Upił łyk parującej herbaty i ugryzł kanapkę. Owinął się pledem i zaczął rozmyślać o propozycji Konstancji.
Może ten festyn to nie jest wcale taki zły pomysł? Popytam czy gdzieś nie dałoby się załatwić pracy, a nuż coś by z tego wyszło.
A jutro rozejrzę się po obejściu — dodał po chwili w myślach i zapatrzył się w okno.
Po chwili wybrał numer do swojego starszego brata.
— No co tam, jesteś już na miejscu? — zapytał od razu Szymon.
— Tak i już zdążyłem się trochę zadomowić, ale to miejsce, nie ukrywam, wymaga sporo pracy — odparł Marcin.
— No kurcze, a czego ty się spodziewałeś? Dom stoi opuszczony, Piotruś nie poczuwa się do opieki nad nim, to marnieje — powiedział Szymon, prychając dosadnie.
— Teraz jeszcze muszę gdzieś dorwać robotę — zmienił po chwili temat Marcin.
— Na tym zadupiu? Człowieku, to będzie cud, jeśli coś znajdziesz — prychnął znowu starszy brat Marcina.
— A może akurat coś się trafi. Nie mówię od razu, że w Nowosiółkach... — bronił swojego pomysłu Zielarski. — Ale przecież nie zaszkodzi sprawdzić w pobliżu. Na pewno byłoby to lepsze niż dojazdy do Lublina.
— Słuchaj, stary, rób co uważasz za słuszne. A tak wogóle to jak już się zadomowisz to nas zaproś na jakiś obiadek czy coś. Albo wiesz co? Chętnie się wprosimy — odparł Szymon z rozbawieniem. — Żartuję.
— Wpraszajcie się śmiało, kto wam broni.
— Serio? To pomyślimy. Dobra, ja lecę do dzieci. Jak coś to dzwoń, nie myśl za dużo i nie jedz za dużo cebuli, bo będzie ci śmierdziało — wymamrotał Szymon.
— Co do jasnej...? Piłeś coś? — zaśmiał się Marcin.
— To już pożartować nie wolno? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Twoje żarty są kompletnie nieśmieszne — droczył się Marcin.
Gdy już się rozłączyli, Marcin się zaśmiał.
— Co za człowiek! — powiedział sam do siebie. — Wspierający braciszek od siedmiu boleści!
                        XXX
Rankiem Marcin postanowił, że rozejrzy się po okolicy. Gdy podjechał pod centrum Nowosiółek, czyli sklep i remizę strażacką, zobaczył na słupie ogłoszenie o mającym się odbyć tego dnia festynie w Prochówce, sąsiedniej miejscowości. Wspominała mu o nim poprzedniego dnia sprzedawczyni w sklepie. Właściwie Marcin nie miał tego dnia nic do roboty. Zastanawiał się czy nie przyjść na festyn. Tak się zamyślił nad kolorowym plakatem, że aż nie zauważył przechodzącego obok Piotra Łabędzkiego. Szedł z kartonem pełnym upchanych produktów spożywczych. Piotr zmierzył Marcina niewyraźnym wzrokiem, najwyraźniej niespecjalnie zaskoczony obecnością Zielarskiego w tym miejscu.
— Cześć, Marcin. Już dojechałeś do domu mojej matki? — zapytał zaczepnie, po czym nie czekając na odpowiedź wsiadł do swojego samochodu i odjechał.
Marcin zrobił się czerwony jak burak.
Psiakrew, cholerny dziad! — pomyślał.
Doszedł do wniosku, że pójdzie na festyn. Wszedł jeszcze na chwilę do sklepu. Konstancja przywitała go szerokim uśmiechem.
— To jak z tym festynem? — rozpoczął rozmowę Marcin.
— Wpadnij — odparła Konstancja. — Zobaczysz, będzie fajnie.
— Chyba skorzystam z zaproszenia —odparł Marcin z uśmiechem.
W sklepie nie było jak na razie nikogo oprócz nich.
— Bardzo się cieszę! Może będziemy mieli okazję, żeby pogadać? — Kornelia wyraźnie zainteresowała się Marcinem.
— Czemu nie — odparł, mimo to nie był zbytnio chętny żeby nawiązywać z nią jakikolwiek kontakt, chociaż warto było mieć jakichś znajomych.Zwyczajnie jednak w tym wypadku czuł, że Konstancja była w jego mniemaniu jakaś taka zbyt odpychająca. Ta jej bezpośredniość go denerwowała i sprawiała, że czuł się strasznie zmieszany. - Chciałbym jeszcze coś kupić.

- Jasne, czego sobie życzysz?

- Może jakieś mocniejsze piwo, na rozgrzanie  - odparł, a Konstancja spojrzała na niego rozbawiona.

- Na moje oko ktoś cię zdenerwował - rzuciła kompletnie z innej beczki.

- Już się wieści rozniosły ? Tak, mieszkam od teraz w Nowosiółkach, a wczoraj na własne uszy słyszałem jak dwóch pijaków wyśmiewa mój przyjazd w to miejsce - odparł Marcin bez ogródek.

- No fakt, wszyscy już wiedzą. Zresztą pewnie mijałeś Piotra Łabędzkiego i widziałeś jego minę. Jesteście rodziną? - zagaiła Kornelia.

- Całkiem bliską. - Marcin zakończył temat. Zdał sobie sprawę, że denerwuje go wścibstwo dziewczyny. Miał nadzieję, że nie wszyscy w tym miejscu tacy byli. Zapłacił za piwo i wyszedł ze sklepu.

Po drodze upewnił się co do godziny rozpoczęcia festynu i poprawił w międzyczasie okulary na nosie. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę domu. Do Prochówki miał przyjechać dopiero około osiemnastej, a więc miał jeszcze sporo czasu. Na miejscu znalazło się jeszcze sporo zajęć.

                                                                   XXX

Tego dnia Stasiek miał sporo pracy. Konie i cała reszta bydła nie dałyby rady same się oporządzić, więc musiał przy nich biegać.  Zeszło mu niemal do wieczora. Nie był pewien, czy zdąży na festyn, który miał się odbyć w Prochówce. Nie przepadał za tego typu wiejskimi zabawami, ale liczył, że kogoś na nim spotka.

Stasiek Kostrzecki był właścicielem dosyć sporego gospodarstwa rolnego, którym obecnie zarządzał sam. Matka Krystyna z którą mieszkał, wielokrotnie ostatnio namawiała go do tego, by najął kogoś do pomocy. Sam nie miał do tego głowy i odkładał to w nieskończoność. Po śmierci żony zamknął się w sobie i mało kogo do siebie dopuszczał. Wolał samotną pracę, by zająć czymś głowę. Nie czuł, by potrzebne mu było towarzystwo, ale z drugiej strony nie mógł tak nadal zaharowywać się, robiąc wszystkiego po trochę.

Po pracy mężczyzna wrócił do domu, żeby się umyć i przebrać. Dochodziła już osiemnasta, a on jeszcze nie był całkiem gotowy. W korytarzu zaczepiła go matka.

- Stasiu, popytaj po znajomych, może jest ktoś, kto by potrzebował pracy, a ty w ten sposób będziesz miał kogoś do pomocy - zagadnęła.

Mężczyzna westchnął

- Dobrze, spróbuję. Niech się mama nie martwi - odparł.

- Wiem, że może praca w gnoju i przy bydle to nie jest najpiękniejsza robótka, ale każdy chyba potrzebuje pieniędzy, prawda?  - zapytała, a  Stanisław przytaknął.

- Dobrze, może ktoś zechce. Ja chyba już dłużej nie dam rady sam tego ciągnąć.

- Nie mogę patrzeć jak urabiasz się po pachy - dodała jeszcze po chwili Krystyna Kostrzecka.

- Popytam mamo, popytam. No, a teraz jeszcze muszę szybko wskoczyć do wanny. Cuchnę niemiłosiernie, a przecież tak do ludzi nie wyjdę - odparł, po czym oboje się zaśmiali.

Lubił swoją matkę. Nie był maminsynkiem, po prostu tak wyszło, że po śmierci ojca jego mama przeniosła się do jego domu, gdzie wcześniej mieszkał ze swoją żoną. Nie mieli dzieci, więc obecnie Stasiek mieszkał jedynie z Krystyną. I dwoma kochanymi psami.

Krystyna martwiła się o syna, choć był dorosły i podejmował własne decyzje. Chciała, by w końcu sobie kogoś znalazł i nie żył sam. Od śmierci Agnieszki minęły dwa lata, a Stasiek nadal do końca  nie był sobą. Uważała jednak, że gdyby był z kimś, wróciłby na powrót do normalności.

Wkrótce potem był już gotowy i ruszył w drogę. Podobnie jak i on, kilka innych osób z Nowosiółek także wybierało się na zabawę. Wśród nich także Marcin.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro