Rozdział 4
W czasie krótkiego pobytu u rodziców Marcin załatwił wszelkie formalności związane z przejęciem majątku po Katarzynie Łabędzkiej. Jego rodzina była w szoku, słysząc o tym, że mężczyzna został spadkobiercą. Wszyscy myśleli, że to Piotr będzie nowym właścicielem ziemi i domu ciotki Katarzyny, tym bardziej, że był jej jedynym dzieckiem.
— W czepku urodzony — śmiała się Ala, siostra Marcina, która niedawno wyszła za mąż. Generalnie cieszyła się, że jej brat został tak obdarowany, ale nieco mu zazdrościła. Od zawsze to Marcinem ciotka najbardziej się interesowała, gdy we troje przyjeżdżali do niej na wakacje. Rodzeństwo Zielarskich, czyli Marcin, Alicja i Szymon byli ze sobą naprawdę zżyci, dlatego dawniej wszędzie ze sobą jeździli. Jednym słowem byli nierozłączni, choć nie da się ukryć, że często dochodziło między nimi do sprzeczek.
Rodzice także byli zaskoczeni decyzją Łabędzkiej.
Po miesiącu spędzonym w domu rodzinnym Zielarski spakował się i postanowił zobaczyć dom ciotki w Nowosiółkach. Wydano mu klucze i wszelkie pozwolenia na użytkowanie posiadłości. Przed wyjazdem rozmawiał jeszcze na ten temat z całą rodziną w niewielkim pokoju gościnnym. Na stole stały przygotowane przez panią Danutę pyszne ciastka kruche, które sama upiekła. W końcu niecodziennie można było zobaczyć w domu wszystkie swoje dzieci.
Pokój był urządzony w sposób starodawny. Pod ścianą stał ogromny kredens z ustawionymi na półkach zastawami wszelkiego rodzaju, a w szafkach i szufladach ukryte były pościele, ubrania oraz dokumenty. Marcin pamiętał jak kiedyś z rodzeństwem ściągali z półek plastikowe tacki i inne naczynia. Bawili się nimi, choć ich mama nie była z tego zadowolona. Na środku stał stary stół, niezmienny od niemal czterdziestu lat przy którym zwykle gromadziła się cała rodzina. Tym razem było podobnie, jednakże trzeba było dostawić parę krzeseł dla dzieci Szymona oraz jego żony i męża Ali. Tak to się rodzina powiększyła.
— No to nieźle nas wszystkich ciotka zaskoczyła — odezwał się Szymon, upijając łyk herbaty i zagryzając ciastkiem.
— Co nie? Nikt by nie pomyślał, że Marcin będzie takim szczęściarzem — Ala spojrzała wymownie na młodszego brata. Była nieco zazdrosna o dom, ale zawsze życzyła Marcinowi jak najlepiej, mimo iż nie zawsze żyli w zgodzie. Obecnie nie zamierzała się wykłócać o coś, na co nie miała wpływu. Ciotka zrobiła swoje, koniec i kropka.
— Katarzyna zawsze lubiła Marcinka, a Piotr zwykle nie wywiązywał się z jej oczekiwań. Czasem myślę sobie, że marzyła o takim synu jak nasz Marcin — dodała od siebie Danuta. Upiła łyk herbaty i starła ze stołu kilka okruchów pozostałych po leżącym tam chwilę wcześniej ciastku.
— Nadal nie mogę pojąć motywacji ciotki, ale cieszę się, że tak mnie obdarowała. Obawiam się jedynie, że Piotr może nie być zadowolony z tego powodu — powiedział Marcin, zagryzając wargę.
— Piotrek nie ma tu nic do gadania. Cała papierologia jest przeciwko niemu — odezwał się znów Szymon. Nie przepadał za Piotrem.
— Otóż to — rzekł tato Marcina. — Jeszcze mu mało dobroci? Jako strażak nieźle zarabia, a poza tym ma kilka hektarów pola. — oburzył się Józef Zielarski.
Cała rodzina zgodnie pokiwała głowami. Wszyscy cieszyli się tym, że mogą być razem i nie chcieli psuć atmosfery takimi rozmowami. Dlatego też chwilę później temat się urwał. Dzieci Szymona bawiły się w sąsiednim pokoju, skąd dochodziły hałasy. Ich babcia była wprost wniebowzięta z powodu obecności wnuków.
Tuż przed odjazdem Marcin rozmawiał jeszcze ze swoim bratem na werandzie przed domem. Rodzice mieli gospodarstwo, więc słychać było gdakanie kur, które chodziły za ogrodzeniem na podwórku. Oprócz drobiu hodowali także króliki, kozy i krowy.
Szymon zapalił szybko swojego papierosa. Marcin nie mógł zrozumieć, jak jego brat może się tak truć. Wielokrotnie powstarzał mu, by rzucił to świństwo, ale brakowało odzewu.
— Uważaj na Piotrka. Dobrze wiesz, jaki jest. Żyć ci nie da za ten dom — rzekł Szymon, zaciągając się dymem.
Cała reszta rodziny siedziała przy stoliku na dworze. Toczyli spokojną rozmowę, korzystając z ładnej pogody. Uznali, że nie ma co siedzieć w domu.
— Dam radę. On nie ma nic do gadania — odparł Marcin. — Ciotka tak zdecydowała, więc jej syn nie ma prawa mnie dręczyć.
— Dalej nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Kurczę, tobie to zawsze wszystko się układa — rzekł brat Marcina, wypuszczając dym papierosowy.
Obaj spostrzegli nagle jak jedna z nóżek plastikowego krzesła na którym siedział ich ojciec, zapada się w dziurę. Krzesło się przechyliło, a Józef runął na ziemię.
— Przeklęte krety! — wykrzyknął, a cała reszta wybuchnęła śmiechem.
— Krety tatę nie lubią chyba — odezwała się Ala, płacząc ze śmiechu. — Ciągle tylko pułapki zastawiają!
Mama Marcina aż zachodziła się ze śmiechu.
— Który to już raz, Józek? — pytała.
— Ty się nie śmiej, bo jeszcze ciebie na celownik wezmą Danuśka — oburzył się ojciec Marcina.
Obaj bracia z daleka obserwowali całe zajście nie kryjąc śmiechu.
***
Rodzice wiadomość o porzuceniu studiów przyjęli całkiem znośnie. Marcin był z tego powodu zadowolony. Prawdopodobnie nie czynili mu zbyt wielkich wyrzutów z tego powodu, że gościli rodziny pozostałej dwójki rodzeństwa. Mimo wszystko dzięki temu był spokojny i jechał odprężony w stronę Nowosiółek.
Na odchodne jego mama wręczyła mu jeszcze pakunek z ciastem oraz przetworami domowej roboty. Tylne siedzenie samochodu miał więc w całości zapakowane. Oprócz podarunku od Danuty miał tam także walizki.
Im bardziej Marcin zbliżał się do Nowosiółek, tym bardziej zdawał sobie sprawę jak zmienia się krajobraz wokół niego. Jego rodzice nie mieszkali w dużym mieście, ale mimo to ich rodzinne miasteczko było bardziej rozwinięte od okolic Nowosiółek. Po obu jego stronach znajdowały się zazielenione pola uprawne, a gdzie niegdzie domy.
Marcin jadąc, uśmiechał się sam do siebie. W końcu po przejechaniu dwudziestu kilometrów zobaczył w oddali skromne zabudowania i tabliczkę informującą, że właśnie znalazł się w Nowosiółkach. Okolica była całkiem ładna, typowo wiejska. Rozglądał się wokół i wpatrywał jednocześnie w nawigację. Prowadziła go wprost do domu ciotki, który od teraz był jego.
Westchnął.
Kto by pomyślał, że teraz jestem właścicielem działki.
Po drodze minął kilka stojących po prawej domów, a potem znalazł się na rozstaju dróg. Uznał, że znajduje się w centrum wioski. Kilka osób nawet ciekawie spoglądało na raczej nie widywany w tej okolicy samochód. W oddali przy bocznym odgałęzieniu drogi ujrzał remizę strażacką i plac zabaw. Zaraz za zakrętem znajdował się niewielki sklepik.
Marcin rzadko bywał ostatnimi czasy w Nowosiółkach, dlatego drogę do swojego nowego domu musiał odświeżyć sobie w głowie. Wyłączył nawigację, bo uznał, że raczej już mu się nie przyda. Postanowił jeszcze, że zrobi małe zakupy w tutejszym sklepiku.
Zostawił samochód na podjeździe i wszedł do środka. Ujrzał młodą kobietę stojącą za ladą i jeszcze jedną, dużo starszą panią, która właśnie coś kupowała.
Nie był to sklep samoobsługowy, dlatego wszystko podawać musiała sprzedawczyni. Nieco na uboczu dostrzegł jeszcze dwóch mężczyzn, którzy nic sobie nie robili z zakazu spożywania alkoholu w sklepie. Zresztą młoda kobieta chyba nie miała nic przeciwko temu.
Marcin przywitał się, poprawił okulary na nosie i ustawił się w kolejce za starszą kobietą.
— Podaj mi jeszcze, kochana, sól i proszek do prania — rzekła słabym głosem kobieta.
— Ten co zwykle pani Krysiu? — zapytała ta młodsza.
Kobieta pokiwała głową.
— Tak. Ten co zawsze — odparła.
W tle słychać było dosyć głośną rozmowę pijących mężczyzn, którzy ciekawie spoglądali na Marcina, podobnie zresztą jak ekspedientka.
— Ponoć stara Łabędzka nie przekazała synowi w spadku tej rudery. Teraz licho wie, kogo nią obdarowała. Dom się sypie to i żadnego z niego pożytku. Chyba że ktoś lubi mieszkać w domu z przeciekającym dachem — powiedział jeden z nich, a drugi się zaśmiał.
Marcinowi żołądek wywrócił się do góry nogami. Jego uszy szczególnie zwróciły uwagę na słowa przeciekający dach i rudera. Skrzywił się na samą myśl. Nie znosił plotek. Możliwe, że ci dwaj tylko tak sobie gdybali, myślał gorączkowo. Przysłuchiwał się dalszej części rozmowy.
— Piotruś chodzi jak struty z tego powodu. To mu matka niezłego psikusa zrobiła przed śmiercią — rzekł ten drugi i upił solidny łyk piwa.
— Chyba żyć nie da temu, kto przejmie majątek.
— Otóż to.
Z deszczu pod rynnę, pomyślał ze smutkiem Marcin. — Biednemu zawsze wiatr w plecy.
Tak sobie wziął do głowy te słowa, że aż drygnął, gdy sprzedawczyni poprosiła go do lady.
— Dzień dobry. Pan to chyba nie tutejszy? — zagadnęła.
Starsza pani wyszła ze sklepu, zamykając w międzyczasie ciężkie, pamiętające czasy komuny drzwi.
— Można tak powiedzieć — odparł.
— Konstancja Rodzynek jestem — przedstawiła się ni stąd ni zowąd, opierając się o ladę dosyć pokaźnym biustem. Zlustrowała go swoimi zielonymi oczami, trzepocząc śmiesznie do tego rzęsami. — Skądś znam tą twarz...Hmm, czy ty przypadkiem nie jesteś Maciej...? — zagadnęła niepewnie.
— Nazywam się Marcin Zielarski, jeśli to takie ważne — powiedział zbyt dobitnie. On nie kojarzył jakoś Konstancji.
— Patrzcie państwo, nasza Konstancja już romansuje, ani na chwilę spuścić z oczu jej nie można — odezwał się niższy z mężczyzn.
Rodzynek zarumieniła się i odparła:
— Co też pan opowiada, panie Mirku. Po prostu usiłuję zachęcić mojego klienta do pozostania dłużej w naszej pięknej okolicy — wyjaśniła pokrótce.
Po chwili zwróciła się znów do Marcina.
— Ach, no cóż, chyba musiałam pana z kimś pomylić.
Tak naprawdę kiedyś razem czasami się bawili gdy przyjeżdżał do ciotki, ale szmat czasu przez który się nie widzieli, zatarł te wspomnienia.
— Najwyraźniej — odparł.
Po chwili poprosił o kilka niezbędnych rzeczy za które zapłacił i gdy już miał wychodzić, Konstancja zatrzymała go na chwilę.
— Może zanim pan odjedzie, wpadnie na festyn w tą niedzielę? W sąsiedniej miejscowości mają pokoje do wynajęcia całkiem niedrogo, a to już pojutrze. Moglibyśmy trochę dłużej porozmawiać — rzekła, odrzucając do tyłu swoje czarne włosy.
Marcin zatrzymał się na chwilę, po czym odparł:
— Pomyślę. A tymczasem do widzenia. — Wyszedł na zewnątrz.
Konstancja załamała ręce.
Spodobał jej się, a teraz nawet nie była pewna, czy go jeszcze zobaczy. Wyrzucała sobie, że nie wzięła numeru telefonu od Marcina.
Zielarski tymczasem wsiadł już do swojego saicento i westchnął.
Nic nie powiedział, że od teraz będzie mieszkał w Nowosiółkach. Starsi panowie na pewno powiązaliby fakty i zaczęliby drążyć.
Już sam nie wiedział, co myśleć o swoim przybyciu do tego miejsca. Po tym, co usłyszał o domu ciotki, miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro