Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Medianoche

2. Północ


Czułem się obserwowany, kiedy ludzie Cesara weszli do mojego domu. Żaden z nich nie spojrzał nawet w moją stronę i to wydawało mi się być najbardziej niepokojące.

Wzrok, to jeden z najłatwiejszych sposób poznania człowieka. Jeżeli ma się dobrą intuicję, szybko można się przekonać jakie zamiary ma ta osoba.

Dopiero, kiedy wielka walizka, niesiona przez dwóch tęgich facetów zniknęła za progiem mojego garażu, szef całej operacji; poważny Hiszpan, podszedł do mnie.

Po jego wzroku nie mogłem wywnioskować niczego.

- Zadanie wykonane. Walizka na miejscu.

Mówił jak robot. Zdawał mi raport, na co kiwnąłem głową.

- Wyjazd o 3. Nie spóźnij się - wycelował we mnie palcem, a później gwizdnął na swoich ludzi. Wyszli z domu, zamykając grzecznie za sobą drzwi.

Wypuściłem powietrze, które przez cały ten czas wstrzymywałem. Czy to wszystko musi być takie poważnie?

Przecież siedziałem na bombie. Dosłownie. Powaga nie zaszkodzi.

Nie mogłem zaglądać do walizki, ale nikt mi nie zakazał patrzeć się na nią. Była duża, podłóżna. Wyglądała trochę jak sejf. Albo futerał na broń. Tylko po co te dziurki?

Przejechałem po nich dłonią. Małe szczeliny ustawione mniej więcej co pół centymetra. Przebiegały trzema rzędami po całej długości walizki.

Niestety niemożliwym było zobaczyć przez nie cokolwiek, co znajdowało się wewnątrz.

Rozumiałem dlaczego Cesar nie chciał, żebym widział zawartości skrzynki; jeżeli to kody, mógłbym narobić rabanu. Albo je odsprzedać.

Cokolwiek bym z nimi nie zrobił, Cesar znalazł by mnie i zabił, więc lepiej się trzymać jego zasad.

Z resztą tak długo jak mi płaci, mam w dupie co tam jest.

O godzinie 3 nad ranem miałem wyjechać, więc nie opłacało mi się zmrużyć oczu. Zrobiłem sobie kawę i poszedłem szykować się do wyjazdu. Spakowałem broń, która może okazać się być potrzebna, kilka kanapek, bo skoro nie mogę się zatrzymać, prowiant się przyda. Tak samo kilka butelek wody, dwie paczki papierosów, dezodorant, ładowarkę do telefonu i sam telefon. Portfel, klucze i pieniądze to były rzeczy oczywiste, ale musiałem sprawdzić czy są.

Wziąłem prysznic, zjadłem wczesne śniadanie lub późną kolację i poszedłem zobaczyć na walizkę.

Wciąż stała i wywoływała u mnie ciary na plecach. Cholerna robota. Mogłem być teraz w burdelu.

Odpaliłem samochód. Musiałem jechać zatankować, więc to zrobiłem. Cesar nic nie mówił, że nie mogę opuszczać domu.

Nie było mnie może dziesięć minut, ale to wystarczyło, bo kiedy wróciłem, walizka była otwarta.

- Kurwa - warknąłem pod nosem. Była kompletnie pusta. Nie było tam niczego. Nic.

Chwyciłem broń i przeładowałem ją. Przecież okna są zamknięte, drzwi nie mają śladu włamania, a kominka nie miałem. Garaż jest pancerny, więc odpada.

Wyszedłem powoli z garażu, a broń była cały czas w gotowości, abym mógł jej użyć.

Rozejrzałem się po kuchni. Wszystko na swoim miejscu. Ten ktoś musiał tutaj być. Kurwa mać, od tego zależało moje życie. Musiałem znaleźć te kody.

Usłyszałem kroki w salonie. Tuż za drzwiami. Podszedłem bliżej nich i chwilę zaczekałem. Kroki były haotyczne, ktoś się krzątał, biegał. Szukał czegoś. Zmarszczyłem brwi. Walizka została znaleziona, czego oni jeszcze chcą?

Właściwie nie oni, bo kroki wskazywały na jedną osobę.

Nie wiedziałem czego się mogę spodziewać. Mogła to być faktycznie jedna, przypadkowa osoba, która źle wybrała cel, a mógł to być cały szwadron wojskowy i mogłem być w dupie.

Tak czy siak, uchyliłem drzwi. Bardzo powoli, ostrożnie. Uważając, żeby stare zawiasy o sobie nie przypomniały.

Miałem je naoliwić już dawno. Żeby mi to wybaczyły.

Na szczęście okazały się nie być złośliwe i pozostały cicho. To była dziewczyna.

Mała blondynka krzątająca się po salonie, szukająca po półkach... Czego?

Była boso, a koszula nocna stanowiła jedyny element jej ubrania. Oblizałem usta.

- Ej.

Blondynka natychmiast stanęła jak wryta i spojrzała na mnie. Była przerażona. Rozumiałem ją. W końcu całowałem do niej z broni.

- Co tu robisz?

Nie odpowiedziała mi. Za to widziałem, że coś kombinuje. Zerknęła w moje lewo. Również tam popatrzyłem. Stała tam biblioteczka i komoda. Zmarszczyłem brwi. Myślała o oknie?

- Chodź tu - powiedziałem stanowczo. Nie miała na sobie nic, gdzie mogła schować kody. Chyba, że w majtkach. - Chodź tu kurwa albo ci łeb rozwalę.

Przełknęła ciężko ślinę, bijąc się z własnymi myślami. Podejść czy nie podejść. Radziłbym słuchać faceta z bronią.

Zrobiła kilka chwiejnych kroków w moją stronę, a kiedy była dość blisko, chwyciła za wazon z kwiatami i rzuciła go do mnie.

Złapałem go, warcząc pod nosem.

- Idiotka - rzuciłem wazon na podłogę. Kwiaty wysypały się, a woda wylała na panele.

Zanim zdążyłem unieść na nią broń, ona stała kilka metrów ode mnie z drugą bronią. Również celując we mnie.

- Ej, nie radzę - prychnąłem pod nosem. - Serio? - uniosłem brwi. - Chcesz się ze mną bawić w ten sposób?

Oblizała suche usta i zamrugała oczami kilka razy. Nie wiedziała nawet jak dobrze trzymać broń. Na moją korzyść, że nawet jej nie odbezpieczyła.

Zacząłem do niej podchodzić, a ona mocniej złapała broń w dłoni.

- Stój tam - powiedziała zachrypniętym głosem. - Zabiję cię! - krzyknęła, kiedy się nie zatrzymywałem. - Mówię serio!

Byłem dość blisko, żeby wyrwać broń z jej dłoni i rzucić ją gdzieś w bok. Dziewczyna opuściła głowę i zaczęła płakać.

- Nie zabijaj mnie - pokręciła głową, szlochając.

- Dopiero chciałaś zrobić to mnie.

- Nie chciałam!

- Pierdolenie - schowałem broń za pasek i odwróciłem dziewczynę twarzą do ściany. Pchnąłem ją na nią, dzięki czemu oparła dłonie i policzek na zimnej powierzchni. Cała się trzęsła jak galaretka.

Zacząłem ją przeszukiwać, ale niczego nie znalazłem. Nie miała przy sobie absolutnie niczego.

- Gdzie są kody? - zapytałem, odwracając ją z powrotem do siebie. Nadal opierała się o ścianę i w dalszym ciągu szlochała. Żadnej odpowiedzi. - Kto cię przysłał?

- Nikt - szepnęła.

- Więc co tu robisz? Jak weszłaś do domu?!

- Nie weszłam! - krzyknęła, tak samo jak ja wcześniej. Starała się zapanować nad sobą, ale łzy dalej ciekły po jej różowych policzkach.

- Pojawiłaś się znikąd, tak? - uniosłem brew. Zaczynała mnie irytować ta zabawa, a do wyjazdu miałem tylko dwadzieścia minut.

Dziewczyna ponownie pokręciła głową.

- Byłam w walizce.

Jak to usłyszałem, nie wiedziałem czy mam się śmiać, czy płakać.

- Byłaś w walizce? - zapytałem, śmiejąc się sam do siebie. Pokiwała głową. - W tamtej walizce? - wskazałem dłonią na drzwi od kuchni. Znowu kiwnęła.

To się stawało coraz bardziej rzeczywiste.

- Co tam robiłaś? I czemu mam Ci wierzyć?

- Byłam u siebie w domu, spałam, kiedy weszli. Zabili gosposię i wzięli mnie. Zapakowali do samochodu, a później do walizki. Nie pamiętam jak się znalazłam wewnątrz, uspali mnie. Przyłożyli mi szmatę z czymś śmierdzącym do twarzy. Nie mam kodów, przysięgam, że ich nie mam.

Mówiła na jednym wdechu, jednocześnie kręcąc głową i pilnując, żeby się nie rozpłakać w trakcie. Przełknąłem ślinę, uświadamiając sobie jak bardzo jestem w dupie jeżeli to co ona mówiła jest prawdą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro