Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII: Mury wokół serca ciężko zburzyć

 Zacisnęłam palce na jelcu sztyletu. Ostrze mieściło się jak ulał w przepastnej kieszeni płaszcza. Drzwi autobusu stanęły otworem, ukazując rozpoczynający się kilka kroków dalej park. Grube gałęzie dębów niczym rozczapierzone palce sięgały ku migającym latarniom. Ciemne, przemoknięte liście tłamsiły wątłe światło.

Nie jestem tchórzem.

Gdy tylko postawiłam stopy na śliskim chodniku, od strony wiaty przystanku dobiegło pytanie:

— Wszystko w porządku?

Christopher opierał się ramieniem o szklaną ściankę. Przyglądające mi się uważnie oczy częściowo przysłaniały rozwiane włosy.

Zacisnęłam usta. Wampir na pewno wyczuł wgryzający się w moje żyły strach. Skoro nie mogłam się go wyprzeć, postanowiłam nieco przekształcić prawdę.

Utkwiłam wzrok w drzewach.

— To miejsce nie przywołuje najlepszych wspomnień.

Mimo że nawet na chwilę nie odwróciłam głowy, doskonale wiedziałam, kiedy znalazł się tuż obok. Upajający, nasycony tajemnicami zapach kadzidełek rozproszył uporządkowane myśli.

— Tym razem nie spotka cię tu nic złego.

Gdy odważyłam się odnaleźć jego twarz, serce rozpoczęło kolejny maraton. W mrocznych oczach kryło się coś dziwnego. Coś, co już kiedyś w nich dostrzegłam. Troska?

— Obiecuję — dodał.

Z trudem przełknęłam ślinę.

— Dlaczego spotykamy się akurat tutaj? O czym chcesz porozmawiać?

Włożył dłonie do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki i ruszył w stronę ścieżki.

— Muszę ci coś pokazać — rzucił przez ramię.

Przestąpiłam z nogi na nogę, ale w końcu podjęłam decyzję i dołączyłam do niego. Desperacko potrzebowałam odpowiedzi. Zapewnienia, że Christopher nie miał nic wspólnego ze śmiercią Margaret. Potwierdzenia, że to wszystko było tylko głupim zbiegiem okoliczności. Świadomości, że przecież nie zaufałabym komuś, kto zabił moją przyjaciółkę.

Zaciągnęłam się zapachem mokrej ziemi. Głębokie oddechy pozwalały utrzymać w ryzach drążące mnie od środka emocje. Skupiłam się na omijaniu połamanych gałęzi, które gdzieniegdzie wyścielały ścieżkę. Chowały się w gęstniejącym pod drzewami mroku, wystawiając jedynie swoje drobne, wykrzywione końce.

— Dowiedziałeś się czegoś na temat mojego ojca? — zapytałam.

Skrzywił się nieznacznie i zerknął na mnie. Ciemne tęczówki zlały się z padającym na nie cieniem.

— Niestety nie. Jak na człowieka nieźle zaciera ślady.

Kłamstwo?

— Co? Zupełnie nic? — Zmarszczyłam czoło. — Przecież mógłbyś przekonać każdego, żeby powiedział ci wszystko, co o nim wie, prawda? Mógłbyś pójść na policję i...

— To tak nie działa — zaprotestował. — Wiesz, że muszę być dyskretny. Używanie takich sztuczek na komisariacie to słaby pomysł. Zresztą policja często nie posiada zbyt wielu informacji. Skontaktowałem się z kilkoma osobami, które od lat zajmują się czarnymi interesami. Gdyby twój ojciec w takich uczestniczył, nawet na innych kontynentach, wiedzieliby o tym. Ale nic o nim nie słyszeli. Są więc dwie opcje. Albo bardzo dobrze się ukrywa, albo jest tylko zwyczajnym, przykładnym obywatelem.

Pokręciłam stanowczo głową.

— Mama nie ostrzegałaby mnie przed nim, gdyby był uosobieniem dobra.

Christopher milczał. Uniosłam wzrok, by odnaleźć widoczne w jego oczach wahanie.

— Jesteś pewna, że tym razem nie kłamie?

Odczułam to pytanie jak cios. Wirowałam wśród kolejnych wątpliwości, niepewna, na których się zatrzymać. Ufałam mamie. Umiałam rozpoznać, kiedy faktycznie się czegoś bała. Wspominając o Richardzie Shenay'u, wyglądała na przerażoną. Nie wierzyłam, że tylko to udawała.

— To nie w jej stylu — odparłam.

Niespodziewanie szybko latarnie zostały w tyle, robiąc miejsce rozłożystym klonom i wiekowym dębom. Pomiędzy nimi chowały się wysokie sosny, których długie igły dzięki delikatnemu światłu księżyca wydawały się pomalowane na srebrno. Trampki zanurzyły się w miękkim mchu, gdy postawiłam kolejne kroki. Dopiero to jasno dało mi do zrozumienia, gdzie się znalazłam. Wzmocniłam uścisk na rękojeści sztyletu.

— Nie mówiłeś, że będziemy spacerować po Silverpine Vale — zauważyłam.

Przystanęłam, na co on zrobił to samo i się obrócił. Noc była na tyle jasna, że bez problemu rozpoznałam emocje zaznaczone w zaciśniętych ustach i połyskujących oczach Christophera.

Ból. Lęk. Zdecydowanie.

— Słyszałem o twojej rozmowie z Susan. — Pochylił się, ale nie spuścił przy tym ze mnie wzroku. Badał nim moją twarz, jakby czegoś szukał. — Zgaduję, że nie należała do najprzyjemniejszych. Susan jest po prostu zła. Ja... — Zastygł na moment. — Zrobiłem w życiu wiele rzeczy, których wolałbym nie pamiętać. Ale chcę być z tobą szczery. Chcę, żebyś mnie poznała.

Zrobiłem w życiu wiele rzeczy, których wolałbym nie pamiętać.

Cofałam się, aż wpadłam plecami na pień drzewa. Kojący zapach sosnowych igieł pozwolił mi zebrać myśli. Znajomy głos Christophera całkowicie się różnił od tego należącego do zabójcy Margaret. A jednak głosu przyjaciółki także nie rozpoznałam. Czy upiorne rośliny zmieniały jego brzmienie, zapewniając jeszcze większą dyskrecję?

Christopher podszedł bliżej i zwiesił głowę. Poczułam, że coś delikatnie musnęło grzbiet lewej dłoni. Prawą wciąż trzymałam w głębokiej kieszeni.

— Jeszcze nic nie powiedziałem, a ty już uciekasz — zauważył. Kącik jego warg drgnął. — To chyba nie wróży nic dobrego.

— Coś cię łączy z Susan? — odbiłam.

Pozbył się resztek rozbawienia.

— Łączyło. Ale nigdy nic poważnego. Ona nie wie o... O tym, co chcę ci powiedzieć. Tylko Rafael o tym wie.

Ciekawość wgryzła się w strach.

— O czym?

Spojrzał gdzieś między drzewa.

— Planowałem wyjaśnić ci to na miejscu, ale chyba równie dobrze mogę zacząć już tutaj. — Zacisnął zęby tak mocno, że dostrzegłam ruch jednego z mięśni w okolicy żuchwy. — Wspominałem ci już, że moi rodzice prowadzili gospodę. Przez to, że była położona przy głównej drodze wiodącej przez las, przynosiła zyski kolejnym pokoleniom Woodów i stała się powodem do obrania właśnie takiego nazwiska. Ojciec jako jedyny ze swojej rodziny przeżył epidemię dżumy i postanowił dalej prowadzić interes. Zawsze podkreślał, że Najjaśniejszy Pan zesłał mu wielką łaskę, której nie zamierza zaprzepaścić. Powtarzał to, mimo że jedynym, co mu zostało, była pusta gospoda. — Słowa brzmiały tak, jakby ktoś wypłukał je w wybielaczu. Ich prawdziwe barwy zostały zatarte, ale widziałam, że niezupełnie utracone. Wyczuwałam kłębiące się pod nimi emocje. — W końcu poznał mamę, która od razu zadomowiła się w gospodzie i każdemu z gości piekła na powitanie jego ulubione ciasto. Nawet, gdy urodziła się Dorianne, moja siostra, a rok później ja, ani trochę się to nie zmieniło. Nim zdążyłem odkryć, że przyjechał ktoś nowy, czułem słodki zapach unoszący się w powietrzu.

Wyobraźnia przekształciła posrebrzony las w dwupiętrowy, drewniany budynek, wypełniony smakowitymi woniami i roześmianymi domownikami. Korytarzem szedł jasnowłosy chłopiec, z entuzjazmem kiwając głową w stronę przybyłych.

Zamrugałam, by przegonić ten błogi obraz. Christopher kontynuował wędrówkę przez las. Ruszyłam w ślad za nim.

— Pewnego dnia do pensjonatu przybyli Conway'owie, specyficzne małżeństwo. Rzadko kiedy się uśmiechali, a jeśli już to robili, ich gesty wypadały złośliwie lub nie na miejscu. Przez te wszystkie lata pomagania rodzicom w prowadzeniu gospody nigdy nie spotkałem kogoś podobnego do nich, choć oczywiście było paru dziwaków. Od Conwayów zawsze biła pewność siebie i władza. Może dlatego, że mieli to szczęście nazywać się szlachcicami. Moja rodzina należała jedynie do yeomenów*.

Yeomenów?

Starałam się przywołać wszystko, co wbijał nam do głów pan Asner i dopasować opowieść do konkretnej epoki. Wydawało mi się, że ostatnia epidemia dżumy miała miejsce w XVII wieku, ale gdyby się jednak okazało, że w XVIII, nie byłabym szczególnie zaskoczona. Daty mieszały się ze sobą i zagubieniem, w które wprawiało mnie odgadywanie rzeczywistego wieku Christophera.

Jak przetrwał tyle lat?

Poślizgnęłam się na mokrych liściach. Wyciągnęłam rękę, szukając ratunku przed upadkiem. Złapałam coś szorstkiego. Kora rozdarła skórę. Szczypanie pokonało początkowy szok i wydarło spomiędzy ust krótki syk. Odszukałam nogami oparcie w błotnistej ziemi. Dopiero wtedy wypuściłam gałąź.

Christopher przystanął i zlustrował mnie od góry do dołu. Jego spojrzenie podniosło każdy włosek na moim ciele. Emanowało pustką. Odniosłam wrażenie, że gdybym zapukała do głowy chłopaka, odpowiedziałoby mi głuche echo.

Szczypanie ustało. Nie musiałam patrzeć na rękę, by zrozumieć, co się stało.

Zasklepił ranę.

Jak gdyby nigdy nic kontynuował marsz.

— Conway'owie mieli syna, który był ich kompletnym przeciwieństwem. Nie minęło kilka dni, a ja już zdążyłem się z nim zaprzyjaźnić. Całe życie mieszkałem w środku lasu, a gośćmi rzadko okazywały się dzieci. Potrzebowałem towarzystwa rówieśnika, a zwłaszcza takiego, który podzielał moją ciekawość świata. Potrafiliśmy rozmawiać ze sobą godzinami, wędrując wśród drzew lub pomagając w gospodzie. Dorianne, choć zawsze traktowała gości z rezerwą albo wręcz na nich narzekała, też go polubiła. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy się w nim nie podkochuje.

Mimo że wspomnienia zdawały się należeć do pozytywnych, towarzyszyła im dziwna gorycz. Przyspieszyłam, żeby zrównać się z Christopherem. Zatrzymał mnie jednak ogromny krzak, który złapał w swoje sidła kant płaszcza. Gdy wreszcie się z niego wyplątałam, odległość między mną a chłopakiem okazała się jeszcze większa, niż wcześniej.

— Wraz z przybyciem Conway'ów rozpoczęła się moja przemiana. Obrażałem rodziców, by wywołać smutek i złość, które uciszały lodowate pragnienie, drążące mnie od środka. Ale nie tylko dlatego. Ból bliskich sprawiał, że po raz pierwszy w życiu czułem się pełny. Potężny. Niemal zapominałem o wyrzutach sumienia. Moje oczy zaczęły zmieniać kolor, a ja nabierałem coraz więcej sił, wykorzystując traumę ojca i niespełnione ambicje siostry, którym za wszelką cenę pragnęła sprostać mama. Obserwowałem, jak każdego kolejnego dnia uśmiechy coraz rzadziej pojawiały się na ich twarzach. Delektowałem się słodką satysfakcją, którą zapewniało mi cierpienie bliskich.

Nareszcie znalazłam się na tyle blisko, by zagrodzić mu drogę. Światło księżyca ujawniało wypełniony bólem grymas, który rozgościł się na twarzy Christophera. Chłopak obrócił głowę, by przeszyć mnie przerażonym spojrzeniem. Wzdrygnęłam się.

— Dlatego masz rację, Annabelle. Jestem potworem.

Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Pierwszy raz zobaczyłam Christophera, a nie ironiczną maskę, którą zwykł nakładać. Nie kłamstwo. Stał przede mną z sercem pociętym na tysiąc drobnych kawałków, łaknących odkupienia swoich win. Odkrył wciąż jątrzącą się ranę, na którą przyklejał za mały plaster.

— Nie jesteś — wydusiłam. — Już tak nie myślę.

Opuścił powieki. Cienie tańczyły na ich bladej skórze w rytmie, który nadawały poruszane wiatrem liście.

— Moje dziwne zachowanie oczywiście zauważyli też Conway'owie — kontynuował. — Pewnego dnia urządziliśmy uroczysty, pożegnalny obiad z okazji wyjazdu Williamsów, którzy odwiedzali nas od lat. W noc po nim w gospodzie zostaliśmy już tylko my i specyficzna rodzina. Obudziły mnie krzyki. Rozpoznałem głos mamy, ale uznałem, że znowu nietoperze wleciały im do sypialni. Chciałem wyśmiać jej uprzedzenie do tych niegroźnych zwierząt i pomóc tacie złapać je w sieć, jak zazwyczaj robiliśmy.

Wziął głęboki wdech.

— W ich pokoju panowała cisza. Żadnego popłochu, pisków czy narzekań. Rodzice leżeli na łóżku. Trzymali się za ręce. — Głos załamywał się na poszczególnych słowach. W dźwięki wsiąkała głęboka, nasycona niesprawiedliwością rozpacz. — Dopiero po chwili zauważyłem zakrwawioną pościel i wielkie rozcięcia na ich piersiach. Byli martwi.

Po jego policzku potoczyła się jedna, zagubiona łza.

— Gdyby ktoś nas napadł, powinienem słyszeć konie i zbierających łup bandytów. Tymczasem zupełnie nic nie mąciło tej cholernej ciszy. Pomyślałem, że to ja ich zabiłem. Że mroczna żądza wreszcie przejęła nade mną kontrolę. Użyła mnie jak niczego nieświadomego narzędzia, by zabrać tych, których kochałem najbardziej. I to zanim zdążyłem przeprosić ich za wszystko, co im przez ostatnie tygodnie mówiłem. Zniszczyła mnie. Zanim skrzywdziłem kogokolwiek więcej, rzuciłem się z okna.

Zasłoniłam usta w tym samym momencie, w którym on odsłonił oczy. Księżyc zdawał się odbijać światło właśnie na nie, jakby pragnął ukazać mi cały skrywany w nich ból. Stulecia zatrważającej żałoby po bliskich i samym sobie. Po dawnym życiu.

— Jakimś cudem tylko się połamałem i na chwilę straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, dotarło do mnie, że byłem egoistą. Powinienem był najpierw upewnić się, że Dorianne nic się nie stało. Przez wiele godzin leżałem na ziemi i próbowałem wykorzystać zgromadzoną wcześniej energię, by choć częściowo się uleczyć. Kiedy mogłem znowu chodzić, przeszukałem pozostałe pokoje. Wszystkie okazały się nietknięte, ale lokatorzy, wraz ze swoimi rzeczami, zniknęli. Podobnie jak ich powóz.

— Dopiero wtedy pojąłem, kto tak naprawdę zabił rodziców. Nie potrafiłem sobie wybaczyć, że nie pomyślałem wcześniej o siostrze, którą porwali i gdzieś wywieźli. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem, podobnie jak Conway'ów, o których nasłuchałem się mnóstwa ciekawych rzeczy, między innymi takich, że w rzeczywistości nosili inne nazwisko i byli słynącymi z okrucieństwa venatorami. Zdradziłem się przed nimi, a wtedy zamordowali moich rodziców, ludzi, jedynie nosicieli osadzonego na duszy piętna. Mnie też by zabili, gdybym nie próbował ich wyręczyć. Zakładam, że po upadku wyglądałem jak trup. Gdyby nie to, że posługuję się energią chemiczną, nie miałbym szans przeżyć.

— Przez całe życie jeździłem po świecie, próbując odnaleźć Conway'ów, ale za każdym razem trop się urywał. Lata mijały, aż zrozumiałem, że nawet, jeśli Dorianne przetrwała tamtą noc, musiała się już zestarzeć i umrzeć.

Złapał mnie za dłoń i pociągnął w tylko sobie znanym kierunku. Rozluźniłam palce drugiej ręki. Sztylet zaczął ciążyć mi w kieszeni. Najchętniej wyrzuciłabym go daleko w krzaki i zapomniała, że kiedykolwiek istniał. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jak zareagowałby Christopher na jego widok.

— Niedługo po śmierci rodziców poznałem Rafaela. To dzięki niemu pojąłem, że wcale nie byłem opętany. Oczywiście odwiedzała mnie też Luna, ale pewnie doskonale już wiesz, że ich wskazówki są mało precyzyjne. Początkowo miałem ją za wysłanniczkę szatana — stwierdził z lekkim rozbawieniem. Gdzieś głębiej wciąż wybrzmiewał żal. — Rafael uwielbia Anglię, a ja nigdy nie przestałem darzyć jej sentymentem. Regularnie odwiedzaliśmy Silverpine Vale. Las, który kiedyś tak beztrosko przemierzałem.

Gdy weszliśmy na niewielką polanę, wypuścił moją dłoń. Podszedł do jednego z szarych, kamiennych bloków, które wystawały z ziemi niczym porozrzucane zabawki olbrzyma. Dotknął nieregularnej krawędzi, upstrzonej połyskującymi punkcikami.

— Fundamenty z krzemienia. Solidny materiał — mruknął.

Rozchyliłam usta. Opowieść przestała być jedynie mrożącą krew w żyłach historią. Namacalne ślady jej prawdziwości leżały tuż przede mną.

To jego dom.

Podeszłam bliżej. Uparcie walczyłam z przygniatającym współczuciem i drążącym dziury szokiem. Zmusiłam się, by unieść głowę i zadać pytanie:

— Ile masz lat?

Odniosłam wrażenie, że nawet wiatr przycichł, wyczekując odpowiedzi.

— Czterysta czterdzieści dwa.

Wypuściłam wstrzymywane powietrze. Ta liczba wydawała się wręcz nierealna. Przyjmowałam ją do wiadomości, ale nie potrafiłam zaakceptować.

— Pochodzisz z epoki renesansu?

— Zabawny okres na rozpoczęcie nowego życia, co? — Uśmiechnął się krzywo. — Prawdziwe odrodzenie.

Tyle czasu...

— Jestem dla ciebie tylko dzieckiem — szepnęłam.

W ułamku sekundy jego dłonie objęły moje policzki. Kciuk zahaczył o podbródek i delikatnie go obrócił. Jedna połowa twarzy Christophera ginęła w mroku, ale druga ujawniała emocje tak żywe, że zapragnęłam ich dotknąć. Fascynację goniło coś niebezpiecznego.

Coś, co było w stanie zupełnie nas pochłonąć.

 — Jesteś kimś, kogo nie zniszczyły stulecia tęsknoty i nienawiści. Czystą kartką, na której pewnego dnia zamiast żałosnej elegii powstanie piękny poemat. Zrobię wszystko, żeby tak się stało. 

Po polanie niósł się cichy szum drzew. Gwiazdy przyblakły, oblewając nas tą upajającą, zachłanną ciemnością. Gorąco przesunęło się w dół twarzy, połaskotało szyję, a potem prześlizgnęło się wzdłuż talii, wywołując dreszcz. Christopher wsunął palce w moje włosy.

Nie.

Nie mogłam tego robić. Nie dnia, którego zabito Margaret. Nie z kimś, kto był na miejscu zbrodni. Po tym, co mi wyznał, nie wierzyłam, że to on stał za jej śmiercią. Ale nie powinnam tracić rozsądku. Nie wtedy.

Christopher odsunął się. Jego spojrzenie rzucało pytanie, które wypowiedziały usta:

— Coś nie tak?

Wie, co czuję.

Czas uciekać.

Desperacko szukałam jakiegokolwiek punktu zaczepienia.

— Dlaczego opowiedziałeś tę historię tylko mi i Rafaelowi?

Nawet, jeśli zdziwiło go to pytanie, nie dał tego po sobie poznać. Silniejszy podmuch wiatru wprawił jego włosy w szaleńczy taniec. Objęłam się ramionami, by nie pozwolić zimnu wkraść się między poły płaszcza.

— Bo się jej wstydzę — odparł z goryczą. — Każdego dnia wyrzucam sobie, że tuż przed śmiercią rodziców odebrałem im całe szczęście, a Dorianne pozostawiłem na pastwę losu. — Ironia przejęła władzę nad wargami i wygięła je w bezdusznym grymasie. — Żałuję, że okazałem się na tyle naiwny, by zaufać synowi Conway'ów. Uwierzyć, że widział we mnie kogoś więcej niż głupiego, yeomańskiego chłopca. Dlatego teraz nie ufam prawie nikomu. Tobie też to radzę.

Myślałam, że tylko ja walczyłam ze sobą, by mu zaufać. Nie wiedziałam, że on też walczył, nawet bardziej zaciekle. W końcu pielęgnował swoje nawyki przez stulecia. 

— Dziękuję, że mi ufasz — powiedziałam cicho.

Uśmiechnął się. Ten szczery, pełen ciepła gest wciąż mnie zaskakiwał.

— A ja dziękuję, że ty ufasz mi.

Ciemne oczy wydawały się odrobinę jaśniejsze, niż zwykle.

.....................................................................................

Kochani Czytaciele,

bardzo Was przepraszam, że musieliście tak długo czekać na ten rozdział. Mam nadzieję, że kolejny wstawię dużo szybciej. Obowiązki i stres całkowicie mnie przytłoczyły:(

Co myślicie o historii Christophera? Współczujecie mu, a może wręcz przeciwnie? Czy któryś moment wzbudził w Was szczególne emocje? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro