Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV: Wizje, które maluje mrok

Gdy tylko pan Asner wszedł do klasy, posłał mi zimny uśmiech.

– Pragnę przypomnieć Annabelle Hall i Christopherowi Woodowi, że podczas dzisiejszego testu dostaną dodatkowe, dość ciekawe pytanie – obwieścił na tyle głośno, żeby każde słowo dotarło do zajmowanego przeze mnie miejsca na drugim końcu sali. Oczywiście mógł podejść, ale wyglądało na to, że publiczne naśmiewanie się z nałożonej kary sprawiało mu przyjemność. Przeniósł wzrok na puste krzesło, które powinien zajmować czarnooki chłopak. – Pani kolega zdezerterował?

Christopher Wood.

Nie zwracałam wcześniej szczególnej uwagi na nazwisko wampira. Ot, kilka liter, których nie wybrał, tylko po kimś odziedziczył. Ale czy aby na pewno? Co, jeśli kiedyś nosił inne i po wielu latach postanowił je zmienić? Ile ja w ogóle wiedziałam o jego życiu?

Nic.

A mimo to za każdym razem, gdy zerkałam na puste miejsce, czułam to irytujące kłucie w klatce piersiowej. Myśli zalewała gorycz tak czarna, że przyćmiła nawet strach dotyczący nadchodzącego testu, na który nie byłam ani trochę przygotowana. Nie wątpiłam, że mama zaczęłaby zadawać pytania, gdybym z piątkowej uczennicy przeobraziła się nagle w kogoś, kto ledwo zdawał. Jednak w tej chwili nie potrafiłam się tym martwić.

Może i nie ufałam Christopherowi w pełni, ale doceniałam to, co do tej pory dla mnie zrobił. Uratował moje życie więcej niż raz i wprowadził w świat, w którym bez niego jedynie bym błądziła. Oferował pomoc i w ten sposób dawał mi nadzieję na rozwiązanie problemów. Sprawiał, że nie czułam się tak samotna. Nie czułam się dziwadłem.

Ale oczywiście wszystko zepsułam.

Wciąż popełniałam błędy. Gdy powinnam walczyć, uciekałam, a gdy powinnam uciekać, walczyłam. Nie ufałam tym, którym należało ufać, za to ufałam... Czy ja komukolwiek ufałam?

Czułam na sobie zarówno wzrok Willa, jak i Alex. Obdarzyłam ich pełnym zaufaniem dopiero po kilku latach znajomości, więc w jaki sposób miałam zrobić to samo w stosunku do obcej istoty w nieco ponad tydzień?

Tylko że przyjaciele nie wyrwali mnie z rąk napastników i nie wyłowili z odmętów Wody Prawdy.

Pewnie dalej roztrząsałabym swoje życiowe porażki, gdyby nie głośny huk, przez który aż podskoczyłam. Pan Asner zacisnął dłonie w pięści i ruszył ku otwartym na oścież drzwiom. W progu stał nie kto inny, jak uśmiechający się od ucha do ucha Rafael.

Spostrzegłam, że kilkoro uczniów patrzyło na niego z otwartymi ustami. W Wilborough Academy było zazwyczaj, cóż, niesamowicie nudno. Musiałam przyznać, że jedynie pani Miller i pan Asner zaburzali monotonię. Nic więc dziwnego, że ubrany w fioletową koszulę w orientalne wzory nastolatek, w dodatku odważnie wyrażający swoje zamiłowanie do wielkich wejść, zrobił aż taką furorę.

Chłopak zmierzył nauczyciela pobłażliwym spojrzeniem – na co tamten wyraźnie poczerwieniał – i wszedł do klasy, rozkładając ręce na boki. W jednej z nich trzymał zakończony frędzlami, szafirowy szal, którego koniec zamiatał podłogę.

– Witajcie, strudzeni uczniowie – przemówił z godną podziwu powagą. – Oto jestem ja, wasz umiłowany Rafael Santi, o którym krążą legendy!

Uniosłam brwi, nie bardzo wiedząc, co miał na celu ten teatrzyk. Przecież nikt by mu nie uwierzył, że naprawdę był renesansowym twórcą.

Wstrzymałam oddech.

Bo nie był, prawda?

Wampiry energetyczne żyły wiecznie, jeśli tylko nie przytrafił im się jakiś niespodziewany wypadek. Dodając do tego fakt, że ukrywały się wśród ludzi, wychodziło na to, że... Szerzej otworzyłam oczy.

Wszystkie osoby, które znałam z lekcji historii, mogły nadal chodzić po świecie.

A przyjaciel Christophera właśnie przedstawił się jako Rafael Santi.

Przewertowałam podręcznik w poszukiwaniu portretu słynnego artysty. Zanim go odnalazłam, pan Asner parsknął śmiechem.

– Chłopcze, skończ to przedstawienie i łaskawie zamknij za sobą drzwi. W przeciwnym razie w niedalekiej przyszłości spotka cię wyjątkowo... – odchrząknął sugestywnie – barwna rozmowa z dyrektorem.

– A dlaczego niby nie jestem Rafaelem Santi, hm? Czego mi brakuje?

Niemal wydałam z siebie tryumfalny okrzyk, gdy natrafiłam na odpowiednią stronę. Owalną twarz wielkiego architekta i malarza cechowały łagodne rysy, których za nic nie odnalazłam u wampira. Odetchnęłam z ulgą.

– Po pierwsze – jego wyglądu. Po drugie – intelektu. A po trzecie...

– Jak, po zaledwie kilku minutach rozmowy, może pan stwierdzić, że nie jestem inteligentny? – przerwał mu z oburzeniem.

Pan Asner zacisnął wargi, prezentując przy tym takie obrzydzenie, jakby właśnie patrzył na owłosionego robaka, a nie ekscentrycznego chłopaka. Dzięki temu, że już od kilku lat uczęszczałam na prowadzone przez niego lekcje, wiedziałam, że nie wyśle Rafaela do dyrektora, dopóki na forum klasy nie zrówna go z ziemią. Wygrane dyskusje z uczniami napawały go dziwną satysfakcją.

– A czy jest coś mądrego w niszczeniu drzwi? – zapytał jadowitym tonem.

– Wielcy ludzie potrzebują wielkich wejść.

Po sali przeszedł szmer. Margaret przygładziła włosy i pochyliła się, przez co okazały biust prawie wyskoczył z odważnego dekoltu jej bluzki. Widocznie obrała sobie nowy cel łowów i zamierzała kolejny raz tłumaczyć się wypełnianiem obowiązków przewodniczącej klasy.

Żałowałam, że choć przez chwilę przez kogoś takiego cierpiałam.

Choć dziewczyna zraniła mnie zaledwie poprzedniego dnia, miałam wrażenie, jakby od tego czasu minęły miesiące. Uczucie zdrady przysłoniły inne, silniejsze doznania. Nie umiałam przejmować się słowami płytkiej nastolatki, kiedy nieustannie czułam na karku oddech śmierci.

Kilka rzędów za Margaret Alex opierała łokcie o blat ławki i uśmiechała się szeroko. Znałam to rozmarzone spojrzenie, które zazwyczaj posyłała przystojnym aktorom. Rafael ewidentnie jej się podobał, co z kolei nie do końca podobało się mi. Nie po to utrzymywałam ją w niewiedzy, żeby potem umawiała się z wampirem energetycznym. Wątpiłam, żeby taka relacja nie wciągnęła jej w końcu w niebezpieczny świat.

– Skoro tak bardzo lubisz udawać kogoś innego, to zachęcam cię do dołączenia do szkolnego koła teatralnego. – Pan Asner uniósł kącik ust. – Chociaż nie jestem pewien, czy cię do niego przyjmą, zważywszy na to, że zapewne zepsułbyś całą scenografię.

Rafael przekrzywił głowę.

– Nie, jeśli wykonałbym ją ja. Wreszcie byłoby coś porządnego w tym szarym, budzącym grozę budynku – Wzdrygnął się.

Nauczyciel zmrużył oczy.

– Dosyć tego – wysyczał przez zęby i złapał go za ramię. – Idziemy do dyrektora.

– Na razie nie idziemy, tylko stoimy. – Wyszarpnął rękę. – I poradzę sobie sam.

Zamaszystym ruchem zarzucił szal na plecy, po czym puścił oczko do Alex. Opuścił salę, a wtedy ta zawrzała od rozmów.

***

Przetarłam dłonią zakurzoną okładkę. Zaczęłam prowadzić pamiętnik mniej więcej wtedy, kiedy nauczyłam się pisać. Pierwsze wpisy stanowiły połączenie szlaczków i koślawych słów, ale im więcej sztywnych stron przerzuciłam, tym dłuższe historie rozpościerały się przed moimi oczami. Przejechałam palcem po karykaturalnym rysunku przedstawiającym małego Willa. Zamrugałam, by odpędzić ciężkie od nostalgii łzy.

Jakim cudem czas tak szybko leci?

Ostatni raz napisałam coś w pamiętniku kilka lat temu. W pewnym momencie po prostu przestałam go potrzebować. Przyjaciele zawsze chętnie wysłuchiwali moich zwierzeń, a w dodatku coś na nie odpowiadali. Zeszyt nie posiadał takich funkcji.

Skoro wygadanie się komukolwiek nie wchodziło już w grę, postanowiłam wyłowić z czeluści komody dawnego powiernika sekretów. Usiadłam na łóżku i zastygłam z długopisem przy ustach. Po kilku sekundach słowa ułożyły się w zgrabny ciąg i spłynęły na papier.

Drogi Pamiętniku,

Rafael naprawdę ma na nazwisko Santi! A przynajmniej to widnieje w jego papierach. Pan Asner wyglądał, jakby zamierzał wyrwać sobie z głowy te wszystkie jego czarne kłaki. Tym bardziej, że przez wizytę u dyrektora nie zdążył zrobić nam testu. Ale Alex...

Ziewnęłam przeciągle. Oparłam się wygodniej o poduszkę.

... ma na punkcie Rafaela bzika. Chciałabym...

Długopis zadrżał, przez co skreśliłam dwie ostatnie litery.

... wiesz, żeby on też tam wtedy był. Christopher. Głupio mi, bo...

Opadające powieki ciążyły tak bardzo, jakby dźwigały całe to obezwładniające poczucie winy.

I boję się być w tym pokoju. Mama jedzie dziś do Londynu, więc będę sa...

Delikatny dreszcz przebiegł skórę, ale nie rozbudził zmęczonego ciała. Oddech zwolnił, by przenieść umysł do innego świata.

Zimne kamienie parzyły skórę twarzy. Uniosłam głowę, by od nich uciec, a wtedy ujrzałam dziurawą, ale jaśniejącą smugę. Tańczyła na ciemnej posadzce, stanowiąc jedyne źródło światła w przesiąkniętym chłodem i wilgocią miejscu.

Ukłucie niepokoju przeszyło mięśnie.

Gdzie ja jestem?

Szorstkie mury podrapały skórę, gdy stawałam na zziębniętych nogach. Nic sobie nie robiły z cienkiego materiału bluzki czy odrobinę grubszego spodni, a kiedy spotkały knykcie, zostawiły na nich bolesną pamiątkę. Wyciągnęłam dłoń w stronę zakratowanej ściany, za którą rozpościerał się zapierający dech w piersi widok.

Znajdowałam się w wijącym się między górami zamku. Strzeliste wieże zdawały się przebijać okrągły księżyc, a bordowe kwiaty oblewały ich podnóża, gromadząc na płatkach krwiste ślady obserwowanej zbrodni. Wkradały się na wzniesienia, ale nie sięgały ich szczytu, chronionego przez przysadziste drzewa. Pomiędzy targane wiatrem korony wkradał się falujący, choć odległy granat.

Objęłam wzrokiem cały ogrom powietrza, który dzielił mnie od ziemi. Serce wbiło się w przełyk i podążyło w stronę gardła. Wykonało też fikołek, kiedy tuż za kratami zmaterializowała się odziana w powiewającą, czarną szatę staruszka. Materiał odsłaniał blade przedramiona, na których widniały Znaki Dusz. Z symboli spoglądały oczy, w równym stopniu nasycone zawziętością, jak te, które osadzono na twarzy.

To była ta sama kobieta, którą spotkałam w autobusie. Duchowa przewodniczka, której słowa zlekceważyłam.

Czy ja śnię?

Gdy tylko to pomyślałam, sylwetka staruszki zamigotała. Wiatr przybrał na sile i wzbił w powietrze zwiędłe płatki. Siwe włosy przysłoniły pomarszczoną twarz.

– Zło jest już blisko! – zawołała z taką mocą, że jej podniosły głos przedarł się przez odgłosy wichury.

Przysunęłam się do krat.

– Jesteś Luną, prawda?!

Gdzieś w oddali z nieba spadła błyskawica. Twarz kobiety wykrzywiła się w wyrazie przerażenia. Czarny materiał przylgnął do jej skóry.

– Odnajdź nowy rodzaj istot!

Moje usta zadrżały. Zacisnęłam powieki, czując obezwładniającą bezradność.

– Jak?!

Podleciała do krat i wpiła się w nie kościstymi palcami. Krzyknęłam i odskoczyłam w tył. Plecy uderzyły o kamienną ścianę.

– Przedstawiony ci Znak Dusz jest do niego kluczem – wyszeptała pospiesznie. Spojrzenie dwukolorowych oczu przewiercało mnie na wylot. – Jednakże jest to klucz, który otwiera wiele drzwi. Śpiesz się, mieszkanko Ziemi. Inaczej zapłacisz wysoką cenę.

Zanim zdążyłam zastanowić się nad słowami Luny, silny podmuch rozerwał jej ciało na miliony opalizujących drobinek. Gdy opadły na podłogę mojej celi, przybrała ona postać mętnego szkła. Odbijała zniekształcony obraz dziewczyny, którą zewsząd otaczał cień.

Aż nagle pękła.

Odłamki poszybowały w dół czarnej otchłani. Rozpaczliwie sięgnęłam rękami do krat. Palce jedynie musnęły ich chropowatą powierzchnię. Ciemność zalała moje gardło, wyganiając z niego wrzask. Jej szpony zacisnęły się na kończynach. Ciągnęły coraz niżej i niżej. Bez końca. Gdy przebiły umysł, poczułam ulgę.

***

Zgięłam się wpół i potoczyłam wzrokiem po pokoju, który rozjaśniała jedynie wątła poświata księżyca.

To był tylko sen?! Serio?!

Wszechobecny mrok przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Rzuciłam się do lampki nocnej, ale gdy próbowałam ją włączyć, z żarówki prysnęły iskry. Pisnęłam i odsunęłam się na drugi koniec łóżka. Kołdra wylądowała na podłodze, ale ani trochę się tym nie przejęłam. Walczyłam o spokojny oddech.

Dasz radę, Annabelle. Jeden, dwa, trzy... Oddychaj dalej...

Żebra przypominały stalową, ciasną klatkę. Wbiłam paznokcie w dłoń.

Cztery, pięć, sześć... Powoli, uda się...

Płuca naparły na konstrukcję i wygięły ją na tyle, żebym mogła pogłębić wdech. Po kilku sekundach opór zniknął.

Brawo. A teraz światło.

Po omacku podeszłam do włącznika sufitowej lampy i nacisnęłam go z wahaniem. A potem jeszcze raz. Nie doczekałam się żadnego skutku. Wnet pojęłam, co się właśnie wydarzyło.

Wysadziłam korki.

Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, więc bez problemu dotarłam do sypialni mamy. Każdy krok zdawał się nienaturalnie głośny we wszechobecnej ciszy. Stanęłam przy drzwiach i zagapiłam się na zaścielone łóżko, oblane srebrną poświatą księżyca.

Nie było jej.

Przerażenie znów zaatakowało umysł, ale przegnała je budząca się pamięć. Katherine Hall wyjechała poprzedniego wieczoru do Londynu, gdzie rano miała przeprowadzić wywiad z jakąś grubą rybą. Zasnęłam, zanim wyszła, dlatego jej nieobecność wydała mi się tak nienaturalna.

Jestem w tym domu zupełnie sama.

Wróciłam do mojego pokoju i drżącymi rękami odszukałam leżący na szafce nocnej telefon. Chwyciłam go tak kurczowo, jakby stanowił antidotum na wszystkie zmartwienia.

Jeśli planowałam pozostać w pełni władz umysłowych, nie mogłam siedzieć po ciemku w pustym domu. Gdy tylko pomyślałam o takiej ewentualności, moje oczy powlekła wilgoć.

Zawiesiłam palec nad numerem Willa. Wiedziałam, że odbierze i wymknie się z domu, jeśli go o to poproszę. Jednak czy powinnam wysyłać przyjaciela na samotną, nocną wędrówkę? Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak bezpiecznie było w Wilborough.

Odszukanie numeru Christophera okazało się trudniejsze, niż sądziłam. Przejrzałam cały spis kontaktów, aż w końcu natrafiłam na napis: "Gorący Singiel w Twojej Okolicy". Prychnęłam.

Annabelle: Hej, śpisz?

Wątpiłam, że odpisze. Zawiodłam jego zaufanie, więc niby czemu miał mi ruszać na ratunek, i to jeszcze w środku nocy? Już nie mówiąc o tym, że pewnie spał.

Telefon zawibrował. Czym prędzej spojrzałam na ekran.

Gorący Singiel w Twojej Okolicy: Nie. Myślę o tobie.

Zacisnęłam usta. Zrobiło mi się tak ciepło, że zapragnęłam zdjąć z siebie cienką koszulkę i szorty.

Annabelle: Możemy porozmawiać?

Gorący Singiel w Twojej Okolicy: Rozumiem, że w twojej sypialni?

Cholera, muszę zmienić tę nazwę.

Przez chwilę biłam się z myślami. Omiotłam wzrokiem skąpany w mroku pokój. Wzdrygnęłam się.

Annabelle: Tak. Proszę.

Gorący Singiel w Twojej Okolicy: Będę za kilka minut.

Podejrzewałam, że nie zjawi się tak szybko, ale i tak odetchnęłam z ulgą. Dopiero w następnej sekundzie zorientowałam się, że pospieszyłam się z tą reakcją.

Przecież ktoś musiał otworzyć mu drzwi.

Zacisnęłam zęby, podejmując decyzję o opuszczeniu pokoju. Włączyłam latarkę w telefonie, po czym podeszłam do przewieszonego przez oparcie krzesła płaszcza. W jego kieszeni nadal znajdował się krótki, kuchenny nóż. Chwyciłam go i skierowałam się w stronę schodów. Stopnie trzeszczały pode mną niczym kruszone kości. U ich podnóża wkroczyłam do pomieszczenia, które wcale nie przypominało znajomego salonu. Płaty farby odpadały od pianina niczym pomarszczona skóra. Puchaty dywan wyglądał jak przyczajone zwierzę, do którego paszczy powoli zmierzałam.

Zmarszczyłam nos, wyczuwając zapach spalenizny. Rozejrzałam się w poszukiwaniu dymu, ale wątłe światło latarki nie pomogło mi go znaleźć.

Mama spaliła garnek przed wyjściem, czy jak?

Smród nie był tak intensywny, żebym pomyślała, że coś się właśnie paliło. Postanowiłam wyruszyć na poszukiwania jego źródła rano, gdy będę widzieć coś więcej niż niepokojące cienie.

Niedaleko drzwi wejściowych wisiała skrzynka z bezpiecznikami. Skoro pokonałam już całą, przerażającą drogę na dół, to zdecydowałam się na nie zerknąć. Przełożyłam broń do ręki trzymającej telefon i wyciągnęłam wolną dłoń w stronę tablicy rozdzielczej.

Chłodne palce zacisnęły się na moim nadgarstku.

– Potrzebujesz noża do rozmowy?


.................................................................................................

Jak sądzicie, kto to przyszedł się rozmówić? I co uważacie o tym rozdziale? Czy komuś udało się polubić Rafaela?

Dziękuję, że jesteście <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro