Rozdział XX: W Rajskim Ogrodzie rosną sekrety
Pognałam do wyjścia, potykając się o spódnicę sukni. Bose stopy ślizgały się na chłodnych kafelkach. Alex coraz głośniej wołała moje imię. A może po prostu się do mnie zbliżała? Jednak jedynym, co obejmował wtedy skupiony umysł, były przeszklone drzwi sklepu.
Usłyszałam wysoki gwizd. W oka mgnieniu wyrósł przede mną ochroniarz. Wcisnęłam stopy w posadzkę. O mało co nie wpadłam twarzą w umięśnione ramiona, które skrzyżował na piersi.
— Nie zapomniała pani czegoś zdjąć? — zapytał. Zlustrowałam jego pomarszczoną twarz, wyrażającą otwartą groźbę. — A może uważa pani, że do tej kreacji pasują kajdanki? Z pewnością możemy jakieś załatwić.
Rozchyliłam usta. Nie miałam czasu na te sprzeczki. Odwróciłam się na pięcie.
— Przepraszam — rzuciłam.
Pobiegłam z powrotem do przebieralni. Po drodze zahaczyłam o Alex, która niosła porzucone ubrania i trampki. Chwyciłam rzeczy, ale zgrabnie umknęłam dłoni przyjaciółki. Nie mogłam sobie pozwolić na kolejne spowolnienie.
Luna zniknęła. Lustro odbijało tylko i wyłącznie lekko rozczochraną, ciągnącą za suwak nastolatkę. Zdesperowaną dziewczynę, którą bawiło się przeznaczenie.
Przyjaciółka dołączyła do mnie dopiero wtedy, kiedy wyszłam na chodnik. Złapała za kaptur mojej bluzy. Materiał wgryzł się w szyję.
— Co. Się. Dzieje? — wydyszała.
Przestałam zwracać uwagę na nieprzyjemny ucisk na gardle. Wędrowałam wzrokiem po ulicy. Chmury kolejny raz zdominowały słońce, sprawiając, że mdła poświata osiadła na gałęziach posadzonych w rzędzie lip. Nigdzie nie dostrzegłam jednak charakterystycznej, jasnej czupryny.
Alex stanęła mi tuż przed nosem.
— Powiesz coś wreszcie?
Wychyliłam się ponad jej ramieniem. Wydałam z siebie cichy okrzyk satysfakcji.
— Tam.
Wskazałam obiekt poszukiwań, który właśnie skręcał za róg ceglanego budynku na drugim końcu ulicy.
Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
— Co „tam"?
— Christopher. Luna kazała mi za nim iść — odpowiedziałam na jednym wydechu. Słowa połączyły się w ledwo zrozumiały ciąg.
Puściła kaptur.
— Luna? — powtórzyła, marszcząc czoło.
Cholera.
— Wyjaśnię ci później — mruknęłam, choć liczyłam, że zdołam się z tego wykręcić. Gapiłam się w miejsce, w którym ostatni raz widziałam chłopaka.
— Gadaj — zażądała. — I ani się waż myśleć o ucieczce. Będę za tobą biec tak długo, aż ci się to znudzi. Nawet, jeśli wypluję przez to płuca.
Zamrugałam. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
— Nie mam czasu na rozmowy. Jeśli natychmiast się stąd nie ruszę, już go nie znajdę.
Uniosła brwi.
— W takim razie się streszczaj.
Zacisnęłam usta. Gdyby to był Will, w końcu by ustąpił. Ale Alex? Nie znałam bardziej upartej osoby. Pozostawało więc tylko jedno.
Musiałam ją narazić na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu świadka naszej wymiany zdań. Na szczęście w Wilborough nie dało się narzekać na tłumy. Chodnikiem szło tylko kilka osób, ale wszystkie znajdowały się w dostatecznej odległości, by nie stanowić problemu.
— Luna to ktoś w rodzaju duchowego przewodnika — wyjaśniłam. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach, przypieczętowując ryzykowną decyzję. — Spotkałam ją dwa razy w snach, a teraz pojawiła się w przebieralni. Nie znam powodu, dla którego wysłała mnie za Christopherem, ale to na pewno coś ważnego.
Zastygła.
— Duch? Niech trzyma się ode mnie z daleka. — Jej głos lekko zadrżał. Doskonale wiedziałam, że niczego nie bała się tak bardzo, jak zjaw. — No, to w drogę.
Nie potrafiłam uwierzyć własnym uszom.
— Co?
Machnęła głową w kierunku, który wcześniej wyznaczyłam.
— Ruchy. Czeka nas niezłe śledztwo.
Po raz drugi w ciągu zaledwie kilku minut rozchyliłam usta. Właśnie oznajmiłam, że istnieją niematerialne byty, które w dodatku od zawsze ją przerażały, a ona nie dość, że nie zwiała, gdzie pieprz rośnie, to jeszcze rwała się do pomocy. Z opóźnieniem zrozumiałam powód takiego nastawienia.
Nie chciała zostawić mnie samej.
Czułam zarówno krzepiące ciepło, co i lodowaty niepokój, gdy w towarzystwie przyjaciółki pobiegłam za wampirem. Wychynęłyśmy za róg budynku, za którym zniknął. Odetchnęłam z ulgą. Chłopak wyraźnie się gdzieś spieszył, ale pozostawał w zasięgu naszego wzroku. Zachowując odpowiednią odległość, obserwowałyśmy każdy jego ruch. Miałam nadzieję, że dzięki dystansowi nie wyczuje targającego mną strachu.
Aż tu nagle popatrzył przez ramię.
Alex wciągnęła mnie do bramy wjazdowej najbliższej kamienicy. Przywarłam do chłodnych murów. Przez kilka długich sekund słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy. Uśmiechnęła się przebiegle i wyjrzała.
— Idzie dalej. Chyba nas nie zauważył. — Odgarnęła za ucho zabłąkany kosmyk włosów. — Chodź.
Wróciłyśmy na chodnik. Christopher faktycznie kontynuował swój spacer. Rzuciłam Alex zaskoczone spojrzenie.
— Przeszłaś jakiś detektywistyczny kurs czy jak? — szepnęłam, choć chłopak był za daleko, by nas usłyszeć.
Wzruszyła ramionami.
— Zawsze ci mówię, że kryminały sporo uczą. Może wreszcie w to uwierzysz i zrobisz przerwę od fantastyki.
W świetle ostatnich wydarzeń miałam zdecydowanie dosyć tego gatunku literackiego.
Wampir skręcił w jedną z mniejszych uliczek, słynącą głównie z rozmaitych, konkurujących ze sobą kawiarni. Kolorowe tablice zapraszały na autorskie, kofeinowe wariacje, których kuszący zapach unosił się w powietrzu. Schowałyśmy się za wyjątkowo przysadzistą lipą, której cień padał na rozstawione obok stoliki.
— Wybrał się do Meow Café? — wymamrotałam pod nosem.
Odchrząknęła.
— Czy ta cała Luna kazałaby ci wybiec ze sklepu w niezakupionej sukni, gdyby chodziło o kawę?
Christopher zatrzymał się przed niskim budynkiem, który na pierwszy rzut oka przypominał baśniową chatkę. Po obu stronach drewnianych, przysłoniętych bluszczem drzwi rozstawiono wiklinowe kosze. Wystawały z nich ogniście czerwone płatki nieznanych mi kwiatów. W kamiennych, szarych murach tkwiły półokrągłe okna ze spiczastymi zakończeniami. Całość wieńczył stożkowaty dach, przypominający krasnoludzki kapelusz.
Chłopak utkwił wzrok w wiszącej nad drzwiami desce. Mimo że huśtał nią lekki wiatr, udało mi się odczytać bordowy napis.
Rajski ogród.
Christopher uniósł kącik ust i wszedł do środka. Odczekałyśmy chwilę, zanim ruszyłyśmy jego śladem. Alex wskazała ustawioną przy wejściu tablicę.
— Gdyby nie to, nawet nie przypuszczałabym, że to kawiarnia.
Poruszyłam się niespokojnie.
— Masz rację. Coś mi w tym miejscu nie pasuje.
Pomijając krwisty kolor kwiatów, który przywoływał obrazy z ostatniego koszmaru, takie wrażenie wywierała na mnie nazwa lokalu. Nie ufałam błogości, którą sobą roztaczała. Najwidoczniej Alex też zwróciła na nią szczególną uwagę, bo mruknęła:
— Czyżby Eden?
— Przekonajmy się.
Gdy tylko przekroczyłam próg kawiarni, otworzyłam szerzej oczy. W środku nie było niczego, co mogłoby uchodzić za nowoczesne — zaczynając od drewnianych kufli, a kończąc na gigantycznym żyrandolu, w którym tkwiły zgaszone świece. Rolę kelnera pełnił staruszek z sięgającą do pasa, siwą brodą. Ze srebrną tacą w dłoniach lawirował między donicami pękającymi od bujnych roślin, które niczym wielobarwne parawany oddzielały poszczególne stoliki. Ściany zakrywały pnące się po nich, kolczaste łodygi, gdzieniegdzie urozmaicone rozwartymi koronami. Intensywną woń kawy przyćmiewał słodki, wręcz upajający zapach, którego nigdy wcześniej nie czułam.
— Czy tylko mi się wydaje, że ten pokój to jedna wielka, żyjąca istota? — wyszeptałam.
— Nie, nie tylko tobie — odparła. Dotknęła płatka ciemnopomarańczowej róży, wijącej się wokół framugi drzwi. — Całkiem, jakbyśmy przeniosły się do innego wymiaru.
Pokiwałam głową, ale zaraz jęknęłam. Tak się skupiłam na tym dziwnym miejscu, że zupełnie zapomniałam o Christopherze. A ten magicznie wyparował. Czyżby domyślił się, że go śledziłyśmy i wyszedł zapleczem?
Przygarbiony staruszek uważnie się nam przyglądał. Zmrużył oczy i pogładził brodę w zamyśleniu. Przyszło mi do głowy, żeby zapytać go o wampira. Pomimo swojego wieku wydawał się dość czujny, więc bez dwóch zdań zauważyłby przechodzącego chłopaka.
Alex zdawała się dostrzegać właściciela ciekawskich oczu, więc zapytałam cicho:
— Co ty na to, żeby go wypytać?
— Czy nie tak właśnie robią detektywi? — Mrugnęła porozumiewawczo.
Dopiero, gdy zdecydowałam się podejść do kelnera, odkryłam, że rośliny wzięły we władanie także podłogę. Starannie stawiałam kroki, modląc się w duchu, by nie wywinąć orła. Staruszek na szczęście nie ruszył się ze swojego dotychczasowego miejsca.
— Kogoś szukacie, dziewczynki? — spytał.
Zamurowało mnie.
Tak szybko nas przejrzał?
— Zgadza się...
— Mów do mnie „papo" — poprosił, uśmiechając się przy tym dobrotliwie.
Że co?
Ugryzłam się w język w samą porę, by nie wtrącić, że słowo „papa" kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z Papą Smerfem. Miał nawet podobną brodę, tylko trochę dłuższą.
— Dobrze... papo — wydukałam. Alex zaprezentowała jakiś dziwny grymas, zapewne hamując wybuch śmiechu. — Czy nie widział tu może papa pewnego blondyna o czarnych oczach, mniej więcej w moim wieku?
Uniósł brwi, jakby pojął sedno sprawy. Ponownie przejechał dłonią po brodzie.
— Był lub nie był. — Utkwił we mnie spojrzenie mętnych, bladoniebieskich oczu. — Wzrok czasem zawodzi, córuniu.
Zmarszczyłam czoło. Zachowywał się tak, jakby się z nami droczył.
— Proszę... papy — kontynuowałam z lekkim rozdrażnieniem. — Ten człowiek wszedł tu kilka minut temu. A ja muszę go znaleźć, to ważne.
Koścista ręka znów powędrowała do brody, jednak tam już się zatrzymała. Starzec znieruchomiał na kilka sekund, po których odchylił lekko głowę i powtórzył monotonnie:
— Był lub nie był, córuniu.
Zacisnęłam usta i już szykowałam się do wygłoszenia tyrady, która zmusiłaby go do gadania, gdy Alex szturchnęła mnie w ramię. Pomachała przed twarzą staruszka, na co ten ani drgnął. Przypominał wyłączonego robota.
— Ta rozmowa nie ma sensu — stwierdziła. — On tylko zabiera nam czas. Mądrze przemyślane.
Próbowałam nadążyć za jej tokiem rozumowania. Wyjaśnienie obecnej sytuacji chlusnęło mnie w twarz niczym kubeł zimnej wody. Alex wiedziała, że Christopher potrafił wpływać na umysły. Czyżby podejrzewała, że wymazał wspomnienia kelnera, by zatrzeć wszelkie ślady swojego pobytu w tym miejscu? Zauważył, że go obserwowałyśmy, czy raczej zrobił to w ramach ostrożności? Bez względu na odpowiedź, uświadomiłam sobie niepokojącą prawdę.
On coś ukrywa.
— Kończy nam się trop — zauważyła.
Przymknęłam oczy, analizując możliwe warianty wydarzeń. Może Christopher nadal przebywał w kawiarni, ale nie znajdował się na widoku? Trzymałam się tej opcji, bo tylko ona dawała szanse na odnalezienie chłopaka. Jeśli wyszedł, sprawa była już przesądzona.
— Rozdzielmy się i rozejrzyjmy po lokalu — zaproponowałam.
Skrzywiła się.
— Jesteś pewna? To nigdy nie kończy się dobrze.
— Nie przeszukujemy ciemnego cmentarza, tylko zatłoczoną kawiarnię.
Przybrała bojową minę.
— Niech ci będzie. Ruszam na łowy!
Kiedy każda z nas rozeszła się w swoją stronę, odkryłam, że niektórzy klienci rzucali mi ukradkowe spojrzenia. W miarę, jak zbliżałam się do stolików, rozmowy cichły, a spojrzenia odwracały. W oblanym jasnymi promieniami słońca miejscu kryło się coś mrocznego. Coś, co ostrzyło kolce roślin i zagęszczało powietrze, przekształcając je w breję, którą najchętniej bym wypluła. Nie mogłam jednak stamtąd uciec. Nie, dopóki nie otrzymałam żadnych odpowiedzi.
Podążając wzdłuż obrośniętej ściany, znalazłam się na wąskim korytarzu, prowadzącym do łazienek. Kątem oka wychwyciłam metaliczny błysk. Wsunęłam palce między pędy i wymacałam nimi zimny, zakrzywiony kształt.
Ze ściany wystawała klamka.
Od razu pomyślałam o „Tajemniczym ogrodzie". Czy w osobliwej kawiarni również znajdowało się sekretne przejście do zachwycającego miejsca?
Wysłałam SMS-a do Alex i zabrałam się za wyginanie grubych pnączy. Zaskakująco szybko usłyszałam pytanie:
— Co to niby jest?
Przyjaciółka gapiła się na klamkę.
— Nasza ostatnia szansa — odrzekłam. — Może byś mi pomogła?
— Nie będę sobie łamać dla Christophera paznokci! — Skrzyżowała ręce na piersi. Widząc moją błagalną minę, dodała: — No, dobra, ale pamiętaj o tym poświęceniu.
Odsunęłyśmy rośliny na tyle, by otwarte drzwi utworzyły wąską szczelinę, przez którą dało się wsunąć do środka. O dziwo żaden klient ani kelner nie przyszedł nas złajać za psucie dekoracji i włamywanie się do zamkniętych pokoi. Alex non stop narzekała pod nosem na poranione przez kolce dłonie, ale ja ledwo rejestrowałam szczypanie. Pochłonęło mnie rozmyślanie o tym, co kryło się w ciemnościach. Poczułam palce przyjaciółki owijające się wokół nadgarstka. W jej oczach migotał strach.
— Może jeszcze się zastanówmy, zanim tam wejdziemy? Tam mogą być myszy! Co ja mówię, gromada szczurów i chmara pająków! Już nie wspominając, że to pewnie zakurzona, ciemna piwnica. Z jakiego innego powodu tak by kamuflowano to przejście?
— Tego właśnie musimy się dowiedzieć.
— Wcale nie musimy — zaoponowała. — Nie chcę cię martwić, ale niby jak Christopher miałby się tam dostać? Męczymy się z tymi badylami dobre dziesięć minut. Jemu powinno to zająć jakieś dwa razy tyle, a przecież momentalnie rozpłynął się w powietrzu.
Nie poznałam pełnego zakresu umiejętności wampira. Energia cieplna, elektryczna, chemiczna... To, jak szybko pojawił się w moim domu. Od tej pory zamierzałam spodziewać się po nim wszystkiego.
Uśmiechnęłam się krzywo.
— Zna kilka sztuczek.
Nadal wydawała się spięta. Ani trochę się jej nie dziwiłam.
— Mogę wejść tam sama. Naprawdę, Alex. Poradzę sobie.
Wzdrygnęła się.
— Sama? — Uniosła kącik warg. — Uważasz mnie za tak słabą przyjaciółkę?
— No nie wiem. — Wydęłam usta i potarłam podbródek. — Niech pomyślę...
Tupnęła botkiem.
— Właź do tej czarnej dziury — rozkazała.
Zachichotałam. Przecisnęłam się przez szparę. Zamierzałam włączyć latarkę, ale okazała się niepotrzebna. Po ścianach i suficie błądziły smukłe pędy. Roztaczały poświatę, która mąciła mrok.
Alex wcisnęła się do środka. Utkwiła wzrok w czerwonych kwiatach.
— Jest gorzej, niż sądziłam — podsumowała.
Złapałam ją za rękę.
— Możesz się wycofać.
— Annabelle, ja ci kupię aparat słuchowy. Albo coś na sklerozę. Idę z tobą, zrozumiano?
Ruszyłyśmy w dół stromych schodów. Poczułam się tak, jakbym znowu była w jaskini strzegącej Wody Prawdy. Temperatura spadała z każdym kolejnym z setek stopni, aż w końcu zaczęłam szczękać zębami. Niemal żałowałam, że nie towarzyszył mi Christopher, który w ułamku sekundy potrafił odegnać chłód.
Im niżej schodziłyśmy, tym ciemniejszą barwę przybierały płatki świecących roślin. Ostatecznie stały się czarne. Ciemność objęła nas we władanie, zaborczo i nieustępliwie, wlewając się uszami do zmartwionych umysłów. Roztaczając w nich najmroczniejsze obawy.
Wymacałam dłonią chropowatą ścianę. Syknęłam. Nadziałam się na jeden z kolców.
— Widzisz to? — szepnęła Alex. Uniosłam głowę. W głębokiej czerni zatańczyło wątłe światło. — Ktoś tam jest.
— Nie wiem, czy to powód do radości.
— Ja też.
Kilka schodków niżej rozpoczynał się krótki korytarz. Czekał na nim solidnie umięśniony, łysy mężczyzna, który trzymał pochodnię. Wydawał się nieuzbrojony.
— Witam, piękne panie! — zawołał z uznaniem. Ubrał usta w lubieżny uśmiech, gdy dokładnie studiował nasze sylwetki. — V czy E?
Uciekam.
Zacisnęłam usta.
Nie. Nie uciekam.
Nie jestem tchórzem.
Nie miałam bladego pojęcia, czego dotyczyło to pytanie. Unikałam obrzydliwych oczu mężczyzny. Zastanawiałam się, czy właśnie trafiłam do miejsca, w którym ubijało się czarne interesy. Zapomniałam, że nie tylko wśród wampirów energetycznych i venatorów czaiły się potwory.
Nie zdołałybyśmy uciec. Facet był od nas wyższy i z pewnością bardziej wysportowany. Podejmując ucieczkę, tylko byśmy go rozgniewały.
Postawiłam więc na ślepy los.
— V — strzeliłam i skinęłam na Alex. — Ona też.
Przysunął pochodnię do twarzy. Jego tęczówki wydawały się piwne.
— Siostrzyczki. Następnym razem radzę wykazać więcej odwagi. Ten drugi, demon, nie jest taki miły jak ja.
Tylko jeden rodzaj istot lubował się w nazywaniu innych demonami.
Venator.
— Nie boję się demonów — rzuciłam lekko.
W środku cała się trzęsłam.
— Gdybyś się ich bała, nie byłabyś tym, kim jesteś. — Wzruszył ramionami i przesunął się. — Wchodzicie czy nie?
Za jego plecami widziałam tylko i wyłącznie czarną, pionową ścianę. Ścisnęłam dłoń Alex.
— Może nas wprowadzisz? — zapytała, trzepocząc rzęsami. — To nasz pierwszy raz tutaj.
Oślizgłe spojrzenie utknęło na jej piersiach. Schowałam ręce za plecy. Lepiej, żeby wojownik nie spostrzegł zaciśniętych pięści.
— To byłby dla mnie zaszczyt – odrzekł.
Złapał pochodnię oburącz i przesunął nią po ścianie. Wijące się kwiaty stanęły w płomieniach. Czekałam, aż zostanie z nich jedynie popiół. Na próżno. Muśnięte mrokiem płatki śmiały się z naiwnych oczekiwań. Od tej chwili to one władały gorącym żywiołem. Splotły łodygi na kształt łuku, nad którym utworzyły mrożący krew w żyłach napis.
Grobowa Czeluść.
Venator wykonał zapraszający gest.
— Panie przodem.
— W ten ogień? — jęknęłam. Alex uszczypnęła mnie w przedramię. Odchrząknęłam. — Nie przepadam za nim. Taka fobia.
Przechylił głowę.
— Strachliwe z was venatorki. — Dotknął roślin. Płomienie polizały skórę, ale nie strawiły jej. — Wchodzicie albo wypad stąd. Wasz wybór.
Alex przerzuciła włosy przez ramię i zgrabnym krokiem zbliżyła się do ściany. Zmusiłam się, by do niej dołączyć. Grała na tyle dobrze, że gdy odnalazłam jej oczy, zastygłam w szoku.
Jeszcze nigdy nie widziałam przyjaciółki tak przerażonej.
Chciałam podnieść ją na duchu. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Cofnąć się o kilka minut w czasie i uciec jak najdalej od Rajskiego Ogrodu.
Jednak były to tylko nieistotne marzenia, a nie śmiercionośny żywioł, którego oddech czułam na twarzy.
Żadna z nas nie urodziła się venatorem. Ogień nie wyrządził krzywdy mężczyźnie, ale jak zachowa się w stosunku do ludzi?
Czy Luna wysłała nas do grobu?
Alex nachyliła się do mojego ucha.
— On nie pozwoli nam odejść. — szepnęła. — To blef. Zaatakuje, gdy tylko się odwrócimy.
Zacisnęłam usta. Wiedziałam, że miała rację. Mimo to stałam w miejscu.
— Długo jeszcze? — W niskim głosie wybrzmiało zniecierpliwienie.
On nas zabije.
— Teraz, Belle. Musimy to zrobić teraz.
Żywioł przyjął zlęknione ciała i zlizał z nich strach.
..........................................................................................................................
Absolutnie uwielbiam piosenkę z mediów. Lekkie brzmienia przechodzące w ciężkie, mroczne... Ten utwór wspaniale odzwierciedla dwa oblicza tajemniczej kawiarni^^
Co sądzicie o tym rozdziale? Czy Belle i Alex uda się przejść przez ognistą bramę? Co za nią zastaną?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro