Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV: Niebezpieczne rozmowy

 Stojący przy oknie chłopak włożył ręce do kieszeni brązowej, zamszowej kurtki. Zaintrygowanie ani na moment nie opuściło jego twarzy.

Joseph.

Wokół bioder venatora nie odnalazłam pasa z bronią, ale nie oznaczało to jeszcze, że żywił on pokojowe zamiary. Był w końcu istotą, która urodziła się, by zabijać – nieobliczalną, żądną krwi i związanej z nią energii. Był łowcą.

I obrał mnie na swój cel.

Umysł co chwila wyrzucał z siebie obrazy gęstej, szkarłatnej cieczy, bryzgającej na czarną koszulę i wsiąkającej w dziury między kostką brukową. Nie nadążałam za biegnącym sprintem oddechem. Oparłam drżącą dłoń o ścianę i zamrugałam kilkukrotnie. Błagałam organizm o skupienie. Nie mogłam poddać się panice. Nie w momencie, gdy zaledwie kilka kroków dalej znajdował się morderca.

Walcz!

– Wszystko w porządku?

Zmusiłam się, by unieść wzrok. Joseph wciąż stał w tym samym miejscu. Zmarszczył czoło, przez co pojawiła się na nim pojedyncza, pionowa zmarszczka.

Odetchnęłam głęboko i wyprostowałam się, prezentując przepraszający uśmiech. Kąciki ust nie zamierzały poddać się mojej władzy. Trzęsły się w obłąkańczym tańcu, którego nie umiałam zatrzymać.

– Prze... – zacięłam się. Przełknęłam ślinę. – Przestraszyłeś mnie.

Twarz chłopaka rozjaśniła się zrozumieniem.

– Co ci naopowiadał ten demon? – zapytał. Z każdego słowa kapała złość.

Ukradkiem rozejrzałam się za czymś, co mogłoby posłużyć za broń. Na zaścielającej łóżko, fioletowej narzucie leżała gruba książka. Oprawiona w twardą okładkę.

Gdybym zawołała mamę, ona też znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Z kolei Christophera nie miałam jak powiadomić, bo mój telefon tkwił w tylnej kieszeni spodni. Joseph nie wydawał się głupi. Gdybym wyciągnęła komórkę i zaczęła coś na niej pisać, tylko bym go tym rozwścieczyła. Wpadłam więc na inny, bardzo głupi pomysł.

Złapałam opasły tom i doskoczyłam do chłopaka. Przedmiot z głuchym łupnięciem spotkał się z jego głową.

– Au! – zawołał, łapiąc się za obolałe miejsce.

Rzuciłam się biegiem do wyjścia z pokoju i po raz pierwszy ucieszyłam się, że mama nigdy nie zamontowała drzwi. Możliwość ucieczki rekompensowała wszystkie lata braku prywatności.

Już miałam postawić stopę na korytarzu, gdy nagle się od czegoś odbiłam. Wymacałam pionową, przezroczystą powierzchnię.

Błagam, tylko znowu nie to.

Koszmar z wizji, w której śledziłam losy swojego sobowtóra, powrócił jak bumerang. Niewidzialna ściana skutecznie odgradzała jedyną drogę ratunku. Oblał mnie palący, nieokrzesany strach. Szumiał w uszach, zapowiadając nadchodzącą ciszę, podarunek śmierci.

Obróciłam się w stronę zabójcy. Poruszał ustami, ale nie zrozumiałam żadnego z cichych słów.

– Więc to tak traktujesz gości? – powiedział już głośniej. Westchnął ze znużeniem. – Nie zrobię ci krzywdy. – Rozchylił poły kurtki. – Widzisz? Nie jestem uzbrojony. Chcę tylko porozmawiać.

Kłamstwo.

Zacisnęłam usta. Ostatkami sił zabraniałam sobie płakać. Nie dostrzegałam żadnych szans na ocalenie. Nie wiedziałam, na czym dokładnie polegały moce chłopaka i czy ulegały one wyczerpaniu, ale nawet jeśli tak, do tego czasu mogłam już leżeć martwa. Pamiętałam, z jaką szybkością potrafił poruszać się Joseph. Jak skutecznie przecinał ostrzem ciało.

– Nie zabijaj mnie – wychrypiałam przez ściśnięte przerażeniem gardło. Znowu się trzęsłam. – Błagam, zrobię cokolwiek zechcesz...

Przechylił głowę z taką miną, jakbym właśnie zrobiła szpagat.

– Annabelle, prawda? – Przytaknęłam, licząc, że odbierze to jako chęć współpracy. Uśmiechnął się lekko. – Wystarczy, że ze mną porozmawiasz.

– I wtedy oszczędzisz moje życie? – upewniłam się.

Chyba tracił cierpliwość. Przesunął dłonią po twarzy.

– Nie jestem bezmyślną maszyną do zabijania.

Nie?

Biłam się z myślami, aż w końcu wypowiedziałam ryzykowne pytanie:

– A kim jesteś?

Ku mojemu – tym razem pozytywnemu – zaskoczeniu, jego oczy złagodniały. Odepchnął się od parapetu i podszedł bliżej. Wykorzystałam ten moment, by poszukać wzrokiem nowej broni. W odległości zaledwie kilku kroków stało biurko, a na nim dwa koszyczki pełne kredek i ołówków. Może i Joseph nie był wampirem, nawet takim energetycznym, ale drewniany przedmiot też mógł się dla niego okazać nie lada kłopotem. Zwłaszcza wbity w oko.

Przesunęłam się w kierunku biurka, udając, że wychodziłam chłopakowi naprzeciw.

– Pewnie przeciwieństwem tego, co na mój temat usłyszałaś – odpowiedział. Niski głos pobrzmiewał goryczą. – Jestem venatorem, czyli z łaciny łowcą. Od wieków ratuję ludzi przed demonami, które zwą się wampirami energetycznymi. Te istoty posuną się do wszystkiego, żeby wywołać czyjeś cierpienie. Przekonają cię, byś im zaufała tylko po to, aby mogły cię potem bardziej skrzywdzić. Dlatego właśnie Luny naznaczyły venatorów żądzą. Bez nas już dawno wampiry energetyczne przejęłyby władzę nad światem i spowiły go rozpaczą.

Przeniosłam prawą nogę w stronę celu, zupełnie tak, jakbym chciała wygodniej stanąć. Nie spuszczałam wzroku z twarzy Josepha, informując go tym samym, że całą uwagę skupiałam na tym, co mówił.

– Ale czemu macie z nimi jakiekolwiek szanse? Czym różnicie się od ludzi?

– Och, wszystkim. – Delikatny uśmiech uwidocznił jego pewność siebie. – Może i wyglądamy jak ludzie, ale Stwórca stworzył nas do czegoś zupełnie innego niż ich. Podarował nam umiejętność kreowania, podobną do tej, którą posiada on sam. Nie zostawił jednak do niej klucza. – Ponownie poruszył wargami, a wtedy wokół pobliźnionych knykci zatańczyły iskry. Gdy zgasły, schował dłoń do kieszeni. – Zaklęć. Przez tysiąclecia venatorzy spisywali słowa odkrytych czarów, dzięki czemu aktualnie znamy ich wystarczająco dużo, by pokrzyżować wampirom szyki.

Zapomniałam o następnym kroku. Mój umysł z trudem porządkował zdobyte informacje i łączył je z tym, co dotarło do niego wcześniej.

– Ale jak oni odkrywali te czary? Przecież nie da się ich odkopać ani zmierzyć – wypaliłam.

Brawo, Annabelle. Dyskusje z mordercami wychodzą ci fenomenalnie.

Joseph znowu przekrzywił głowę, tym razem wyraźnie rozbawiony.

– Słowa to tylko litery zlepione w odpowiedniej kolejności – zauważył. – Nasi uczeni wypróbowywali różne kombinacje z nadzieją, że przyniesie to jakikolwiek efekt. Niekoniecznie pozytywny.

Uniosłam brwi.

– Czyli czasem wpadali do właśnie wyczarowanej czarnej dziury?

Joseph ewidentnie lubił mój nieokrzesany język, bo po tym pytaniu zaczął pochłaniać mnie wzrokiem pełnym... Zadumy? Podziwu? Przestrzeń między nami wydawała się kurczyć, a ja znowu nie przesunęłam się ani o milimetr w kierunku biurka. Objęłam się ramionami, by choć trochę się odgrodzić.

– Mniej więcej – odparł. – Masz jeszcze jakieś pytania?

W innych okolicznościach odrzekłabym, że tak, całe mnóstwo, ale w tamtej chwili strach przegonił je precz, pozostawiając zaledwie jedno:

– Czemu jesteś w moim pokoju?

Skrzywił się.

– Wybacz to naruszenie prywatności. Chciałem spotkać się z tobą w miejscu, które będzie dla ciebie komfortowe. Tutaj czujesz się bezpiecznie i nikt nam nie przeszkadza.

Już nie czuję się bezpiecznie.

Uniosłam biodro, a za nim nogę. Gdy ją postawiłam, zapytałam:

– Ale po co chciałeś się spotkać?

– Sądzę, że potrzebujesz pomocy – zaczął ostrożnie. – Uciekłaś z alejki, zanim zdążyłem ci wszystko wyjaśnić. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Pewnie ciężko ci w to uwierzyć, bo ledwo mnie znasz, ale z czasem ci to udowodnię – Jego oczy przypominały zmierzchające niebo. Choć walczyłam z przerażeniem, nie pozostałam obojętna na ich piękno. – Sądzę, że nie należysz do świata ludzi, Annabelle.

On wie.

Do tej pory nie miałam pewności, czy Joseph orientował się, że przechodziłam przemianę. Ostatki nadziei kazały mi wierzyć, że kierowała nim dziwna sympatia, a nie chęć wypełnienia odwiecznej misji.

Byłam naiwna.

Oddech porwał się na kawałki niczym stara tkanina, a ciało przejęła nowa fala dreszczy. Wyczekiwałam krwiożerczego ostrza, z lubością pokonującego poszczególne tkanki.

– Annabelle? Dlaczego zamknęłaś oczy?

Z wahaniem uniosłam powieki. Joseph stał na wyciągnięcie ręki ode mnie, ale nic w jego posturze nie wskazywało na to, że szykował się do ataku. Przyglądał mi się z konsternacją.

– N-nie wiem – wyjąkałam. Odetchnęłam głęboko. – To do jakiego świata należę?

Zmarszczył czoło, jakby poważnie się zastanawiał, czy byłam w pełni władz umysłowych. Rozchylił usta, ale wtedy rozległo się wołanie:

– Annabelle?! Śpisz już?!

Rozpoznałam głos mamy. Dołączyły do niego głośne kroki. Zbliżała się.

Joseph zaprezentował zawiedzioną minę i znowu wyszeptał coś pod nosem.

– Do zobaczenia – rzucił, zanim jego sylwetkę pochłonęło światło.

Mama weszła do pokoju zaledwie kilka sekund później. Na mój widok uniosła brew.

– O, nie śpisz. A już myślałam, bo od jakiegoś czasu było strasznie cicho. Masz ochotę na herbatę? Kupiłam ci tą twoją ulubioną, zieloną z pomarańczą.

Gapiłam się na nią, nie wiedząc, czy upaść na kolana i dziękować losowi za uniknięcie śmierci, czy też płakać, bo jej widmo nadal majaczyło na horyzoncie. Informacja o tym, że Joseph najwyraźniej wyciszył naszą rozmowę, wleciała jednym uchem i wyleciała drugim. Potrzebowałam odpoczynku od zagmatwanych wiadomości i zagrażających życiu sytuacji.

– Poproszę.

***

– Nie interesują mnie zasady świata tajemniczych chłopaków – perorowała Alex. – Według kodeksu przyjaciół masz mi mówić wszystko, ale to wszyściusieńko, albo nadzieję cię na pazury.

Tego dnia na szczęście nie padało, ale brudzące niebo chmury ostrzegały, że szybko się to zmieni. Pogoda pasowała wręcz idealnie do czarnych myśli, których nie potrafiłam odeprzeć. Nie miałam bladego pojęcia, jak wypełnić moją misję, a po piętach deptał mi zabójczy Joseph. W każdej chwili mógł wyłonić się ze smugi światła i pokazać, jak celnie wbijał broń w ciało.

Tylko dlaczego dotąd tego nie zrobił?

Od dziwnej rozmowy minęło już kilkanaście godzin, a ja nadal rozkładałam na czynniki pierwsze wszystko, co powiedział venator. Skoro przybył, by mnie zabić, to czemu tak obszernie odpowiadał na każde pytanie? I dlaczego zarzekał się, że nie wyrządzi mi krzywdy?

Jedno pozostawało jasne – nie powinnam wciągać w kłopoty przyjaciół. Im mniej wiedzieli, tym bezpieczniejsi byli.

Oparłam łokcie o zimny, stołówkowy stolik i rzuciłam blondynce udręczone spojrzenie.

– Alex, to nie są żarty, okay? I tak zdradziłam ci za dużo. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.

Will odłożył z hukiem właśnie przyniesioną tacę. Wątpiłam, że naje się jednym tostem, ale najwidoczniej tylko na tyle wystarczyło mu pieniędzy.

– A co, jeśli tobie coś się stanie? – zapytał ostro.

Poruszyłam się niespokojnie.

– Poradzę sobie – mruknęłam.

Z cichym jękiem opadł na krzesło. Mama Willa wyraziła zgodę, żeby wrócił do szkoły, ale nie oznaczało to, że rany zdążyły się już wygoić. Chłopak utykał na lewą nogę i krzywił się za każdym razem, gdy podnosił plecak. Postanowiłam spytać Christophera, czemu nie uleczył jego obrażeń, skoro z moimi poszło mu tak łatwo.

– I widzisz, co ja z nią mam? – fuknęła Alex. Założyła nogę na nogę i naciągnęła krótką, czarną spódniczkę. – Sądziłam, że chociaż ciebie posłucha.

– Ja też – dodała Vic i ponownie schowała się za ekranem telefonu.

Will przeczesał palcami kręcone włosy, przez co zaczęły odstawać na wszystkie strony.

– Idę na policję.

Zesztywniałam.

– Nie ma mowy.

Obrócił się tak szybko, że zajmowane przez niego krzesło głośno skrzypnęło. Oczy przyjaciela pałały determinacją.

– Niby dlaczego? Nie wiem przecież, co mi za to grozi, bo po raz pierwszy w życiu coś przede mną ukrywasz – zauważył z wyrzutem.

Zacisnęłam drżące usta. To bolało. Tęsknota za przeszłością namawiała mnie, by się złamać. Wpaść w objęcia Willa i udawać, że nic się nie zmieniło.

Tylko że wtedy okazałabym się egoistką.

Delikatnie ujęłam znajome dłonie.

– Ufasz mi jeszcze? – zapytałam cicho. Bez trudu odczytałam odpowiedź, wypisaną na jego twarzy. Uśmiechnęłam się. – Tkwię w tym zbyt głęboko, żeby się teraz wycofać, ale ty masz na to szansę. Wykorzystaj ją. – Zamrugałam, czując wilgoć powlekającą oczy. – Proszę.

Nie wydawał się już zły. Wcale. Z niebieskich oczu wyciekał żal, choć nie wyłapałam ani jednej kropli toczącej się po policzku.

– Nie zostawię cię samej – wydusił. – Nigdy, Belle.

– Nie będzie sama.

Uniosłam głowę. Tuż przy nas wyrósł Christopher, prezentując uśmiech trochę mniej ironiczny niż zwykle.

Will poderwał się na równe nogi. Przytrzymał się krzesła, ale ani na moment nie spuścił wzroku z wampira.

– Namieszałeś jej w głowie tak samo, jak mnie, prawda? Lubisz robić z ludzi swoje marionetki?

Prawie zakrztusiłam się własną śliną. Will nie wiedział nic ponad to, co wyznałam mu w noc napaści. A wyznałam za dużo. Wytłumaczyłam, dlaczego żywił tak wielką niechęć do pójścia na policję i nie pamiętał wszystkiego, co się wydarzyło w lesie. I zrobiłam to wszystko po tym, jak zostałam ostrzeżona o konsekwencjach niedyskrecji.

Christopher uniósł wyżej kącik ust. Pozbył się wszelkich śladów łagodności i rzucił mi chłodne spojrzenie. Wzdrygnęłam się.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparł. – Annabelle, możemy zamienić słówko na osobności?

Przytaknęłam i ruszyłam za nim w stronę drzew, otaczających szkolne patio. Tylko raz zerknęłam przez ramię na przyjaciół. Alex wydymała usta, Vic marszczyła brwi, a Will wciąż stał w tym samym miejscu i obserwował rozwój wydarzeń. Sprawiał wrażenie, jakby tylko wyczekiwał okazji, by rzucić mi się na ratunek.

– Ile mu powiedziałaś? – zapytał Christopher, gdy tylko znaleźliśmy się w cieniu.

Przestąpiłam z nogi na nogę. Nie potrafiłam uciec przed poczuciem zdrady, które ujawniały jego oczy.

– Niewiele. Wie, że wpłynąłeś na niego, by unikał policji. I, że prawdopodobnie brakuje mu wspomnień...

– To jest niewiele? – wtrącił. – Za tyle informacji wszyscy możemy zginąć. Sądziłem, że ufasz mi dostatecznie, by nie rozpowiadać moich sekretów. – Zerknął gdzieś w bok. Skrzywił się. – Czy ty choć trochę mi ufasz?

Zacisnęłam usta. Nie chciałam go okłamywać.

– Staram się.

Odetchnął głęboko. Ironiczna maska nie zsunęła się nawet o centymetr.

– A co z tą kartką, którą ci dałem? Przeczytałaś ją czy poczekałaś, tak jak cię prosiłem?

Cholera.

Znowu na mnie patrzył, a robił to tak intensywnie, że walczyłam ze sobą, by się nie cofnąć. Niespiesznie, ale stanowczo rozbierał moją twarz w poszukiwaniu prawdy, której wolałabym nie znać.

Nienamacalna szpila przebiła klatkę piersiową, sięgając aż do kręgosłupa. Christopher doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Czuł to. Zanim zdążyłam coś z siebie wydusić, odparł cierpko:

– Rozumiem.

Gdy odszedł, zrozumiałam, że właśnie straciłam jedynego sojusznika.

A wrogowie tylko na to czekali. 


.............................................................................................

Czy Joseph naprawdę chce pomóc Annabelle? I czy Christopher postanowi ponownie jej zaufać? A może dziewczyna powinna liczyć tylko na Willa? 

Jak zwykle czekam na Wasze przemyślenia <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro