Rozdział I: Nocą w parku czekają tylko kłopoty
Zachęcam do włączenia muzyki z mediów:)) I pozdrawiam wszystkich fanów alt-J!
........................................................................
Obserwowałam krople deszczu ukazujące się w świetle latarni, a po chwili spadające na chodnik. Nie samo ich zetknięcie z ziemią było dla mnie najciekawsze, ale lot. Przecinały powietrze bez względu na otoczenie. Bez względu na to, czy lśniły w świetle, czy raczej ukrywały się w mroku. Całkiem, jakby rozumiały tylko swoje przeznaczenie — upadek.
Oparłam głowę o szybę, która oddzielała wnętrze autobusu od ulicy. Doceniałam jej chłodną powierzchnię, bo w jakiś — nie do końca zrozumiały sposób — ułatwiała mi myślenie. Drżała lekko, co o dziwo działało na mnie uspokajająco, a tego właśnie potrzebowałam.
— Park Zachodni — ogłosił stanowczy kobiecy głos unoszący się z głośników.
Za oknem nie było już latarni. Zastąpiły ją krzaczaste rośliny i wysokie drzewa pochylające się nad ciemną ścieżką. Drzwi otworzyły się, ale nikt nie wysiadł.
Jak zwykle — pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Za minutę zamkną się i opuścimy to miejsce. Pojadę jeszcze kilka przystanków dalej.
Poderwałam się z miejsca i w ostatniej chwili przepchnęłam do zamykających się drzwi. Wyskoczyłam prosto na przystanek przy parkowej dróżce.
Odwróciłam się. Autobus powoli odjeżdżał, pozostawiając mnie samą.
Nie było już odwrotu.
Zmierzyłam dęby ponurym spojrzeniem i przeszłam obok nich. Im głębiej wchodziłam, tym mniej widziałam. Mniej więcej co dziesięć metrów ustawiono latarnie, ale co chwilę migały, grożąc zgaśnięciem. Przypominały cichych obserwatorów.
Po plecach przebiegł mi dreszcz. Co ja robiłam w tym przeklętym parku, i to jeszcze w nocy? Miałam tylko pojeździć w kółko losowym autobusem, ochłonąć trochę i wrócić do domu. Poukładać sobie w głowie słowa, które usłyszałaby ode mnie mama, gdyby jeszcze nie spała, kiedy będę przemykać się do pokoju. Słowa, które pokazałyby jej, jak bardzo byłam zraniona.
Nie myśl o tym, Annabelle. Zacisnęłam pięści. Jeszcze nie.
Mniej więcej dlatego nie chciałam widzieć się na razie z przyjaciółmi. Potrzebowałam słodkiego zapomnienia, oderwania się od dręczących mnie problemów, a nie współczucia.
I w rezultacie wylądowałam w upiornym parku.
Decyzja o opuszczeniu autobusu była spowodowana impulsem. Coś zakorzenionego głęboko w moim umyśle kazało mi wysiąść, więc to zrobiłam. Nie do końca potrafiłam to wytłumaczyć, ale wiedziałam jedno.
Wdepnęłam w niezłe bagno.
Powoli zdjęłam słuchawki z uszu. W takich sytuacjach zawsze wolałam słyszeć jak najwięcej, zachować czujność, chociaż wątpiłam, żebym nawet dzięki temu zdołała odegnać niebezpieczeństwo. Daleko mi było do mistrzyni karate czy wysportowanej biegaczki.
Rozejrzałam się. Nikogo nie dostrzegłam, jednakże wróg mógł czaić się pod jednym z ciemnych drzew, gdzie nie docierało światło latarni.
— Sama w nocy w parku — zaczęłam szeptać pod nosem z narastającą paniką. Może i gadanie do siebie uchodziło za dziwne, ale nie potrafiłam się powstrzymać. — Gratulacje, Annabelle, to chyba jeden z twoich najlepszych pomysłów...
Usłyszałam cichą melodię. Przystanęłam pod niedziałającą latarnią i nasłuchiwałam.
Czyżby ktoś urządził sobie niedozwoloną imprezę?
Powinnam szybko stamtąd czmychnąć, ale ciekawość zwyciężyła. Przyspieszyłam kroku, a wtedy dźwięki nasiliły się. Mocne, hipnotyzujące brzmienie. Zdawało się dobiegać od strony lasu Silverpine Vale, w który przechodził park. Byłam już blisko, ale jednego nie rozumiałam. Czemu nadal nie widziałam choćby smugi światła?
Moje nogi zahaczyły o coś i zdążyłam jedynie wypuścić powietrze, zanim upadłam na ziemię. Uderzyłam głową w wystający korzeń najbliższego drzewa. Stęknęłam i pokręciłam nią, próbując pozbyć się oszołomienia. Muzyka ustąpiła tępemu dudnieniu w uszach.
— Niech to szlag! — mruknęłam, unosząc się na łokciach. Przymknęłam oczy.
Coś zaszeleściło. Zarejestrowałam to dopiero po chwili, kiedy moje zmysły odrobinę otrzeźwiały.
— Pomóc?
Odwróciłam się w stronę głosu.
— Nie, dzięki — wydukałam machinalnie, a po chwili, zorientowawszy się w sytuacji, szybko podniosłam powieki. — Kim jesteś?!
Z cienia wyłonił się chłopak mniej więcej w moim wieku, może trochę starszy.
— Christopher, ciebie też miło poznać — odparł i uniósł brew pod odznaczającymi się w ciemności, śnieżnobiałymi włosami. Jeden kącik ust podjechał mu do góry w iście ironicznym geście. Wyciągnął w moją stronę dłoń. — Jak długo zamierzasz wylegiwać się na ziemi?
Palcami prawej ręki dotknęłam głowy. Poczułam coś lepkiego, powoli spływającego mi po twarzy. Krew.
Zerknęłam na stojącego przede mną Christophera. Nie potrafiłam określić koloru jego oczu. Zmarszczyłam brwi na widok czarnej koszulki z krótkim rękawem. Było może z dziesięć stopni Celsjusza, więc jakim cudem chłopak nie trząsł się z zimna?
— Aż tak mocno uderzyłam się w głowę? — Przetarłam załzawione oczy.
Ułożył usta w kreskę.
— To skorzystasz z mojej pomocy czy nie? — Pomachał mi wyciągniętą dłonią przed twarzą, jakbym potrzebowała zachęty.
— Nie mogę. — Uśmiechnęłam się. — Jesteś tylko złudzeniem.
Skrzywił się ze zniecierpliwieniem.
— Dobry Panie! — Nachylił się i podniósł mnie z ziemi, łapiąc za ramiona. Kiedy już stałam na chwiejnych nogach, przewrócił oczami. — Nie mam czasu tu tak z tobą wiecznie dyskutować. Chodź.
Złapał mój łokieć i pociągnął za sobą. Nie spodobało mi się to, tym bardziej, że wciąż miałam zawroty głowy.
— Gdzie? — zapytałam drżącym głosem, uświadamiając sobie, że to nie mógł być wymysł. — Chyba nie jesteś porywaczem, prawda? Jeśli złodziejem, to ja nic nie mam, nie wzięłam z domu nic oprócz telefonu i słuchawek. — Wypuszczałam z siebie słowa w zawrotnym tempie, pragnąc dogonić uciekające poczucie bezpieczeństwa. — Weź je sobie, tylko mnie puść.
Zaśmiał się ponuro.
No ładnie, wpadłam. Czułam, że bynajmniej nie zmierzaliśmy do cukierni na ciasteczka.
— Nie chcę cię porwać — odrzekł na przekór moim domysłom. — I zachowaj swoje rzeczy. Mam własne.
— To o co chodzi?
Potykałam się o drobne kamienie zalegające dróżkę, ale Christopher nie poluźnił uchwytu. Nagle usłyszałam znajomą, hipnotyzującą muzykę. Zza drzew przeświecało fioletowe światło. Czy domniemanego Christophera kręciły potańcówki z nieprzytomnymi dziewczynami?
Zatrzymał się i popatrzył na mnie z góry. Był wyższy o jakieś pół głowy.
— Tam — wskazał palcem na krzaki przed nami, które przepuszczały smugi światła — musisz zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku, rozumiesz? — Zmrużył oczy, jakby coś oceniał. — Najlepiej po prostu nic nie mów.
— Ale dlaczego?
Poczułam na ustach jego chłodne palce. Ten koleś raczej nie wiedział, co to przestrzeń osobista.
— Żadnych pytań. Rób, co mówię, a nie stanie ci się krzywda.
Przeciągnął mnie przez krzaki. Gałęzie ciągnęły za ubrania, ale nawet one nie zdołały nas zatrzymać.
— A niby czemu mam w to wierzyć? Nie znam cię! — odparłam.
Zesztywniał. Widziałam, jak coś drgnęło w okolicy jego żuchwy.
— Chris! Gdzie tak nagle zniknąłeś?
Uniosłam głowę. To nie była osoba, której się spodziewałam. Obstawiałam ziomalkę z rękawami tatuaży i kolczykiem w nosie, która w obszernej kurtce przechowuje różne magiczne proszki. Zamiast niej ujrzałam dziewczynę o złocistych włosach, otoczoną pewnością siebie unoszącą się w powietrzu razem ze słodkimi perfumami. Pomiędzy jej oczami widniał złożony wzór — dwa nakładające się na siebie w pionie deltoidy. W stworzonej przez figury przestrzeni namalowano czarne oko.
Christopher uśmiechnął się, nie odsłaniając przy tym zębów. Kpina ani na moment nie opuszczała jego wyrazistej twarzy.
— Susan, jak zwykle ciekawska. Nie uczyli cię nigdy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? — wypowiedział to z takim sarkazmem, że aż się wzdrygnęłam. — To, gdzie i kiedy znikam, jest wyłącznie moją sprawą.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu wyróżniających się elementów, które mogłabym opisać policji, jeśli sprawy potoczyłyby się naprawdę kiepsko. Wokół było sporo miejsca wolnego od drzew, ale zapełniały je małe, drewniane domki ustawione po obu stronach w równych rzędach. Wiodąca pomiędzy nimi ścieżka kończyła się przed wysokim budynkiem. Nawet z tej odległości dostrzegłam ozdobny gzyms, wysokie kolumny i strzeliste okna z witrażami. Aż zaparło mi dech w piersi, ale nie wiedziałam, czy bardziej z zaskoczenia, czy podziwu dla architekta, który wymyślił coś takiego. Kolejna dziwna rzecz tej nocy: nigdy nawet nie słyszałam o tym budynku.
Nie dostrzegłam wokół nikogo poza blondynką.
Impreza bez gości?
Tymczasem Susan zacisnęła usta i skierowała na mnie wzrok. Christopher wzmocnił uścisk na nadgarstku, przypominając o swoich wcześniejszych słowach.
— Tak, z całą pewnością — odpowiedziała z przekąsem dziewczyna. — A kim ona jest?
Całkiem, jakby mnie tu w ogóle nie było, no pewnie. Przecież każdy lubi słuchać o sobie w trzeciej osobie.
— Oczywiście jedną z nas — odrzekł Christopher i uniósł brew. — Sugerujesz coś?
Jej oczy prześlizgnęły się z powrotem na niego. Nie wyglądała na przekonaną.
— Ma dość jasne tęczówki, nie sądzisz?
— Szkła kontaktowe — odparł niewzruszony.
Złączyłam ręce za plecami. Cała ta rozmowa była dziwna. Coś, a nawet kilka cosiów mi tu nie pasowało. Wiedzieli o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia, ale przynajmniej uważali mnie za swoją. Nie krzywdzi się swoich, prawda?
Chciałam poszukać pomocy u obcej dziewczyny, mimo że odniosłam wrażenie, jakby zamierzała poszczuć mnie psem. Jednakże kiedy spróbowałam otworzyć usta, okazały się czymś zlepione. Przesunęłam po nich językiem, łudząc się, że zdołam je rozchylić. Wszelkie próby spełzły na niczym. Czułam, że oddychałam coraz szybciej.
Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona.
— Dobrze. Nie będę już pytać, dlaczego ma ranę na czole i wygląda, jakby jej miały zaraz oczy wyskoczyć z orbit, bo znowu stwierdzisz, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Miłej zabawy. — Susan mrugnęła porozumiewawczo. — Ale pamiętaj, jakie są zasady.
Chłopak rzucił jej zmęczone spojrzenie, a potem zaciągnął mnie do trzeciego domku po prawej. Ze strachu ścisnęło mi się gardło, przez co o mało nie zachłysnęłam się śliną.
Wewnątrz panował półmrok. Czyjeś rzeczy leżały porozrzucane, jakby spieszył się opuścić to miejsce. Christopher wreszcie zabrał palce i zatrzymał się przy drzwiach. Rozejrzałam się, ale mój zmęczony umysł nie chciał wyłapywać żadnych szczegółów wystroju. Ściany rozmazywały się w jedną, wielką plamę, a podłoga zdawała się wirować.
Odkryłam, że znowu mogłam poruszać ustami. Rozchyliłam je na próbę, a kiedy to zadziałało, wskazałam palcem blondyna.
— Co tu się dzieje? Kim ty jesteś?
Coś pstryknęło przy zamku.
Świetnie, zamknął mnie.
Miałam ochotę uderzyć się w czoło. Jak głupim trzeba było być, żeby wejść z nieznajomym do jakiegoś podejrzanego domku?
Ze zdenerwowaniem potarłam zimne od panującego na zewnątrz chłodu palce. Christopher zatrzymał na nich wzrok.
— Zadziwiasz mnie — powiedział tym swoim głębokim głosem, wciąż trzymając się na dystans.
Dlaczego głos też musi mieć taki idealny? Czemu nie skrzeczy jak ropucha?
— Zimno ci? — spytał.
— Ty nie odpowiadasz na moje pytania, ja nie odpowiem na twoje. — Zmrużyłam oczy. — Co tu się dzieje?
Uniósł lekko podbródek, po czym uśmiechnął się szeroko. W ciemnych oczach pojawił się tajemniczy błysk i przez chwilę jedynie patrzyłam na niego zafascynowana. W mojej głowie rozpłynęła się chłodna mgiełka, uciszając wszystkie podejrzenia.
Weź się w garść, Annabelle. Nie czas na syndrom sztokholmski.
Zacisnęłam usta, a wtedy dziwne uczucie ulotniło się.
— Zamierzasz coś powiedzieć, czy... — zaczęłam, nie kryjąc zniecierpliwienia.
Uśmiech ześlizgnął się z twarzy Christophera. Chłopak wyglądał tak, jakbym go co najmniej spoliczkowała.
Czyżby wątpił, że uwolnię się spod jego uroku osobistego?
Pospiesznie wymamrotał coś pod nosem.
— Możesz głośniej? — Oparłam rękę na biodrze.
Niespodziewanie podszedł bliżej. Spojrzał mi prosto w oczy z taką siłą, że omal się cofnęłam. Wreszcie mogłam z całą pewnością stwierdzić, jakiego koloru były jego tęczówki.
Przypominały dwa czarne wiry.
Nie waż się odwracać wzroku, dopingowałam się w myślach. Nie okazuj strachu, nie dawaj mu tej satysfakcji.
Christopher zbliżył się jeszcze bardziej.
— Kim ty jesteś? — szepnął. — Mów.
Zawroty głowy przybrały na sile. Zachwiałam się, przez co byłam zmuszona złapać go za ramię.
— Człowieku, przed chwilą zadałam ci pytanie! — warknęłam. — Pytam ostatni raz. O co w tym wszystkim chodzi?
Odsunął się i zerknął w bok na sofę. Jeden kącik ust znowu uniósł mu się ku górze. W półmroku panującym w pokoju wyglądał nieco mrocznie z tymi swoimi czarnymi oczami i niemal białymi włosami.
Przypominał demona.
— Może usiądziesz? — spytał z nieukrywanym rozbawieniem. — Nie mam ochoty cię później łapać.
— Łapać? — Zmarszczyłam czoło. — Niby po co?
Szczerze powiedziawszy, po tym całym zamieszaniu kręciło mi się w głowie z każdą minutą coraz bardziej, a noga, o którą się potknęłam, też dawała o sobie znać. Wygodnie usadowiłam się na małej, beżowej kanapie i odgarnęłam z twarzy mokre włosy.
Christopher stanął dokładnie przede mną i skrzyżował ramiona.
— Czyżbyś była aniołem?
Zwiesiłam głowę. Aniołem?
— Naprawdę mówisz to, patrząc na mnie? — prychnęłam. — Bez przesady.
Parsknął śmiechem.
— Ty chyba nic nie rozumiesz... — Westchnął.
— Masz rację. Nic nie rozumiem. I próbuję ci to przekazać od dobrych kilkunastu minut.
— Mówiąc o aniele, nie miałem na myśli tego, że jesteś piękna, chociaż... Nieważne. — Przez jego twarz przebiegł cień emocji. — Chodziło mi raczej o istotę, anioła...
— Nadal nie rozumiem — przerwałam mu. — I nie jestem żadnym aniołem!
Przeczesał włosy palcami i pokręcił głową.
— Do diabła — mruknął.
— Cóż ja na to poradzę, że uderzyłam się w głowę, znalazł mnie dziwny blondyn, zaprowadził w miejsce, gdzie stoi osiedle domków, o jakim nigdy wcześniej nie słyszałam, skonfrontował z naburmuszoną dziewczyną, która miała coś wymalowane na czole, a potem wepchnął do ciemnego mieszkania! — Wszystkie bariery runęły. Słowa uciekały na wolność szybciej, niż udawało mi się je łapać. Chyba zachowywałam się tak, jakbym była pijana, choć nigdy nie wypróbowałam na sobie wpływu alkoholu. Nie ciągnęło mnie do używek, nawet jeśli inni z nich korzystali. — To wszystko zakrawa na jakąś pomyloną komedię...
— Zacznijmy od początku. Co pamiętasz sprzed upadku?
— Hm...
Próbowałam przypomnieć sobie coś konkretnego, ale pamięć wydawała się czymś zakryta, a poza tym czułam nasilający się w skroniach, tępy ból. Odruchowo dotknęłam głowy, dzięki czemu odkryłam, że znowu była wilgotna. Wytarłam dłoń o sofę i popatrzyłam na nią, próbując rozjaśnić umysł.
Na moim gardle zacisnął się niewidzialny węzeł. Materiał plamiła obszerna, ciemna plama, której dokładnego koloru w panującym w pomieszczeniu półmroku nie mogłam dostrzec. Musnęłam językiem czubek palca wskazującego.
Rozpoznawałam ten metaliczny posmak. Wytrzeszczyłam oczy.
— Dlaczego tu jest tyle krwi?
Powieki opadały coraz niżej, całkiem jakby kolejne sekundy wskakiwały na ich brzegi i ciągnęły je do dołu. Zapomniałam o dręczących mnie sprawach i odpłynęłam w kierunku świata snów. Zdołałam usłyszeć jeszcze jakieś poruszenie i poczuć dłoń odgarniającą mi włosy z twarzy.
— Niech to szlag! — Ten głos był obcy, chociaż... Czy aby na pewno już go wcześniej nie słyszałam? Chwilę wcześniej... A może rok? — Nie zasypiaj, słyszysz? Słyszysz?! Ja nawet nie wiem, jak się nazywasz. Zostań ze mną. Proszę? Proszę...
***
Uniosłam ciężkie powieki. Czułam się tak, jakbym kilka poprzednich dni chorowała. Gdzieś w głębi mojego umysłu ukrywał się niepokój.
Znajdowałam się w zacienionym pomieszczeniu. Jedyne źródło światła stanowiła staroświecka lampa stojąca na równie przestarzałej szafce nocnej.
W rogu pokoju coś się poruszyło. Z mroku wyłonił się chłopak, którego skądś kojarzyłam.
Chłopak, który wyglądał niczym upadły anioł.
Żółte światło lampy prześlizgiwało się po wydatnych kościach policzkowych i wąskich, ale kształtnych ustach. Wysokie, smukłe ciało ozdabiały mięśnie wystające z rękawów czarnej koszulki i zarysowujące się na piersi.
— Christopher, prawda? — zapytałam niepewnie. — Co się stało?
Przysiadł w rogu łóżka, którego sprężyny wbijały mi się w plecy. Uniósł brwi.
— Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak mocno się zranił podczas zwykłego potknięcia — ogłosił z lekką drwiną. — I do tego jeszcze zemdlał w mojej sypialni.
Czyli to nie był jakiś pomylony sen? To się działo naprawdę?
Postanowiłam jak najszybciej lepiej się rozejrzeć. Podczas wstawania do pozycji siedzącej coś wbiło mi się w nadgarstki, ciągnąc do tyłu. Syknęłam i opadłam na materac.
Ktoś przywiązał mi ręce do filarów łóżka...
O ile wcześniej ledwo kontaktowałam i chwilami zapominałam o strachu, teraz oddałam mu się w pełni. Oddychałam nienaturalnie szybko, całkiem jakbym właśnie przebiegła maraton.
Gdzie, do cholery, jest mój telefon?
— Rozwiąż mnie — rozkazałam. — Teraz.
— O, jaka ostra — skomentował. — Zaraz spełnię twoją prośbę. Potrzebuję tylko kilku odpowiedzi, a potem zapomnisz tę noc, wszystko, czego się dowiedziałaś, a nawet mnie — odparł, lekko się pochylając.
Szarpałam się, ale doprowadziło to jedynie do niezbyt urokliwych przetarć. Żałowałam, że częściej nie ćwiczyłam na wf—ie, może miałabym wtedy wystarczająco dużo siły, by poluzować skrawki materiału oplatające moje ręce niczym zdradliwe węże. Pieczenie w okolicach nadgarstków wzmogło się, przywodząc na myśl ukąszenia. Nie miałam wyboru, musiałam wykorzystać całkiem skromne pokłady sprytu, żeby przekonać, o zgrozo, jakiegoś psychopatycznego chłopaka do uwolnienia mnie.
Co mi przyszło do głowy, żeby pójść w środku nocy do tego parku?
— Pytaj — mruknęłam z rezygnacją.
Przez jego twarz przemknęło zadowolenie.
— Doskonale. Jak znalazłaś się w parku?
Czyżby czytał mi w myślach?
Sięgnęłam w głąb pamięci. Wspomnienia nabierały koloru i kształtu. Zupełnie inaczej, niż wcześniej.
— Wysiadłam na przystanku przy parku. — Zmarszczyłam czoło. — Sama nie do końca wiem, dlaczego to zrobiłam. Nigdy tu nie przychodziłam, tym bardziej o tej porze. Nagle odosobnienie wydało mi się czymś przyjemnym. Poza tym byłam w nie najlepszym humorze. — Przystopowałam i spojrzałam na niego wymownie. — Może odwiążesz mi chociaż jeden nadgarstek?
— Po następnym pytaniu.
Uśmiechnął się krzywo i nagle z całej siły uderzył pięścią w pokrytą boazerią ścianę, nie wydając przy tym najmniejszego jęku. Cofnął rękę, na której nie pozostał żaden widoczny ślad zdarzenia.
Sapnęłam z wrażenia.
Tak, bez dwóch zdań więzi mnie psychopata.
Przymknął oczy, jakby był zmęczony. A może zrezygnowany? Wyglądało to trochę tak, jakby on też nie miał ochoty przeprowadzać tej rozmowy.
— Dlaczego szłaś w kierunku lasu?
— Bo... Usłyszałam coś. — Zawahałam się. — Chyba jakąś muzykę.
Zacisnął zęby. Wyjął scyzoryk i, niesamowite, nie zabił mnie, tylko przeciął węzeł trzymający ciasno moją prawą rękę. Ulga była tak wielka, że powoli powiedziałam:
— Dziękuję. Tak lepiej...
Przerwałam, widząc, jak kolejny raz uderza w ścianę. Powstała w tamtym miejscu niewielka dziura w boazerii. Blondyn napiął mięśnie ramion, a po chwili ponownie odwrócił się do mnie. Dokładnie w momencie, w którym palcami wolnej dłoni szarpnęłam za węzeł oplatający lewy nadgarstek.
A już założyłam, że jego uwagę całkowicie pochłonęło rozwalanie knykci.
Zmrużył oczy. Miał całkiem smukłą sylwetkę, co w połączeniu z niezwykłymi tęczówkami przywodziło na myśl kota. Błagałam w myślach, żebym nie okazała się myszą, na którą polował.
— Gotowa na następne pytanie?
— A czy uwolnisz mi po nim drugą rękę? — Uśmiechnęłam się na tyle zachęcająco, na ile byłam w stanie. Marna ze mnie aktorka.
— Jeszcze nie. — Zmarszczył brwi i kontynuował: — Czy w swoim życiu kiedykolwiek doświadczyłaś czegoś niezwykłego? Czegoś, czego nie da się logicznie wytłumaczyć?
Odruchowo dotknęłam czoła i znajdującego się na nim, przesiąkniętego materiału. Zamarłam i powoli cofnęłam palce.
Czemu masochistyczny porywacz włożył wysiłek w opatrzenie mojej rany?
Cała ta sytuacja wydawała się absurdalna.
Christopher znowu prezentował nieco ironiczną minę. Widocznie przybieranie pozy a'la kolczasta roślinka było dla niego naturalne. Niemal słyszałam tę niemą zachętę: „Ukłuj się mną, ukłuj".
Wydawało mi się, czy jego skóra nabrała złocistego połysku?
— Pytałeś, czy doświadczyłam czegoś niewytłumaczalnego — przypomniałam sobie. — Owszem. I to wydarzenie nadal trwa.
Parsknął i oparł się o jeden z drewnianych filarów łóżka.
— A jakiś inny moment?
— Coś jak to? — Uniosłam brwi. — Absolutnie nie.
Odwrócił się na pięcie, podszedł do ściany i ponownie zrobił użytek ze swojej pięści. Poderwałam się, ale wtedy poczułam silne pieczenie w okolicy lewego nadgarstka. Spuściłam nogi na podłogę i przesunęłam wyżej wżynający się materiał.
Christopher stanął przede mną z płonącymi oczami.
— Co chciałaś zrobić? — spytał z naciskiem. — Uciec?
Nabrałam podejrzeń, że jego wzrok mógłby pozostawić głębsze rany niż te, których się właśnie nabawiłam.
— Być może? — Stwierdziłam, że taka odpowiedź brzmiała lepiej niż słabe kłamstwo.
Roześmiał się przeraźliwie gorzkim śmiechem. Moje serce zaczęło bić szybciej.
— Nie jesteś w stanie uciec. — W tych słowach tkwił ból. Rozpoznałam go bez problemu, bo tej nocy mnie również odwiedził. — Choć ty tego, oczywiście, nie rozumiesz. Nieważne. Odpowiedz na kolejne pytanie. Czy...
— Ile jeszcze jest tych pytań? — przerwałam mu drżącym głosem. — Ja chcę po prostu wrócić do domu. Przecież widzisz, że nic nie wiem. Ja...
Pochylił się nade mną. Niemal poczułam jego oddech.
— Wiesz więcej, niż ci się wydaje. Twój umysł ukrywa prawdę, być może nawet przed tobą.
Przejechał chłodnymi palcami po moim obolałym nadgarstku. Kiedy je zabrał, pieczenie ustąpiło. Z niedowierzaniem rozchyliłam usta, kiedy spostrzegłam, że skóra wyglądała na nienaruszoną, całkiem jakby rany nigdy tam nie było.
— Co czujesz, kiedy się krzywdzę? — spytał. — Słodką satysfakcję? A może chciałabyś, żebym przestał? — Jego oczy błyszczały. — Co myślisz, gdy na ciebie patrzę?
— To są aż cztery pytania — zauważyłam. Starałam się nie okazywać wewnętrznego rozdygotania. — Czy po każdym z nich bezceremonialnie walniesz w ścianę?
Wyprostował się i przeczesał włosy palcami. Odetchnęłam z ulgą.
— Jeśli... Nie, nie zrobię tego — odrzekł. — Obiecuję.
Wyglądał, jakby mówił na poważnie, więc żywiłam nadzieję, że dotrzyma danego słowa. Marzyłam o powrocie do domu.
Do domu, w którym wcześniej tak bardzo nie chciałam być.
— Zawsze się wzdrygam, gdy ktoś robi sobie krzywdę — wyznałam. — Jedyne, co o tobie myślę, gdy się tak zachowujesz, to to, że jesteś nieobliczalny. Niebezpieczny. — Zerknęłam na małe okienko przy suficie. Za nim widać było tylko ciemność. Mama musiała odchodzić od zmysłów. — Proszę, uwolnij mnie. Nie pójdę na policję, przysięgam. Zamówię taksówkę do domu i postaram się o wszystkim zapomnieć.
Na twarzy Christophera pojawiła się konsternacja.
— Dlaczego jesteś smutna, kiedy mówisz o domu? To dlatego tu dziś przyszłaś?
Jakim cudem tak szybko mnie przejrzał?
Skrzywiłam się. Nie miałam zamiaru wspominać wydarzeń tego wieczoru, a jednak powróciły jak bumerang. Rozmowa... Zawód, zagubienie. W końcu nie codziennie dowiadywałam się, że mój od dawna uważany za zmarłego rodzic gdzieś tam sobie żył. Nie codziennie wychodziło na jaw siedemnastoletnie kłamstwo o nieuważnym kierowcy ciężarówki, który spowodował śmiertelny wypadek.
— Nie przyszłam tu, ty mnie tu zaciągnąłeś — poprawiłam go.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — stwierdził gorzko.
Wbiłam paznokcie w materac łóżka.
— Moja mama mnie okłamywała. Dzisiaj zdecydowała się powiedzieć prawdę. Tyle ci wystarczy, czy chcesz się jeszcze trochę poznęcać?
Utkwiłam wzrok w panelach pod ubrudzonymi trampkami. Strach zrobił miejsce wściekłości. Miarka się przebrała. Miałam serdecznie dość tajemnic, dziwnych gierek i zabawy uczuciami.
— Nie chcę. To koniec przesłuchania.
Uniosłam głowę. Christopher wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną, nienoszącą śladów dobrze wypracowanej ironii. Podszedł bliżej i przeciął scyzorykiem pas trzymający mój lewy nadgarstek. Wstałam, nie napotykając z jego strony żadnego oporu.
— Czyli to naprawdę koniec? — spytałam.
Parsknął śmiechem i obdarzył mnie spojrzeniem, jakie zwykle posyła się rozrabiającemu dziecku.
— To dopiero początek.
Puściłam ten komentarz koło uszu. Skupiłam się na opuszczeniu pokoju pełnego zagadek, których nie miałam wtedy siły rozwiązywać. Zanim ruszyłam do drzwi, zdjęłam z głowy pasy mokrego materiału i podałam Christopherowi. Jeden kącik jego ust podjechał do góry, ale odebrał je ode mnie.
— W takim razie — zrobiłam krok w stronę wolności — do zobaczenia nigdy.
— Nie tak prędko.
Przemierzył dzielącą nas odległość w ułamku sekundy. Wyobraziłam sobie, że prosi o całusa na pożegnanie.
Jego niedoczekanie.
— Wiedziałam, że jest jakiś haczyk. — Westchnęłam. Znowu kręciło mi się w głowie. — O co chodzi?
Mimo że Christopher wydawał się być w tym samym wieku, wyczuwałam w nim osobliwą inność. Niebezpieczną oryginalność, która spowodowała całe to zamieszanie.
Co jeszcze planował?
— Chcę przeprowadzić pewien eksperyment. — Jego oczy odnalazły moje.
— Co masz na myśli?
Cofnęłam się, ale nogi plątały się, jakby ktoś je wygiął. Ściany i podłoga zaczęły wirować w zawrotnym tempie.
— To.
Miałam wrażenie, jakby moja głowa zrobiła się lżejsza. Pamiętałam autobus. Drzwi otworzyły się na przystanku przy parku. Nikt nie wysiadł.
Christopher wziął mnie w ramiona i podniósł, całkiem jakbym nic nie ważyła. Na jego twarzy pojawił się jeden z rzadkich, szczerych uśmiechów.
— Niedługo znów się zobaczymy — szepnął.
Potem pochłonęła nas ciemność.
...........................................................................................
Zdecydowałam się nie dzielić tego rozdziału, więc mam nadzieję, że pomimo jego długości wszyscy gładko dobrnęli do końca;)
Co sądzicie o Christopherze? Czego próbuje się dowiedzieć ten tajemniczy chłopak? A może ktoś już podejrzewa, skąd się biorą jego niezwykłe umiejętności?
Kochani, zapraszam też na mojego TikToka: xoxo.maxime i instagrama: znaki_dusz_, gdzie wstawiam różne materiały związane z powieścią^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro