Porud 20 (Koniec cz. 1)
Rozdział pisany z perspektywy Jacoba.
Zakrwawione ciało Belli zaczęły przechodzić dreszcze. Mogło się wydawać, że próbuje się poruszać, ale nie to tylko dlatego, że motało się to coś w jej brzuchu. Przy każdym drgnięciu towarzyszyły chrupnięcia i trzaski.
Blondynka wzięła Belle szybko na ręce, wrzucając z siebie słowa z taką prędkością, że miałem spory problem z rozdzieleniem ich. Oboje z Edwardem pognali na górę.
Pobiegłem za nimi.
-Morfina!- zakomendował Edward.
-Alice dzwoń do Carlisle'a!- wrzsnęła Rosalie.
Pokój do którego trafiłem za nimi, przypominał oddział urazowy założony w bibliotece. Z szpitalnych reflektorów biło białe światło, zmieniające Belle w jeszcze bledszą, niż była w rzeczywistości.
Rosalie przytrzymywała ją w miejscu, zrywając z niej ubranie, Edward wkłuwał sie strzykawką w jej rękę.
Ile razy wyobrażałem ją sobie nago? Teraz nie mogłem na nią patrzeć. Nie chciałem, żeby te obrazy krążyły później po mojej głowie.
-Edward, co się dzieje?
-Dziecko ma kłopoty z oddychaniem!
-Musiało się odkleić łożysko!
W którymś momencie Bella odzyskała przytomność. I wydarła się tak głośno, że o mało co nie piekły mi bębenki:
-Wyciągnijcie go stamtąd! SZYBKO! On się DUSI!
-Morfina...- zaczął gniewie Edward.
-NIE! TERAZ!....- nie skończyła, bo zakrztusiła się kolejną fontanną krwi.
Tusz pod naskórkiem olbrzymiego rozedrganego brzucha rozszerzyła się szkarłatna plama. Rosalie podniosła w górę skalpel.
- Zaczekaj, aż dotrze tam morfina!- upomniał ją Edward.
- Nie mamy czasu!- warknęła- On umiera!
Wstrząsana drgawkami klatka piersiowa uniosła się posłusznie, więc gardła najwyraźniej nic już nie bolało.
Wargi Belli mały smak krwi.
Słyszałem urywane bicie jej serca. Trzymaj się pomyślałem, pompując w jej ciało kolejną porcję powietrzna. Obiecałaś. Obiecałaś, że nie pozwolisz przestać mu bić.
Zerknąłem na Edward. Twarz miał przyciśniętą do brzucha Belli. Jak miał przeciąć wampirzą skórę, jeśli nie wampirzymi zębami?
Zadrżałem, ale nie przestawałem wdmuchiwać w Bellę powietrza. Zakaszlała, zamrugała, łypneła na mnie półprzytomnie.
-Zostajesz ze mną!- krzyknąłem do niej- Słyszysz? Nigdzie się nie wynosisz! Zostajesz tutaj, Bella! Dasz radę! Twoje serce musi bić!
Nagle jej cało znieruchomało- choć zaczęła samodzielnie oddychać, a jej serce na całe szczęście nadal pracowało. Uświadomiłem sobie z opóźnieniem, że to dlatego, że było już po wszystkim.
Ustały targające nią dreszcze. Pewnie już to wyjął pomyślałem. I rzeczywiście tak było.
-Renesmee- szepnął Edward.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Możecie mnie zabić.
Długo nie było tego rozdziału i doskonale to wiem, ale naprawdę mam pustkę w głowie. Nie będę kłamać więc nie powiem, że następny rozdział będzie za tydzień czy w tym tygodniu.
Jeżeli jeszcze chcecie to czytać to lepiej na piszcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro