Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

~Daya~

~Sydney, Australia~

~13.03.2020r.~

Chwyciłam parujący kubek kawy w dłonie. Upiłam łyk i się skrzywiłam. Wpatrywałam się w tablicę odlotów, nasz lot zbliżał się nieubłagalnie. Lotniskowe plastikowe krzesełko było bardzo niewygodne. Zacisnęłam powieki wyobrażając sobie jak to wszystko będzie. Przecież ja będę nowicjuszem i dziwadłem, nikt nie zmienia szkoły w środku semestru. Po drugie tam każdy się zna, ich rodzice się znają. Ba! Nawet ich dziadkowie się znali. A ja będę dziwakiem z wielkiego miasta.

Podskoczyłam czując czyjąś dłoń na ramieniu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Reese’a.

-Nie bój się.-uśmiechnął się.- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Pokiwałam głową uśmiechając się, bynajmniej próbując, wyszedł mi tylko krzywy grymas.

-PASAŻEROWIE LOTU 113 SĄ PROSZENI O KIEROWANIE SIĘ NA ODPRAWĘ!

Głoś jakieś pracownicy lotniska przeciął ciszę niczym nóż. Chwyciliśmy bagaże podręczne i ruszyliśmy na odprawę.

Usiadłam koło okna i zapięłam pasy. Nie był to mój pierwszy lot samolotem ale i tak odczuwałam delikatny stres. To chyba normalne. Kiedy samolot startował chwyciłam dłoń chłopaka i ją ścisnęłam. Po jakiejś godzinie lotu Reese zasnął. Wyglądał jak anioł. Jasna karnacja bez żadnych skaz. Rozchylone blado różowe wargi. Prosty nos i kilka piegów. Ciemne brwi idealnie kontrastowały z czarnymi jak smoła włosami. Teraz zamknięte ciemno fiołkowe oczy przyciągały wzrok. Pełen metr dziewięćdziesiąt i ładnie wyrzeźbione ciało, kusiły i zachęcały do poznania. Jeżeli ktoś nie wyglądał na swój wiek to właśnie był Reese. Na karku miał pełne dwadzieścia cztery wiosny a wyglądał na osiemnaście a nawet mniej. Dlatego bardzo często dziewczyny (nawet chłopcy) w moim wieku, czasem młodsi czasem starsi, zagadywali Reese’a. Chłopak zawsze ich zbywał. Powtarzał, że najpierw musi się zająć mną a później myśleć o randkowaniu. Nie podzielałam jego zdania ale był uparty jak osioł.  W sumie to on zarządził przeprowadzkę do Forks. Na początku byłam wściekła i załamana. Jak się o tym dowiedziałam wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Wróciłam dwa dni później. Reese mnie nie szukał. Kochałam go właśnie za to. Znał mnie jak nikt inny. Wiedział że potrzebuję czasu aby to przemyśleć. Jeżeli poszedł by mnie szukać było by gorzej. To w nim uwielbiałam, potrafił odpuszczać. Dbał o mnie jak starszy brat dba o młodszą siostrę. Nawet jeśli nie byliśmy spokrewnieni. Była to w sumie bardzo długa historia, jak do tego wszystkiego doszło. W końcu mieszkamy ze sobą i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Jestem skłonna stwierdzić, że jesteśmy jak rodzeństwo. Całe te przemyślenia mnie zmęczyły i zaczęły mi się kleić oczy. Przed nami bardzo długi lot, mała drzemka nie zaszkodzi.

Obudziła mnie stewardessa.

-Proszę pani zaraz lądujemy. Proszę zapiąć pasy.

Wykonałam jej polecenie i spojrzałam na Reese’a . Nieudolnie zapinał pasy. W trakcie lądowania znowu złapałam go za rękę. Teraz czekał nas drugi lot prosto do Seatlle. Same loty samolotami miały trwać około dwudziestu godzin. Potem godzina do Port Angeles i kolejna godzina do Forks.

Po całym zamieszaniu w trakcie przesiadki usiedliśmy spokojnie w fotelach. Na samolotowym monitorze chłopak zaczął szukać jakiegoś dobrego filmu. Podał mi jedną słuchawkę, nacisnął play i poleciał jakiś film. Po chwili stwierdziłam że jest to S-FI. Jakby wiedzieli że takie istoty naprawdę istnieją.

W końcu znudziłam się filmem. Położyłam głowę na ramieniu przyjaciela i poszłam spać. Bardzo typowa czynność w samolocie, nieprawdaż? W sumie co innego można robić w samolocie.

Przespałam cały lot. Teraz szłam z Reese’em do awionetki w której mieliśmy spędzić następną godzinę. Pomimo że spałam praktycznie cały czas w samolotach byłam potwornie zmęczona. Zmiana stref czasowych też dawała się we znaki. Posadziłam tyłek na siedzeniu w awionetce i od razu poszłam spać przykrywając się bluzą Reese’a.

Obudziły mnie nieprzyjemne drgania. Otworzyłam oczy. Na siedzeniu koło mnie chłopak słuchał muzyki i jadł cukierka.

-O! Obudziłaś się już.- zwrócił swoje fiołkowe tęczówki w moją stronę- Miałem nadzieję że prześpisz lądowanie.

Wyciągnęłam się na fotelu i poczułam jak pas bezpieczeństwa wbija mi się w podbrzusze. Po chwili poczułam jak koła samolotu stykają się z podłożem. Było to nieprzyjemne uczucie. Kiedy w końcu postawiłam stopy na stabilnym gruncie miałam ochotę tylko zasnąć. Byłam zmęczona podróżą, zmianą stref czasowych plus pogoda w Port Angeles pozostawiała wiele do życzenia. Padał deszcz i było zimno. Normalnie wzięłabym deszcz za złą oznakę jednak tu na półwyspie Olimpic było to przewidywalne. Na wózku bagażowym leżały moje walizki. Pchałam je sama. Niby mój przyjaciel powinien mi pomóc, nie doczekanie. Sam pchał wózek pełen jego bagaży. W końcu się przeprowadzaliśmy co nie? Zatrzymaliśmy się przed czerwonym mercedesem. Było to bardzo nowe auto. Nie dawno weszło na rynek, przetransportowano je tu dzień przed nami. Koło naszego domu miało stać moje ‘’nowe’’ auto. Tak naprawdę moje auto to był piękny nowiutkie BMW ale nie mogłam nim jeździć. Zbyt bym odstawała.

-Jakbyś już tego nie robiła.- pomyślałam pomagając przyjacielowi schować walizki. 

Wszystkie nie zmieściły się w bagażniku auta. To był właśnie minus sportowych aut. Zazwyczaj miały małe bagażniki. Cztery walizki które się nie zmieściły teraz spokojnie leżały na tylnych siedzeniach. Wyciągnęłam się na fotelu czując, że mój tyłek nie zniesie więcej siedzenia. Jeszcze trochę i będziesz miał spokój. Palcem wskazującym włączyłam radio i wsłuchałam się w głosy wokalistów. Nie miałam pojęcia co leciało ale nie było jakieś złe. Wyjrzałam przez okno. Wszędzie zielono i mokro. Wjechaliśmy w drogę asfaltową przecinającą las. Spodziewałam się małej przestrzeni zalesionej. A tu klops. Trzy czwarte drogi to był las. Nie żebym narzekała las to świetna sprawa. Uspokajał mnie i odrobinę przypominał mi moje życie w Australii. Brakowało ciepła i kangurów.

Po około godzinie samochód zatrzymał się na podjeździe białego domku. Jedyne co teraz widziałam to spory ogród i garaż na trzy samochody. Otworzyłam drzwi samochodu i postawiłam stopę na żwirze. Delikatnie się wgniótł. Zamknęłam drzwi i podeszłam do bagażnika. Trochę irytował mnie dźwięk, cmokania kiedy moje traperki odrywały się od ziemi. Zaczęliśmy przenosić bagaże na werandę. Drewniane schodki były zadbane a drewno ciemne ale, to wina deszczu. Jak wyschną będą o ton jaśniejsze. Na werandzie wisiały dwa krzesła-gondole w kolorze ciemnego granatu i mały stolik kawowy. Odkładając kolejny bagaż zauważyłam, że Reese zamyka bramę. Dopiero teraz dojrzałam ogrodzenie. Furtka była wysoka i odrobinkę porośnięta bluszczem w sumie jak całe ogrodzenie. Dodawało to uroku i odrobiny tajemniczości. Ogród był zadbany. Wcześniejszy właściciel bardzo się starał. Nie daleko werandy pięło się wysokie i grube drzewo. Gałęziami w swój sposób pozdrawiało dom tworząc azyl. Od furtki biegła ścieżka wysypana białymi kamyczkami. Było magicznie. Na werandzie piętrzyła się góra walizek. Chłopak otworzył drzwi z ciemnego drewna błyszczącym srebrnym kluczem na parcianym sznurku.  Moim zmęczonym oczom ukazał się przejrzysty korytarz. Przeszłam przez próg i rozejrzałam się. Na ścianie po prawej wisiało duże lutro w srebrnej oprawie. Naprzeciwko stał metalowy stojak na buty, a nad nim wisiały metalowe haczyki na odzież wierzchnią. Niedaleko wieszaków wisiała drewniana tabliczka z napisem „Sweet Home” na parcianym sznurku. Kucnęłam na ciemnych panelach i rozwiązałam swoje traperki. Położyłam je na metalowym stojaku i wstałam. Przez niebieskie skarpetki ze SpongeBob’em przebijał się przyjemny chłód podłogi. W ścianie po prawej było wejście do obszernego salonu. Stanęłam w progu i się rozejrzałam. Duża czarna kanapa, drewniany stolik kawowy i telewizor. Stały też tam regały zapełnione przeróżnymi książkami. Cofnęłam się z powrotem do holu i ruszyłam do kolejnego pomieszczenia. Okazała się być to kuchnia. Jasne blaty i ciemne szafki przyciągały wzrok. Kawałek do blatu stała okrągła wyspa kuchenna z pięcioma krzesełkami barowymi. Weszłam głębiej do pomieszczenia i zobaczyłam, szklane suwane drzwi. Otworzyłam je i postawiłam stopy na osłoniętym drewnianym tarasie. Dalej był ogród pełen drzew i małe oczko wodne. Zauważyłam, że w ogrodzie wiszą dwie huśtawki. Za płotem rozpościerał się gęsty zielony las. Wiatr poruszał liśćmi drzew, było tak spokojnie, tak cicho.

Wspinałam się po schodach na piętro. Moim oczom ukazały się dwie pary drzwi. Jedne białe a drugie czarne. Założyłam iż te białe są do mojego pokoju. Pchnęłam powłokę. Moim oczom ukazało się magiczne miejsce. Naprzeciwko wejścia stała stara szafa, na jej drzwiczkach były wyrzeźbione gwiazdy i księżyc w pełni. Na panelach leżał puchaty szary dywan. Na prawo od drzwi, czyli w głąb pokoju, stało łóżko i dwie szafki nocne. Na oparciu wisiał sznur z małych lampek żarówek. Nad łóżkiem znajdowała się tablica korkowa ze szpilkami. Zauważyłam biurko i wygodne krzesło, obok nich były kolejne drzwi. Podejrzewam, że do łazienki. Wiecie co było najlepszą częścią pokoju? Nie? Duże wypukłe okno z wielkim parapetem. Na nim leżały małe ozdobne poduszki i koc. Na karniszu powyżej znajdowała się ciemna firana do samej podłogi i znowu te małe urocze lampki żarówki.

Cały dom był piękny ale, podekscytowanie mijało a ja odczuwałam coraz większe zmęczenie. Szybko wzięłam kąpiel w małej łazience. Zakopałam się w pościeli i zamknęłam oczy. Deszcz przez chwile przeszkadzał mi w zaśnięciu, ale potem zmęczenie wygrało. Zasnęłam. 

Mamy pierwszy rozdział. I takie pytanko. Wie ktoś co zrobić jak wattpad zamienia polskie znaki?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro