no jak dzwoneczek
Czekał na mnie po szkole. Już domyślał się, że znam prawdę, albo że podejrzewam kim naprawdę jest. Miałam mieszane uczucia. Wampiry były zabójcami, drapieżnikami. A Edward i Cullenowie wydawali się tacy...dziwni. Ale wszystko zlewało się w całość, wątki łączyły się ze sobą. Ale musiałam z nim o tym porozmawiać, musiał mi wyjaśnić jeszcze wiele rzeczy.
Zaczęłam iść do pobliskiego lasu. Nie mogliśmy przecież tego zrobić na widoku. Brunet zaczął iść bez słowa za mną. Nie odwracałam się do tyłu, aby na niego spojrzeć, ale liczyłam, że jest chociaż zestresowany. Kiedy byliśmy wystarczająco w lesie, przystanęłam. Z tego miejsca miałabym szybką drogę ucieczki, o ile wcześniej by mnie nie złapał. Wzdrygnęłam się. Nie zabił mnie wcześniej, a miał wiele okazji. Może wcale mu o to nie chodziło.
- Jesteś niewiarygodnie silny i szybki. Masz bladą i zimną skórę. Twoje oczy zmieniają kolor. A czasem mówisz, jakbyś był z innej epoki, albo ogólnie jakbyś był szurnięty - zaczęłam, nadal się do niego nie odwracając. Stąpał cicho, ale i tak czułam, że się do mnie zbliża - Nic nie jesz, nic nie pijesz. Nie wychodzisz na słońce. Ile masz lat?
- Siedemnaście.
Przewróciłam oczami. Odkryłam właśnie jego sekret, a on robił sobie jaja? A może został przemieniony właśnie w takim wieku?
- Od jak dawna masz tyle lat? - poprawiłam się.
- Od jakiegoś czasu - odpowiedział, stojąc centralnie za mną.
Przeklnęłam z irytacji, ale czułam, jak trzęsą mi się nogi. Powiedziałam to raz, ale jeśli powiem drugi, to dojdzie do mnie z kim naprawdę mam do czynienia. Przed czym powinnam brać nogi za pas.
- Wiem, kim jesteś - oznajmiłam bez zwykłej dla mnie pewności siebie w głosie.
Poczułam, jak jego twarz zbliża się do mojego ucha. Byłam tak zmrożona, że nawet się nie odsunęłam, chociaż w myślach odtwarzałam scenę, w której mężczyzna wbija swoje zęby w moją szyję i wysysa ze mnie ostatnią kroplę krwi.
- To to powiedz - rozkazał, ale też nie brzmiał na szczególnie pewnego swojego - Na głos. Powiedz.
- Jesteś wampirem - wyszeptałam.
- Boisz się? - zapytał.
Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do niego. Nie umiałam odczytać emocji z jego twarzy. Nie widziałam żadnego konkretnego stanu. Bardziej zmieszanie. Czy się bałam? Z tym było jak z powrotem do Forks, nie wiedziałam czego się spodziewać i podświadomie oczekiwałam najgorszego. Nie będąc całkowita pewna swojej odpowiedzi, pokręciłam głową.
- To zadaj mi podstawowe pytanie. Czym się żywimy?
Zmierzyłam go wzrokiem. Kiedy się przyglądałam, wydawał się bardziej zestresowany tą sytuacją niż ja sama. Albo próbował się kontrolować, aby się na mnie nie rzucić. Szło mu w miarę.
- Jeśli chciałbyś mnie zabić, to miałeś już wiele lepszych okazji - stwierdziłam - Nie skrzywdzisz mnie.
Wpatrywał się we mnie, jakbym palnęła największą głupotę na świecie. Złapał mnie mocno za ramię po czym zaczął prowadzić gdzieś w prawo. Serce zaczęło mi być szybciej. Ciekawe, czy to słyszał? Słyszał z daleka moje rozmowy. Potrafił wsłuchać się w dudnienie mojej krwi w żyłach? Jak często to robił?
- Gdzie idziemy? - zapytałam zdezorientowana, kiedy nie zatrzymywaliśmy się.
- Na wzgórze, nad pokrywę humor - wyjaśnił, a głos mu drżał - Musisz zobaczyć jak wyglądam w Słońcu.
W Słońcu? Większość źródeł podawało, że światło zabijało wampiry. Nie szedłby tak chętnie na mękę. Może Słońce sprawiało, że jego wygląd się zmieniał na bardziej wampirzy? Nie mogłam się dalej zastanawiać, bo wziął mnie na barana. Chciałam zaprotestować, ale zaczął biec. Może nawet latać, to było tak szybkie. Złapałam się go bliżej, aby nie spaść i starałam się skupiać na tym, co widzę, aby nie zwymiotować. Drzewa i krzaki migały mi przed oczami i równie szybko znikały. Nawet autem nie jechałam nigdy tak szybko. W końcu dotarliśmy, a ja zeskoczyłam z niego. Stanęłam w miejscu, a Edward podszedł do spadających na skos promieni słonecznych. Serce zaczęło mi bić jak szalone, gotowe na najgorsze.
- Dlatego nie wychodzimy na Słońce - mówił, kiedy stanął plecami do mnie w świetle - Ludzie zorientowaliby się.
Miałam wrażenie, że rozpina kilka guzików swojej koszuli. To ewidentnie nie był dobry czas na striptiz.
- Taki jestem.
Odwrócił się, a mi zachciało się śmiać. Cichy chichot wyszedł ze mnie, zanim zdążyłam zakryć usta dłonią. Świecił się, jak jakiś Dzwoneczek. I tyle. Nie palił się, nie wysuwały mu się kły, ani ogromne pazury. Po prostu błyszczał.
- Teraz to już w ogóle widać, że wyróżniasz się z tłumu - zakpiłam. Edward patrzył na mnie zawstydzonym wzrokiem, a ja przygryzłam wargę - Nie jest źle. Nie wyglądasz przerażająco. Właściwie, jesteś całkiem ładny - wyrwało mi się, zanim zdążyłam się opanować.
- Ładny? - powtórzył ze zdumieniem - To skóra zabójcy!
- Zabójcy raczej nie błyszczą, no chyba, że w kartotekach policyjnych - zauważyłam.
Ten zaczął iść jakąś ścieżką, a ja dobiegłam, aby go dogonić. Nie, teraz zdecydowanie nie miałam ochoty na tą gierkę. Nie dzisiaj, już nigdy.
- Jestem zabójcą. Wierzysz w pozory, to wszystko to kamuflaż - powtarzał, kiedy szliśmy. W końcu się zatrzymał i spojrzał na mnie - Jestem najniebezpieczniejszym drapieżnikiem na Ziemi. Wszystko we mnie ma cię do mnie przyciągać. Mój głos, moja twarz, nawet mój zapach. Chociaż, nie wiem po co.
Odbiegł gdzieś, a ja rozejrzałam się zdezorientowana. Pojawił się na górze niedaleko, jakby się tam przeteleportował i zaczął krzyczeć jak idiota.
- Przecież mnie nie prześcigniesz!
Skoczył i znowu gdzieś zniknął w gęstwinie. W końcu pojawił się za mną i wyrwał małe drzewo z całymi korzeniami.
- Przecież mnie nie pokonasz!
Rzucił drzewem i to wylądowało parę metrów dalej. Wzdrygnęłam się. Okey, zrozumiałam, narzekasz na to, że ktoś dał ci tak nieziemską urodę. Ale szanuj zieleń człowieku, w domu se kaktusami matki porzucaj, ale nie rozwalaj lasu/
- Jestem maszyną do zabijania - wyznał, patrząc mi prosto w oczy.
Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. Pokręciłam lekko głową.
- No i? Każdy ma jakieś swoje rzeczy... - powiedziałam - Każdy popełniał błędy...
- Zabijałem ludzi - warknął, a mnie znowu otuliło poczucie zagrożenia.
Znowu pokręciłam głową.
- Przeboleję.
Znowu wlepił we mnie swój wzrok, co wydawało się straszniejsze niż jego wcześniejszy teatrzyk z darciem mordy, skakaniem i rzucaniem drzewami.
- Chciałem zabić ciebie - oznajmił, zbliżając się do mnie - Nigdy nie miałem tak wielkiej ochoty na ludzką krew.
Czułam, jak jego ręka zbliża się do mojego policzka. Dobrze, że nie do szyi, pomyślałam. Uniosłam podbródek.
- Czuję się dziś wyjątkowo żywa, więc nie żywię urazy - odparłam.
- A powinnaś.
- Słyszałeś kiedyś, że kobiecie nie powinno się mówić co powinna, a co nie? - zapytałam podchodząc do niego, ale ten znowu uciekł.
Kiedyś chociaż odchodził, teraz to już znikał. Rozejrzałam się, a ten siedział sobie na drzewie i chwiał się, jakby znowu go coś ściskało od środka. Pragnienie mojej krwi, przypomniałam sobie. Opowiedział mi o swojej rodzinie, która miała wyróżniać się na tle innych, nawet tych wampirzych. Polowali tylko na zwierzęta i potrafili panować nad swoim pragnieniem.
- Ale ty i twój zapach... - zaciągnął nosem i zbliżył się nieco - Jesteś dla mnie jak narkotyk. Moja własna odmiana heroiny.
Zeskoczył na gałęzie niżej. Podeszłam do niego bliżej, a ten aż się zapowietrzył.
- Dasz radę to jakoś kontrolować. Doktor Cullen na pewno znajdzie jakiś sposób...
- To wszystko dlatego, że tak bardzo cię pragnę - zachowywał się, jakby mnie nie słyszał - Nie wiem, czy zdołam zapanować nad sobą.
Wspięłam się na niższe gałęzie i podeszłam do niego, a ten szybko odsuwał się do tyłu z przerażeniem na twarzy.
- Dasz radę - zapewniłam go - Praktyka czyni mistrza.
Zeskoczył na ziemię, a ja zrobiłam to samo, z nieco mniejszą gracją. Podeszłam do niego, chcąc mu jakoś pomóc, bo wyglądał, jakby naprawdę cierpiał. Ten, ku mojemu zdziwieniu, przysunął się bliżej tak, że na plecach czułam kamień, a swoje ręce położył na nim. Przełknęłam ślinę, ale nie czułam się aż tak niekomfortowo, jak zapewne powinnam.
- Nie czytam w twoich myślach, musisz mi powiedzieć o myślisz - twarz miał coraz bardziej bliżej mnie.
- Dobra, trochę się boje - wyznałam, chcąc być z nim szczera.
Wziął ręce i powoli się odsunął, a ja postanowiłam wyjaśnić, o co mi chodzi.
- Nie boję się ciebie. Jestem po prostu oszołomiona tym wszystkim - dodałam - Jeszcze to twoje znikanie...
- Nie masz pojęcia, jak długo na ciebie czekałem - mówił gładko, mierząc mnie wzrokiem. Poczułam ciarki. Dopiero teraz zauważyłam jego rękę pod moją szyją. Miałam tylko nadzieję, że nie zejdzie niżej, bo nie chciałam się przekonywać, jak boli uderzenie w łapę wampira - Lew zakochał się w owcy.
Czekaj, co? Myślałam, że chodziło mu tylko o moją krew. Znaliśmy się tak krótko, a on już się zakochał? Połączył to pragnienie i miłość? Zaczynałam się powoli obawiać, że moje zainteresowanie Edwardem nie zniżało się tylko do chęci rozwikłania kim naprawdę jest. Bo odkryłam jego sekret, a z każdą minutą robił się coraz bardziej ciekawy.
- Głupia owca - mruknęłam żartobliwie, chcąc załagodzić tą dziwną atmosferę i jakoś z tego wybrnąć.
- Głupi lew masochista - zawtórował mi brunet z uśmiechem.
Nie pamiętam nawet o czym później rozmawialiśmy, ani czy w ogóle rozmawialiśmy. Znaliźliśmy jakąś polanę i nie wiedzieć czemu położyliśmy się na niej, co z daleka musiało wyglądać niezwykle romantycznie. Pojawiło się Słońce, a mi w pamięci utkwił obraz Edwarda, znowu świecącego się jak cholerny Dzwoneczek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro