Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II. Smutne wieści

— Ależ oczywiście, że nie mam ci tego za złe, Klaro! — rzekła Adrienne, przeczesując włosy. — Uczyniłaś to, co uznałaś za słuszne. Nie mogliście ryzykować. Rozumiem twój strach. Oczywiście, uciekaj na pociąg, do zobaczenia w domu!

To rzekłszy, Adrienne odłożyła słuchawkę na widełki i westchnęła ciężko. Siedzący na łóżku Edward spojrzał na nią pytająco. Założyła kilka niesfornych pasm włosów za ucho i popatrzyła na męża z rezygnacją.

— Klara dzwoniła — wyjaśniła mężowi. — Są z Franzem i dziećmi na dworcu, zaraz mają pociąg do domu.

— Boją się?

— Tak. Przepraszam cię za nią, wiem, że ci zależało, żeby ktoś bliski oglądał ten występ, ale co ja poradzę... Franz bardzo boi się o dzieci, a Klara nie pozwoliłaby mu jechać z nimi samemu.

Czuła się tak źle, że rodzina, która specjalnie przyjechała do Genewy, by obejrzeć spektakl jej męża, jednak się na nim nie zjawi. Edward zasługiwał na to, żeby wszyscy go podziwiali. 

— Nie martw się, Adrienne — odparł na to Edward i podszedł do żony.

Otoczył ją czule ramionami i przycisnął do swojej szerokiej klatki piersiowej. Przez cienki materiał jego koszuli wyczuwała wystające żebra męża. Nie podobało się jej to, że był tak szczupły, wiedziała jednak, że jest to od niego wymagane jako od tancerza. 

— Jak mam się nie martwić? To przecież było dla ciebie takie ważne...

— Dostałem właśnie wiadomość, że ze względów bezpieczeństwa i z szacunku do cesarzowej dzisiaj nie wystąpię. Jutro będzie premiera. Ten wieczór możemy spędzić tylko razem. — Uśmiechnął się do żony dwuznacznie. — Bardzo na to czekałem, a że twoja kuzynka już pojechała, to...

— Przepraszam, ale chyba nie mam ochoty — westchnęła i usiadła na łóżku.

Rozłożyła się w miękkiej pościeli i wciągnęła w nozdrza zapach perfum rozchodzący się po pokoju. Chciała choć przez chwilę po prostu poleżeć i pooddychać swobodnie, niczego nie robiąc. Brakowało jej takiej chwili wytchnienia w Wiedniu, gdzie ciągle się czymś zajmowała.

Wtem Edward ściągnął z siebie koszulę i ułożył się tuż obok ukochanej. Głowę wcisnął w jej pierś i zamruczał z przyjemnością. Adrienne czuła, jak jej ciało przeszywają kolejne fale bijącego od męża ciepła. Jego rude włosy łaskotały kobietę w nos, sprawiając, że chciało się jej kichać.

— Nie łaskocz mnie tymi włosami — zaśmiała się.

— Będę, póki mi nie powiesz, dlaczego odmawiasz mężowi. Nieładnie tak.

Wiedziała, że żartował, ale mimo wszystko zrobiło się jej przykro.

— Wiesz, dlaczego nie mam ochoty.

— Och, Adrienne... — jęknął ze smutkiem i położył dłoń na jej plecach. — Przecież... Przecież właśnie może dzięki temu uda nam się w końcu mieć dziecko. Tu jest inne powietrze, świeższe, bo z gór, może to się nam przysłuży...

— Powątpiewam w to. Ja już nie mam na to siły, kochanie, po prostu — westchnęła smutno. 

— Trzeba próbować do skutku.

— A co, jeśli nawet codzienne próby się na nic nie zdadzą? — zapytała z wyrzutem. — Ja nie chcę tak cierpieć. Nie chcę co miesiąc modlić się, by nie dopadła mnie kobieca przypadłość, a później szlochać, że jednak ją mam i nie będę miała dziecka.

Edward przesunął dłoń na jej policzek i zaczął z niego ścierać słone krople. Adrienne zdziwiła się, że zdążyły się one już pojawić. Nawet nie poczuła, że spływają po jej policzkach. Mąż patrzył na nią badawczo swymi przeszywająco błękitnymi oczyma. Próbował skłonić ją do uśmiechu, ale jej robiło się jeszcze bardziej przykro.

Naprawdę chciała mieć dziecko, a fakt, że przez tyle lat się jej to nie udawało, napawał ją poczuciem klęski. Nie uważała nigdy, że powicie potomstwa decyduje o wartości kobiety, ale brak dzieci sprawiał, że nie czuła się kompletna. Jej miłość nie mogła się w pełni urzeczywistnić, bo nie wydała owoców. A ona pragnęła tylko tego.

— Adrienne, musimy wierzyć, że nam się uda. — Edward wbił w nią spojrzenie swoich przeszywających oczu. — Czasem ludzie przez wiele lat nie mają dzieci, a potem się im udaje.

— Ale ja... Pomyśl tylko. Jesteśmy razem dziewięć lat i nigdy nie oczekiwałam dziecka. Wolałabym już chyba poronić, bo wiedziałabym chociaż, że jestem płodna i mogę mieć kiedyś następne dziecko.

— Kochanie, nie mów takich głupot. Nie przeżyłabyś takiego bólu, jesteś na to za wrażliwa. — Pogładził czule jej policzek. 

Wiedziała, że miał rację. Nie wyobrażała sobie, jak ogromny ból musiał ogarniać matki, które cieszyły się na przyjście ich dzieci na świat, a potem je traciły. W takiej sytuacji chyba pękłoby jej serce. Ale... Ale przynajmniej miałaby tę wiedzę, że jest zdolna do posiadania potomstwa. A teraz nie miała nic poza złudzeniami.

— Edwardzie... Byłam żoną Jeana przez dwa lata i nie byłam z nim przy nadziei. Wtedy zrzucałam to na karb jego częstych nieobecności, tych wszystkich wyjazdów do Algierii... Czasem nie było go w domu i po dwa, trzy miesiące, więc uważałam, że brak dziecka jest naturalny w tym wypadku, bo nigdy mnie ze sobą nie zabierał. Ale my... Tyle lat... Edwardzie, przecież jesteśmy małżeństwem od dziewięciu lat, nigdy mnie nie opuszczałeś... To za długo, żebyśmy mogli już liczyć na cud. A i ja już młodsza nie będę.

— Najdroższa...

— A Klara... Ona nigdy nie chciała mieć dzieci, a ma dwójkę, tylko ona wie, czy czasem jakiegoś się nie pozbyła... Wiem, że nie powinnam tak mówić, bo bardzo ją kocham, ale czasem jestem taka zazdrosna o to, że nigdy nie miała problemów, chociaż zawsze powtarzała, że nie chce mieć dziecka, a ja... To takie niesprawiedliwe!

Nie powstrzymywała już łez. Spływały ciurkiem po jej policzkach, mocząc włosy Edwarda i rozmazując puder, którym pokryła twarz przed wejściem do opery. Czuła się coraz gorzej. Nie przypuszczała, że w czasie wyjazdu mającego być oderwaniem od kłopotów dnia codziennego i spełnieniem marzeń Edwarda odezwą się jej demony.

— Adrienne, idź się umyć i pójdziemy spać — rzekł mężczyzna z troską. — Ledwo żyjesz. Proszę cię, kochanie. To był trudny dzień.

— Jesteś taki cudowny i dobry, a ja nawet nie potrafię ci dać dziecka... — zaszlochała.

— Nie mów tak. Kocham cię, bo jesteś cudowną, pełną życia kobietą, która sprawia, że mam ochotę budzić się każdego dnia i stawać się lepszym. Kocham cię dla ciebie samej, a nie dlatego, że mogłabyś mi urodzić dziecko. Kocham cię, bo jesteś jedyną osobą, która znosi wszystkie moje złe cechy, godziny, które spędzam wśród tancerek, nigdy nie jest zazdrosna i zawsze służy mi dobrym słowem. Pamiętaj o tym.

To rzekłszy, złożył na jej ustach czuły pocałunek. Adrienne odwdzięczyła się tym samym i pozwoliła, by zaniósł ją do łazienki i napuścił wody do wanny. Potem pomógł się jej umyć, bo sama straciła siły, by cokolwiek robić, i zaniósł żonę do łóżka, w którym spoczął tuż obok niej. Adrienne wtuliła się w jego pierś i spróbowała zasnąć. Jutro będzie nowy, być może lepszy dzień.

*

Państwo Weberowie wysiedli z pociągu na stacji w Wiedniu i rozejrzeli się dookoła siebie. Franz chwycił dzieci za ręce, zaś Klara zajęła się rozdysponowaniem bagaży. Dopilnowała, by zabrano je do ich domu, i zaczęła się rozglądać za dyliżansem. Wtem poczuła, jak Luisa łapie ją za rękę. Uśmiechnęła się do córeczki i pogłaskała dziewczynkę po jej złotych loczkach. Z wyglądu przypominała ją samą w dzieciństwie. Klara też zresztą wdała się w swoją matkę. Najwyraźniej w ich rodzinie córki stanowiły zawsze odbicie swych rodzicielek.

Karl za to był bardzo podobny do ojca. Miał jego ciemne oczy i włosy skręcające się w loki. Oboje odznaczali się drobnymi sylwetkami, zupełnie jak ojciec, choć i Klara nie miała na co narzekać. W wieku dwudziestu dziewięciu lat wciąż wyglądała niemal identycznie jak dekadę wcześniej, jedynie jej piersi stały się nieco większe, a rysy twarzy nieznacznie się wyostrzyły.

Szybko przeszła z dziewczynką przez peron i stanęła w wielkim holu w oczekiwaniu na Franza, który poszedł z Karlem do jakiegoś sklepiku. Nie rozumiała, po co to zrobił. Jeśli Karl był głodny, mógł wytrzymać jeszcze kilka chwil. W końcu zmierzali już do domu. Tam czekał na niego ciepły obiad ugotowany przez kucharkę na ich przyjazd.

Zdumiała się, gdy nagle podszedł do niej Otto. Brat nie mówił nic o tym, że będzie na nią czekał. Wyraz jego twarzy sugerował, że stało się coś przerażającego. Zadrżała. Co takiego się stało, że musiał pilnie przyjść na dworzec? Przecież równie dobrze mógłby spotkać się z nimi już w mieszkaniu.

— Klaro, jak dobrze, że przyjechaliście wcześniej! — rzekł gorączkowo.

— Co się stało?

— Ojciec... Dostał zawału.

— Co? Dlaczego? Co się stało? Przecież był zdrowy!

Nie rozumiała jego słow. Jak ojciec... Nie. Ojciec nie mógł dostać zawału. Był przecież zdrowy. Chyba że o czymś nie wiedziała... Ale nie, na pewno nie. Otto chyba coś zmyślał. Musiał się upić... Tak, upił się i prawił od rzeczy!

— Nie do końca. Przynajmniej tak mówiła babcia, wiesz dobrze, że ja miałem z nim chyba jeszcze mniejszy kontakt niż ty. Umarł dwie godziny temu.

— O matko... Nie, nie, to jest jakieś...

Nie mogła uwierzyć w jego słowa. Nienawidziła ojca za wszystkie wyrządzone jej krzywdy, a od lat nie miała z nim kontaktu, lecz wieść o jego odejściu sprawiła, że ścisnęło ją w sercu. Mimo wszystko... mimo wszystko był jej ojcem, spędziła z nim tyle lat...

Nie, to tylko dziwny sen, z którego zaraz się wybudzi.

— Co się stało, mamusiu? — zapytała Luisa.

Klara nie miała pojęcia, co jej odrzec. Luisa i Karl nie znali przecież dziadka, który wyrzekł się swej córki i nie zamierzał widzieć nigdy jej potomstwa. Łamało jej to serce, bowiem jej dzieci zostały pozbawione możliwości stworzenia z kimś takiej więzi, jaką ona miała z Friedrichem, lecz z drugiej strony cieszyła się, że nie musiały być narażone na nieodpowiedni wpływ jej ojca.

Od odpowiedzenia na pytanie córki uratowało ją przybycie Franza i Karla. Chłopiec trzymał w ręce wielkiego lizaka, którego musiał wyprosić od ojca. Klara prychnęła na ten widok. Wiedziała, że Luisa zaraz będzie się dopraszała o taki sam i zrobi awanturę o to, że została potraktowana niesprawiedliwie, a do tego słodycze psuły dzieciom zęby.

— Och, dzień dobry, Ottonie. Jak tam w szkole? Co się stało, że tu przyszedłeś? — zaczął pytać Franz. 

— Nasz ojciec nie żyje. Musiałem poinformować Klarę jak najszybciej.

— Bardzo mi przykro — rzekł, lecz już żadne słowa ponad te nie wydobyły się z jego ust.

Klara go o to nie winiła. Nie znał przecież ojca, chyba że z jej opowieści, a w nich przedstawiała go jako diabła, którym w gruncie rzeczy był. Franz nie miał powodów do odczuwania żalu.

— Czy to znaczy, że nasz dziadek umarł? — zapytał Karl.

— Tak, synku. — Matka skinęła mu głową. 

— To ten, co nie chciał nas nigdy widzieć? — dopytała Luisa.

— Tak, Lulu.

— To takie okropne... — jęknęła.

— Bardzo, ale to był zły człowiek — odparła jej na to Klara. — Nic nie straciliście. Ottonie, chcesz do nas przyjść na kawę? Pomówimy o tym wszystkim na spokojnie...

— Nie, pójdę do babci. Jest załamana.

— Och, ja też powinnam...

Babcia Belle musiała czuć się okropnie po stracie syna. W końcu to dzieci powinny grzebać rodziców, a nie odwrotnie. Alfred może nie okazał się najlepszym synem, ale mimo wszystko był dzieckiem Belle, więc na pewno bardzo cierpiała.

— Zrobisz to jutro — rzekł stanowczo Otto. — Na razie wróćcie do domu. Na pewno jesteście wyczerpani. Ja wszystkim się zajmę.

— Dziękuję ci, Ottonie. — Uśmiechnęła się do brata z wdzięcznością. — No to chodźmy, dzieci.

Kiedy wrócili do domu, Klara poszła do sypialni, ściągnęła z siebie ubrania, odziała się w cienką haleczkę i ułożyła na łóżku. Franz również zdjął ubrania i przycisnął się do żony. Westchnęła i złożyła pocałunek na jego czole. Ciepło bijące od ciała męża napawało ją przyjemną słodyczą.

— Jak się czujesz z tym wszystkim? — zapytał z troską. 

— Nie wiem. Nie mam pojęcia, co powinnam czuć. Nie kochałam go, sprowadził na mnie tylko ogrom cierpienia, ale mimo wszystko... To mój ojciec... Sama nie wiem...

— Możesz płakać, jeśli chcesz. Otrę ci łzy. — Uśmiechnął się blado, na co Klara pocałowała go po raz kolejny, tym razem w policzek.

— Jesteś cudowny, ale nie potrzeba mi tego. Chyba... chyba chcę spać i to wszystko przemyśleć. Bardzo źle się czuję. 

— Dobrze. Zostawię cię i pójdę do dzieci. Słodkich snów — rzekł cicho i wycofał się z pokoju.

Klara po chwili zapadła w płytki, niespokojny sen. 

Bardzo lubię ten fragment z Adi i Edem. Jako że mam już 9 rozdziałów, w niedzielę będzie kolejny, a potem będę dodawała dwa w tygodniu. Jakie dni by Wam pasowały?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro