Rozdział 2 "Ufam ci"
*Pov. Elfik*
Obudziłam się w bardzo dobrym humorze. Wręcz znakomitym!
Wstałam i szybko pognałam do łazienki. Prawie zabiłam się po drodze (paskudny przebiegły dywan na śliskiej podłodze!), ale to szczegół.
Ogarnęłam się, po czym założyłam proste czarne jeansy i czarną bluzkę z napisem "GwenDient 4EVER!".
W tym czasie pozostałości mojej gorszej strony całkowicie się ulotniły, co sprawiło, że stałam się miłą i wesołą wersją siebie.
Kiedy zeszłam na dół przypomniałam sobie, że mam gościa, więc skierowałam się do salonu.
Mogłam tego nie robić...
Nightmare również zmienił formę. Teraz zamiast slendermana miałam przed sobą zwykłego szkieleta. Jeszcze spał, sprawiając zadziwiająco niewinne wrażenie. Wyglądał uroczo!
Pamiętacie ten fragment o wyparowaniu mojej gorszej strony? Bzdura.
Wyciągnęłam telefon i zrobiłam mu zdjęcie, które natychmiast wysłałam do znajomych (oczywiście tylko tych, którzy nie przepadają za Freshem. Jeśli jakaś fanka się dowie, że tu jest to nasz koniec). Moja wrodzona złośliwość jest nie do poskromienia!
W końcu zdecydowałam się go obudzić.
Graniczy to z cudem, więc gdy udało mi się zawlec go do kuchni, byłam z siebie naprawdę dumna.
Równocześnie, zaczęło mnie przygniatać poczucie winy. Przez to zdjęcie nie dadzą mu żyć... Czemu tak się tym przejmowałam? Należało mu się za tą sprawę z "koszmarem lat 90", jak nazywa mojego zioma Error. A jednak... Sumienie ciążyło mi do tego stopnia, że zrobiłam dla niego śniadanie.
Zabrał się ochoczo do jedzenia, a ja ukratkiem sprawdziłam nowe wiadomości w komórce.
Jęknęłam i pozwoliłam sobie na headdesk. Idiotka! Zapamiętać: NIGDY nie wysyłać z rana zdjęcia śpiącego w twoim domu szkieleta do śmierci. Reaper zawsze doszukuje się dwuznaczności i wyciąga błędne wnioski ze wszystkiego. Jestem martwa. Ha ha ha. Elfik staph! Ogarnij się!
- Żyjesz? - usłyszałam nad sobą niepewny głos.
- Nie. - odparłam załamana - Reaper mnie zabił swoim głupim rozumowaniem.
Night uśmiechnął się lekko.
- Zawsze lepiej niż gdyby zabił cię dosłownie...
Roześmiałam się na jego słowa, jednak w moim głosie nie było cienia wesołości.
- To byłoby lepsze! - stwierdziłam dalej leżąc głową na stole.
*Time Skip*
Siedziałam sobie spokojnie na fotelu i pisałam rozdzialik na Wattpada. Tsaa... Jestem od niego uzależniona. Nightmare ciągle mi to wypomina, ale nie o tym teraz. A więc, pisałam spokojnie, gdy mój telefon zaczął wibrować i grać durną melodyjkę. Szybko go odebrałam, nawet nie patrząc na wyświetlacz. Okazało się, że dzwoniła Loyal. Ostatnimi czasy dziwnie często to robiła... Na stówę podejrzewa, że ukrywam "zbrodniarza".
To nie tak, że nie popieram jej zachowania. Sama chętnie bym zatłukła tę ośmiornicę za obrażanie Mistrza Zaj*bistości! Ale to mój przyjaciel. Jakkolwiek zła bym nie była... Nie pozwolę zabić moich bliskich.
Moja rozmówczyni potrafi całkiem szybko nawijać. Nawet nie zdążyłam spytać jak tam u Sansa! A to przecież najważniejsze! Jako shiper muszę wiedzieć jak się mają sprawy z Loyans!!!
Z rozmyśleń wyrwała mnie jedna, krótka informacja.
"Yost ma kłopoty"
Zakrztusiłam się powietrzem. Ship mojej senpai i Dusta w niebezpieczeństwie? No nie... A miałam dzisiaj w planach robienie zdjęć w ukryciu do albumu "Aesil"! Yhhh... I wszystkie plany w łeb.
Mniejsza z tym! Muszę ratować Yost!
- Nighty! - wydarłam się bardzo inteligentnie, prawdopodobnie zdradzając jego położenie połowie AU - Wychodzę! Może wrócę wieczorem!
Szkielet szybko znalazł się obok mnie z miną pełną niedowierzania.
- Żartujesz? Zostawiasz mnie samego w twoim domu? - zapytał niepewnie. Awwww! Taki jest zupełnie inny niż zazwyczaj! Dosyć! Skup się! To nie czas na żartowanie z kumpla!
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Przecież ci ufam, nie?
Stworzyłam portal cały czas nie przestając się szczerzyć. Wskoczyłam do niego, a ostatnią rzeczą jaką widziałam, był czysty szok na twarzy Władcy Koszmarów.
_______________________________________________________
To jest beznadziejne :/
Miejmy nadzieję, że kolejny rozdział wyjdzie lepiej!
A teraz idę się zaszyć w jakiejś dziupli :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro