Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Unikanie jej wpadło mu w nawyk. Gdziekolwiek się pojawiła, znikał za nim go zauważyła. Ona sama poczuła tą niechęć z jego strony. Była wręcz pewna, że Tom wstydził się tego, co między nimi zaszło.

Był takiego samego zdania. Nie było to dobre, wręcz przeciwnie, było głupie i mało odpowiedzialne z jej strony. Na jej barki została położona wielka odpowiedzialność, misja stulecia,   a ona co robiła? Całowała największego zwyrodnialca na świecie i co najgorsze — podobało jej się to. Wszystko wyszło nie tak jak powinno.

Usiadła samotnie w pokoju wspólnym. Jutro wspólny patrol, tym razem musieli razem porozmawiać, czy on tego chciał i czy ona tego chciała, nie mieli wyboru.

Poprzednie dni spędzili osobno, rozdzielali się na początku, bez słów. Oboje czuli wzajemną niechęć do siebie. Dlaczego? Ponieważ oboje zostali przyłapani na czymś co sprawiało, że ich ciała płonęły. To niedorzeczne, to niesamowite i bardzo niebezpieczne.

Hermiona otworzyła książkę na pierwszej stronie. Czytanie zawsze ją uspokajało, koiło zmysły i pozwalało oderwać się od świata rzeczywistego. Było cudowne. Mimo tego, że kolejny raz już czytała Historię Hogwartu, to i tak miała poczucie, że za każdym razem poznawała jakiś nowy zakamarek tego miejsca.
Kochała je, to tutaj mogła udoskonalić swoje zdolności, pogłębiała wiedzę, którą tak uwielbiała. Przewracała stronę, gdy przed jej oczami pojawił się niespodziewany gość. Ashley, koleżanka z pokoju usiadła obok niej na kanapie i spojrzała pytająco na koleżankę.

— Gdzie jest Tom? — zapytała.

Granger od razu chciała rzucić zgryźliwą uwagą, ale porzuciła ten pomysł. Odpowiedziała zgodnie z prawdą.

— Nie wiem.

Nic ciekawego. Dziewczyna o blond włosach wydawała się trochę zmieszana i niezbyt przekonana w stosunku do jej słów.

— Szkoda, przecież wy się przyjaźnicie, prawda?

To pytanie zbiło ją trochę z pantałyku. Przecież oni wcale nie mieli tak zażyłych relacji ze sobą. To dziwne, niepojętne, że ludzie tak wchodzili w twojej życie, tak bezwstydnie i bez wcześniejszego uprzedzenia o tym.

— Nie, nie przyjaźnimy się.

Była mocno zirytowana zachowaniem młodej kobiety. Najchętniej unikała odpowiedzi w takich momentach. Koniec miłej i kochanej Hermiony. Może wreszcie ujawniła się jej prawdziwa natura.

— Naprawdę? Wszyscy mówią, że po balu zostaliście dobrymi przyjaciółmi, a skoro oboje zaprzeczyliście, że macie się ku sobie, to pomyślałam sobie, że może bym ja spróbowała do Toma, no sama wiesz o co chodzi.

Na   jej policzkach powstały rumieńce, które jeszcze bardziej zdenerwowały starszą z kobiet. Jeszcze chwila i wyszłaby z siebie i stanęła obok. To już przegięcie i to tak wielkie, że na czole wyszła jej żyłka. Mała i niewidoczna, jednak krew przebiegająca przez nią, była niesamowicie gorąca.

— Przykro mi, możesz odejść — warknęła tylko.

Niebieskooka zerwała się na równe nogi i z lekko zdenerwowaną twarzą spojrzała na szatynkę.

— Czyli jesteś zazdrosna? Mam Cię! Zdobędę Toma! Zobaczysz! Riddle będzie mój — wydarła się na środku pokoju wspólnego.

Wszyscy patrzyli na Ashley jak na wariatkę, a większość poczęła rzucać złośliwe komentarze w jej stronę.

— Prędzej poderwiesz się z kanapy, niż Riddle spojrzy na ciebie.

Jeden z chłopaków, który siedział na fotelu przy ścianie, zabrał głos. Przez całe pomieszczenie przeszła salwa śmiechu.

— Zobaczycie! Uda mi się! — warknęła do nich.

Dalej chichoty i niepochlebne komentarze zagościły w Slytherinie. Każdy, kto mógł żartował z dziewczyny. Hermiona jednak nie odezwała się na ten temat. Poczuła w sercu ukłucie, które nie powinno się teraz pojawić. Co się działo? Czemu akurat teraz? I dlaczego ona? Nie zauważyła nawet jak podeszła do niej Walburga.

— Widzisz? Mówiłam Ci, że musisz zacząć działać — szepnęła jej na ucho, przysiadła się.

Bacznie obserwowała dziewczynę. Nie podobało jej się co powiedziała.

— Co Ty pieprzysz?

Irytacja w jej głosie była konieczna. Nie mogła przecież pokazać tego, że coś właściwie czuła do Riddle'a, a przede wszystkim to uczucie nie było nawet zidentyfikowane.

— A to, że teraz będzie miał wiele adoratorek. Wiem, że każdą odrzuci ale wiesz. Nie będzie czekał na ciebie całe życie. Spróbuj coś zrobić w tym kierunku. Nie stracisz, a możesz tylko i wyłącznie zyskać — stwierdziła uśmiechając się szczerze.

To już nie było śmieszne, to było tragiczne. Serce poskoczyło, a jej umysł poleciał za tym, ułożył nawet plan i kazał go jej zrealizować. Nie! Tak być nie mogło! Nie dopuściła do tego!

— Nie mam zamiaru nic robić —stwierdziła.

Panna Black nie odpuściła sobie jednak, oni nigdy nie odpuszczali. Hermiona znała Syriusza, wiedziała, że ten człowiek był jej synem, a paskudny portret, który wisiał w jego domu, był jej. Szkoda, że nie namalowali jej za czasów młodości. Mimo wszystko, była ciekawą osobistością, ciekawe co się stało z nią potem.

— Będziesz grać niedostępną? W sumie słusznie, też bym tak zrobiła, jednak nie mam po co. Orion i ja zawsze będziemy razem. Na dobre i na złe — zachichotała.

To prawda. Ona nie miała problemu z tym, że kiedyś ją mógł opuścić. Byli zaręczeni tuż przed urodzeniem chłopaka. Mimo tego, że była starsza, ona od samego początku wiedziała, że była komuś przeznaczona. Te stare czasy, były dziwne i to dopiero był początek jej przygody. Strach było myśleć, co może być potem.

— Nie zamierzam w nic grać, nie lubię bawić się uczuciami. Najlepiej będzie jeśli ten rok już się skończy.

Tak, tego chciała. Do 31 sierpnia była skazana na ten świat, na świat Toma Riddle'a.

(***)

Tom przechadzał się korytarzem, gdy zobaczył dwie rozchichotane dziewczyny, które wychodziły z lochów. Zapewne rozśmieszyło je zachowanie jakiejś osoby na forum. Postanowił się dowiedzieć o co właściwie chodzi.

— Coś się wydarzyło? — zapytał obojętnie.

Obie przystanęły i spojrzały na niego z rozbawieniem.

— Ashley stwierdziła, że chce z tobą być i ogłosiła deklarację, że Cię zdobędzie. Oczywiście, większość z nas śmiała się z niej, wiadomo, że i tak i tak masz Hermionę — stwierdziła jedna.

Zmrużył oczy. To nie tak, nie. Czemu wszyscy posądzali go o to, że on chodził z tą dziewczyną? Nie dał im powodu do tego, żeby tak mówili. Narzeczeństwo Black potwierdziło swoje milczenie, a więc nikt, a nikt nie mógł go posądzić o jakieś gorące uczucia w stosunku do tej kobiety.

— Nie będę chodził z nikim.

A one już słyszały jego kroki, które sukcesywnie się oddalały. Westchnęły. Wiedziały, że z prefektem naczelnym zaczęło dziać się coś niedobrego, ale nikt nie mógł stwierdzić dlaczego, ale mimo wszystko wiązali to zdarzenie z pojawieniem się tajemniczej Hermiony Granger, która zapewne uwiodła serce nie jednego chłopaka.

Wszystko się psuło, wszystko, a szczególnie jeśli chodzi o ten dziwny charakter. On sam zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli to wyszłoby na jaw, byłby stracony. Tracił głowę, trzeźwy osąd, to nie był już on i co najgorsze, musiał wypić piwo jakie sobie uwarzył.

Jęknął. Nie potrafił już nic zrobić. Popadł w chorobę. Chorobę serca, chorobę, której nie znał. To nie było zwykłe przeziębienie, to nie był zwykły ból gardła czy katar. Nie był udar czy zawał. To coś innego, czegoś czego on nie potrafił nazwać i minęła zapewne spora ilość czasu, jak zaczął o tym poważnie rozmyślać. Wszystko przed nim, życie, które było pozbawione zemsty na mugolach, ale czy aby na pewno? Wszystko może się zmienić, wszystko może się wydarzyć, westchnął.

Był idiotą, który nie mógł zrozumieć swojego własnego ja, jak to możliwe? Przeoczył coś dawno temu, a jego wspomnienia niestety nie mogły się już zagłębić w tym miejscu. Przeszedł przez portret, był już w pokoju wspólnym. Zobaczył tylko, że ta dziewczyna siedziała na środku pokoju i czytała książki. Wszyscy plotkowali, śmiali się, a wiele oczu zwróciło się w jego stronę.

Kątem oka zobaczył, że owa blondynka, o której była mowa, patrzyła na niego jak na bóstwo. Niedobrze, jej naprawdę nienawidził. Lepiej iść a drugą stronę, mimo tego, że droga w tam tą stronę musiała poruszyć wszystkich, którzy się tutaj znajdowali. Usiadł na kanapie, pomiędzy panną Black, a Granger. Spojrzał na nie pytająco. Obie miały dość zszokowane miny. Nie wiedział co myśleć.

— O co wam chodzi? — syknął.

Obie zmieszane nie odpowiedziały na pytanie. Hermiona zajęła się znowu lekturą, a Walburga czekała na Oriona, który spóźniał się już kilka minut.

A Tom? Poszedł w ślady dziewczyny. Książka to jednak sposób na ukojenie swoich własnych spraw. Schował w stronach swoje wszystkie myśli i nie zauważył nawet, że wszyscy poszli, nawet ona.

Został sam z lekturą, która wciągała go do środka mackami swoich własnych liter. Wszystkie haczykowate litery zaczepiały się w jego umyśle, który żył tylko wydarzeniami w książce. Nie była ciekawa, o nie, ale była tym czym była. Odłożył ją jak ostatnia strona została przez niego przeczytana.

Westchnął. Rozejrzał się po sali. Ani żywej duszy, nawet umarli poszli już spać. Portrety chrapały głośno, ale jemu jeszcze chwilę temu nic nie przeszkadzało. A teraz to co innego. Wszystko powróciło ze zdwojoną siłą, głowa bolało go od ich natłoku. Czas iść spać, bo tylko sen był wybawieniem od tego. Może właśnie to nocne marzenie, pokazało mu co zrobić dalej, kim być, a kim nie.

Czy w ogóle jego istnienie było potrzebne tutaj, na ziemi? Wszystko to co ciekawiło, a co nie, może dowiedzieć się tylko tam. Udał się na piętro, spojrzał jeszcze przelotnie na dół. Tak, już był na niego czas.

(***)

Nastał kolejny dzień, pełen radosnych chwil, osobno. Cieszyli się, że nie byli razem teraz. Na zajęciach siedzieli osobno, Hermiona, jak zwykle, starała się kandydować na aurora, więc uczęszczała na obronę przed czarną magią, zielarstwo, numerologię, eliksiry. Dzisiaj jednak miała tylko i wyłącznie dwie godziny eliksirów z Gryffonami.

Osobiście chciałaby, żeby ich tam nie było. Przysiadła się dzisiaj do Walburgii, która była zachwycona jej towarzystwem. Był to naprawdę dla niej ratunek, szczególnie, że właśnie z tego przedmiotu jej nie szło. Obie na tym korzystały, chociaż tylko jedna z nich była z tego powodu zadowolona. Black ciągle mówiła o Tomie, co z kolei jednocześnie irytowało i uspokajało Granger, a ona pomagała jej w przedmiocie.
Profesor Slughorn był wielce zadowolony z postępów obu pań, dlatego starał się aby na lekcji najczęściej się udzielały. Nie było z tym problemu. Zgłaszały się na przemian, tym samym zdobyły na koniec zajęć aż pięćdziesiąt punktów dla swojego domu. Były szczęśliwe, ale tym samym złościły uczniów z innego domu.

Tom nawet nie zwracał na nie uwagi. Siedział we własnym świecie, ale nie aż tak bardzo jak poprzedniego dnia. Wyrwany z tego świata mógł bez problemu odpowiedź na pytanie profesora bądź jakiegoś swojego kolegi. Zajęcia zakończyły się wcześniej niż oczekiwali. Wychodzili szybko z klasy, ale jak zwykle prefektów zatrzymano na chwilę.

— Poczekam na ciebie — powiedziała Walpurgia w kierunku Hermiony.

Dziewczyna pokiwała głową i podeszła do nauczyciela. Tak samo zrobił przystojny chłopak, który stał koło niej. Tom Riddle prezentował się dzisiaj o wiele lepiej niż zazwyczaj.

— Słuchamy, Panie profesorze.

Musiała zachowywać się grzecznie, mimo tego niekomfortowego towarzystwa obok siebie.

— Moi prefekci kochani. Mam nadzieję, że dobrze się wam razem współpracuje jednakże jednego dnia kiedy sprawdzaliście salę, profesor Dumbledore przechadzał się po szkole i tuż po waszym patrolu, znalazł dwójkę uczniów w dość nietypowej sytuacji. Nie będę wspominał jakiej, bo nie wypada, ale to jednak nie jest ważne. Musicie się bardziej starać. Wszędzie chodzicie razem na patrole czy raczej się rozdzielacie? — zapytał.

Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Miała nadzieję, że były z tego powodu wyciągane konsekwencję.

— Osobno — powiedział Riddle.

Horacy pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Uważam, że to jednak błąd. Powinniście razem przeczesywać wszystkie kąty zamku. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Specjalnie dzisiaj chciałem z wami porozmawiać bo wiem, że patrol macie dzisiaj wieczorem. Mam nadzieję, że bardziej się postaracie i niż nigdy więcej nie będę miał z waszego powodu problemu. A teraz zmykajcie.

Uśmiechnął się szczerze. Hermiona była wyjątkowo zadowolona z tego, że nie będzie z tego powodu konsekwencji. Zapomniała już, że szła obok niego, a on przyglądał jej się wesoło.

— Widzę, że bardzo się cieszysz — powiedział niedbale.

Popatrzyła na niego zdumiona i bez chwili zastanowienia odpowiedziała na jego zaczepkę.

— No jasne!
Prawie krzyknęła. Zdziwiła go jej gwałtowna reakcja, ale jednak było to zadziwiająco miłe. To była prawdziwa Hermiona, nie taka porządna i nie taka spokojna, ta była wyjątkowo pociągająca.

— Widzimy się wieczorem — szepnął i delikatnie ręką musnął jej policzek, a następnie oddalił się w drugą stronę.

Stanęła na środku korytarza, widziała z daleka swoją koleżankę, która machała do niej zawzięcie. Podbiegła do niej czym prędzej.

— Znowu jakieś romanse? —    zapytała.

Zignorowała ją na tyle ile mogła i zaczęła opowiadać o tym co zaszło w klasie.

— Profesor ma do nas żal, ponieważ nie potrafiliśmy znaleźć wszystkich osób, które kręcą się po nocach w szkole. Przez niego będę musiała spędzić bite trzy godziny z Tomem, nie możemy się już rozdzielać — powiedziała to jednym tchem.

— Myślę, że tym lepiej dla ciebie, będziesz mogła z nim teraz bez problemu porozmawiać i dodatkowo nikt nie będzie w stanie was podsłuchać. Uważam, że to nawet romantyczne.

Rozmarzyła się. Zobaczyła jednak grymas na twarzy koleżanki.

— Black, powtarzam Ci po raz setny. Nas nic nie łączy, a to co widzieliście to było jednorazowe i była to kwestia przypadku. To była chwila kiedy ja i on tego chcieliśmy i nigdy, przenigdy się to nie powtórzy.

Może nie było to zgodne z prawda ale musiała jakoś się bronić przed tym wszystkim. Dziewczyna jak zwykłe teatralnie westchnęła. Wiedziała, że nie dało się przekonać dziewczyny do tego, aby przyznała się do swoich uczuć.

— Chodźmy więc na obiad — rzuciła tylko.

Druga z nich pokiwała głową. Udały się na posiłek.

(***)

Godzina dwudziesta druga przyszła szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Stanęła przed nim, ubrana w ciasne spodnie, które uwierały ją w biodra, oraz w za dużym swetrze z dość sporym dekoltem. Wyglądała całkiem zachęcająco. Z kolei Tom został w tym w czym był. Uważał, że jednak służba nadal zobowiązuje do noszenia mundurka.

— Idziemy? — zapytała.

Pokiwał tylko głową. Poszli więc przed siebie. Panowała głucha cisza, portrety spały, a nigdzie nie było żywego ducha. Szli więc przed siebie i zagłębili się głęboko w swoje umysły. Dziwne, byli koło siebie i czuli dziwne wibracje. Nie wiedzieli jednak, że oboje mają to samo na myśli. Zostali sami dla siebie. Po jakimś czasie pierwsza odezwała się dziewczyna.

— Dziękuje za pomoc.

Wiedział o co chodzi. Kiwnął tylko głową.

— Nie ma za co — odparł.

Teraz ona zastanawiała się co dalej.

— Nie musiałeś, wiesz o tym?

Pytanie z jej ust lekko wytrąciło go z równowagi. Powinien bardziej przygotować się na tą rozmowę.

— Wiem, jednak musiałem Ci pomóc. Nie zapominaj, że ta sprawa również wiąże się ze mną. Oboje jesteśmy prefektami, nie powinnaś mu pomagać — mówił to i patrzył przed siebie i nie zamierzał spojrzeć w jej kierunku.

W sumie, trudno mu się dziwić. Jedno spojrzenie na nią mogło obudzić w nim pierwotne zwierzę.

— Dalej jednak twierdzę, że coś ukrywasz pod tymi argumentami, spróbujemy to jakoś wydobyć —    zaśmiała się.

Nie wiedział co planuje ale zabrzmiało to jednak bardzo zachęcająco.

— Jak niby?

Bezwiednie z jego ust wydobyło się pytanie. Ona potrafiła na niego spojrzeć jednak wiedziała, że on tego nie odwzajemniał.

— Skończmy patrol, a dowiesz się — rzuciła przez ramię.

Im dłużej się do siebie nie odzywali tym bardziej ciągnęło ich do siebie. W pewnym momencie stanęli na korytarzu na siódmym piętrze.

— Kończymy chyba? — zapytała.

Nie widziała jak kiwał głową. Pociągnęła go po prostu za rękę i śmiała się w niebogłosy, zawołała.

— Musisz się wreszcie wyluzować, Tom.

Zobaczył jej szczery uśmiech. Pierwszy raz od tak dawna był pewien, że ktoś był z nim szczery, że kłamstwo nie przysłaniało mu innych pobudek. To było tego czego potrzebował. Na jego twarzy wystąpił lekki uśmiech.

— Możliwe, że powinienem.

Właściwie nie był pewny czy dobrze robił ale miał niespożytą chęć spędzenia czasu z tą osóbką, która jako pierwsza doszła do tego, że jego serce biło szybciej. Zaciągnęła go przed pustą ścianę, po chwili pokazały się tam drzwi. Pamiętał ten pokój doskonale. Weszli powoli do pomieszczenia, przed ich oczami pojawił się ogromny pokój. Na środku stał stół, który zapełniony był jedzeniem, a dodatkowo alkoholem. Spojrzał na nią pytająco.

— Nie pije.

Zgodnie z prawdą odpowiedział. Pokiwała tylko z rozbawieniem głową.

— Dzisiaj raczej będzie inaczej — rzekła bardzo poważnie czym zbiła go z tropu.

Nie spodziewał się po niej takiego zachowania, jednak posłusznie usiadł na kanapie obok niej. Dziewczyna rozpoczęła rytuał od otworzenia butelki z ognistą whiskey. Spojrzała ukradkiem na chłopaka. Uśmiechnęła się. Im obojgu przydało się rozluźnienie, to było wręcz do przewidzenie, że już po pierwszym kieliszku dziewczyna była bardziej otwarta i rozmowna niż zazwyczaj.

— Jeszcze raz dziękuję, Tom — powiedziała ponownie tego wieczoru.

Nadała swojemu głosowi taki ton, że Riddlowi przeszły ciarki po całym plecach. Już wtedy przeczuwał, że źle się to miało skończyć.

— Nie masz za co.

Ponownie potwierdził swoje myśli. Kolejny kieliszek spowodował, że żadne nie opierało się w swoich uczuć. Usiadła bliżej Toma, a on patrzył w jej mleczne oczy.

— Jesteś taki piękny — powiedziała, kiedy gładziła go delikatnie po włosach.

Jęknął. Miejsca, które właśnie dotykała zapłonęły za sprawą jej dotyku.

— Nie jestem piękny, jeśli już to przystojny — powiedział z lekko przymrużonymi oczami.

Wiedział, że to tylko gra, która ma na celu coś więcej. Uśmiechnęła się, pokazała przy tym swoje śnieżnobiałe zęby.

— Nie bądź taki szczegółowy, Riddle.

Tak właściwie było, to była gra. Gra, która została zaczęta, gdy tylko kropla alkoholu dotknęła ich ust. Niedługo po tym siedziała mu już na kolanach i obejmowała jego szyję rękami. Przytuliła się do jego szyi i wdychała jego słodki zapach, który rozlewał się po jej ciele jak narkotyk. Chciała więcej Toma, tego prawdziwego. Chciała aby pozbył się tej skorupy, którą okalał się każdego dnia od niepamiętnych czasów.

— Pocałuj mnie — szepnęła.

Jej życzenie stało się rozkazem dla chłopaka, który ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował. Czuła, że jej ciało zalewała fala gorąca. Było tak jakby w tej chwili stała na słońcu, topiła się od środka, a jej usta coraz zażarciej całowały wargi chłopaka. Jej odwaga dała chłopakowi poczucie, że wszystko, co miało nastąpić było całkowicie naturalne.

Delikatnie zaczął podwijać jej sweter do góry. Czuł, że tego właśnie od niego oczekiwała. Zaraz potem leżał już na podłodze, a górna część bielizny była tuż przed jego oczami wielkimi i ciemnymi jak bezkresne pustkowie. Całował jej dekolt, mruczął przy tym jak rasowy kot. Odchyliła głowę do tyłu. To było takie przyjemne, że aż żałowała, że nie zrobiła tego wcześniej.

Dobrał się do rozporka jej spodni. Ściągnął je w oka mgnieniu. W tym czasie dziewczyna pozbawiła go górnej części garderoby. Nie wiadomo skąd w pomieszczeniu pojawiło się wielkie łóżko. Bez chwili namysłu wylądowali na nim. Zręcznie, jakby robili tu już nie raz, rozpiął jej stanik, który dołączył do reszty ubrań na podłodze. On został w bokserkach, a ona w czarnych figach. Spoglądali sobie w oczy z czułością.

— To mój pierwszy raz — powiedziała z lekką nutą strachu.

— Mój też, obiecuje, że będę delikatny.

Pokiwała głową ze zrozumieniem. W jej oczach pojawiły się łzy gdy ściągnął z niej majtki. Gdy on pozbył się swoich popatrzyła na niego z przerażeniem.

— Hermiona, wszystko będzie dobrze. Nie bój się.

Rozchylił jej uda i delikatnie wprowadzał członka w jej wnętrze. Przywarła do niego najściślej jak mogła. Delikatnie gładził dłonią jej plecy. Poczuła delikatny opór w środku. Chłopak delikatnie przebił się dalej, doszedł do samego końca.

— Teraz będzie lepiej — szepnął.

Nie był w stanie myśleć o niczym innym niż ona. Była taka idealna dla niego. Taka jaka powinna być. Nie przesadzona, naturalna w tym kim była. W sam raz. Spojrzał jej pożądliwie w oczy. Była jego, a on jej. Zaczął powoli się w niej poruszać.

Ból ustąpił miejsca wielkiemu i żarzącemu się podnieceniu, które targało ciałami obojga. Czuli, że są tak blisko nieba. Szeptali swoje imiona raz po raz, aby nie stracić swojego kochanka z oczu. Było to piękne i cudowne. Kochała go, dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo.

— Tom — jęknęła.

Chłopak delikatknie poruszał biodrami, sprawiał, że kobieta pod nim wiła się z rozkoszy. Czuł coś niesamowicie prawdziwego, nie wiedział, że można być z kimś tak blisko i wcale nie czuć obrzydzenia. Zasmakował w jej ciele, które tak bardzo pragnęło bliskości - tylko z nim. Była mu przeznaczona.

— Jeszcze — zarządała.

Mężczyzna powoli przewrócił się bok, tym samym sprawił, że kobieta znalazła się na nim. Jej zarumieniona twarz patrzyła na niego, zawstydziła się.

— Nie wiem co robić.

Tom spojrzał na nią, dosłownie przeszył ją wzrokiem. Uniósł się na rękach, aby być bliżej jej twarzy. Pocałował jej usta.

— Po prostu się poruszaj.

Zrobiła jak kazał. Delikatnie poruszała biodrami w każdą możliwą stronę, doprowadzała tym samym siebie i jego do czystego szaleństwa. Czuła, że coś niesamowitego było naprawdę blisko, on również czuł, że kwintesencja tego była tuż za rogiem. Kilka ruchów sprawiło, że oboje poczuli ten niezapomniany moment.

— Już dalej nie mogę — jęknął.

Zdążyła zadygotać, jej ciałem przeszedł dreszcz, niesamowicie przyjemny - szczytowała. Bezwiednie, jakby wiedziała, że musiała uniosła się do góry. W tym momencie na brzuch mężczyzn z jego członka wypłynęła biała ciecz a on westchnął przy tym głośno.

Oboje mieli ciężkie oddechy, które mieszały się ze sobą w idealnej kompozycji. Mężczyzna wstał na chwilę, oporządził się i wrócił do niej. Popatrzył jej w oczy.

— Nie wiem jak bardzo byłem głupi. Wcześniej niestety tego nie zauważyłem. Idź spać, Hermiono. Jutro porozmawiamy.

Skradł jej jeszcze jeden pocałunek, którego tak potrzebowała. Zaraz potem ulokowała się w jego ramionach, szczęśliwa i nie przewidywała niczego złego jutrzejszego dnia. Myliła się i to bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro