Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28


Tom Riddle nie zdawał sobie sprawy z tego, że Hermiony już nie ma. Odeszła do swoich czasów, o których nie miał zielonego pojęcia. Nie zostawiła mu nawet listu z przeprosinami, wyjaśnieniami, zostawiła go z niczym, a nawet odebrała syna, który dopiero co przyszedł na świat. To smutne, że teraz on będzie cierpiał, a to cierpienie zrobi z niego prawdziwego potwora.

Wrócił do domu zaledwie kilka minut po tym jak Hermiona odeszła do swoich czasów. Niepewność dzisiaj zjadała go od środka. Przekręcił zamek w drzwiach i wszedł do mieszkania.

- Wróciłem - zawołał, a zaraz potem pożałował tego. Właśnie dlatego dziewczyna ciągle była na niego wściekła. Przez jego zapominalstwo i nieustanne naruszanie spokoju, a przecież on sam najbardziej cenił sobie ciszę, którą tak lubił się delektować. Cenił sobie wtedy swoje własne myśli, które od czasu do czasu buzowały w jego głowie jak oszalałe. Przeklął pod nosem. Nie dostał żadnej odpowiedzi, co jednak go zdziwiło. Zazwyczaj Hermiona od razu na niego wrzeszczy i daje upust swojej złości, a teraz nic. Nie dostał odpowiedzi na swoje krzyki.

- Hermiona? - spróbował jeszcze raz i dalej nic. Obchodził powoli całe mieszkanie, pokój po pokoju. Nigdzie ich nie było. Przepadli. Myślał gorączkowo gdzie mogli się udać, gdzie pójść. Przecież nic takiego się nie stało, że musiało go opuścić.

- Walpurgia - mruknął pod nosem. Deportował się na środku pomieszczenia. Nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach pępka sprawiło, że poczuł mdłości. Właśnie tego najbardziej nienawidził podczas deportacji.

Chwilę potem stał już przed domem Blacków. Gdyby był tutaj z innych powodów, zapewne byłby niesamowicie zachwycony. Widok, który rozpościerał się po każdej jego stronie zapierał dech w piersiach. Z jednej strony wysokie sosny, a z drugiej rząd ciasno posadzonych cisów. Na samym środku wielka fontanna z herbem rodowych Blacków, otoczona mozaiką kwiatów, których chłopak nigdy w życiu nie wiedział.

- Pieprzyć widoki - szepnął do siebie młody mężczyzna. Przeszedł przez cały plac jakby goniło go z tyłu stado wilków i chwycił za kołatkę przy drzwiach. Zastukał nią kilka razy i odsunął się kilka kroków do tyłu.

- Proszę wejść - zabrzmiało w jego bębenkach. Nie wiedział skąd wydobywał się głos ale go usłuchał. Drzwi otworzyły się przed nim, a on wkroczył do posiadłości.

- Tom, czy coś się stało? - na spiralnych schodach pojawia się ciemnowłosa dziewczyna. Była to właśnie Walpurgia Black. Zaraz za nią kroczył Orion, jej narzeczony. Oboje wyglądali na zaskoczonych jego wizytą.

- Jest u was Hermiona? - zapytał.

- Nie ma. Czemu miałaby tutaj być?

- Bo nie ma jej w domu. Nie ma też Alexandra.

- Może wyszła do sklepu...

- Zostawiłaby mi kartkę, że wychodzi. Oprócz tego nie wzięła wózka. Nic z tego nie rozumiem - załamany padł na kolana, które zadudniły w posadzkę. Przez hol przeszedł wielki huk. Plackowie popatrzyli po sobie.

- Może jest u Dumbledore'a? - podsunęła z płonną nadzieją.

- Jeszcze nie sprawdzam ale wątpię. On zapewne kazałby jej mnie poinformować gdzie się znajduję - westchnął, a po jego policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy.

- Znajdzie się. I ona i twój syn - dziewczyna próbowała złagodzić sytuację chociaż sama wiedziała, że wszystko nie wygląda za dobrze. Gdzie mogła pójść Hermiona, mając w swoim rękach tak małe życie? Była przecież na tyle inteligentna i rozumna, że wiedziała, że takie wyjście na dłuższą metę, może zagrozić życiu jej dziecka.

Walpurgia podeszła do Toma. Uklęknęła przy nim.

- Zrobimy wszystko co w naszej mocy aby ją odnaleźć. Obiecuje Ci - położyła swoją dłoń na ręku chłopaka. Szloch młodego mężczyzny rozszedł się po pomieszczeniu. Jeszcze nikt nie wiedział go w takim stanie.

- Trzeba skontaktować się z profesorem.

- Masz rację - odparła dalej pochylając się nad Tomem, którego płacz słyszało zapewne wiele osób. Dziewczyna wyglądała na zdeterminowaną.

- Co tak siedzisz? Przecież ja nie mogę się deportować.

- Zapomniałam, że jesteś młodszy ode mnie. Przepraszam - uśmiechnęła się delikatnie w kierunku swojego narzeczonego. Nie odpowiedział jej. Sam był zbyt przejęty całą tą sytuacją. Walpurgia westchnęła, wstała i popatrzyła w ciemne oczy mężczyzny swojego życia.

- Niedługo wrócę

- W to nie wątpię - odpowiedział. Spojrzał jeszcze na plecy swojej wybranki. Westchnął przeciągle i sam nachylił się nad swoim przyjacielem.

- Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Chodź, napijemy się - mimo swojego młodego wieku, Orion Black posiadł bardzo przydatną umiejętność. W każdej możliwej sytuacji, wiedział pozytywne ogniki, które pozwalały mu na działanie nie powiązane ściśle z zaistniałą sytuacją. Innymi słowami, nie ważne w jakiej sytuacji się znalazł, zawsze potrafił znaleźć wyjście, które było najbardziej sprzyjające jego interesom.

- Tak - łzy cieknące dalej po policzkach Riddle'a sprawiały, że młody mężczyzna coraz bardziej wątpił, że ten człowiek ma serce z kamienia.

(***)

- Panie profesorze, wiem, że pan tam jest i proszę mi natychmiast otworzyć bo inaczej wywarze drzwi - krzyczała przed drzwiami posiadłości Dumbledore'a Walpurgia. Była dzisiaj niezwykle zdeterminowana żeby osiągnąć sukces. Za wszelką cenę, wszystkimi możliwymi środkami, musiała zdobyć informację o Hermionie. Nie liczyło się w tej chwili nic innego, tylko posiadana wiedza na temat dziewczyny.

- Panna Black? - mężczyzna w średnim wieku, który pojawił się na progu, wyglądał na zaskoczonego jej obecnością. Zignorowała to.

- Proszę mi odpowiedzieć na pytanie. Gdzie jest Hermiona?

- Skąd mam to niby wiedzieć?

- Myślę, że pan kłamie. Proszę jej nie ukrywać tylko mi powiedzieć o jej miejscu pobytu. To naprawdę bardzo ważna sprawa.

- Proszę mi nie zarzucać kłamstwa. Nie mam pojęcia gdzie podziewa się panna Granger, a poza tym, nie życzę sobie takiego tonu w stosunku do mojej osoby - teraz wyglądał na zdenerwowanego.

- Przepraszam panie profesorze. Ten stres... Tak wyszło - tłumaczenie jednak nie było ważne. Teraz liczyło się coś zupełnie innego, co zaprzątało myśli młodej kobiety. Podniosła swe ciemne oczy i spojrzała na człowieka, który jeszcze kilka miesięcy temu, był jej nauczycielem.

- Czyli zupełnie nic pan nie wie o Hermionie? - nadzieja w jej głosie, która powoli umierała, chciała odrodzić się na nowo.

- Nie mam pojęcia - tak naprawdę, Albus Dumbledore kłamał i wiedział o tym doskonale. Wiedział, że nikt oprócz niego nie będzie w stanie uwierzyć, że Hermiona nie należy do tych czasów. Swoją obecnością, zburzyła mur, który stał między przeszłością, a przyszłością. Możliwe, że nic już nie będzie takie jak być powinno, a to tylko zasługa młodej kobiety, która chciała po rycersku uratować swój świat. W rezultacie, sama najbardziej na tym ucierpiała.

Czarodziej westchnął.

- Czy mogę Ci jakoś jeszcze pomóc?

- Nie, to chyba wszystko - odwróciła się na pięcie i przeszła kilka kroków. Stanęła znowu w miejscu. Czuła na sobie wzrok profesora.

- Jednakże, jeśli Hermiona skontaktowałaby się z panem, proszę nas poinformować.

- Rozumiem, zapewne tak uczenie

Walpurgia jeszcze sekundę temu stała w tym miejscu, w które intensywnie wpatrywał się ten człowiek. Było mu naprawdę głupio kłamać w żywe oczy. Przecież nie zasłużyła na to. Była młoda, nie powinna myśleć o tym tylko skupić się na sobie. Hermiona Granger wróciła do swoich czasów, a jej noga nigdy, przenigdy nie zawita w tych czasach. Wszystko co się tutaj wydarzyło, zostanie owiane tajemnicą, która z czasem wyjdzie na jaw.

(***)

Walpurgia z niepocieszoną miną wróciła do swojej posiadłości. Na progu domu spotkała swoją matkę. Nie wyglądała na zachwyconą.

- Gdzie byłaś? - popatrzyła na nią beznamiętnie. Dziewczyna minęła ją i nie odpowiedziała. Była w końcu dorosła, mogła decydować o tym co chce robić i nie musiała się spowiadać tej kobiecie ze wszystkiego. Łączyły ich tylko więzy krwi, nic poza tym.

- Wróciłam - zawołała w holu. Gdy nie dostała odpowiedzi, automatycznie powędrowała w kierunku schodów. Dzisiaj stopnie piętrzyły się jakby nie miały końca. Stawiała krok za krokiem, a one ciągle były przed nią. Tak dużo schodów, a im bliżej zdawało się być, tym mniej chciało się iść.

- Moglibyście się chociaż odezwać - powiedziała otwierając już drzwi od pokoju swojego chłopaka. Widoczny na pierwszy planie Orion wzruszył tylko ramionami.

- Gdzie Riddle?

- Nie widać? - sarkazm, który wydobył się z jego ust był dosłownie jadowity. Ciemnowłosa skrzywiła się.

- Nie tym tonem do swojej narzeczonej - weszła do środka. Faktycznie. Na kanapie leżał rozłożony jak długi Tom Riddle. Wyglądało na to, że w przeciągu tego czasu, gdy Walpurgia załatwiała sprawy z Albusem Dumbledorem, zdążył wypić nie jedną, a dwie ogniste whiskey.

- Pięknie - skomentowała cały ten widok.

- Czy pięknie to ja nie wiem w każdym bądź razie dzisiaj śpię u ciebie, a Ty przenieś tego pijaka na moje łóżko. Polecę skrzatom żeby jutro zmieniły pościel - to mówiąc wyszedł z pomieszczenia zostawiając ją samą z chłopakiem.

- Ty nieszczęśniku - mruknęła pod nosem.

- Wingardium Leviosa - potraktowała go po prostu jak rzecz ale patrząc na jego stan bytu, można było tak go nazwać. Zapijaczona twarz, bezwładne ciało. W pewnym momencie, Walpurgia pomyślała, że nie widzi jak oddycha. Uspokoiła się jednak, gdy leżał już na łóżku i jedną z rąk złapał kołdrę i zawinął się w nią szczelnie.

- Dobranoc - szepnęła. Drzwi za nią zamknęły się delikatnie. Nie chciała przecież obudzić tego człowieka. Mimo tego, że w Hogwarcie w tym roku, był inny, trzeba pamiętać, że przez wszystkie, inne lata, wykazywał stosunkowo różne poglądy. Raz dla przykładu, zafrapowany czarną magią, szukał informacji o horkruksach. Nie było to żadną nowością w domu węża, większość pałała do czarnej magii miłością. Z kolei, we wcześniejszych latach, eliksiry nie stanowiły dla niego wyzwania. Był interesującym, młodym człowiekiem. Walpurgia siedziała jedno. Gdyby Orion wcale się nie narodził, nie byłoby go, nie istniałby, z pewnością jej oczy od razu skierowałby się na Toma Riddle'a. Właśnie z tego też powodu, nie mogła zrozumieć postępowania Hermiony.

(***)

- Ustalmy może na początek fakty - powiedział po raz kolejny Harry. Hermiona aktualnie mieszkała razem z nim i Ginny w jednym domu. Dziewczyna nawet nie pytała, wiedziała, że i tak i tak brązowowłosa nie będzie chciała z nią rozmawiać. Zostawiła wszystko na barkach swojego chłopaka.

- Alexander Tom Riddle, urodził się drugiego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku w Londynie. W Mungu powinna być wzmianka o jego narodzinach i jego rodzicach. Nie wiem co dalej - dzisiejszego dnia Hermiona nie była zadowolona z życia. Brakowało jej kłótni, brakowało jej dotyku tego brutalnego, ale także tego uspokajającego. Brakowało jej nawet jego krzyków tuż po wejściu do domu.

- Rozumiem. Będę mógł nad tym popracować jednak potrzebuje czasu.

- Mam go pod dostatkiem.

- Załatwię wszelkie dokumenty abyś mogła dostawać normalną pensję i posiedzisz trochę w domu.

- Yhm - dziewczyna nie wyglądała na zachwyconą. Z Tomem to było co innego, a tutaj została całkowicie sama. Jej rodzice, których straciła, z resztą, nigdy nie przypomną sobie o jej istnieniu. To naprawdę bolesna sprawa, która będzie ciągnąć się za nią latami.

- Mogłabyś chociaż nie utrudniać tego w ten sposób. Wiem, że jest Ci ciężko, że ten potwór zmusił Cię do tego wszystkie ale daj sobie pomóc.

- On mnie do niczego nie zmusił! - niespodziewanie krzyk z jej ust przywołał do porządku Bliznowatego. Spojrzał na nią przerażony i niezbyt pewny.

- Przepraszam, nie to miałem na myśli...

- A właśnie, że to. Nie zgwałcił mnie, sama chciałam i widziałeś co wyszło. Tom wcale nie był taki zły gdy jeszcze uczył się z Hogwarcie. Fakt, miał dziwne pociągi w stosunku do czarnej magii ale nic poza tym. Potrafił odpuścić - uniosła się. Niepotrzebnie. Z pokoju obok dobiegł jej krzyk jej syna.

- Pięknie - nie spojrzała nawet na swojego przyjaciela. Po prostu go wyminęła i poszła do pomieszczenia obok. Zobaczyła w łóżeczku maleńką twarzyczkę swojego syna.

- To dla ciebie muszę być silna - uśmiechnęła się, a pojedyncza łza spadła na nosek Alexandra, który kichnął.

- Mam nadzieje, że nie jesteś przeziębiony - wzięła go na ręce i przytuliła do serca. Kołysała nim tak długo i śpiewała mu piosenki, aż wreszcie, ponownie zapadł w sen.

- Jest do niego podobny - w progu pojawił się Potter. Hermiona kiwnęła głową. Doskonale wiedziała o co chodzi. Harry obawiał się, że jaki ojciec, taki syn. On właściwie, sam nie był święty nie wspominając już o swoim drogim ojczulku.

- Wiem o tym.

- Jednak nie będzie taki jak on.

- Skąd o tym wiesz?

- Tom Riddle nie posiadał rodziny i dlatego został Lordem Voldemortem. Nic nie układało się po jego myśli, a wreszcie poznał ciebie. Hermiono, uciekłaś od niego. Pozbawiłaś małego Alexandra, ojca. Możliwe, że Ci wybaczy bo w jego żyłach płynie też twoja krew. Dziecko zrodzone z przyszłości i przeszłości, którego bytu być nie powinno. Takie rzeczy normalnie się nie zdarzają.

- Jakbyśmy byli normalnie, wtedy moglibyśmy porozmawiać - dziewczyna uśmiechnęła się w jego kierunku.

- Zastanawiałaś się czy nie poślubić Rona? - mina dziewczyny od razu zrzedła.

- Nigdy go nie poślubię.

- Powiedział, że nawet uzna dziecko za swoje...

- Harry, nie ma takiej możliwości. Kiedyś kochałam Rona, a teraz jest dla mnie nikim. Pokochałam Toma i powiem Ci szczerze, że nadal go kocham, mimo tego, że nie powinnam, trudno jest się uwolnić od takich uczuć - poczuła, że właśnie obnażyła swojej wewnętrzne uczucia. Nie powinna tego robić, nie teraz, nie tutaj.

- Będzie dobrze - Harry przytulił ją jak najmocniej tylko mógł. Chciał oddać jej trochę pewności siebie, siły. Wszystkie bariery dziewczyny runęły, wreszcie płacz przyszedł. Ukajał powoli jej bolące serce.

(***)

Minęło siedemnaście lat. To dziwne, szczególnie dla Hermiony. Odnalazła się w swojej rzeczywistości, chociaż nocami dalej marzyła o ojcu swojego dziecka. Alexander Tom Riddle wyrósł na równie przystojnego mężczyznę jak jego tata. Był wysoki, a jego brązowe oczy lśniły za każdym razem. Bez problemu mógł mieć każdą dziewczynę, którą spotkał na swojej drodze.

- Czyli żadna kobieta nie sprawia, że czujesz się wyjątkowy?

- Oprócz ciebie mamo.

- Nie bądź śmieszny Alex - Hermiona spojrzała na swojego syna. Jak zawsze poważny i niewzruszony. Tak bardzo przypominał Toma.

- Idziemy wybrać Ci prezent. W końcu od jutra jesteś pełnoletni!

- Tak, tak. I tak muszę jeszcze wrócić na rok do Hogwartu....

- Bo czekają Cię owutemy, a od nich zależy twoja przyszłość.

- Wiem. Nie musisz tego powtarzać tyle razy. Nie chce mi się dzisiaj iść na Pokątną. Mam ciekawszą propozycję.

- Mianowicie?

- Wujek Harry zaprasza nas do siebie. Mówi, że mam dla mnie specjalny prezent.

- Matka Ci prezentu nie kupiła, a Ty lecisz do wujka.

- Widocznie ma u mnie specjalne względy - weszli razem do bocznej uliczki. Kobieta złapała swojego syna za ramię i nagłe szarpnięcie w okolicach pępka przyprawiło o mdłości Alexandra.

- Nienawidzę tego - powiedział gdy już wylądowali tuż przed domem Pottera. Wszyscy jego mieszkańcy, czyli Ginny, ciotka chłopaka i ich dzieci, James, Albus i Lily, siedzieli na wielkim ogrodzie. Pomachał do nich zawzięcie.

- Jestem taka zazdrosna - powiedziała Hermiona patrząc jak jej prawie dorosły syn wywraca oczami. Kochała go tak mocno, na ile było to możliwe. Cieszyła się, że miała go tylko dla siebie, jednakże samotność, która towarzyszyła jej, gdy wreszcie poszedł do szkoły, nie była do przeskoczenia.

- Alex, chodź do domu. Hermiono Ty też. Ginny, zajmiesz się dzieciakami?

- Przecież zajmuje się nimi cały czas - odparła z przekąsem rudowłosa. Cała trójka weszła do wielkiego salonu i rozsiadła się na fotelach.

- Chciałbym Ci złożyć życzenia dzisiaj. A oto twój prezent - wręczył małe pudełko zdziwionemu chłopakowi. Otworzył wieczko, oczy Hermiony stały się wielkie jak talerze.

-Oszalałeś? - warknęła na Pottera, który tylko wzruszył ramionami.

- Ma prawo poznać swojego ojca - mruknął w odpowiedzi.

- Ojca? - Alexander mimo tego, że zawsze pytał o niego swoją rodzicielkę, nigdy nie uzyskał odpowiedzi.

- Tak Alexander. Twoja matka nie jest na to gotowa, jednakże twój stary i skapciały wujaszek podjął wreszcie decyzję. Musisz dowiedzieć się prawdy.

- Słucham! - nigdy nie był aż tak szczęśliwy.

- To jest zmieniacz czasu Alexandrze. Aby poznać swoje ojca musimy cofnąć się w czasie.

- Do młodości mojej matki?

- Nic bardziej mylnego. Musimy cofnąć się do 1944 roku - Harry spojrzał uważnie na Hermionę, która spuściła głowę na tyle nisko, aby uniknąć wzrok swojego syna. Z kolei Alex nie był tak zaskoczony od bardzo dawna. Czyżby był dzieckiem przeszłości?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro