Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Noc w wiosce nieopodal szkoły była całkiem przyjemna. Z rana, gdy dopiero co promienie słońca wpadły do jej pokoju, otworzyła zaspane oczy. Śniło jej się, że przeniosła się w czasie, naprawdę przedziwny sen. Rozejrzała się po pomieszczeniu i stwierdziła, że to nie był jej pokój.

Na szafce nocnej leżał Prorok Codzienny. Chwyciła go szybko w dłonie.

- Cholera, to jednak nie sen - powiedziała do siebie.

Zobaczyła na podłodze plecak. Dalej przeklinała w duchu, że wzięła ze sobą tak mało rzeczy. Kilka ksiąg, trochę ubrań, nie była pewna, że to pozwoli jej przetrwać tutaj cały rok.

Ukradkiem spojrzała na ziemię i zobaczyła plecak, którego wcześniej nie widziała. Postanowiła podejść do niego i zaczęła grzebać w środku. Ku swojemu zdziwieniu nie znalazła tam tylko swojej garderoby, bo to leżało w zupełnie innej torbie. Były tam także nowiutkie szaty, książki wyglądające jak nowe, tyle że wydane dokładnie w tym roku, w którym się znajdowała. Było tam jeszcze o wiele więcej rzeczy, ale nie miała teraz zbytnio na to czasu, czas gonił nieubłaganie.

Przyodziała na siebie szatę, a następnie wyszła z pokoju, zostawiając go w takim samym stanie, jaki zastała. Zapłaciła barmanowi na dole i podążyła do zamku. Specjalnie chciała być tam wcześnie.

Dochodziła już godzina dziesiąta. Wiedziała, że wszyscy uczniowie zebrali się już na King Cross w Lodynie i jechali pociągiem do szkoły. Miała jeszcze kilka godzin.

Postanowiła w wolnym czasie przejść się po błoniach. Usiadła tuż nad jeziorem, delektowała się cudowną pogodą i jak na razie ciepłą wodą. Moczyła swoje zbolałe stopy. Mimo wszystko wczorajszy dzień był dla niej dziwny. Przeniosła się do przeszłości, na swoich barkach miała powierzone zadanie, od którego zależał los wielu czarodziejów i mugoli. Wiedziała, że łatwo nie byo, ale czego się nie robiło dla ratowania całego świata. Miała świadomość, że nikt nie wspomni jej zasług, bo wedle historii, to nie istniało.

Leżała tak na trawie prawie sześć godzin. Nie nudziła się. Wyciągnęła książki ze swojego tobołka i zaczęła je wertować. Wszystko, co w nich było znała prawie na pamięć. Każdą formułkę, każdy przepis na eliksir, a poza tym umiała wszystkie zaklęcia zastosować w praktyce. Nie potrzebowała jednak zbyt dużo czasu, usnęła znowu. Męczyła ją ta sytuacja. Gdy o godzinie szesnastej poderwała się do pionu, stwierdziła, że powinna już pójść do zamku. Miała jeszcze jedno zadanie, aby zaczarować Tiarę Przydziału.

Udała się więc do gabinetu dyrektora Dippeta. Gdy znalazła się pod gobelinem, stwierdziła z żalem, że nie znała hasła. Starała się coś wymyślić, ale przecież nie znała tego człowieka. Było to nierealne. Całą sytuację na szczęście uratował sam Albus Dumblerdore, który przechodził obok.

- Krótko pyski - powiedział jej cicho na ucho.

Powtórzyła, a cała rzeźba ruszyła się. Jej oczom ukazały się schody. Weszła po nich posłusznie. Stanęła przed drzwiami i zapukała.

- Wejść.

Męski głos rozbrzmiał w jej uszach.

Pchnęła delikatnie drzwi, a jej oczom ukazał się gabinet. Był dokładnie taki jak w przyszłości z tą jedną różnicą, że był bardzo zagracony. Najwidoczniej ówczesny dyrektor był wielkim zbieraczem. Stał przy oknie i spoglądał na jezioro.

- Panna Granger, jak mniemam? Profesor Dumbledore opowiadał mi o Pani, proszę usiąść.
Wskazał ręką na krzesło.

Posłusznie wykonała polecenie, a Dippet rozsiadł się na swoim miękkim fotelu.

- Panie dyrektorze, jak mniemam nauczyciel transmutacji wszystko panu powiedział. Moi rodzice nie żyją. Uczyłam się i praktykowałam magię w domu. Nie powinno być problemów. Zostałam poinstruowała o tym, że będę musiała dołączyć do jakiegoś domu - powiedziała jednym tchem i spojrzała swoimi brązowymi oczami na staruszka przed sobą.

Nie odezwał się. Patrzył na nią z nad swoich okularów, jakby chciał zgadnąć, czy mówiła prawdę.

- Oczywiście, ale musi Pani wypełnić papiery. No właśnie. Panno Granger, musi Pani chwilę na mnie poczekać. Proszę się rozgościć, zaraz wracam!

Wskazał ręką pomieszczenie, a sam wyszedł z niego w pośpiechu. Gwałtownie wstała, prawie przewróciła krzesło. Rozejrzała się. Wszystko jest tak, jak planowała. Miała sama prosić dyrektora, żeby coś jej przyniósł, udawać zasłabnięcie, ale jak widać, obyło się bez zbędnych scen.

Spojrzała na wysoką szafę. Na samej górze spoczywała Tiara Przydziału. Przyglądała się jej uważnie, gdy wyciągnęła różdżkę z szaty.

- Znam twoje zamiary kochana, obyś miała ku temu dobry powód.

Zdziwiła się. Mimo wszystko to bardzo mądra rzecz, ten kapelusz.

- Confundus - szepnęła cicho i zaczarowała magiczny przedmiot, który westchnął głośno.

Podniósł szybko rondo i spojrzał na swoją panią.

- Tak, Pani?

Zastanowiła się dwa razy, za nim powiedziała, co miał uczynić.

- Dzisiaj przy uroczystej kolacji, gdy założę Cię na głowę przydzielisz mnie do Slytherinu, a potem zapomnisz o tym. Resztę uczniów przydzielisz normalnie, tak jak zostałaś do tego nauczona.

Nigdy nie spodziewała się, że kiedyś będzie musiała posunąć się do czegoś takiego, aby osiągnąć cel. Nie przypuszczała nawet, że sprawiło jej to tak dużo satysfakcji. Ku swojemu zdziwieniu pomyślała teraz o Harrym i Ronie. Miała nadzieję, że teraz robiła coś większego od nich.

- Wróciłem, panno Granger. Proszę podpisać tutaj, tu i jeszcze tu!

Wskazał swoim całkiem pulchnym palcem, gdy ponownie zjawił się w gabinecie.

Hermiona wzięła w dłoń pióro i podpisała się w przeznaczonych do tego miejscach. Gdy skończyła, opadła na krzesło. Spojrzała na pomarszczoną twarz człowieka z naprzeciwka. Był on pogodny i całkiem miły. Była bardzo rada, że nie zorientował się, co stało się z jego pupilkiem, który łypał na nią z wysoka.

- Dziękuję, zejdzie teraz Pani do Wielkiej Sali, a gdy przybędą pierwszoroczni, wkroczy Pani jako pierwsza na przydział. Wszystko jasne? - zapytał, poprawiając spadające okulary.

Przyjrzała mu się uważnie, po czym najmilszym i najbardziej zmysłowym głosem odpowiedziała.

- Tak, dziękuję.

Spokojnie uniosła się w górę i powędrowała do drzwi. Odwróciła się jeszcze.

- Do zobaczenia na uczcie, dyrektorze.

Chwilę później zniknęła za drzwiami. Widziała minę tego człowieka, który w tej chwili zapewne siedzi i nawija sobie brodę wokół palca, myśląc intensywnie na temat jej zachowania. Prawie się roześmiała. Nie wiedziała, że jest już tak późno.

Zeszła schodami i stanęła przy wejściu do szkoły. Zobaczyła zmierzającego ku niej Dumbledore'a. Uśmiechnęła się do niego lekko i spojrzała, kto idzie za nim. Grupka pierwszorocznych przerażona spojrzała na nią. Postanowiła zachować pozory, że była stworzona do Slytherinu. Spojrzała na Albusa, który znacząco mrugnął do niej okiem. Odwzajemniła gest i spojrzała na przyszłych uczniów.

W tej chwili przypomniała sobie, jak ona niecałe osiem lat temu stała tak, bezradna, ale z wiedzą przekraczającą nawet synów i córki czarodziejów. Pamiętała, że nie była bardzo zaskoczona sufitem w pomieszczeniu jadalnym Hogwartu. Po prostu wiedziała więcej niż było jej to dane w zwykłym świecie mugoli.

- Gotowa? - zapytał.

Kiwnęła głową. Bardziej gotowa nigdy nie była.

Gdy profesor podszedł do drzwi i otworzył, udała się tuż za nim. Szła krok za krokiem i spoglądała na zdziwionych uczniów. Czuła się nad wyraz dobrze, szczególnie, że już to przechodziła, wszystko było dla niej stare, nic nie wprawiało ją w zakłopotanie.

Patrzyła wyniośle na każdego mijanego ucznia, a na jej ustach pojawił się kpiący uśmieszek. Musiała grać, a w tej grze nie była przegrana. Liczyło się tylko zwycięstwo. Podeszli do stołu nauczycieli, spojrzała na stół Slytherinu. Nie zobaczyła jednak przy nim Toma Riddle'a.

Zamarła. Czyżby jednak pomyliła lata i on już nie uczęszczał do szkoły? Nie. To niemożliwe.

Była więcej niż przekonana o tym, ponieważ usłyszała, jak drzwi frontowe otworzyły się z tyłu. Odwróciła machinalnie głowę i spojrzała na wyjątkowo przystojnego młodzieńca wchodzącego do pomieszczenia.Tom Riddle miał ciemne, lekko falowane włosy i mroczne, dzikie oczy.

Skarciła się, za długo utkwiła w nim wzrok. Miała nadzieję, że nie zauważył, że na niego spojrzała. Na całe szczęście nie zaszczycił jej spojrzeniem. Odetchnęła z ulgą. Odwróciła się szybko i spojrzała na dyrektora, który czekał, aż jego ulubieniec usiądzie przy swoim stole.

- Witam, moi uczniowie. Tuż przed rozpoczęciem naszej uczty chciałbym powitać nowych uczniów. W tym roku nietypowo dołączy do któregoś domu dziewczyna siedemnastoletnia. Do tej pory uczyła się w domu, ale przez przeciwności losu na ostatni rok musiała pojawić się w naszej szkole. Przyjmijcie ją gorąco tak, jak i resztę nowych uczniów.

Tiara Przydziału, spoczywała dalej na krześle, chrząknęła, a z jej ust wydobyła się, jak co roku, pieśń ku wszystkim zebranym.

- Brudne mury wyczyszczone już za dnia,

Każdy różdżkę dziś przy sobie ma,

Czarodzieju, posłuchaj dziś uważnie,

Przedstawię losy ci właśnie,

Huffelpuff swą szczerością onieśmiela,

Lojalnością swych członków powiela,

Gryffindor z męstwa już słynie,

Kłamstwo i zdrada się tu nie przewinie,

Slytherin sprytem i ambicją się chwali,

Wszyscy naukę z niego brali,

Ravenclaw inteligencję zbiera,

Starannie ją sobie dobiera,

Spotkasz tu duchy i zjawy,

Wykwintne, onieśmielające potrawy,

Historię poznasz lada dzień,

Więc swe życie już zmień,

Godryk Ci pomoże w niedoli,

Helga zabroni swawoli,

Salazar przemówi do ciebie,

Rowena sprawi, że będziesz w niebie,

Ale...Strzeż się, człowieku młody,

W towarzystwie doborowym,

Idą złe czasy i złe poczynania,

Wiele historii niegodnych przekazania,

Ostrzegam i pilnuje tych bram,

Nigdy nie zostaniesz tu sam,

Pamiętaj o miłości i przyjaźni

Na jawie czy w baśni,

Ten zamek to dom nasz,

Każdego z was.

Zakończyła swoją pieśń, a cała sala rozbrzmiała brawami. Hermiona spojrzała na nią trochę przestraszona. Czyżby wiedziała? Mogła przeczuwać, lecz nigdy jej słowa nie sprawdzały się w całości, a ona była tego świadkiem. Do rzeczywistości przywrócił ją glos Tiary.

- Granger, Hermiona.

Uspokoiła swoje skołatane nerwy i weszła ostrożnie na stopień. Zbliżyła się do krzesła, wzięła z niego Tiarę. Usiadła i zanim zdążyła ją do końca założyć, czapka wybuchła krzykiem.

- Slytherin!

Nie spodziewali się, że właśnie ona trafiła do ich domu. Może i faktycznie wyglądała jak jedna z nich, ale czy na pewno nadawała się do ich domu? Wstała, baletowym krokiem ruszyła ku nim. Na jej ustach pojawił się uśmiech, uśmiech ulgi i wyraźnego spokoju. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Uniosła głowę wysoko, chciała pokazać, że wcale nie bała się tego, co zmalował jej los.

Widziała go. Widziała cel swojej misji. Koło niego było wolne miejsce, zajęła je. Nie popatrzyła na niego. Za wcześnie, nie spodziewała się więc, że on wykonał pierwszy krok.

- Twoja godność? - zapytał oparty jedną ręką o stół.

Odwróciła się w jego kierunku, zmierzyła go wzrokiem. Przybrał obojętną minę, maskę.

- Hermiona Granger, a twoja?
Spojrzeli sobie w oczy. Wiedziała, że starał się teraz ją przejrzeć, ale nieugięcie wpatrywała się w jego oczy, tak podobne do swoich.

- Tom Riddle - powiedział.

Miała już się uśmiechnąć i powiedzieć coś nie na miejscu, jednak powstrzymała się. Musiała pamiętać o misji. Nie mogła zawieść nikogo, kto czekał w przyszłości, nie teraz.

- Miło mi - odparła.

Dalej wpatrywała się w twarz chłopaka, który coraz usilniej starał się spowodować, aby ona pierwsza odwróciła wzrok. Nie zamierzała przegrać. Właśnie takie błahe rzeczy decydowały o zwycięstwie, a ona teraz prowadziła nierówną grę z przyszłym zabójcą Nimfadory i Remusa.

- Mnie również, Hermiono.

Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.

Gdyby nie wiedziała, jak się tutaj znalazła, na pewno jej policzki były by zaróżowione. Pokazał jej swój uroczy uśmiech, odsłonił przy tym swoje śnieżnobiałe zęby. Niejedna kobieta pewnie była w nim zakochana, ale nie ona. Musiała pamiętać, kim był i co dla niej ważne. Dalej nieprzerwanie patrzył, jak w jej oczach pojawiły się złośliwe ogniki. Po chwili z ust zniknął ten oszałamiający uśmiech, a jego twarz nabrała poważnego wyglądu.

- Może nie jesteś, jak te wszystkie - powiedział jakby w połowie do siebie, a w połowie niej.

Puściła to mimo uszu, ale wyszeptała cicho odpowiedź.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się od wszystkich różnię - odpowiedziała to chyba specjalnie, aby skupić jego wszystkie myśli na jej osobie.

Wiedziała, że jeszcze wtedy nie opanował idealnie sztuki oklumencji, więc jeśli spróbuje wedrzeć się do jej umysłu, napotka tylko i wyłącznie blokadę. Jako pracownik Ministerstwa musiała przejść te nauki, inaczej nie mogła dostać posady. Mimo tego, że szło to powoli, po roku czasu udało jej się to idealnie opanować.

Chwila, zamyśliła się. Przecież ona się uczyła oklumencji, a reszta? Może od dawna planowali, żeby się tutaj przeniosła i brała udział w tym przedsięwzięciu? Okłamali ją. Poczuła, jak mocno zaciska pięść. Chłopak spojrzał na jej ręce, a następnie stwierdził.

- Złość piękności szkodzi, lepiej ją zachowaj, bo jeśli jesteś jak te szlamy, długo tutaj nie pobędziesz.

Spojrzał na nią z lekką dozą odrazy. Zaśmiała się. Dosłownie się zaśmiała. Tymi słowami sam wykopał sobie grób.

- Powiem Ci coś w sekrecie, Tom. - położyła nacisk na jego imieniu. - gdybym była szlamą, nie siedziałabym z tobą przy tym stole, prawda?

Nie usłyszała odpowiedzi, bo właśnie skończyła się ceremonia.

- Smacznego - rzucił ochryple Dippet, a na stołach pojawiło się mnóstwo jedzenia. Właśnie teraz poczuła, że jest bardzo głodna.

Obok siebie zobaczyła gromadę pierwszoroczniaków, którzy byli tak przestraszeni, że nie mogli niczego sobie nałożyć na talerz. Kobieta chwyciła tosta i posmarowała go dżemem. Jadła spokojnie, nie patrzyła w lewą stronę. Słyszała tylko, jak jej ,,nowy kolega" zagłębia się w rozmowę ze swoimi szkolnymi ,,przyjaciółmi".

Właśnie, on nie miał nikogo bliskiego, zawsze działał sam, a przede wszystkim stwarzał tylko pozory. Musi doprowadzić do tego, aby poczuł skruchę, zrobić wszystko, co w jej mocy. Gdy jadła już kolejne danie, zobaczyła, że maluchy dalej nic nie tknęły.

- Czemu nic nie jecie? - rzuciła do nich beznamiętnie.

Wszystkie głowy skierowały się w jej stronę. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy to źle, ale głos zabrał chłopak, który siedział obok niej.

- Nie jemy niczego, czego nie zrobiły skrzaty - powiedział cicho.

Wywróciła oczami, naprawdę. Mimo tego, że kiedyś była pierwsza do tego, aby bronić swoich małych przyjaciół, udało jej się opanować tą nagłą chęć niesienia im niepotrzebnej pomocy. WESZ dawno już nie istniało, a ona była kimś nowym. Właśnie tu i teraz kreowała swoją nową siebie.

- Mogę Ci powiedzieć tylko jedno. Jedz. Wszystko to zrobiły skrzaty.

Wskazała na cały zastawiony stół. Spojrzeli na nią oniemiali, a jednocześnie trochę niepewni.

- Skąd wiesz? - zapytała dziewczyna o ciemnych włosach i niebieskich oczach.

Hermiona wywróciła teatralnie oczami i spojrzała na nią z politowaniem.

- Po pierwsze, widziałam je, a po drugie wiem, gdzie jest kuchnia. Hogwart ma wiele tajemnic, choć nie wszystkie da się zgłębić.

Gdy wypowiadała te słowa, przyznała sobie rację w duchu. Możliwe, że tym razem odkryła jeszcze ciekawsze rzeczy w szkole, ale nie to było ważne. Miała tylko rok czasu na to, aby namówić Riddle'a na powrót do normalności.

(***)

Tego dnia po kolacji spała jak zabita w dormitorium, które dzieliła z jakimiś Ślizgonkami w jej wieku - potencjalnym wieku. Nie mogła przecież zapomnieć, że ma już dziewiętnaście lat. Nie potrafiła powiedzieć nawet jak się nazywają, ponieważ usnęła, za nim zdążyła zamienić z nimi choćby słowo.

Nazajutrz obudziła się pełna życia, wyspana i rozczochrana. Popatrzyła na swoje dwie współlokatorki. Spały głęboko, więc nie chciała im w tym przeszkadzać.

Była dopiero piąta rano, ale ona wiedziała, że już więcej nie było warto zasypiać. Wzięła ze swojego plecaka rzeczy, a następnie udała się do łazienki, która sąsiadowała z ich pokojem. Wzięła szybki, zimny prysznic, a następnie ubrała się. Uśmiechnęła się. Mimo wszystko zapowiadał się całkiem przyjemny dzień.

Pogrzebała jeszcze cicho w swoim tobołku, z którego wyjęła zestaw książek razem z mniejszą torbą. Przynajmniej nie będzie musiała ich nosić luzem.

Zeszła na dół, do pokoju wspólnego Ślizgonów. Teraz, gdy nikogo w nim nie było, mogła mu się na spokojnie przyjrzeć. Wszystkie ściany były w zieleni, którą przeplatało srebro. Fotele, meble, stoliki były czarne, a na drzwiach widniał wielki obraz węża, który zjadał lwa. Niektóre nawyki chyba jednak się nigdy się nie zmieniały.

Westchnęła i opadła na fotel. Siedziała w nim bez ruchu i zastanawiała się, co dalej począć. Godzina dzieliła ją od śniadania, a dodatkowo nic nie wyglądało tak, jak powinno. Wczoraj, gdy wymijała Toma, patrzyła, jak posyła jej współczujące spojrzenie. Zapewne chodziło o sytuację z tymi młodziakami. Naprawdę nie wiedziała, że czarodzieje czystej krwi, to takie narcyzy.

Wyjęła książkę do Obrony Przed Czarną Magią i zaczęła studiować kolejny raz zaklęcie Expecto Patronum. Od wielu tygodni nie udawało jej się. Lubiła tą słodką wydrę, która latała wokół niej, ale gdy zaczęły się te problemy z Ronem, nie była w stanie jej wyczarować.

- Expecto Patronum - powiedziała.

Z jej różdżki wystrzeliły tylko iskry. Przeklęła w duchy tego mężczyznę. Naprawdę go nienawidziła. Nie wiedziała, że w tym czasie była obserwowana przed parę oczu.

Siedział na schodach i wpatrywał się w dziewczynę. Chyba nie rozumiał jej zachowania, bo za każdym razem, gdy się jej nie udawało wyczarować cielesnego patronusa, nie poruszał się nawet o milimetr. Po prostu patrzył, a po kilku minutach wrócił do swojego dormitorium. Wziął prysznic, a gdy chciał udać się na śniadanie, a przy tym trochę podogryzać tej dziewczynie, już jej nie było.

- Szkoda - powiedział sam do siebie.

Wziął swoją torbę i sam skierował się na pierwszy dzisiejszego dnia posiłek. Zastał ją przy drzwiach, gdy już wychodziła z Wielkiej Sali.

- Witam - powiedziała oschle w jego kierunku.

Zadziwiające było to, że nawet go nie znała, a już traktowała jak największego wroga na świecie, nie mając ku temu podstaw. Przecież jeszcze nic nie zdążył jej nic zrobić.

- Witam - odpowiedział z podobną intonacją, minęli się. Nie wiedział, co o niej myśleć. Nie był nią ani zachwycony, ani zdołowana. Była mu obojętna, jak wszyscy.

(***)

Eliksiry. Pierwsza lekcja, a ona już podnosiła w górę rękę i odpowiadała na każde możliwe pytanie. Profesor Slughorn klaskał w dłonie i cieszył się niezmiernie, że jego dom pozyskał w tym roku tak mądrą uczennicę. Gdy kolejne punkty trafiały na konto Domu Węża, jej rówieśnicy rozmawiali między sobą.

- Widziałeś tą nową? Dobra jest - powiedział jakiś chłopak, który siedział na samym końcu sali. Jego kolega z ławki przytaknął mu.

- I całkiem ładna, nie to co one - powiedział trzeci i wskazał na jakąś dziewczynę odwróconą tyłem.

Jak zwykle zajęcia odbywały się z gryfonami, czasy się nigdy nie zmieniały.

- To szlamy - powiedział jeszcze inny głos.

To określenie jej nie bolało. Fajnie było być kimś innym i nie musieć się martwić, że te słowa są skierowane do siebie.

- A ona nią nie jest - powiedział czwarty chłopak.

Nie widziała, że w tym momencie Tom Riddle, który siedział w przedostatniej ławce przysłuchiwał się rozmowie młodych mężczyzn, ale i jednocześnie patrzył z nie małym zaskoczeniem na dziewczynę, która przejęła jego funkcje na lekcji. Był całkowicie sparaliżowany, aż do momentu, gdy profesor zadał mu pytanie.

- Tom, dobrze się czujesz?
Powrócił jakby do świata żywych. Przeczesał sobie dłonią włosy i zniewalająco się uśmiechnął.

- Tak jest, panie profesorze - powiedział na tyle głośno, aby reszta sali ucichła.

Spojrzeli na niego, jak na swojego przywódcę, no prawie wszyscy.

- Czemu nie pracujesz, Riddle? Panna Granger zarabia punkty za Ciebie, skup się.
Nauczyciel dał mu naganę. Przy wszystkich.

Chłopak spojrzał na kobietę, która siedziała tuż obok biurka. Zmrużył delikatnie oczy, a ona uśmiechnęła się. Nie wiedziała, że tym może rozpętać wojnę. Po zakończonych zajęciach Horacy zawołał ich oboje. Stali praktycznie ramię w ramię i czekali, aż ich opiekun zacznie wreszcie mówić.

- Gratuluje, panno Granger, ma pani wielką wiedzę. Tom, jesteś prefektem naczelnym szkoły, a dobrze wiesz, co się stało z twoją koleżanką, która nadużywała swoich powinności w stosunku do uczniów innych domów dlatego też... - na chwilę przerwał żeby zaczerpnąć oddechu - ogłaszam, że od dzisiaj Hermiona będzie razem z Tobą patrolować korytarze we wtorki, czwartki i soboty. Od dzisiaj jesteś prefektem!
Wręczył dziewczynie odznakę.

Zdziwiła się. Chyba naprawdę nie mieli komu jej dać, skoro udało się jej już na pierwszych zajęciach aż tak przekonać do siebie profesora. Chłopak zbliżył się niebezpiecznie do dziewczyny.

- Lepiej na siebie uważaj, bo może Ci się coś stać - powiedział, a językiem przejechał po swoich wargach.

Zamarła, ale dalej świdrowała wzrokiem jego usta. Wyglądały całkiem zachęcająco. Stop. Nie powinna tak myśleć. Przestraszona zaistniałą sytuacją oraz postawą Toma nie wytrzymała i krzyknęła.

- A co? Wielki Pan się przestraszył, że teraz zepchnę go na drugi plan? Naprawdę, Tom, spodziewałam się po Tobie czegoś więcej.

Odwróciła się na pięcie i udała na lekcję transmutacji. Nie obejrzała się za siebie. A on? Jedyne, co mógł zrobić to uderzyć pięścią w ścianę. I tak właśnie zrobił. Bolało, ale udało mu się opanować gniew.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro