Rozdział 18
— Widzę, że czujesz się coraz lepiej — powiedziała w kierunku dziewczyny pielęgniarka.
— Dziękuje, może być.
Kilka słów w kierunku tej kobiety wystarczyło, aby dała jej spokój. Miała gości, a jednak wszystko komplikowało się z dnia na dzień. Zagryzła wargę. Niepotrzebnie martwiła się na zapas.
— Goście do ciebie przyszli.
Znowu zjawiła się niespodziewanie, tym razem strasząc młodą dziewczynę. Jej serce biło jak oszalałe. To zrobiło się już całkowicie nudne, jej zbyt częste wizyty w skrzydle szpitalnym nie wskazywały na nic dobrego.
Westchnęła, może wreszcie miała czas się wyrwać, gdzieś daleko stąd. Popatrzyła przez okno. Styczeń, lubiła ten miesiąc. Drzewa zawsze były przykryte grubą warstwą śniegu, a jezioro zamarznięte. Gruba warstwa lodu pozwalała na chodzenie po tafli, a kałamarnica siedziała spokojnie pod powierzchnią.
Uśmiechnęła się. Przypomniała sobie właśnie, że na tej tafli wraz z Harrym, Ronem, Nevillem i Ginny próbowała przejść na drugą stronę. Ich nogi rozjeżdżały się, śmiali się do rozpuku. To było coś, co mogła normalnie wspominać. Wszystko potem odgrodziła od siebie żelazną barierą. Wszelakie wspomnienia po uratowaniu Howartu, nie były tym, co chciała wspominać. Rzeczy ważne czy te mało istotne, nie miało to znaczenia.
— Tom? — Wolała jego towarzystwo niż kogokolwiek innego.
Była szczególnie wrażliwa po tym upadku. Podświadomie poczuła, że był jej potrzebny najbardziej na świecie. To dziwne jak to się zmieniło, jak zmieniało się życie przez głupią misję, która powinna stać na pierwszym planie. Zasłonić coś takiego może tylko i wyłącznie jedna magia, magia miłości.
Wierzyła, że zawsze był jej ktoś przeznaczony, ktoś z kim miała spędzić całe życie.
— Państwo Black, również.
Uśmiechnęła się w jej kierunku. Lubiła towarzystwo tej dwójki, oczywiście pod jednym warunkiem. Ich migdalenie się miało dobre i złe strony. Zważywszy na ich kontrowersyjne zachowanie, nikt nie zwracał uwagi na nią i jej chłopaka. Tak, to było dobre rozwiązanie.
— Niech ich pani wpuści.
Wiedziała, że ta trójka pojawiała się przed nią zawsze, czasami w najmniej odpowiednich momentach. Odwiedzali ją codziennie jak tylko się dało uprosić pielęgniarkę. Czasem przychodziła sama Walburga, a czasem samotnie pojawił się Orion z pożyczonymi, przynajmniej tak twierdził, notatkami od jej rocznika. Dziękowała mu w duchu za nie, wyglądało to autentycznie i nie musiała silić się o własną inicjatywę. W odpowiedzi na jego zaangażowanie w jej edukację, uśmiechała się niezdarnie. Przecież nie mógł wiedzieć, że już to przerabiała.
To niedorzeczne, że właśnie w tam tych chwilach myślała o swojej rzeczywistości, tak odległej od tej, w której się teraz znajdowała. Kolejne westchnięcie wydobyło się w jej ust. Tym razem na widok swoich przyjaciół.
— Jak się czujesz?
Na łóżku zasiadła ciemnowłosa dziewczyna i puściła w jej stronę oczko. Jej partner usiadł z drugiej strony i patrzył z zaciekawieniem na starszą od ciebie uczennice.
— Wyglądasz jakbyś zjadła kredę — stwierdził patrząc prosto w jej oczy.
Faktycznie, leżała tutaj od trzech dni i nie zdawała sobie sprawy, że była blada jak ściana. Riddle rzadko wspominał o jej stanie zdrowia, widocznie nie chciał wspominać o tym w jej obecności. I tak już dużo przeszła, po co dokładać jej zmartwień.
— Moim zdaniem jest tylko odrobine bledsza niż zazwyczaj.
Wcisnął się na wąskie łóżko, które aż zaskrzypiało pod ciężarem czwórki osób. Zaśmiała się serdecznie w ich kierunku. Lubiła jak byli razem.
— Chyba za wami tęsknie — powiedziała Hermiona.
— W to nie wątpię.
Tom puścił w jej kierunku oczko. Rzadko można było się spodziewać po nim czegoś takiego, jednak ostatnimi czasy stał się bardziej otwarty na ludzi. Zastanawiała się czyja to była zasługa.
— Właściwie to wpadliśmy odebrać cię ze skrzydła szpitalnego — obwieściła Walburga.
— I tego nie mogliście mi od wczoraj powiedzieć? Tak się cieszę, że wreszcie będę mogła się ruszyć.
Uniosła się delikatnie z poduszek, przekręciła się na bok, spuściła swoje nogi z łóżka.
— O wiele lepiej niż chodzenie tylko i wyłącznie w obrębie własnego łóżka. Nienawidzę jak pielęgniarka na mnie krzyczy — mówiła widocznie do siebie, gdyż pozostałe osoby wymieniały między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
— Ale na pewno czujesz się na tyle dobrze, aby wyjść?
Tom nie zamierzał jej odpuścić, musiał się upewnić, że było stabilnie. Dalej obwiniał się za to, że jakaś nędzna dziwka, zepchnęła ją ze schodów. Martwił się, że kobieta mogła stać się niebezpieczna dla Hermiony. Wiedział, że Ashley stała za tym wydarzeniem, jednakże nie miał jak jej tego udowodnić. Tego samego dnia, gdy znowu trafiła do skrzydła szpitalnego, przybył przedstawiciel ministerstwa magii i starał się dociec jak do tego doszło.
Oczywiście wersjablondynki znacznie różniła się od tego, co usłyszał za pierwszym razem. Już wtedy nóż otworzył mu się w kieszeni i miał ogromną ochotę, pozbyć się kobiety raz i porządnie.
— Na pewno, nic mi nie będzie — odparła z lekką ironią w głosie.
Tak naprawdę, nie wiedziała, co się działo organizmem. Dziwnie reagował na wcześniejsze wydarzenia. Cały czas niemiłosiernie bolała ją głową i kręgosłup. Nie było idealnie jednak wszystko kiedyś miało przejść i właśnie tak dodawała sobie otuchy Hermiona.
— W takim razie leć się przebierać — zarządziła panienka Black.
Mężczyźni zgodnie przeszli na początek pomieszczenia, w oka mgnieniu przebrały Granger w normalne ubrania.
— Masz bardzo ciekawą torbę — zauważyła.
Hermiona otworzyła już usta, żeby coś powiedzieć, jednak po chwili zamknęła je. Musiała uważać. Miała nadzieję, że nie zauważyła nic ciekawego, a mając na myśli coś interesującego, błagała, żeby to nie miało związku z jej wytycznymi.
— Od razu lepiej — przyznała z ulgą.
Nie spodziewała się, że wszystko mogło pójść tak sprawnie. Chciała się wreszcie znaleźć we własnym pokoju i odpocząć. Tutaj zawsze kręciło się sporo osób, czasem mieli tylko zwykle skalczenia czy siniaki, których nabawili się podczas bójek lub rozgrywek quidditcha. Niezwykle wiele osób, czego się nie spodziewała, przychodziło tutaj przez przemęczenie. Spotykała głównie uczniów klas piątych i siódmych. Oba roczniki czekał wielki test, który decydował o ich przyszłości. Mdleli i byli nieprzytomni, zazwyczaj przyprowadzał ich nauczyciel prowadzący zajęcia.
— Zaraz przyjdzie profesor Dumbledore i zaprowadzi cię do pokoju wspólnego wraz z twoimi znajomymi. Musisz mieć na wszelki wypadek eskortę.
To nie była żadna propozycja, to był rozkaz. Dziewczyna wydęła wargi z niezadowolenia jednak nic nie odpowiedziała. Postanowiła milczeć, milczenie jest przecież złotem.
— Dobrze, poczekamy.
Tom nie spieszył się zanadto z wyjściem dziewczyny. Postanowił, że na wszystko był czas, a pośpiech mógł mieć w tej chwili jedynie negatywne skutki. Czekali więc bez słowa, pogrążeni w milczeniu. Zdawało się to być wiecznością, gdy wreszcie brodaty mężczyzna przekroczył próg pokoju. Spojrzeli na niego wyczekująco.
— Panno Granger, za mną. Reszta tak samo.
Wskazał palcem na narzeczeństwo i na Riddle'a, któremu mimo wszystko nie spodobał się ten gest. Wyszli powoli, młoda kobieta podparła się o ramię swojego chłopaka.
— Jak się czujesz? — zapytał jakby od niechcenia profesor.
Wzruszyła tylko ramionami. Nie dało się opisać stanu w jakim się znajdowała. To jakby być tutaj, a jednocześnie znajdować się gdzieś indziej. Daleko, naprawdę daleko stąd. Przypuszczała, że to były właśnie skutki jej cofnięcia w czasie. Nie przemyślała tego podejmując misję. Pierwszy raz od dawna dostała nauczkę.
— Mogło być lepiej — przyznała.
Znowu ta cisza, zaburzały ją tylko kroki uczniów, którzy spieszyli się na zajęcia. Sama chciała udać się na jakieś, bezczynne leżenie w łóżku sprawiło, że zaczęła doceniać te małe rzeczy, które były niby nijakie, a jednak w danym stanie - cieszą.
— W takim razie, zalecam, żebyś dzisiaj jeszcze nie szła na zajęcia, przeleżysz jeszcze jeden dzień i powinno być znacznie lepiej.
Uśmiechnął się w jej kierunku. Odwzajemniła ten gest. Wiedziała, że wcale nie był taki na jakiego wyglądał. Był zupełnie inny, ciekawszy. Po prostu, czuła w sobie, że martwił się o nią. On jako jedyny, znał powód dla którego się tutaj znalazła. Uwierzył w nią i w plan, który dla kogoś innego był czystą abstrakcją. Nie trzeba było zanadto mówić, po prostu wierzył w dobroć. Nie ważne czy teraz czy w jej czasach. Wierzył do samego końca w Harry'ego, wierzył w Severusa Snape'a, wierzył we wszystkich. Wielu ludzi polegało w ostatecznej bitwie o Hogwart, on sam przypłacił życiem walkę o większe dobro i lepsze czasy dla przyszłych pokoleń. Był człowiekiem godnym zaufania, a ona wierzyła w swojego dyrektora, który był jej przyjacielem.
— Dobrze, panie profesorze.
Najbardziej zdziwił ją jednak fakt, że pojawił się tutaj zamiast opiekuna jej domu. Profesor Slughorn miał zapewne inne ciekawsze rzeczy na głowie, niż opieka nad swą uczennicą. Pomyliła się i to bardzo.
— Jeszcze jedna sprawa, panno Granger. Profesor Slughorn życzy szybkiego powrotu do zdrowia kazał przekazać pewne zaproszenie.
Wręczył jej kopertę z bardzo charakterystycznym znakiem.
— Klub Ślimaka — rozpoznała.
Wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku. Ugryzła się w język. Nie mogła następnym razem głośno myśleć.
— Jednak znasz? Jestem mile zaskoczony
Kolejny uśmiech w jej kierunku poleciał w jej kierunku. Niespodziewanie Dumbledore zawrócił i pomachał w jej kierunku. Nawet nie zauważyła, że znaleźli się przed portretem.
— Czysta krew — powiedział Tom.
Nikt się nie odzywał, wszyscy czekali na finał rozmowy z nauczycielem, a tutaj nic ciekawego się nie wydarzyło. Fantastycznie.
— Nie za bardzo za nim przepadam, nie dość, że jestem zagrożona na zajęciach u niego, to jeszcze każe ciągle pisać te referaty. Końca nie widać.
Znaleźli się w pokoju wspólnym Slytherinu. Od razu wiele ciekawskich oczu zwróciło się w ich kierunku. Poczuła, że zaraz już posypały się plotki a jej obecność tylko i wyłącznie przypomniała im o sytuacji, która wydarzyła się kilka dni temu. Postanowiła to przemilczeć, jak wiele spraw w tych czasach.
— To ja idę do siebie — zaproponowała.
Pozostała trójka spojrzała na nią zaskoczona.
— Zamierzasz się posłuchać i iść tak sobie poleżeć? — zapytała zdziwiona Walburga.
Hermiona wzruszyła ramionami. Decyzja była łatwa, chciała uciekać od tłumu, który coraz bardziej się zbliżał w jej kierunku.
— Idę z nią, nie martwcie się, przypilnuje żeby nic się jej nie stało.
Rozbrajający głos dziedzica zabrzmiał w pomieszczeniu. Odetchnęła z ulgą. Mogli być wreszcie sami, bez ciekawskich spojrzeń innych uczniów. Weszli po schodach, machając Orionowi i jego narzeczonej na pożegnanie. Nastał czas, aby dwójka nastolatków mogła wreszcie rozkoszować się swoim towarzystwem, a Hermionie wcale nie przeszkadzał ból, bo najważniejsze było to, że był przy niej sam Tom Riddle.
(***)
Ashley przechadzała się niespokojnie po swoim nowym dormitorium. Przez Black i Granger musiała się wynieść do pokoju, gdzie aktualnie była dziewczyna z młodszego rocznika. Nie lubiła jej, bo była to szara myszka, o której istnieniu nie wiedziała aż do teraz. Zmuszona do przesadnej uprzejmości była wściekła jak osa, a jej młodsza współlokatorka, usługiwała jej za każde najmniejsze słowo pochwały ze strony starszej koleżanki.
— Coś cię trapi?
Dziewczyna nazywała się Elizabeth. Nie była ani ładna ani brzydka, nie uczyła się jakoś wyśmienicie, była po prostu przeciętna. Patrząc na jej wzajemne kontakty z rówieśnikami, była bardzo nieśmiała. Nie potrafiła odróżnić przyjaźni od zwykłego wykorzystywania.
— Tak, zejdź mi z oczu — warknęła na nią Ashley.
Ta usunęła się jak zaleciła jej koleżanka. Weszła do pokoju wspólnego, gdzie wiele osób siedziało i o czymś zawzięcie plotkowało, w tym najbliższe osoby jej współlokatorki. Podeszła ostrożnie do nich, przysiadła się.
— Cześć — przywitała się.
Od razu zwróciły swe oczy w kierunku małej dziewczynki. Jedna wydęła wargi z niezadowolenia, a w tym czasie reszta milczała.
— Gdzie jest Ashley?
Ciemnowłosa dziewczyna zwróciła się do niej. Dziewczynka głośno przełknęła ślinę. Strasznie się stresowała. Zawsze się bała, że mogła coś źle powiedzieć. Nie ważne kto do niej podszedł i o co zapytał. Zawsze miała problem.
— Siedzi w pokoju i chce być sama — odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Widocznie niezadowolone kółko adoracji, zaczęło o czymś gorączkowo rozmawiać.
— Podobno Hermiona wróciła do swojego dormitorium. I wiadomo, że nie jest tam sama. Tom z nią siedzi. Chyba właśnie z tego powodu jest taka wściekła — powiedziała jedna z nich.
Elizabeth nadstawiła uszu. Coś ciekawego, przecież słyszała o tym jak Riddle odrzucił jej przyjaciółkę na forum, a niedługo po tym zszedł się z tą nową przybyłą uczennicą.
— Wiadomo, że nie jest zadowolona, miała się jej pozbyć, a tym czasem ona dalej siedzi z jej ukochanym.
Druga sprawiła, że ciekawość piątoklasistki osiągnęła takie stadium, że aż trudno było się dziwić temu, co stało się chwilę później.
— Jak to pozbyć? — zapytała całkowicie nieświadoma w jak wielkie bagno weszła.
Dopiero, gdy wypowiedziała te słowa, ugryzła się w język. Zupełnie zapomniała o swojej fobii i stała teraz w oko w oko ze zdziwionym tłumem.
— To ty nie wiesz? Dziwne. Posłuchaj, pamiętasz jak Granger spadła ze schodów?
Kiwnęła tylko głową w odpowiedzi. Zaczęła się bać, strach powoli paraliżował jej ciało. Jeśli już sama zaczęła, musiała dokończyć tą rozmowę. Było to ważne, a możliwe, że najważniejsze w tym momencie.
— No i teraz już wiesz, Ashley była tak miła i pomogła tej szmacie spaść z tych schodów. Jesteśmy bardzo zadowolone z tego powodu, a ty?
Przed jej oczami przeleciało całe życie. Ta osoba, ta z którą mieszkała, z którą dzieliła się wszystkim, była tylko i wyłącznie nędzną psychopatką, pragnącą śmierci drugiej osoby. Jedyny powód był taki, że Hermiona spotykała się z mężczyzną, który podobał się młodej kobiecie.
— Ja też.
Kłamstwo. Rzadko zdarzało się jej kłamać, jednakże tym razem nie miała wyboru. Wiedziała, że wszystkie na nią patrzyły, czekały na potwierdzenie i przede wszystkim nie akceptowały słów sprzeciwu.
— Patrzcie kto idzie.
Wyłoniła się blondynka o niebieskich oczach. Fala jej błyszczących włosów zasiadła obok koleżanek.
— Coś wymyśliłaś? — zapytały podniecone.
Wyszczerzyła się w ich kierunku. Jeszcze było jej mało, chciała zakończyć sprawę z Hermionę Granger.
— Oczywiście, musicie mi oczywiście pomóc, zrobimy to jutro.
Opowiedziała swój plan, cicho, tak aby nikt nie mógł go usłyszeć, nie wiedziała jednak, że mała dziewczynka, siedząc tuż obok nich, przerażona całym tym pomysłem, uciekła. Leżała w swoim pokoju i myślała, co mogła zrobić. Gdy tylko Ashley wróciła do dormitorium udawała, że spała od dobrych kilku godzin.
(***)
Hermiona obudziła się następnego dnia rano. Była niezwykle rześka, trudno się dziwić. Wreszcie czuła się lepiej, widocznie potrzebowała tylko i wyłącznie bliskości swojego ukochanego, aby wyleczyć się ze wszystkiego, co do tej pory jej towarzyszyło. Ubrała się pospiesznie i wyszła na śniadanie. Było na nim tak mało osób, że aż popatrzyła na zegarek. Złapała się za głowę. Było dopiero za dwadzieścia siódma.
— Cholera — przeklęła.
Tom zostawił ją wieczorem. Powiedział, że miał coś jeszcze do zrobienia. Uśmiechnęła się, a potem na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Nie spodziewała się, że właśnie tak mógł zakończyć się wczorajszy dzień, było to cudowne przeżycie, które chciała zapamiętać na całe życie.
Zjadła posiłek delektując się każdym kęsem. Wypiła łyk piwa kremowego, jednakże poczuła, że nie przyjęło się. Na chwiejnych nogach wyszła z wielkiej sali i podążyła do łazienki. Trzymała się za usta, nie chciała, żeby to co aktualnie się w nich znajdowało, ujrzało światło dzienne. Gdy wreszcie udało jej się dotrzeć, wpadła do pierwszej kabiny i zrzuciła z siebie wszystko. Oddychała powoli, położyła swoją głowę na desce. Bała się cholernie.
— Widzę, że już tutaj dotarłaś.
Znała ten głos, kojarzył się jej z upadkiem. Podniosła głowę do góry jednak od razu poczuła uderzenie, ręka kobiety zetknęła się z jej twarzą. Hermiona uderzyła w ścianę kabiny, była ledwo przytomna.
— Myślałaś, że możesz mieć Toma na wyłączność? Pomyliłaś się, cholerna suko!
Kolejne uderzenie w jej policzek podziałało na nią trzeźwiąco.
— Co ty opowiadasz? On mnie wybrał, a ja jego. Nic z tym nie zrobisz — warknęła w jej kierunku.
Ashley zaśmiała się histerycznie, była chora, poważnie chora. Po tym wszystkim co jej zrobiła, czekało ją tylko więzienie, a wcześniej długi proces w Ministerstwie Magii.
— A jeśli cię zabiję? — zapytała beznamiętnie.
Nie zauważyła nawet, że wyciągnęła różdżkę i celowała nią w byłą gryfonkę. Hermiona zamknęła oczy. Śmierć była tak blisko, że czuła jak delikatnie gładziła ją po policzku. A co z Tomem? Całe życie stanęło jej przed oczami. To nie mogło się skończyć w tym momencie, gdy wreszcie była szczęśliwa.
— Nie rób tego, to niedorzeczne.
Próbowała się zaśmiać. Nie wyszło. Blondynka roześmiała się w przypływie szału.
— Nic nie wiesz i niczego więcej nie będzie ci dane się dowiedzieć, żegnaj.
Wypowiadała już formułkę zaklęcia, gdy nastąpiło uderzenie. Nie spodziewał się tego nikt, ani Tom, ani Hermiona. Riddle wychodził właśnie z Komnaty Tajemnic w towarzystwie ogromnego bazyliszka, gdy ten zaatakował kata Granger.
Przeraźliwy krzyk wydobył się z ust Hermiony, opuchniętą twarz schowała między dłonie. Upadła na posadzkę tuż obok potwora. Nie mogła już dłużej tego znosić. Właśnie widziała jak bazyliszek pożarł jej byłą współlokatorkę. Co z tego, że była chora i groziła jej śmiercią.
— Hermiona!
Nie chciała już tego słuchać. Nie odpowiedziała. Podbiegł do niej, chwycił w ramiona.
— Będzie dobrze, nie umieraj, błagam! — krzyczał.
Wszystkie słowa były tylko słowa. Powoli odpływała, nie rozumiała żadnego słowa, które wykrzykiwał do niej Riddle.
Obudziła się kilka dni później w białym pokoju. Była w szpitalu, lecz kompletnie nie rozumiała, dlaczego się tutaj znajdowała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro