Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Wejść do Komnaty Tajemnic było w miarę łatwo za to wyjść z niej o wiele ciężej. Dziewczyna gramoliła się powoli do góry, a chłopak delikatnie pomagał jej w tej wycieczce. Była niebywale spocona i zdenerwowana. Dawno nie czuła się tak paskudnie jak dzisiaj. Jej ciało było okropnie zmęczone, wszystko przez ten idiotyczny plan Toma. Zabrać ją do Komnaty? Mógł wymyślić coś lepszego, nie tego się po nim spodziewała, była całą tą sytuacją niezmiernie zażenowana.

— Wychodzimy już — szepnął.

Wiedziała, że starał się uspokoić sytuację, jednakże na nic się to zdało. Pospiesznie starała się wyjść z dziury jednak zablokowała się.

— Cholera — warknęła.

Nie chciała tkwić w tym miejscu ani minuty dłużej. Zaparła się mocno nogami i wypchnęła się na wewnątrz. Dyszała ze zmęczenia, usiadła na podłodze i obserwowała jak dołączył do niej chłopak. Zjawił się tuż obok niej i przygarnął ją ręką do siebie. Westchnęła, popatrzyła w jego ciemne oczy.

— Nigdy więcej — wypowiedziała swoje żądanie.

Kiwnął tylko głową, zapadła cisza, która była bardzo nieznośna dla dziewczyny. Kręciła się, była delikatnie poddenerowana.

— Idziemy?

Tak bardzo chciała usłyszeć z jego ust te słowa. Poderwała się do pionu, jednakże zrobiła to za szybko, gdyż zakręciło jej się w głowie. Całe szczęście, że Riddle był w pobliżu. Złapał ją w ostatnim momencie, na posadzce było ślisko, nie byłoby to miękkie lądowanie. Wtuliła się w jego koszulę, tak ładnie pachniał.

— Tak, idziemy.

Nie chciała poruszać ani na chwilę tego co się stało. Wyszli bez słowa i udali się w kierunku lokum Slytherinu. O tej porze nikogo się nie spodziewali, jednakże zdziwili się gdy zobaczyli Oriona. Siedział w pokoju wspólnym i akrat maczał swoje pióro w kałamarzu. Spojrzał podejrzliwym wzrokiem w kierunku kochanków, uśmiechnął się.

—  Widocznie nie tylko ja nie śpię po nocach — rzucił w ich kierunku.

Oby dwoje jednak nie mieli ochoty na rozmowę.

— Idę spać — powiedziała Hermiona, pomachała ręką w kierunku Blacka i wskoczyła na schody, po chwili drzwi do jej dormitorium trzasnęły z wielką siłą.

—A ty nie idziesz?

Nieustępliwy jak zwykle młodszy od dziedzica Slytherinu chłopak puścił w jego kierunku oczko. Starszy skrzywił się nieznacznie.

— To nie tak jak myślisz — odpowiedział na pytanie, które niemo poruszył.

Tam ten tylko wzruszył ramionami.

— Nie wiesz co myślę, jednakże widać, że się jej nie podobało. Radzę przemyśleć swoje zachowanie. Wiesz, Walpurga też na wiele rzeczy mi nie pozwala. Z jednej strony to bardzo denerwujące, jednakże z drugiej myślę, że czasem ma rację.

Jego oczy błyszczały jak mówił o swojej ukochanej. Był jej oddany duszą i sercem, co zawsze można było wyczytać jak z otwartej księgi.

— W to nie wątpię, idę — rzucił przez ramię i sam skierował się w stronę swojego pokoju.

Nie wiedział co jego kolega miał jeszcze w planach i w sumie mało go to obchodziło. Niech sobie mówił, robił co chciał, on nie zamierzał się podporządkować Hermionie, takiego słowa nie było w jego słowniku. Wszedł do pomieszczenia, rzucił się na łóżko. Zasłonił swoje oczy rękoma, syczał jak wąż.

— Na to co mi było, na jaką cholerę ją tam zabrałem.

Możliwe było, że Tom Riddle był złym człowiekiem, ale jaki zły człowiek żałował swoich czynów po tak krótkim czasie? Przecież to się nie sprawdzało i było niemożliwe. Rozebrał się w pośpiechu, wskoczył w pierzyny swojego łóżka. Sen przyniósł mu wreszcie spokój, a tego potrzebował najbardziej. Nie mógł przecież ciągle się martwić, co mogło przynieść jutro.

(***)

Dni mijały powoli dla nich. Mimo tego, że Boże Narodzenie było zapasem, nie zapowiadało się, że uczniowie ze Slytherinu w tym roku chętnie opuścili zamek. Wszystko oczywiście przez nich, zakłady, które dalej miały miejsce w tym domu, były przyjmowane i zatwierdzane co jakiś czas. Oczywiście nikt nie mówił o tym głośno, na terenie szkoły było to przecież nielegalne, a dyrektor nie powinien zajmować się takiego typu rzeczami. Wszyscy bacznie obserwowali Toma i Hermionę, którzy z największą ostrożnością starali się uniknąć sytuacji, które zagrażałby im związkowi. Nie liczyli oczywiście państwa Black, którzy jak zwykle byli niezmiernie zajęci sobą.

— Tak bardzo kocham jak tak robisz — mruczała swojemu ukochanemu Walburga prosto do ucha.

Hermiona prawie wybuchła śmiechem. Siedzieli jak zwykle w pokoju wspólnym, a ta dwójka publicznie przedstawiała swoje uczucia, które czasem przekraczały wszelkie granice, nie mniej Granger cieszyła się z tego. Mogła spokojnie siedzieć blisko Toma, a nikt nie podejrzewał ich o jakiekolwiek bliższe kontakty, wszyscy wtedy mieli utkwione oczy w ordynarnej dwójce, która aktualnie zatapiała się w namiętnym pocałunku. Nikt nie zorientował się nawet, że chłopak delikatnie musnął dłoń dziewczyny. Uśmiechnęła się zadziornie, a następnie wróciła do lektury. Były to te chwilę, która uwielbiała z nim. Mimo tego, że dla reszty nie byli razem, takie drobne gesty sprawiały, że czuła się szczęśliwa, szczęśliwa jak nigdy. Nie wiedziała jednak, że ktoś mimo tak wnikliwego zajęcia widział to.

— Nie przy ludziach — syknęła Walpurga w kierunku dwójki, która odskoczyła od siebie jak oparzona.

Powinni być bardziej ostrożni, odetchnęli jednak z ulgą, gdy zorientowali się, że nikt oprócz niej nie mógł tego zauważyć. Niedobrze, bardzo niedobrze.

— Dzięki — odpowiedziała starsza czarownica i złożyła ręce w przepraszającym geście.

Ciemnowłosa uśmiechnęła się zadowolona i wróciła do penetrowania ust swojego chłopaka, to lubiła ostatnio najbardziej. Młoda kobieta postanowiła wrócić do lektury, nie mogła sobie pozwolić na kolejne takie zachowanie, to nie było w jej stylu, jeśli coś było tajemnicą, powinno nią pozostać, tego samego zdania był przecież Tom, jednakże nie spodziewała się tego, że z perspektywy czasu chłopak zaczął zupełnie inaczej patrzeć na ich wzajemne relację.

Nie tylko dlatego, że weszły na zupełnie inny poziom zbliżenia, ale to co razem tworzyli składało się w cudowną całość. Byli jak ogień i woda, ona zawsze topiła jego zapędy, byli jak słońce i księżyc, to ona pojawiła się w jego życiu i przewróciła je do góry nogami. Tak wprawdzie być nie powinno, wszystkie decyzję, które teraz się pojawiały, podejmował z myślą o niej. Wreszcie nie myślał tylko o sobie. Jego plan zemsty powoli rozmazywał się, dlaczego? Czy miłość mogła dać aż tak dużo, że człowiek powoli zmieniał się na lepsze? Oto pytanie, które cały czas zaprzątały mu głowę, nie ważne czy odpowiedział na nie teraz, czy w przyszłości, odpowiedź była podobna. Wszystko się zmieniało, jeśli poznał w swym życiu odpowiednich ludzi, właśnie na to czekała biedna dusza chłopaka.

— Macie dzisiaj jakieś plany? — zagadnęła tą dwójkę.

Pierwsza jak zwykle z resztą, do odpowiedzi wyrwała się mlecznooka.

— Właściwie miałam ochotę iść do biblioteki — powiedziała z uśmiechem na ustach.

Tom, który starał się jak mógł sprawiać wrażenie zupełnie obojętnego na jej słowa, odparł bezwiednie.

— Pójdę z tobą.

Akurat wtedy oczy wszystkich zebranych w pokoju, zwróciły się na nich. Patrzyli, podejrzliwie na dwójkę tajnych kochanków, dlaczego akurat teraz nie mogli się ujawnić.

— A wy co tak patrzycie?

wrócił się do nich pogardliwym tonem, odwrócił się w kierunku zaskoczonej jego zachowaniem dziewczyny. Uśmiechnął się przyjaźnie.

— Idziemy?

Takie banalne, wszystkim pokazać, że byli tylko przyjaciółmi, jak w duchu zjadało ich pożądanie, ich ciała takie nieodporne na to wszystko, to właśnie oni. Dwójka bezmyślnych ludzi, których plany skomplikowało spotkanie, wspólnie spędzone chwilę, gdy dzień kończył już wartę, a słońce kładło się spać, również i na odwrót. To wszystko przez czas, pan czasu miał ciekawe plany dla tej dwójki, dał im szansę na stworzenie wspólnej przyszłości, jeśli wyrzeknął się poprzedniego życia, poprzedniej tożsamości. Ona, dziewczyna z przyszłości, zostałała tutaj z nim, a on - człowiek, którego losy rozpoczynały się od roku tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego, zmienił swoje życie na dobre.

— Dobrze, skocze tylko po torbę — powiedziała w jego kierunku.

Powoli udała się w kierunku schodów, położyła swoją małą dłoń na poręczy i powoli wspinała się do góry. Do głowy by jej nie przyszło, że coś złego mogło się przydarzyć. Zachwiała się, przynajmniej takie odniosła wrażenie, ostatkiem sił przywarła to barierki, oddychała ciężko, kropelki potu pokazały się na jej czole.

— Hermiona?

Biegł w jej kierunku, porwał w ramiona. Teraz mogli na chwilę być sobą, przestraszona wtuliła się w chłopaka, nikt nie powinien widzieć jej łez, łez, które oddawała tylko jemu, chociaż prawdziwa kobieta, nigdy nie mogła płakać przed mężczyzną, poznała jego i definitywnie stwierdziła, że czasem takie momenty były potrzebne aby umocnić swoje relację.

— Ja z nią pójdę — zaoferowała Walburga, przecisnęła się przez tłum gapiów, którzy zbierali się pod schodami.

Chwyciła zdezorientowaną dziewczynę pod rękę i pociągnęła za sobą. Granger nie protestowała, właściwie nie miała powodu żeby to zrobić, powoli szła za swoją przyjaciółką, aż wreszcie obie znalazły się w swoim wspólnym dormitorium, daleko od ludzi, którzy właściwie mogli tylko i wyłącznie im zaszkodzić.

— Co to właściwie było? — zapytała, mierzyła ją wzrokiem.

Starsza, wzruszyła po prostu ramionami. Sama nie była właściwie pewna co przed chwilą się wydarzyło.

— Nie wiem, chyba straciłam równowagę i tak wyszło — dodała na usprawiedliwienie.

Panna Black westchnęła teatralnie, coraz częściej martwiła się o swoją współlokatorkę, która nie tylko jej przysparzała zmartwień. Tom, który był ważną osobą w życiu Oriona, również się męczył, jednakże nie powinni poruszać tego tematu z dziewczyną, tylko dwójką kochanków, powinni rozmawiać ze sobą na te tematy, tak jak ona i słodki miś. Uśmiechnęła się, to określenie właściwie nie pasowało do wysokiego, ciemnowłosego, młodego mężczyzny, którym był jej przyszły mąż.

— Jeszcze trochę i wszystko wyjdzie na jaw.

Musiała chociaż dać im obojgu do myślenia, szczególnie teraz, gdy zaczynało powoli dziać się coś dziwnego, co nie powinno mieć tutaj miejsca. To zasłabnięcie dzisiejsze a dodatkowo wyprawa tych dwojga, o której wspominał jej narzeczony. Coś tutaj nie grało, podejrzewała właściwie Toma o coś absolutnie złego i obrzydliwego.

— Nie rozumiem.

Nie miały sobie nic do dodania, blada twarz Hermiony nie wyglądała najlepiej, co właściwie, stało się wczoraj, że wygląda tak źle, jakby śmierć zajrzała jej prosto w twarz? To okropne, niewybaczalne, mogła ich jeszcze bardziej obserwować, nie dopuściła sobie.

— Kochasz go, prawda?

Musiała wreszcie wiedzieć, co tak naprawdę, ukrywała w swoim sercu. Zarumienić się, to nie grzech, ale stać bezczynnie, gdy odpowiedź była już na czubku języka to grzech - niewybaczalna zbrodnia, która była skierowana w kierunku drugiej osoby.

— Nie umiem odpowiedzieć.

Cały czas tylko nie wiem. Niezadowolona prychnęła. Nie spodziewała się, że osoba, która potrafiła odpowiedzieć na każde dosłownie każde pytanie, tym razem zachowała się w tak perfidny sposób.

— Idź już, muszę pomyśleć.

Musiała zostać sama. Dziewczyna szybkim krokiem udała się w kierunku drzwi, pomachała jeszcze swojej koleżance, a następnie zeszła na dół. Czuła na swojej osobie, wiele spojrzeń, od tych pełne pogardy, które zapewne wysyłała jej Ashley, do tych troskliwych, które były zauważalne w oczach Toma. Skierowała się w jego stronę, nikt na całe szczęście dzisiaj jej nie przeszkodził w dotarciu do Riddle'a.

Wyszli pospiesznie i udali się do biblioteki. Zasiedli przy stole, każde z nich zatopiło się w lekturze. Wprawdzie jutro było już Boże Narodzenie, jednakże zawsze warto było się uczyć, oboje przekonani byli o tym, że im wcześniej się coś zrobiło, tym lepiej.

— Nie sądzisz, że ostatnio, spędzamy ze sobą dużo więcej czasu niż zwykle? — zapytała.

Uniosł delikatnie swoją głowę z nad książki. Przyjrzał się jej badawczo. Nie chciał jej teraz spuszczać, ani na chwilę z oczu. Nie dlatego, że martwił się zaistniałą sytuacją ale obawiał się o własne interesy, właśnie tak, prawdziwy Tom, ten zły, był przy okazji perfidnym egoistą, który martwił się tylko i wyłącznie o własny tyłek. Przebywał z nią tyle, bo chciał dowiedzieć się czy przypadkiem gdzieś nie wyjawiła, choćby nieświadomie jego tajemnicy.

— Nie wydaje mi się.

Przekręcił palcem kartkę. Tak naprawdę od pewnego czasu udawał, że czytał. Nie chciał setny raz czytać tego, co już znał na pamięć, po co mu transmutacja dla zaawansowanych skoro i tak zaliczył owutemy z najlepszymi ocenami w szkole? On był ponad tymi wszystkich uczniów i nauczycielki razem wziętych. Uśmiechnął się delikatnie, sprawiało mu to wielką satysfakcję, cieszył się z tego, że mógł być w czymś najlepszy.

— Właściwie nie musi cię tutaj być, mogę zostać sama — rzuciła mu pomysł.

Zignorował ją.

— Powiedziałam, że możesz pójść i porobić coś ciekawszego niż siedzenie ze mną, gdy nie mamy nawet możliwości do rozmowy.

Wskazała palcem w kierunku bibliotekarki, która łypała na nich wzrokiem. To nie był problem, wystarczył jeden uroczy uśmiech chłopaka, a mógł wszystko, a nawet jeśli to nie podziała, wystarczy jedno machnięcie różdżki, które wykonał, tak właściwie, już wcześniej.

— Ona nas nie słyszy, uwierz mi na słowo, a poza tym lubię twoje towarzystwo.

Nie spodziewał się zupełnie, że opasły tom spadł na jego głowę, a przed jego oczami pojawiły się mroczki. Kto do jasnej cholery, odważył się, zrzucić na niego coś takiego? Przecież to prawdziwa hańba i zniewaga. Otworzył oczy szeroko.

— Dlaczego to zrobiłaś, oszalałaś?

Nie mógł powstrzymać się od krzyku, po prostu, zrobił to co w jego naturze leżało, najlepiej się czegoś pozbyć niż zostać z problemem potem.

— Bo mi się tak podobało, miałam ochotę zobaczyć jak się denerwujesz. A teraz przejdźmy do konkretów, nie wytrzymam dłużej, związek w ukryciu? Bądź w nim sam, razem ze swoim potworem, ja nie zamierzam w tym siedzieć, to nie ma przyszłości — warknęła, zebrała swoje książki, a gdy ten chciał chwycić ją za wolną rękę, odtrąciła ją.

— Oprócz tego, nienawidzę węży, a jeszcze bardziej tajemnic, a szczególnie takich, które przeszkadzają mi w normalnym funkcjonowaniu.

Odprowadził ją wzrokiem, wiedział jak znikała za jednym z regałów, jego ręka opadała w szaleńczym tempie na stolik, który zadrżał za sprawą jego dotyku. Dlaczego pozwolił jej odejść? Znowu stracił kogoś na kim mu zależało, na początku matka, która była zbyt słaba, aby wychować swoje dziecko, które porzuciła, zostawiła w sierocińcu, możliwe, że na lepsze mu to wyszło, jednakże zawsze żałował, że nie miał sposobności jej poznać. Westchnął, czy to była jego wina, że jego serca i jej zapewne też, teraz tak bolało? Podjął chyba złe kroki, powinien starać się o to, żeby wszystko inaczej się potoczyło. Jeszcze raz, niezwykle zdenerwowany, stwierdził, że jest prawdziwym idiotą.

(***)

Nie chciała się z nim widzieć, ani wczoraj, ani dzisiaj. Co z tego, że dzisiaj były święta, nie chciała go widzieć, po prostu to wszystko sprawiało, że czuła się coraz gorzej. Kochała go? To było bardzo możliwe, zważywszy na to, że tylko z nim czuła, jak jej serce chcialo powoli się wyrwać z piersi.

Westchnęła. Wreszcie zjadła coś porządnego, od wczoraj nie jadła nic dobrego. Przespała całe śniadanie, dlatego postanowiła, że chociaż podczas obiadu, umili sobie ten czas poczęstunkiem, który jak pamiętała, co roku był na najwyższym poziomie. Schodziła właśnie ze schodów, gdy usłyszała za sobą krzyk chłopaka.

— Hermiona!

Nie odwróciła się nawet, nie miała najmniejszego powodu aby robić. Może i trochę wczoraj ją poniosło, ale miała rację. Nie mogła tkwić w martwym punkcie, unikać reszty Ślizgonów dlatego, że on bał się ujawnić.

— Poczekaj do cholery.

Usłyszała za swoimi plecami zgrzytanie zębów. Udało jej się jednak przekroczyć drzwi Wielkiej Sali. Była pozornie bezpieczna, miała nadzieję, że chłopak nie postanowił urządzić dzisiaj przedstawienia przed całą szkołą.

— Jak mówię poczekaj to masz poczekać.

Złapał ją za rękę. Stanęła w miejscu.

— Czego właściwie ode mnie oczekujesz? — zapytała powoli.

Widziała, że nie był pewny za bardzo tego co robił, bo jego gesty były niezmiernie niezdarne.

— Zaufaj mi tylko, proszę.

Te ostatnie słowo sprawiło, że jej serce od razu zmiękło. Musiała go kochać, musiała, bo inaczej nie zgodziłaby się na coś takiego z miłą ochotą.

— Ufam ci.

Nie wiedziała za bardzo co stało się potem, szczególnie, gdy patrzyło się z perspektywy ludzi, którzy ją otaczali. A wyglądało to, mniej więcej tak, ten Tom Riddle, który do tej pory gardził płcią przeciwną, złapał w swoje sidła Hermionę Granger.

Przyciągnął ją do siebie tak mocno, że ich ciała do siebie przyległy, a szczególnie usta, one były zadziwiająco namiętne, zewsząd posypały się szepty, oni jednak byli w swoim świecie, w świecie gdzie można zmienić czas.

— Zmienię czas, by z tobą być — powiedziała cicho pod nosem, gdy wreszcie oderwał się od jej ust.

Tak, tak właśnie musiało być.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro