Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Nie wierzyła własnym oczom, mówiła sobie w duchu, że to nie była prawda. Jak on mógł, pod jej czujnym okiem, dopuścić się do tego? To niewybaczalne. Skrzywiła usta, starała się zachować spokój.

— Odsuń się ode mnie — zażądała.

Chłopak niechętnie spełnił jej prośbę, odstąpił od niej na rok. Widziała, że na nic zdały się teraz jego wytłumaczenia, wreszcie musiał powiedzieć jej całą prawdę.

— To nie tak jak myślisz.

Próbował ratować sytuację. Właściwie, głupio mu było. Nie spodziewał się jej zastać w tym miejscu, szczególnie wtedy gdy schodził do komnaty. Jego myśli krążyły w kółko. Prawda mogła wyzwolić jego poczucie winy, tak właśnie miało być.

— Myślę, że powinieneś wreszcie wyjść z tego kłamstwa i przedstawić mi namacalne fakty.

Gorzkie stwierdzenie, które wypowiedziała, wstrząsnęło Tomem. Jak zabrać się do najważniejsze rozmowy w jego życiu, no jak do cholery?

— To będzie trudniejsze niż Ci się wydaje — stwierdził.

Właśnie tak było. Nie dlatego, że ciężko było mu powiedzieć prawdę, wręcz przeciwnie. Trudniej było zapewne jej uwierzyć w to, co zobaczyła i w to co mogła zobaczyć. Prychnęła ze złości.

— Doprawdy? Wiele rzeczy już widziałam, takie jak to nie zrobiło na mnie większego wrażenia, tylko zastanawiam się czym jest to, z czego wyszedłeś. To nie jest zwykle pomieszczenie w Hogwarcie, które zna każdy uczeń, to jak Pokój Życzeń, nie każdy ma do niego wstęp.

Czuła, że ponosiło ją. Dawno nie czuła się tak zdenerwowana i zdezorientowana jednocześnie. Jak prowadzić rozmowę, skoro znało się całą prawdę? Wiedziała gdzie się znajdowała, wiedziała dokąd prowadziło to wejście, nie mogła zdradzić mu tego, nie mogła. Przecież miała misję, ona była najważniejsza. Stop. Dla niej liczyło się teraz coś innego, coś czego dawno nie czuła. Rodziła się w niej miłość, niebezpieczna. To jak jazda na kolejce górskiej. Musisz się trzymać aby poczuć się bezpiecznie, właściwie. Tutaj była prawdziwa jazda bez trzymanki, zakochać się w dziedzicu Slytherina, jeszcze czego.

— Wybacz, nie wiem jak ubrać myśli w słowa.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, zamachnęła się i wymierzyła mu policzek. Od razu poczuła się lepiej, chłopak nie zareagował. Z jeden strony, czuł niesamowity ból, który rozszedł się po jego ciele, wcale nie przez to, że uderzenie było silne, tylko dlatego, że źle postąpił, z drugiej strony był wściekły, że wszystko wyszło na jaw. Nie tak miało to wyglądać, o nie.

— No oczywiście! Wielki, inteligentny pan Tom Marvolo Riddle, nie wie jak się zabrać do rozmowy z kobietą, szczególnie po tym wszystkim co razem przeszli, gratuluje.

Tym razem jej głos zamienił się w najprawdziwszy syk.

— Skąd znasz moje drugie imię? — zdziwił się.

Nikomu o tym nie wspominał, nigdy go nie używał. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

— Nie twoja sprawa.

Odwróciła swoją głowę w przeciwnym kierunku. Niedobrze, taka gafa. Nie mogła w ogóle się odzywać, w sumie to nie była jego sprawa w tej chwili. Teraz liczyło się dobre rozegranie całej tej sytuacji, musiała się uspokoić, aby znowu nie popełnić błędu, który mogł kosztować ją nawet życie. Odetchnęła. Potrzebowała tego. Riddle nie chciał podejmować jednak rozmowy, stał jak stał wcześniej, a z jego twarzy nie można było nic wywnioskować. Był naprawdę skryty, mimo tego, że mogło się wydawać inaczej.

— Wybacz — szepnął tylko.

Z miłą chęcią by to zrobiła, jeśli chodziłoby o błahostkę, lecz tym razem, nie dała rady. Zacisnęła ręce w pięści, bezsilność właśnie tak na nią działała.

— Chce znać prawdę, choćby była jedną z najgorszych rzeczy w moim życiu, chce znać ją — uściśliła.

Właśnie tego obawiał się chłopak, wiedział, że mu nie odpuściła i tym razem znalazł się w kropce. Nie ważne gdzie, nie ważne jak, ona i tak wiedziała więcej niż wszyscy, musiał się zatroszczyć o to żeby plotka o tym co zrobił, nie poszła dalej.

— Wiem o tym, daj mi chwilę.

Czas się zastanowić jak to wszystko wyjaśnić. Gorączkowe myślenie na nic zdało się tym razem, był wyjątkowo bezsilny w stosunku do tej kobiety, właśnie, kiedy stał się taki miękki? Nigdy nie pozwalał sobie na takie uczucia jak przyjaźń, miłość, a teraz przy niej, rozkwita. Czy to będzie dobre dla niego, a przede wszystkim dla niej? Związała się z potworem, którego nie znała. Znała tylko jego dobrą stronę, tą którą jej pokazał, lecz gdyby wyczyścić wszystko, na jaw wyszło by zło, które cały czas drzemało w jego ciele i umyśle.

— Abyś wszystko lepiej zrozumiała, żeby nie było między nami niedomówień, proszę zejdź ze mną na dół.

Chciał ją zabrać właśnie tam, gdzie niedawno się znajdował, do kryjówki wielkiego obślizgło bazyliszka. Zmrużył oczy i czekał na odpowiedź. Dziewczyna bała się, bardzo się bała. Przypomniała sobie drugi rok nauki w Hogwarcie, zamarła. Pamiętała jak zobaczyła te obrzydliwie żółte oczy w swoim lusterku, a następnie leżała, ni to martwa ni to żywa w skrzydle szpitalnym. To nie dla niej, zaczęła powoli drżeć.

— Nie chce tam iść — wyjąkała.

On sam nie wiedział czego ona się tak właściwie bała, nic się przecież nie stało pod jego okiem. Nie było takiej opcji. Chciał podejść do niej, uspokoić ją, jednak odmówiła mu.

— Nie chce tam zejść za żadne skarby, wiem co znajduję się w tym pomieszczeniu, czytałam o tym, wielkie zło, nie chce go ujrzeć w pełnej krasie.

Była to najszczersza prawda. Nigdy więcej po tym zdarzeniu, które miało miejsce siedem lat temu, nie chciała mieć nic wspólnego z tym. Właściwie, była spokojniejsza, gdy Harry zabił tego potwora, mogła spać spokojnie w murach zamku, nie obawiała się o swoje życie, a teraz gdy cofnęła się w przeszłość jej zmora była żywa i spoczywała tuż pod jej nogami, głęboko w komnacie.

— Nic Ci się nie stanie, obiecuje ci to — powiedział.

Ufała mu aż trudno w to uwierzyć, że była skora zejść z nim na dół tylko dlatego, że on tak powiedział. Podała mu dłoń nieśmiało i powoli. Chwycił ją tak szybko, przyciągnął do siebie.

— Będzie dobrze, nie obawiaj się — powtarzał w kółko, gdy podchodzili do jednej z umywalek.

  Wreszcie stanęli przed tą właściwą, mocniej ścisnęła jego szatę.

  — Otwórz się.

To co słyszał on, zupełnie różniło się od tego co słyszała Hermiona. Syk, przeraźliwy i nieprzyjemny dla ucha. Zupełnie inny miał Potter, brzmiał o wiele korzystniej dla ucha, ten był całkowicie przerażający. Dalej kurczowo ściskała swojego ukochanego, gdy wreszcie przed nimi otworzyły się wrota do pomieszczenia, które wszystkich zapewne napawałoby niepohamowanym lękiem.

— Idziemy — rozkazał.

Wskoczyli więc w czeluście, szli powoli, nigdzie im się nie spieszyło. Powoli przed siebie, krok za krokiem, aż wreszcie kolejna przeszkoda do pokonania była otworzona przez syk z jego ust. Prawdziwy Ślizgon, tak właśnie można było go nazwać. Nie wiedziała co robiła, czuła, że nogi się pod nią ugniały, jednakże nie mogła go teraz zawieść. Wreszcie stanęli w miejscu, które pamiętała najlepiej. Była tutaj, jak była starsza. Razem z Ronem. Całe szczęście, że nie on teraz był tutaj z nią. Wolałaby nawet spotkać się oko w oko z tym potworem niż ze swoim byłym chłopakiem. Przełknęła głośno ślinę.

— Wiesz gdzie jesteśmy, prawda? — wychrypiał.

W jego ustach było niebywale sucho. Sam nie wiedział dlaczego tak bardzo się bał, widocznie udział mu się niepokój dziewczyny.

— Komnata Tajemnica — odparła niechętnie.

Za nim w świecie nie chciała tutaj być, jednak musiała. Zmuszała się do posłania mu słabego uśmiechu, które gościł kilka sekund na jej twarzy. Podtrzymał ją.

— Zgadza się. A wiesz co znajduje się tam?

Wskazał swoim palcem w stronę wielkiego pomniku, który stał na samym środku pomieszczenie. Dygnęła lekko, wiedziała. W tym miejscu kilkadziesiąt lat później leżał martwy stwór.

— Tak — wyszeptała, zakryła swoje oczy szczelnie rękami.

Nie chciała wiedzieć co zaraz może wyniknąć z samego stania tutaj jeszcze w obecności tej bestii, którą chyba ten idiota zamierzał wezwać. Próbowała odwlec w czasie ten moment, błagała siebie i jego w myślach, żeby nic takiego się nie wydarzyło.

— Bazyliszek zabija wzrokiem każdego kto spojrzy mu prosto w oczy — mruknął tylko, delikatnie gładził jej włosy.

Powoli uspokajała się. Nie dlatego, że powoli przyzwyczajała się do miejsca w którym się znajdowała, to dzięki niemu jej ciało powoli się odprężało, a strach szedł w zapomnienie.

— Może także spetryfikować ciało — powiedziała.

Nie zdziwiły go jej słowa. Wręcz przeciwnie, oczekiwał ich. Była jedną z najbardziej inteligentnych kobiet jakie znał. Zachwycony wziął ją w ramiona i delikatnie się zakołysał. Było im razem tak dobrze, tego właśnie oczekiwał po dziewczynie ze swych snów, żadna oprócz niej, nie była podobna do tego co sobie wymarzył.

— Dokładnie tak.

Podniósł jej głowę do góry i złożył czuły pocałunek na jej wargach, było rozkosznie ciepłe i namiętne. Uśmiechnął się w duchu i pogratulował sobie wyboru.

— Jest jedna rzecz, o której na razie ci nie powiedziałem — dodał z lekkim smutkiem w głosie.

Wiedziała co chce powiedzieć jednakże milczała. Chciała żeby to on wypowiedział te słowa.

— Jesteśmy w miejscu, które zwie się Komnata Tajemnic. Jak zapewne dobrze wiesz, te pomieszczenie zbudował sam Salazar Slytherin całe tysiąc lat temu. Nikt nie mógł się tutaj dostać, mógł zrobić to tylko jego potomek, który władał, tak jak on, mową węży — uciął.

Właściwie, wszystko było już jasne, ale musiał wreszcie zebrać się na odwagę i wypowiedzieć te słowa, na które ona czekała.

— Jestem dziedzicem Slytherina, mimo tego, że mój ojciec był mugolskiego pochodzenia to moja matka, była w linii prostej jego potomkinią, wielkiego założyciela Hogwartu, władam mową węży, jestem prawowitym właścicielem tego miejsca i tego potwora, który wybije szlamy z tego zamku.

Był taki władczy, zupełnie inny niż ten Tom, którego znała. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa, po prostu tak stała i milczała.

— Hermiono, czemu nic nie mówisz? — zapytał.

Wiedział, że to czego się dopuścił może zmienić ich życie, które chwili, bynajmniej on, spędził razem z nią. Razem sięgnął po władzę, która im się zależała w świecie czarodziei i świecie niemagicznym, zasługiwali na to jak najbardziej,. Nikt nie mógł się z nimi równać, ani teraz ani nigdy.

— Nie jestem w stanie powiedzieć jak bardzo mnie obrzydza zabijanie — odparła.

Zamurowała go, wbiło w posadzkę. Widocznie oboje mieli zupełnie inną wizję świata, w jej świecie nawet mugolaki miały prawo bytu. Westchnął. Wszystko nie poszło tak jak miało pójść, powoli się komplikowało, wszystko przez nią.

— To się nazywa czystka, powinni na świecie zostać tylko ci, którzy są godni nauczania magii, takie osoby jak twój czy mój ojciec nie powinny łączyć się z czarodziejami — warknął.

Powoli puszczały mu nerwy, które i tak było mocno napięte. Wcale nie chciał się wyżywać na dziewczynie, jednakże popsuła mu plany, nienawidził jak coś stawało mu na przeszkodzie, a była ona w sumie nie do pokonania. Jeśli mógł otworzyć komnatę na dobre, a bestia mogła pójść w świat i zabijać dzieci z mugolskich rodzin, ona była skora odejść tak szybko jak się tutaj pojawiła, a z kolei jeśli pozostawił w tyle swoje marzenia, zyskał nieskończona miłość, którą tylko ona mogła mu ofiarować. Nie za bardzo rozumiał teraz swoje uczucia, przecież to nie miało sensu. I tak było źle i tak nie dobrze. Cierpiał, gorzkie stwierdzenie, które było jednym słowem w definicji miłości, nie było miłości bez cierpienia.

— W świecie, w którym żyłam, było tyle nienawiści, porzuciłam go. Przeszłam tutaj, poznałam ciebie. Myślałam, że reprezentujesz większe wartości, najwidoczniej się pomyliłam.

Smutek, który pojawił się na twarzy dziewczyny wcale nie owocował w dobry nastrój. Riddle widocznie czerwony na twarzy stanął przed pomnikiem.

Wyjdź do mnie mój wierny sługo — wysyczał w języku węży.

Nie zauważył nawet, że dziewczyna, która przed chwilą prawiła mu kazania, ściskała mocno jego szatę, a głową miała wetkniętą w jego klatkę piersiową. Tak naturalnie przyciągnął ją do siebie, a sam patrzył jak bazyliszek pojawiał się w pełnej krasie. Uśmiechnął się złowieszczo.

Dobry przyjacielu, jak się czujesz? — zapytał zwierzę.

To pokręciło to w jedną to w drugą stronę głową, aż wreszcie jego czerwone oczy spoczęły na chłopaku.

Czy to ofiara?

Odpowiadanie pytaniem na pytanie, było w naturze tego osobnika. Obnażył swoje wielkie kły, a Hermiona słyszała, że rozmawiali między sobą więc mocniej wtuliła się w Toma.

Niestety nie. Spotkam się z tą oto osobą, jest dla mnie na tyle ważna, że nie poświęcę jej na twoje widzimisię. Przybyłem tutaj, bo chciałbym zamienić z tobą kilka słów.

Bestia pokiwała głową.

Zatem pytaj.

Tyle pytań ostatnio krążyło po jego głowie, a teraz gdy był już blisko, mógł pozbyć się zła koniecznego, nie wiedział co robić. Wszystko przez nią.

Co właściwie muszę zrobić, żebyś zabijał mugolskie dzieci?

Pierwsze z wielu pytań, które krążyło mu ostatnio po głowie. Gdy był tutaj pierwszy raz, nie wiedział za bardzo jak się do tego zabrać, teraz miał świadomość, jaka okazja się nadarzyła, musiał poznać wiele faktów za nim przystąpi do działania.

Wystarczy poprosić, a spełnię twe żądanie.

Wyjątkowo cierpliwie podchodził do kwestii ich dalszej współpracy, mógł przecież bez przeszkód powrócić do swojego snu i nic nie stanęłoby mu na przeszkodzie, nawet ten chłystek, który jest podobno dziedzicem jego pierwszego pana.

A jeśli teraz odejdę, będą jakieś konsekwencję?

Drugie już z serii pytań.

Jesteś tutaj już drugi raz, zastanów się kilka razy za nim zapytasz o coś tak oczywistego. Jeśli zamkniesz komnatę, zostanie nienaruszona, a ja nie będę w stanie zabijać szlam, może się to tylko stać, jeśli tego zapragniesz, a przez pragnienie rozumiem rozkaz.

Tom wyraźnie zszokowany gorączkowo myślał nad ostatnim pytaniem. Nie zamierzał zdenerwować jeszcze bardziej swojego sługi, który wyglądał na bardzo znudzonego i zawiedzionego, że dalej musiał zapewne powrócić do swojego najczęstszego zajęcia, czym jest miało się rozumieć był sen.

Nie możesz mnie zabić, patrzę ci w oczy, co stanie się jeśli ona spojrzy?

Wskazał ręką na nią, Hermiona kuliła się w jego ramionach ze strachu. Wąż zasyczał spokojnie, a następnie swoim wielkim cielskiem okrążał ich powoli.

Chcesz zobaczyć co się stanie? — zamruczał.

Chłopak delikatnie się speszył, właściwie nie wiedział za bardzo co ze sobą zrobić, ale chciał poznać moc, którą mógł posiąść w swoich dłoniach.

Jeśli umrze, zginiesz zaraz po niej — powiedział tylko.

Powoli odsuwał od siebie przerażoną do granic możliwości dziewczynę, łzy ciekły jej po twarzy jednakże trzymała się. Jeśli miała umrzeć, przynajmniej nigdy nie musiała stanąć przed dokonaniem wyboru, odejść z tego świata, który powoli mógł niszczyć Tom, czy zostać z nim na zawsze i zmienić bieg historii. Nie wiedziała co konkretnie ją teraz czekało, zacisnęła mocno powieki.

— Otwórz oczy, nic ci się nie stanie — szepnął jej na ucho.

Dlaczego go posłuchała? Dlatego zobaczyła tuż przed swoim nosem te żółte oczy, o mało nie zwymiotowała. Chwyciła się za gardło, krzyczała wniebogłosy.

— Nie chce umierać, weź go, błagam.

Łzy rozbijały się o posadzkę. Nigdy nie widział jej w takim stanie, przestraszył się nie na żarty.

Odejdź — szepnął w kierunku węża, który szybko ulotnił się z miejsca zdarzenia.

Jemu po prostu nie podobało się zamieszanie, jakie wywołała wokół siebie ta kobieta.

— Już wszystko dobrze, nie ma go, odszedł — szeptał, gdy klęczał przy niej.

Ściskała go tak mocno, że czuł niesamowity ból w okolicy swojego ramienia, nie poruszył się jednak. Musiała jakoś powoli dojść do siebie.

— Przepraszam, błagam wybacz mi. Wszystko nie wyszło tak jak powinno.

Ale same prośby nie wystarczyły, czas teraz zastanowić się nad własnym życiem, a szczególnie nad przyszłością, wybrać dobro czy zło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro