Rozdział 12
Właściwie nic ciekawego nie wydarzyło się w ostatnich dniach. Wszystko powróciło do takowej normy, ale nie takowej, że można było nazwać to normalnym dniem w Hogwarcie. Tom i Hermiona wyłączyli się z życia publicznego.
Dziewczyna przeważnie spała, ewentualnie siedziała z książką w pokoju wspólnym. Z kolei Tom unikał rozgłosu. Po epizocie z Ashley, nie mógł dojść do siebie. Kilka dni próbował się jeszcze pozbyć natrętnej adoratorki, aż wreszcie nadarzyła się idealny sytuacja aby ją spławić.
Jak zwykle uczepiła się go w salonie. Na całe jego szczęście, większość ślizgonów przesiadywała ostatnio w tym miejscu. Nabrał powietrza w płuca.
— Nienawidzę takich kurew jak Ty — powiedział spokojnie jednakże strasznie trafnie.
Dziewczyna zapłonęła rumieńcem i już miała wystartować do niego z rękoma, jednakże uniemożliwił jej to Orion. Spojrzał na nią jak na ostatniego robaka na ziemi, jego wzrok nie wróżył właściwie nic dobrego dla niej.
— Kobieta, która podnosi rękę na mężczyznę, który ją odrzucił, nie jest warta nawet złamanego knuta.
Skrzywił się na sam koniec i puścił jej dłoń, odwrócił się napięcie i odszedł. Całej sytuacji przypatrywał się dom Slytherina.
— Co się gapicie? — wrzasnęła na nich.
Z wszystkich stron posypały się śmiechy i chichoty. Nie tego się spodziewała. Była ładna, mógł ją przecież teraz ktoś pocieszyć.
— Myślimy, że jesteś jednak żałosna — odezwał się ktoś z tłumu.
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, łzy rozpaczy. Nic takiego nie miało się wydarzyć. Uciekła, trzymała swoją twarz w dłoniach. Odprowadzili ją wzrokiem, a następnie podeszli do Riddle'a.
— Wreszcie się jej pozbyłeś, gratulację — zwrócił się do niego kolega z roku.
Kiwnął tylko w odpowiedzi głową. Nic innego nie mógł zrobić, bo co powiedzieć? Że przez tą sukę nie miał szans teraz u Hermiony? Niedorzeczność. Nikt nie powinien dowiedzieć się o uczuciach dziedzica.
— Tak sądzę.
Najlepsze na tą porę. Miał już się oddalić gdy jego wzrok napotkał jej włosy. Te bujne loki, które delikatnie odpadały na ramiona. Przełknął ślinę. Czyżby słyszała co tutaj zaszło? Jeśli tak to może nie był na straconej pozycji. Zamyślił się. Powolnym krokiem udał się w stronę schodów. Wspinał się jużna nie, rzucił jeszcze jeden raz przelotne spojrzenie na nią.
— Granger — jęknął pod nosem.
Co zrobić żeby odzyskać stracone chwilę, czas. To takie nierealne. Jeśli to miłość, to ona boli bardziej niż cokolwiek innego. Taki ból nie był do zniesienie. Ciało zmagało się z cierpieniem, a nic nie było zrozumiałe. To było wręcz wstrętne. Pchnął drzwi od dormitorium, na swoim łóżku zobaczył Blacka. Patrzył w sufit i widocznie czekał aż wreszcie pojawił się w swych komnatach.
— Długo czekałeś? — rzucił do młodszego chłopaka.
Ten powoli kiwnął głową. Westchnął. Usiadł w nogach łóżka tak, że drugi z nich musiał się lekko przesunąć. Mierzyli siebie wzrokiem.
— Słyszała, prawda?
Tom nie mógł tak po prostu sobie odpuścić. To kłucie w sercu, to nie było na miejscu, jednak teraz sprawiła, że chciał żyć, inaczej niż dotychczas. Dziwne uczucie, możliwe, że chodziło tylko o cielesne zbliżenia, pocałunki, pieszczenie się nawzajem, seks. Ale mimo wszystko, chciał to kontynuować.
— Słyszała, jestem tego pewien. Siedzisz tutaj zamiast lecieć za nią, to trochę idiotyczne, nie sądzisz?
Tak, trudno było mu przyznać rację. Podszedł do lustra, przejrzał się w nim. Odznaka prefekta błyszczała, ale jego twarz nie pasowała zupełnie do takich zaszczytów. Była zmęczona, a włosy roztrzepane. Zupełnie jak nie on, a to właśnie była jej wina.
Ta Hermiony Granger, która na każdym kroku starała się, lub nie, do tego doprowadzić. Udawało jej się, mimo, że nieświadomie, obudziły się w nim uczucia, które wcześniej uważał za niepotrzebne.
— Możliwe, że masz rację. Wracam za trochę.
Puścił w jego kierunku oczko. Natomiast młody mężczyzna był pewny jednego. Orion uśmiechnął się pod nosem. Mógł na spokojnie pójść do swojej narzeczonej i spędzić z nią upojną noc.
— Walburgio, nadchodzę — szepnął.
Nareszcie sami, im też przydała się chwila spokoju. Niestety ostatnimi czasy żyli tylko i wyłącznie uczuciami swoich przyjaciół, o ile można ich było tak nazwać.
(***)
Schodził ostrożnie po schodach. Chciał znowu ją zobaczyć, zakochał się w tym mlecznym spojrzeniu. Co poradzić. Nic nie można zrobić, gdy do ciebie pukało takie dziwne uczucie, które powoli zatapiało się w twoim wnętrzu.
Gdy znalazł się już na samym dole, przeklął na samego swojego przodka. Nikogo nie było, nigdzie. Widocznie rozeszli się, trudno się dziwić.
Dochodziła godzina dziewiąta, a jutro miał być normalny dzień nauki jednak nie spodziewał się, że jej tutaj nie zastał, wzruszył ramionami. Patrol razem mieli wczoraj, mimo tego nie odzywała się do niego. Musiał poczekać do jutra, a teraz miał czas na przemyślenia, przecież trzeba wiedzieć, co powiedzieć prawda?
— Przeklęta Granger — rzucił tylko pod nosem.
Nie wiedział jednak, że Hermiona siedziała ukryta za jedną z kanap. Pragnęła w tej chwili tylko jednego, aby nie zauważył jej. Nie mogła sobie pozwolić na konfrontację z nim. Za dużo się wydarzyło, za dużo, szczególnie jak się brało pod uwagę sam aspekt poznawszy. Powoli zakochiwała się z nim.
Na jej twarz wypełzł nieśmiały uśmiech. Uczucie, które dało o sobie znać, poprawiało jej każdą część dnia, mimo, że teraz po tej sytuacji z Ashley, nie rozmawiali, sam jego widok cieszył jej oczy. To wszystko było za bardzo skomplikowane dla dziewiętnastoletniego serca, a tym bardziej dla kogoś kto nigdy nie czuł się kochany. A Tom właśnie należał do takich osób, takich niewinnych w miłości. Lubiła tą jego cechę, te jego nieśmiałe pocałunki, pieszczoty. Był zupełnie inny niż wszyscy jednak gdy przyszło co do czego, gdy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, pokazał, że jest prawdziwym mężczyzną. Przystojny, delikatny ale i czuły, marzyła o tym od kiedy pamięta.
Mieć chłopaka zmieniło się na mieć faceta, który miał stać u jej boku całe życie. To piękne uczucie, którego doświadczyło się raz w życiu, a ona musiała to porzucić. Pojedyncza łza spadła na jej kolana. Jeszcze kilka miesięcy i musiała odejść, a ona nie istniała. Mogła wrócić do swoich czasów, a czas był dla niej zbawienny. Kiedyś mogła zapomnieć o Tomie, przecież on nigdy nie mógł być Lordem Voldemortem.
(***)
Obudziła się następnego dnia na kanapie przykryta kocem. Zarumieniła się lekko. Miała nadzieję, że to nie on przysłużył się do tego, aby dzisiaj nie narzekała na swój kręgosłup. Zwlokła się ostrożnie z niego, gdy poczuła, że ktoś kładł jej rękę na ramieniu. Najeżyła się jak kotka i szybko strąciła dłoń.
— Oszalałaś? — zapytała rozbawiona współlokatorka dziewczyny.
Spojrzała badawczo na osobę przed sobą. Na całe szczęście nie był to chłopak, o którym nie mogła ani na chwile zapomnieć, ale ona? Coś dziwnego, zazwyczaj trzymała się na uboczu.
— Przepraszam.
W jej głosie była nuta skruchy. Ciemnowłosa pokiwała tylko głową. Nie lubiła zbytnio takich sytuacji.
— Co z Tomem? — zapytała od niechcenia.
Właściwie nie chciała jednak coraz bardziej denerwowała ją ta napięta sytuacja między tą dwójką. Hermiona przełknęła głośno ślinę.
W nocy miała sen, bardzo znaczący sen. Zobaczyła w nim martwego Harry'ego, Lunę, Fred i George, wszystkich swoich znajomych, a nad nimi z wyrazem triumfu na twarzy stał ten, który teraz go nie przypominał. Lord Voldemort, który aktualnie był Tomem Riedlem. Tego, którego znała, znacznie różnił się od tego co było w przyszłości ale czy takie wewnętrzne pragnienie władzy można tutaj zakończyć? Przygryzła wargę.
— Nic.
Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Właściwie nic między nimi nie było. Seks, to ich połączyło na jedną pamiętną noc. Czego chcieć więcej? Mimo jego czułości w stosunku do niej nic jej nie dał. Myliła się, bardzo.
— Nie rozumiem Cię. Wiem wszystko, pamiętaj o tym. Myślę, że powinnaś z nim pomówić, to będzie dobre dla was obojga.
Podniosła się z dywanu i jak baletnica pobiegła w stronę schodów. Postanowiła zostawić ją samą, przecież kiedyś trzeba zastanowić się nad tym co było dobre, a co złe. I możliwe, że dzięki temu właśnie, mogli się pogodzić.
Siedziała tak bezczynnie na kanapie, gdy większość uczniów schodziła na śniadanie, intensywnie starała się skupić. Było to dla niej tak ważne jak oddychanie. Zawsze była dobra w podejmowaniu trudnych decyzji, ale sen dodatkowo pomógł w tym wszystkim. Przecież dostała misję, nie mogła pozwolić sobie na chwilę zawahania, od niej zależały losy świata, prawda? Na dobrą sprawę, była tutaj tylko jedną małą chwilę, która faktycznie mogła pomóc, lub co gorsza, zmienić świat na jeszcze gorszy.
— Cholera.
Wstała tak szybko, że przestraszyła osoby, które siedziały obok niej. Popatrzyli na nią wielkimi jak talerze oczami, zignorowała ich. Popędziła za ciemnowłosą na górę. Umyła się, przebrała, aktualnie nie miała w planie żadnych zajęć więc postanowiła udać się do biblioteki. Oaza wiedzy, miejsce ciszy. To właśnie ono.
Była sama, nie liczyła oczywiście bibliotekarki, która mówiła coś do siebie pod nosem. Tutaj mogła się doskonale skupić, wyrazić na kartce papieru swoje uczucia. Położyła przed sobą skrawek pergaminu, zamoczyła pióro w kałamarzu, zamyśliła się. Co właściwie napisać, a najważniejsze czy prawda mogła wyzwolić ją od tego wszystkiego. Pióro, które trzymała nad papierem, uroniło kroplę, która utworzyła na nim wielką plamę.
Zmarszczyła brwi. Musiała się udać po nowy, miała już wstawać, gdy poczuła, że jest obserwowana. Podniosła wysoko głowę, zobaczyła osobę, której właściwie się tutaj nie spodziewała.
— Witam, panno Granger.
Albus Dumbledore pojawiał się zawsze tam gdzie był potrzebny, kiwnęła mu tylko na powitanie głową. Usiadł na krześle obok niej, spojrzał wyczekująco jednak ona nadal milczała, podjął jednakże rozmowę.
— Słyszałem, że całkiem nieźle ci idzie.
Uśmiechnął się. Tego można było się po nim spodziewać. Tutaj młody i pełny wigoru, a tam gdzie ona żyła, poczciwy starzec.
— Nie nazwałabym tego w ten sposób. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że ja, chyba - nie wiem jak to nazwać. Moje serce bije do niego znacznie mocniej niż do innych i jestem bez niego taka samotna — mówiła jak najęta, nie zauważyła, że twarz profesora zmieniła wyraz.
Była nadmiernie szczęśliwa, dlaczego właściwie? Czyżby cieszył się z obrotu sprawy? Przecież to nielogiczne, on był pierwszą osobą, która zauważyła w nim ten zalążek zła.
— Właściwie, Hermiono, nie rozumiem dlatego jestem w niewiedzy. Jesteś starsza od uczniów Hogwartu i zapewne znasz już takie uczucie jak miłość, ja osobiście wiem o nim tyle co nic. Nigdy nie kochałem tak bardzo, możliwe, że kiedyś będę zdolny do takich uczuć, jednak ty nie możesz zaprzeczyć temu co czuje twoje serce, kochasz go, nieświadomie, bo taka jest młodzieńcza miłość, wszystko przed tobą, mam nadzieję, że zmienisz go. Ja widzę jakim jest człowiekiem i doprowadź do tego, żeby pozostał takim jakim jestem, bo kiedyś przyjdą inne czasy, a on może stać się niebezpieczny, teraz to wiem. Gdy tylko cię ujrzałem, pomyślałem o tym, że coś jednak jest nie tak.
Dlatego wszystko stało się jasne, dlatego jej serce podskoczyło. Co tam, że była tutaj tylko chwilę, tak nieznaczącą dla jej życia, co tam, że poczuła czym jest namiętna miłość, liczyło się tylko to, aby zabić w nim zło, które kiedyś może być kolosalnych rozmiarów. Westchnęła.
— Ma pan rację, poradzę sobie jakoś.
Tak, poradziła sobie, teraz poczuła w sobie tę moc, moc, która pomogła jej przetrwać najgorsze, a najlepsze zwieńczyć powodzeniem misji, dodatkowo można do tego dodać trochę przyjemności, a co jak co, może być przecież ona chwilami z Tomem.
— W to nie wątpię.
Wstał, odszedł kawałem i pomachał do niej. Odwzajemniła ten gest, wreszcie mogła napisać coś poprawnego.
Popatrzyła na blat, leżał na nim czysty kawałek pergaminu. Jednak ten nauczyciel potrafił sprawić cuda, czy tu czy tam, zawsze był niesamowity i właśnie jego tak bardzo podziwiała. Podziękowała mu w duchu, wzięła pióro do ręki. Wreszcie napisała wiadomość do Riddle'a, który powinien się z tego ucieszyć. Nie pomyliła się za dużo.
(***)
Wysłała list po jakiejś godzinie. W tym celu udała się do sowiarni, była dzisiaj zadziwiająco pusta i mroczna. Co się dziwić. Powoli szła zima, a dnie stawały się coraz krótsze. Powoli stąpała po śliskich schodach, gdy nagle zachwiała się. Całe szczęście, że ktoś szedł za nią, powoli i dyskretnie. Znowu była w jego silnych ramionach. Mimo szczupłej sylwetki, był nad wyraz silny i bez problemu mógł ją powstrzymać przed upadkiem. Stanęła na prostych nogach, oddychała szybko.
— Dziękuje — wysapała.
Stanęła obok w oko z obiektem westchnień połowy szkoły, a jednocześnie z mężczyzną, który obdarzył ją dość urokliwym uczuciem. Zawahała się. Nie chciała teraz konfrontacji, a jak ona przyszła, obawy narastały jeszcze bardziej. Lekko się zarumieniła, schowała swoją twarz w szalik.
— Muszę iść — rzuciła tylko.
Wiedziała, że jak się nie pospieszy, to sowa mogła zawrócić w poszukiwaniu odbiorcy, a wtedy mogło być jeszcze gorzej, szczególnie jeśli przeczytał to tuż przed jej nosem. Popędziła w dół, nie przejmowała się za bardzo, że mogło jej się coś stać, jak na przykład przed chwilą. Miała rację. Zobaczyła tuż nad zamkiem mały punkcik na niebie, który zawracał w kierunku miejsca wylotu. A on? Stał tak bezczynnie, patrzył jak jej włosy powiewają na wietrze. Nie mógł się jednak spodziewać, że zaraz na jego ramieniu mogła pojawić się sowa.
— Czego chcesz?
Właściwie przeszkodziła mu w rozmyślaniu, więc co mógł zrobić innego? Spostrzegł, że do nóżki zwierzaka przyczepiony był list. Powoli go odwiązał i puścił wolno wysłannika. Uśmiechnął się, gdy zauważył od kogo była ta wiadomość.
— Dlaczego uciekłaś, Granger? Nie ładnie.
Jego kpiący ton miał coś w sobie czułego, co uwiodłoby nie jedną dziewczynę. Rozerwał kopertę, która pachniała jeszcze jej delikatnymi perfumami. Zaczął czytać, pospiesznie, nie mógł przecież pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Przeczytał całą treść w ciągu kilku sekund, mocno ścisnął kartkę.
— Miałem taką nadzieję, że właśnie tak się stanie.
W tej wiadomości było podane konkretne miejsce, godzina, a wszystko wskazywało na to, że było to tuż po ich patrolu. Spojrzał na zegarek, który był na jego ręku. Dochodziła powoli godzina dwunasta. Tyle jeszcze czasu, a tak dużo do zrobienia. Powolnym krokiem poszedł na zajęcia. Ani razu nie spojrzał na dziewczynę. Nie chciał aby się krępowała, postanowił poczekać, przecież tylko do wieczora. Stukał palcami po ławce, powoli mijała godzina za godziną.
Po kolacji umył się, ubrał, zarzucił na swe barki szatę, jak zwykle na patrol. Niech nie myśli sobie przecież, że jemu zależy aż tak bardzo. Schodził po schodach, godzina patrolu już się zbliżała. Czekała na niego, nic specjalnego dla oczu innych, dla niego coś pięknego. Opięte dżinsy, a do tego koszula, czarna jak smoła. Próbował nie zawiesić na niej oka, po co. Nie mógł tego zrobić dla dobra sprawy. Szli przed siebie w milczeniu, patrolowali korytarze, następnie sale. Nic ciekawego dzisiaj się nie wydarzyło, nic ciekawego nie mogło się wydarzyć.
— Chciałaś o czymś porozmawiać — rzucił, gdy już zbliżali się do końca patrolu.
Zignorowała go. Nie skończyli co oznaczało, że jeszcze wykonywali pracę, którą im powierzono, co jednoznacznie mówiło o tym, że mogli porozmawiać później. Wszystko byłoby dobrze gdyby Tom nie zagrodził jej przejścia. Wpadła w jego sidła. Nie chciała się uwolnić, rozkoszne ciepło rozlało się po jej ciele. Aż westchnęła, było jej tak przyjemnie.
— Myślę, że musimy — sapnął jej do ucha.
Ale czy to przypominało rozmowę? Skądże znowu. Pocałowała go, mocno i namiętnie. Otulił swoimi dłońmi jej policzki, tak aby przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie. Powoli wędrowali w miłosnym uścisku do przodu aż wreszcie napotkali portret, wypowiedzieli hasło, jednocześnie, jakby czytali sobie w myślach. Nie przejmowali się, że ktoś może ich nakryć. Wręcz przeciwnie. Szli powoli przed siebie, po schodach, nadal nie odrywali się do siebie. Drzwi otworzyła ona, niecierpliwie szarpała za klamkę. Jakie to szczęście, że Walburga poszła do Oriona. Dziękowała jej za to w duchu. Runęli na jej łóżko, powoli pozbawiali się odzienia.
— Obawiam się, że nic nie będzie z naszej rozmowy — szepnęła mu na ucho.
Uśmiechnęł się zadziornie do niej.
— I wyobraź sobie, nie żałuje tego ani trochę.
Znowu zamknęli się w pocałunku. Ich ręce pożądliwie pieściły swoje ciała. Wszedł w nią szybko, gdy tylko byli nadzy. Penetrował jej wnętrze raz delikatnie, a raz tak jakby świat jutro miał się skończyć. Brał to co do niego należało, ona była nim, a on nią. Byli złączeni w tej chorej miłości. Ona z przyszłości, czego on nawet nie wiedział, a on w tych czasach, czasach, które zupełnie do niego nie pasowały. Zasnęli w swoich ramionach. I tak minęła im noc, nie spodziewali się, że z rana będą mięli niespodziankę.
(***)
Młoda kobieta właśnie wracała do swojego dormitorium. Była bardzo rada z tego, że współlokator jej narzeczonego, postanowił nie pojawiać się dzisiaj w nocy. Kolejny seks, taki intensywny jak nigdy. Wreszcie dali upust swoim pragnieniom, które narastały z dnia na dzień, do takich rozmiarów, że samo myślenie o drugiej osobie w intymnej sytuacji, bolało. Westchnęła. Już dawno nie czuła się tak dobrze.
Weszła bez pukania do pokoju, roześmiała się na ten widok. Postanowiła zabrać tylko swoje rzeczy. Wyglądało na to, że Tom Riddle wraz z Herminą Granger mieli całkiem przyjemną noc. Aktualnie leżeli pod kołdrą, zapewne nadzy. Ulotniła się szybko, uśmiechała pod nosem. Wchodziła do pokoju swojego chłopaka, zawołała radośnie.
— Chyba nie będziemy mieli więcej problemów z tą dwójką.
Wyszczerzyła się do niego. Spojrzał na nią badawczo.
— Skąd ta pewność?
Nie dowierzał jej słowom. Był ciekawy co zobaczyły jej oczy, gdy on tutaj leżał i odpoczywał.
— Otóż państwo Riddle leżą w moim dormitorium w dość ciekawej pozycji po zapewne ciekawym wieczorze.
Oboje się roześmiali. Pocałował swoją starszą wybrankę. Czasem te małżeństwa ustalane przez rodziców, miały prawdziwą moc, moc miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro