Alexander Tom Riddle
Informacja.
Ta miniaturka jest tylko dodatkiem do epilogu opowiadania. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się czytając ten dość krótki tekst. Zapraszam.
Nazwali mnie Alexander, sam nie wiedziałem dlaczego. W sumie, nie miałem wtedy nic do gadania. Trudno, poradziłem sobie z tą presją, żartuję. Tak naprawdę moje imię nigdy mi nie przeszkadzało.
Drugie zaś, czyli Tom, odziedziczyłem po moim ojcu. Tom Marvolo Riddle był dla mnie nie tylko tatą, ale i najlepszym przyjacielem. Oczywiście nie wspominałem tutaj o mamie - mama jest najlepsza, oby tylko tata się nie dowiedział.
Hermiona Granger, a tak właściwie Riddle, została moją matką. Oboje, gdy się urodziłem, byli bardzo młodzi. Nie przeszkodziło to jednak żadnemu w zdobyciu potrzebnego wykształcenia i zdobycia dobrej pracy. Jednym słowem - miałem wszystko co chciałem, oczywiście jeśli byłem grzeczny.
Najważniejsze i zarazem najciekawsze było nasze pochodzenie. Nasza rodzina to czarodzieje, a jak wspominał mi tata, wywodziliśmy się od samego Salazara Slytherina.
Byłem wierną kopią swojego ojca, to zawsze sprawiało mi wiele problemów.
Dlaczego to napisałem? Zaraz zobaczycie.
Jako, że moi rodzice chodzili do Hogwartu, ja również tam trafiłem. Właśnie tak odkryłem kim naprawdę jestem, no powiedzmy.
Swój pamiętnik, wiem, to naprawdę było mało męskie posunięcie, napisałem, gdy miałem siedemnaście lat. To był moj ostatni rok w tej cudownej placówce.
Trafiłem do Slytherinu, nikt nie miał wątpliwości, że tam się znajdę, to było pewne od kiedy się urodziłem. Od razu zobaczyli we mnie potencjał, właściwie nic nie zrobili a i tak stałem się najlepszym uczniem w szkole. Nie czułem presji ze strony rodzicieli, wiedziałem, że dają mi wolną rękę i wybór. A ja? Sądziłem wtedy, że ta droga jest dla mnie idealna, nie pomyliłem się.
Zagłębianie się w księgach, czytanie esejów czy prac amatorskich przyniosło mi wiele prestiżowych nagród. Nawet moi rodzice, którzy wykraczali ponad normę, stwierdzili, że jestem geniuszem.
Tutaj trzeba dodać, że byłem bardzo przystojny po tatusiu, tato - wszystkie były moje.
I tu pojawił się najgorszy mankament mojej sławy, wcale tego nie chciałem. Próbowałem uciekać od tych chichoczących dziewczyn, ale one podążały ze mną jak w transie. Obrzydliwe. Równie dobrze mogłem im narysować na czołach brzydkie i bardzo imfantylne obrazki, a one i tak robiły swoje. Niedorzeczność!
No i tak właściwie to dzięki nim odkryłem w zamku coś ciekawego.
Poza Pokojem Życzeń, który udało mi się znaleźć wedle wskazówek mamy, wiedziałem o jeszcze jednej komancie, do której wejść mógł tylko i wyłącznie dziedzic samego Slytherina. Ponieważ w moich żyłach krążyła krew samego założyciela Hogwartu, przez całe siedem lat szukałem wejścia, oczywiście moje starania poszły na marne.
- Nie otwieram Komnaty Tajemnic, Alex. To nie jest dobry pomysł - powiedziała mi, któregoś dnia matka.
Spojrzałem na nią i zamknąłem Historię Hogwartu.
- Dlaczego? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy.
Momentalnie się zarumieniła i rzuciła krótką odpowiedź.
- Zapytaj swojego ojca.
Tak też zrobiłem. Gdy tylko wrócił z pracy, rzuciłem się, dosłownie, na niego.
- Cudowne powitanie, synu. - powiedziała uśmiechając się.
Nie lubiłem owijać w bawełnę.
- Jak otworzyć Komnate Tajemnic?
Widziałem jak twarz mojego ojca stężała.
- Hermiona!
Matka wkroczyła do salonu i spojrzała na swojego męża.
- Tak?
Oczywiście, jak zwykle, udawała, że nic się nie stało. Była taką podstępną żmiją, już wiem po kim to odziedziczyłem.
- Dlaczego on pyta o temat tabu?
- Sam mi lepiej powiedz, albo nie mów najlepiej nic. Alexander, to nie jest temat dla Ciebie, ani dla nikogo innego. Jak widzę twój cudownie inteligentny ojciec wspominał Ci, że pochodzisz od samego Slytherina, jak on z resztą, ale to nie jest powód, aby otwierać te przeklęte miejsce. Nie próbuj nigdy więcej poruszyć tego tematu. Koniec na dziś.
Spojrzałem na ojca i na jego zastygnięte spojrzenie.
- Mama ma rację, Alex. Nigdy nie pytaj. Mogę Ci powiedzieć tylko jedno, wprowadzi Cię to w zakłopotanie, stracisz trzeźwy osąd. Ja widziałem co kryje zamek, ona też. Nigdy tego nie rób.
Odpuściłem. Całe wakacje między szóstym a siódmym rokiem siedziałem cicho.
Od razu po powrocie na stare śmieci zacząłem szukać. Trwało to naprawdę długo, ale jednak znalazłem.
Któregoś dnia, zapędzony w kozi róg, wszedłem do damskiej toalety. Nie wiedziałem za bardzo gdzie się znajduję, jednakże poczułem tą ,,morską bryzę''. Uśmiechnąłem się pod nosem i chciałem schować się za filarem z umywalkami, jednakże moja dłoń trafiła na jakieś rzeźbienie na kranie. Od razu skojarzyłem fakty i przypatrzyłem, co właściwie jest wygrawerowane. Zamarłem w bezruchu.
- Otwórz się.
Te słowa, które padły z moich ust, na pewno nie były ludzkie. Byłem święcie przekonany, że to przypadek, jakieś tam urojenie, ale nim zdążyłem zareagować, odskoczyłem od umywalki, która zaczęła dziwnie wibrować.
Nie wiedziałem ile to trwało, może minutę, może dwie a może tylko kilka sekund, a przed moimi oczami ukazały się schody prowadzące na dół.
Zamrugałem kilka razy, może się nie wyspałem za dobrze?
- Riddle chyba tutaj poszedł.
Nim doszło do mnie co się dzieję, już uciekałem przed tłumem. Zbiegłem schodami na sam dół a zaraz potem cała konstrukcja się zamknęła a ja stałem, ku mojemu zdzieieniu, na kościach - ludzkich kościach.
- Ja pierdole.
Ten komentarz był zbędny, ale chciałem dodać trochę dramatyzmu do zaistniałej sytuacji.
Byłem w rurach, naprawdę. Nic co wiedziałem tego nie przypominało, z drugiej strony tego można się było spodziewać, sam Dumbledore pewnie nie wiedział co się tutaj znajduję.
Odkryłem to czego tak długo szukałem, to było chyba wejście do Komnaty Tajemnic.
Rozejrzałem się, jednakże ograniczone pole manewru przez ciemność, utrudniało mi wszystko. Wyciągnąłem rożdżkę.
- Lumos!
Z końca czarodziejskiego sprzętu wydobył się blask małego słońca. Od razu było lepiej. Teraz wiedziałem, że czeka mnie długa podróż.
Nie mogłem się obijać, ruszyłem kanałem w dół.
Minęło może z pięć minut, gdy doszedłem do pewnego miejsca, które również miało wygrawerowane węże. Ten znak Slytherina dodawał mi pewności siebie.
- Jak otworzyć to cholerstwo - myślałem na głos.
- Otwórz się.
To zabrzmiało z moich ust. Złapałem się za nie a następnie wrota otworzyły się. Od razu poczułem, że pieką mnie policzki. Cóż za ekscytacja.
- Nadchodzę.
Od razu wstąpiłem do ogromnej sali. Po każdej stronie znajdowały się posągi wielkich węży - znak charakterystyczny dla mojego domu. Szedłem dalej przed siebie aż stanąłem oko w oko z moim przeznaczeniem.
- Znowu mam to powiedzieć?
Oczywiście nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, westchnąłem. Co mam mam zrobić, aby uwolnić to coś, co żyję lub nie, w tej litej skale?
- Otwórz się.
Skoro zadziałało w przypadku ostatnich wejść, to czemu teraz nie? Nie myliłem się. Twarz posągu jakby ożyła, a usta otwierały się. Podniecenie mieszało się z dawką adrenaliny. Moim oczom ukazał się wielki wąż wychodzący z wnętrza.
- Bazyliszek - mruknąłem.
Zacząłem się śmiać, gdy ten wielki wąż zjawił się przede mną.
- Tom? - zapytał.
- Pomyłka, Alexander.
- Krew zrodzona z krwi dziedzica Slytherina, który otworzył komnatę osiemnaście lat temu. Ciekawe, ojciec nie uprzedził Cię o tym co czai się za tymi wszystkimi bramami?
Zamyśliłem się. Właściwie poruszył ważny temat, tata nigdy nie wspominał o swojej przeszłości, w sumie matka również unikała tematu, przynajmniej tak mi się zdawało.
- Nie pieprz, wężusiu. Po co tu jesteś?
Bazyliszek spojrzał na mnie jak na wielkie gówno na środku pokoju.
- Żeby karać szlamy za istnienie, żeby oczyścić świat z mugoli, żeby....
- Czyli generalnie mój jakiś tam prapra chcę się pozbyć mugolaków i sprezentował kolejnym pokoleniom Ciebie. Dziwny prezent.
Irytacja bazyliszka rosła z minuty na minutę. Nie rozumiał chłopaka.
- Trzeba zabić szlame.
- No po co? Przecież za nią idzie stado podobnych do nich. Weź się wężyk ogarnij, bo Ci skóra zejdzie.
- Co?
- Jajco. Spadam stąd, nie mam zamiaru bawić się z jakimś niekumatym płazem.
- Płazem? Co?
- Ale Komnata Tajemnic już nigdy nie zostanie otwarta. Zapamiętaj to. Możesz sobie odejść gdzieś tam, nie obchodzi mnie to. Jedyne co musisz zrobić to nie zabijać.
Gigantyczny wąż zasyczał. Był wyjątkowo zirytowany.
- Do niezobaczenia. Pozdrów ode mnie swoich krewnych i tak dalej.
- Riddle, nienawidzę Cię równie mocno jak twojego ojca. Mam nadzieję, że skończycie obaj w piekle. Sam Slytherin byłby wami zażenowany.
- Mów do mnie jeszcze, długi języku. Pewnie trzy czwarte dziewczyn Ci zazdrości, co nie? Wiesz, to taki żart. A teraz naprawdę idę, żegnaj.
Odwróciłem się plecami do bestii i wychodziłem powoli z pomieszczenia. Wcale nie rozumiałem dlaczego rodzice mi nic nie powiedzieli. Przecież ten bazyliszek był taki uroczy i znowu pójdzie spać.
I w sumie napisałem co chciałem.
Odkryłem, że swoim humorem i dzięki swojej rodzinie, byłem w stanie zrobić wszystko.
To ostatni tekst w tej historii.
Dziękuję, że byliście, jesteście i będziecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro