Z Piekła Rodem
Kiedy kilka dni później, w nocy rozległ się najpierw męski krzyk, a potem krzyk Naomi, myślałam, że sama umrę. Wbiegłam do ich sypialni. Facet z gangu, który napadł nas kilka dni wcześniej, stał tam teraz... I trzymając broń wycelowaną w serce taty, wrzeszczał na Naomi...
– Co tu sobie myślisz?! Że wyjdziesz z domu od tak, przyjdziesz do pierwszego lepszego, zaręczysz się z nim i wyjdziesz za niego?!
– Mając męża tyrana, miałam inny wybór? – zapytała przez łzy. Tata chyba niewiele sobie robił, z tego, że w każdej chwili mógł zginąć, bo chwycił dłoń Naomi, dając jej znak, że nadal jest przy niej...
– Te, lala, chodź tu! – zwrócił się do mnie. Podeszłam do niego na wyciągnięcie ręki – stoisz tu i się nieruszasz! A ty papugo – podał tacie drugą broń – zabij ją, albo sam zginiesz!
Tata wziął od niego pistolet i...
– Nie zrobię tego. To moja córka. Przecież jej nie zabiję. Zabiłbyś swoją córkę?
– Wyobraź sobie, że tak! – odparł tamten – No strzelaj, bo sam zginiesz!
Tata spojrzał na Naomi, potem na mnie i wyciągnął rękę z pistetem w moim kierunku
– Diana... Ja nie... Ja nie mogę tego zrobić – rozpłakał się jak dziecko
– Strzelaj bo zginiesz! – wrzasnął tamten facet
– Nie mogę...
– Nie cackaj się – odparłam i położyłam swoją dłoń, na jego dłoni, którą trzymał broń – Masz do cholery nie ryzykować swojego życia – dodałam i sama położyłam palec na spóście i... Wystrzeliłam. Poczułam jak nabój pistoletu wbił się w moje serce, a potem nic nie czułam... Usłyszałam tylko krzyk... Zobaczyłam Emila, który stał nademną... W sumie umarłam, więc nic dziwnego... Wyciągnął do mnie rękę. Bez namysłu podałam mu rękę. Pomógł mi wstać. W milczeniu patrzyłam, jak jedyna osoba za jaką skoczyłabym w ogień, właśnie płaczę nad moimi zwłokami i robi sobie nadzieję, że może ja jeszcze żyję...
– Nie... – wyszeptał i wybiegł z pokoju
– Przypilnój, żeby ten narwaniec nie zabił Naomi, a ja idę pilnować tamtego potencjalnego samobójcy – rzuciłam Emilowi i ruszyłam za tatą. To rzeczywiście jest potencjalny samobójca. Zbiegł do kuchni i wziął nóż... Przyłożył go do swojej klatki piersiowej i coś wyszeptał poczym zacisnął oczy i mocniej zacisnął dłoń na nożu...
– Ty sobie jaja robisz? – zapytałam
– Nie chcę już żyć – odparł przez łzy – Nie chcę
– A co będzie z Paris? Co z Princem, Blanketem i Mike'iem? A Naomi?
– Ja już niechcę żyć
– Nie po to się zabiłam! Nie po to Emil... – łzy napłynęły mi do oczu
– Nie płacz – odparł i odłożył nóż na blat poczym mnie przytulił. Dziwne, że człowiek mógł przytulić ducha...
– Nierób tego... Nie pozbawiaj się życia... Proszę – póściłam go
– Muszę... Ja już nie daję rady – wziął nóż do ręki
– Nie... – szepnęłam, ale strach mnie sparaliżował
– Żegnaj życie – wyszeptał poczym znów chciał sobie wbić nóż w serce
– Nawet się nieważ Mike – albo mnie co opętało, albo obok mnie pojawił się duch mojej mamy – Nieważ się – wycedziła przez zęby
– Alice... Ty już nic nie zrobisz... Ja chcę umrzeć i być z tobą na zawsze...
– Nie zgrywaj romantyka!
– Nie zgrywam. Chcę umrzeć
– To nie chciej! Ja nadal cię kocham, ja chcę żebyś żył. Żebyś był szczęśliwy z Naomi. Ona cię potrzebuje. Twoje dzieci też. Nie możesz wbić im noża w plecy, wbijając sobie nóż w serce. Nie możesz się zabić
– To nie zadziała – wtrąciłam szeptem do mamy
– Ja chcę umrzeć! – odparł przez łzy i miał już zrobić co zamierzał, gdy mama wyrwała mu nóż z rąk
– Nie. Michael nie. Niepozwolę ci tego zrobić. Myślisz, że czemu tyle razy twoje próby samobójcze kończyły się niepowodzeniem? To ja, Elizabeth i Lily bez końca wypychałyśmy cię spowrotem do świata żywych. Powiedziałeś kiedyś, że chciałbyś dożyć 80 z daleka od fleszy. My pomagamy ci spełnić to marzenie. Neverland znów jest twój. My to załatwiłyśmy. Będziesz sobie żył w spokoju. Tylko wróć tam gdzie wszystko się zaczęło
– Do Gary?
– Jaki ty głupi jesteś – odparła i cmokbęła go w usta – Do domu. Do nas
– Alice, masz zamiar zamieszkać tam gdzie planowaliśmy?
– Tak. Zamieszkajmy w tym dworku...
– Jakim dworku? – wtrąciłam, bo w fakcie rzeczy nic nigdy takiego nie słyszałam...
– W Zachodniopomorskim jest opószczony dwór. Z tego co pamiętam nazywany jest Banonowym Dworem – odparł
– Michael... – zaczął Emil wchodząc do kuchni z na wpółprzytomną Naomi na rękach – Ty weź coś zrób, bo tamtego się pozbyłem, ale ona się chyba nie czuje najlepiej...
– Jasne – odparł tata i wziął Naomi na ręce – Naomi, już nic Ci nie grozi... Daj spokój z tą szopką aktorską...
Naomi jak na zamówienie doszła do siebie w ciągu sekundy
– Weźmy Bellę, Prince'a, Paris, Blanketa i Mike'a i wynośmy się stąd... Niewiem, jakimś helikopterem czy czymś... – zaproponowałam
– Ale że w jakim sensie? – zapytała Bella stając w drzwiach z moim synkiem na rękach
– W takim, że padamy jak muchy więc trzeba się z tąd wynieść. Jak najdalej. Proponujemy Polskę. Pasuje? – odparł Emil i wziął od niej Mike'a
– Jasne. Idę po Paris, Prince'a i Blanketa... – odparła Bella i wyszła
– Jak myślicie, ile czasu zajmie nam spakowane się? – zapytałam
– 2 sekundy – odparła mama i dwukrotnie klasnęła w ręce. Obok nas pojawiły się zapakowane walizki
– Ja wiem, że lubisz podróże, ale nie zrywaj nas w środku nocy, co? – mruknęła zaspana Paris przecierając oczy stojąc w drzwiach
– Paris ma rację – stwierdził Blanket stając obok siostry – nie musisz nas zrywać w środku nocy... Kto to? – wskazał moją mamę
– Alicja – odparł tata – mama Diany
– Raczej duch – mruknął Emil
– Sam jesteś duch – odparłam i wzięłam synka na ręce – zresztą ja też
– Czemu? – zapytała Paris
– Nazwijmy to uzasadniony sammobójstwem... Strzeliłam sobie w serce, żeby były mąż Naomi nie zabił taty... – odparłam
– A mi się spadło z dachu – zażartował Emil
Odwróciłam się i spojrzałam na tatę. Liz Taylor skradała się po cichu na jego plecami. Zakryła mu oczy dłońmi
– Zgadnij kto to – uśmiechnęła się
– Ty Liz. Nikt inny nie robi takich żartów – odparł natychmiast
– Zawsze wygrywasz – powiedziała odsłaniając jego oczy
– Bo znam twój głos za dobrze, Liz
– Nie tylko mój – uśmiechnęła się tajemniczo, a za jego plecami pojawiła się Lily i zakryła mu oczy – tym razem nie zgadniesz – zaśmiała się Liz
– Skoro ty siedzisz przedemną, a Diana i Alice stoją gdzieś tam razem z Emilem, to najprawdopodobniej, zamną stoi Lily...
– Czy ty zawsze musisz wygrywać? – zapytała Lily odkrywając mu oczy. Nie dziwię się, że jako, dziecko była aktorką. Teraz była mniej-więcej w moim wieku. Była naprawdę piękna. Miała piękne blond włosy sięgające do pasa, jasną cerę i błękitne oczy. Całoś dopełniała jej idealna sylwetka i pełne usta. Natomiast jej nos niewyróżniał się z twarzy. Dziewczyna wyglądała jak wyciągnięta z magazynu o pięknych kobietach... Szczerze, to jej trochę zazdrościłam, bo ja miałam kręcone czarne włosy do ramion i czarne oczy... Większość powie, że jestem ładna, ale ja zawsze chciałam wyglądać jak Lily. Już wcześniej widziałam filmy z jej rolą... Ale wracając... Kiedy Lily odkryła oczy tacie, on popatrzył na nią, jakby chciał, zobaczyć, jak bardzo się zmieniła, odkiedy ją widział ostatnio, a pech chciał, że było to na dzień przed tym, jak została porwana... Po chwili przytulił ją do siebie i zaczął płakać ze szczęścia... I znów popadł w słowotok
– Moja kochana Lily... – i tak w kółko...
– Ty, depresant, a ty ostatnio nie próbowałeś się zabić, bo ktoś przypomniał ci czyjeś imię? – zapytała mama
– Przez śmierć każdej z was chciałem się zabić – odparł i ruchem ręki kazał mamie, mi i Elizabeth podejść bliżej podejść bliżej. Chwilę później wszystkie nas przytulił, na raz. Później tylko mnie i mamę...
– Nie próbuj się zabić nigdy więcej – szepnęłam do niego
– Czasem nawet nie wiem co robię, więc, będzie ciężko... – odparł
– Dobra – mama wyrwał się z jego uścisku – trzeba się stąd wynosić... – dodała i znów klasnęła w ręce, przenosząc nas wszystkich do wspomnianego wcześniej dworku
– A co z Mary? – zapytałam po chwili
– O mnie się nie martw – usłyszałam odpowiedź cioci...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro