Czy Im Wszystkim Kompletnie Odbiło?
Po rozmowie z tatą... W sumie dziwnie tak o nim mówić... No, ale po rozmowie z nim poszłam spać...
28.03.2011
Około 5.00 obudził mnie hałas, a właściwie czyjeś kroki na korytarzu. Wyjrzałam z pokoju. W półmroku panującym w budynku dojrzałam sylwetkę Michaela. Zszedł na dół. Cicho szłam za nim. Doszłam... A jak, że by inaczej! Do piwnicy. Całą drogą gadał o Teylor, Alicji (mojej mamie), Lily Martenson i Ophemi... Ale ok. Doszłam za nim do piwnicy. Niewierzę on znów chce coś sobie zrobić... Znów chce się powiesić. Pomacałam dłonią podłogę. Jakim cudem nóż był w tym samym miejscu? Zakradłam się i stanęłam tuż za Mike'iem. Znowu przecięłam w tym samym momencie, w którym on przewrócił krzesło. Znowu spadł nieprzytomny na podłogę... Czemu to zdarzenie wpadło w koło?
- Paris!! - krzyknęłam na cały głos. Nieminęły trzy minuty, a dziewczyna wpadła do piwnicy. W czasie kiedy ona do nas biegła, ja sprawdziłam oddech Michaela. Oddychał
- Tato.. - znów wpadła w histerię. Wzięła dłoń Mike'a i przyłożyła do swojego policzka, po którym płynęły łzy
- Ej, Paris, takiej więzi jaka łączy Michaela z wami nigdy nie zaznałam, więc niewiem jak się czujesz, ale wysil się i pomóż mi go zanieść do jego sypialni - próbowałam uspokoić siostrę. Udało się. Wmiarę się pozbierała. Wzięłyśmy Michaela i zaniosłyśmy do jego sypialni. Położyłyśmy go na podłodze, bo wyrazie czego zaoszczędzimy trochę czasu. Znów sprawdziłam oddech. Serce mi stanęło. Nieoddychał. Niewiele myśląc zaczęłam reanimację. 30 uciśnięć, 2 wdechy... Znów 30 uciśnięć... Nachylałam się żeby wykonać wdechy, kiedy na twarzy poczułam jego oddech. Ulżyło mi. Teraz przed oczami przeleciał mi dzisiejszy dzień. Przypominał trochę mix 25.06.2009 i 25.03.2011 myślałam, że oszaleję...
- Tato...? - słowa Paris wyrwały mnie z za myślenia. Spojrzałam na Michaela. Zaczął odzyskiwać przytomność
- Co się stało? - zapytał siadając
- Znowu próbowałeś się zabić - odparłam bez namysłu i jednocześnie z Paris wtuliłam się w Michaela. Przytulił nas do siebie i powiedział:
- Strasznie was kocham
- Ja ciebie też tato - odparła Paris. A ja poczułam jak na słowa Mike'a w moich oczach zbierają się łzy.
- Diana? Dlaczego płaczesz? - zapytał
- Bo...bo...ty...u...umiesz mnie...tra...traktować...ja...jak...córkę, a...j...ja...nie...niewiem...jak to j...jest mie...mieć...o...ojca - przez łzy głos mi się łamał
- Ej, Dia, niepłacz już - powiedział wycierając kciukiem mój policzek - jeszcze masz czas żeby się dowiedzieć jak to jest mieć ojca
- Omal się dzisiaj niezabiłeś! - powiedziałam mu prosto w twarz
- Niemam nawet pojęcia co się dzisiaj stało - jego źrenice znów się rozszeżyły
- Nie... Nie mów, że znowu... - byłam przerażona
- Elizabeth...moja kochana Elizabeth... Czemu... Czemu ona? Czemu Alicja? Czemu Lily?
- Mike! - nic - Michael!! - nic - Michaelu Josephie Jacksonie!!! - nadal nic... - Tato!!!! - Nic. Wodą w twarz nic. Po moich policzkach znów płynęły łzy. Zaczęłam szeptać pod nosem - Mamo...pomóż...znalazłam go...znalazłam tatę...mamo pomocy - w tym momencie do pokoju zajrzała ciocia Maria
- Boże święty! Diana co się tu dzieje? - brzmiała jakby była przerażona...
- Ciociu... Bo Mike... On... - zaczęłam
- Chciał... Chciał się zabić... - dokończyła Paris - ale Dia go uratowała. I chodzi oto, że teraz mu znów odbija
- Trzeba coś zrobić, żeby niepróbował znowu. A potem przejrzymy listy Alicji do niego i jego do niej. - postanowiła ciocia
- Pamiętasz jak nas prosił, żebyśmy go związały? - zapytała Paris
- I co? Chcesz to zrobić po raz drugi?
- A mamy wyjście? - zapytała
- Dobra tam. Zignorujcie wszelkie zasady. Zróbcie to, albo zamknijmy go w pustym pokoju - stwierdziła ciocia...
- Paris. Znajdź pusty pokój - poleciłam siostrze.
Wzięła do ręki coś przypominającego tablet. Przejrzała jakąś mapą posiedłości
- Trzecie piętro, ostatni pokój w całym korytarzu
- Jasne - stwierdziłam po czym zwróciłam się do Mike'a - idziemy - szkoła policyjna się opłacała. Zamknęłyśmy Michaela w pustym pokoju i całą trójką wpadłyśmy do pokoju cioci...
Swoją drogą zanim to, opowiem wam trochę o niej. Ciocia to młodsza siostra mojej mamy. Jest ode mnie starsza tylko o dwa lata, ale z racji sztywnych zasad w jakich trzymała mnie mama mówię do niej ciociu...ciocia była tak przywiązana do swojej siostry, czyli mojej mamy, bo kiedy miała 2 lata, a co za tym idzie, mama miała 18, babcia i dziadek zginęli w wypadku... Żeby uratować siostrę od domu dziecka mama zajęła się ciocią choć była wtedy w ciąży...
Wracając... Wpadłyśmy do pokoju. Ciocia, mówmy już Marysia... No więc, Marysia dopadła się do jednej z walizek... Otworzyła ją i wyjęła jakąś skrzynkę...
... Położyła ją na łóżku i podniosła wieko... Pełno listów i innych kartek... Od kiedy mama ze mną wyprowadziła się trochę bliżej Warszawy, a Maria została w domu po rodzicach. Mama zostawiła tam wszystkie listy do Mike'a. Przeglądałam listy aż natknęłam się na dość podejrzany
- Biuro... - wyszeptała Paris i wystrzeliła w kierunku biura Mike'a. Ja i Mary (ciocią) pobiegłyśmy za nią. Dopadłyśmy się do drzwi pomieszczenia
- Cholera! Zamknięte - wściekłam się
- Czekaj... - powiedziała spokojnie Paris i wyjęła tablet z mapą - widzisz? - wskazała wylot wentylacyjny tuż nad nami - kolejny jest w biurze
- Podsadźcie mnie tam, a ja was wyciągnę - zarządziłam. Minęło może pięć minut, a znalazłyśmy się w biurze. Paris złamała hasło do map dostępnych tylko do Michaela. Za ścianą z książkami. Ruszyłyśmy każdą książkę, aż znalazłyśmy tą kontretną. Otworzyła się skrytka. Paris drżącymi rękami wyjęła skrzynkę...
- Identyczna jak skrzynka z listami Alicji - wyszeptała Mary
-
Musi tu być jakaś logika - stwierdziła Paris
- Trzy smoki... Trzy... To jest to! Trzy! Zamień smoki na 6 lub 11... Albo 666, znaczy symbol diabła, albo po dodaniu 33...przeklęte 33...i jeszcze jedno. Ofiary Ophemi! Były trzy! Elizabeth Teylor, Alicja Kupiec i Lily Mortenson... Paris sprawdź kto to... Czemu Michael mówił "Czemu Elizabeth? Czemu Alicja? Czemu Lily?" - naśladowałam głos Mike'a - powtarza to ciągle... I jeszcze "Jeśli stracę jeszcze jedną bliską mi osobę to nieręczę za siebie" - znów naśladowałam jego głos
- Dia! Zobacz! - zawołała mnie Paris
- Czekaj... - szepnęła Mary i z kieszeni wyciągnęła jeden z listów ze skrzynki mamy
- Te liczby... 666...7...25...27...333...11...33 i te litery KKK co je łączy? - zapytała Mary
- 666 to symbol diabła, 7 to liczba magiczną według Iluminatów, 25-tego dnia miesiąca zmarła masa gwiazd, 333 to kolejna per magiczna liczba, 11 też, a pomnożone przez trzy daje 33. W numerologii równość koloru pomarańczowego (Orange) pozostaje 27, cała masa sław naszego Hollywood zmarła mając tyle właśnie lat - odparłam
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Myślisz, że się wczoraj urodziłam, a od dzisiaj siedzę w Hollywoodzkiej szopce?
- Dia zrozumiesz o co tu chodzi? - zapytała Mary podając mi kolejny list
- Liczby wam tłumaczyłam. KKK to Ku Klux Klan. KGB to rosyjska organizacja. A USA to chyba tłumaczyć nietrzeba... - tuż po moich słowach w budynku rozległ się krzyk Michaela. Całą trójką rzuciłyśmu się do wentylacji. Dotarłyśmy nad pokój, w którym zamknęłyśmy Mike'a. Zajrzałam tam przez kratę wentylacyjną. Zamarłam. Michael leżał praktycznie pod samą kartą ranny i półprzytomny. Zeskoczyłam do pokoju za mną Paris i Mary. Paris otworzyła drzwi. I razem wyciągnęłyśmy Mike'a z pokoju, który natychmiast zamknęłyśmy. Obejrzałam rany. Ok, lekarz raczej niepotrzebny.
- Ophemia ty diable - wyszeptał ledwie żywy. Skojarzyłam jego słowa z panną Lindsay i połączyłam to z ostatnimi zgonami... Najpierw Teylor, później Lily, następnie mama... Teraz ranny jest Mike. Zrozumiałam. Ta psyholka miała logikę w mordowaniu... Opatrzyłam Michaela i razem z nim, Paris i Mary wróciłam do biura. Zamknęliśmy się tam na klucz, bo najpierw udało się nam otworzyć drzwi... Wentylacją przeszłam do pokoju Mary i zabrałam z tamtąd listy mamy. Całą tą skrzynkę. Ułożyłyśmy (bo Michael i tak był półprzytomny) listy domniemanie po kolei...
- Listy kończą się w 96', czyli w roku koncertu taty w Polsce... - zauważyła Paris
- Może się wtedy spotkali... - zasugerowała Mary
- Co ty?! Przecież zabrałby wtedy mamę i mnie do siebie, tu do Neverland - zaprzeczyłam
- Ophemia...- rozległ się szept Mike'a - niech no ja cię tylko dopadnę - podeszłam do Michaela...
- O czym ty mówisz?
- Ophemia...to ona za tym stoi
- Jezu Chryste! Przecież ona może nadal tu być!
- Diana zabierz Paris i Mary...uciekajcie z tąd - już po jego głosie było słychać, że słabnie
- Nie. Niezostawię cię tu - zaprotestowałam. Michael przyłożył dłoń do mojej twarzy i...
- Uciekajcie. Phemi zabije każdego kto stanie jej na drodze do pozbycia się mnie. Dlatego zabiła Elizabeth i Lily. Alicji pozbyła się żeby do reszty zrujnować mi psychikę. Niepozwolę na to, żeby pozabijała i was. Uciekajcie. Błagam - ewidentnie słabł. W pewnym momencie zaczął tracić przytomność
- Mike! - krzyknęłam łapiąc go - Michael proszę cię nie... Proszę... Dla mnie, dla Paris nierób nam tego... Nie... - nie byłam w stanie więcej powiedzieć. Przytuliłam się do Mike'a. Po moich policzkach płynęły strumienie łez, które były wchłaniane przez koszulę Mike'a. W pewnym momencie poczułam czyjąć dłoń na włosach. Otworzyłam oczy
- Sszzzz... - usłyszałam głos Mike'a - już dobrze. Niepłacz Dia, nie płacz jestem tu - myślałam, że zdurnieję. Dopiero co umierał, a tu nagle wszystko ok. Przed oczami przeleciał mi wszystkie momenty kiedy płacz Paris sprawiał, że nagle Michaelowi nic niebyło. Zrozumiałam teraz, że niekłamał mówiąc, że jestem dla niego jak druga córka - No już dobrze, tatuś tu jest - dodał i pocałował mnie w czubek głowy (bo innej opcji nie iał, przecież nadal byłam w niego wtulona) - ale i tak musicie uciekać. Ophemia chce zabić mnie, ale zabije i was jeśli spróbujecie jej przeszkodzić. Niepozwolę, żeby wam się coś stało. Macie z tąd uciekać
- Albo z tobą, albo ja się z tąd nieruszę - stwierdziłam
- Ani ja - uznała Paris kładąc dłoń na moim ramieniu
- I ja z wami zostaję - dodała Mary robiąc to samo
- Dobra, już dobra. Jeśli ma to uratować wasze życie to mogę uciec z wami - westchnął niezbyt zadowolony Mike. Rozległo się walenie do drzwi - za mną - nakazał Michael i zerwał się na równe nogi. Dopadł się do regałów z książkami i wyciągnął... Bajki? Ok. Włożył dłoń w szparę po książce i chyba coś wcisnął. Cofnął się, a przed nami otworzyło się przejście
- Trąci tu Disneyem - stwierdziła Mary kiedy tata (?) ruszył kręconymi schodami w dół
- Nie stójcie tak tylko łapcie skrzynki z listami i uciekamy - obejrzał się Mike. Ja i Paris schowałyśmy listy do skrzynek i wzięłyśmy je ze sobą ruszając za Michaelem tajnym przejściem. Zeszliśmy dobre pięć pięter w dół, więc był to poziom -2 - Widzicie? - Michael wskazał dwie wnęki w ścianie
- Tak - odparłam
- Wstawcie tam skrzynki - powiedział. Razem z Paris wykonałyśmy polecenie. Kiedy wstawiłyśmy skrzynki, wnęki zamknęła szyba, która zjechała z góry. Mike pstryknął palcami i światła w pomieszczeniu się zapaliły
- Ok, tu jeszcze bardziej trąci Disneyem - stwierdziła Mary
- Żartujesz? To jest istny raj na ziemi! - zjechałam ciocię
- No jak dla kogoś kto nigdy niedorósł to może tak
- Ej nie kłóćcie się - stwierdził Michael.
Przesiedziliśmy tam dobre pół godziny, kiedy...
- Wiecie, co. Nadal się o was martwię. Ophemia mogła mnie śledzić od dawna, więc istnieje prawdopodobieństwo, że zna te przejścia...
- Ej, sory, że nie w temacie, ale czemu wcześniej niemówiłeś, że byłeś z moją mamą w kontakcie listownym?
- Skąd to wiecie?
- Przejrzałyśmy listy ze skrzynki Alicjii - odparła Mary
- Mówiłem przecież, że ją kochałem i próbowałem znaleść
- I co miałam się tego domyślić?! - zdenerwowałam się, ale zauważyłam, że z Mike'iem jest coś nietak - Michael, wszystko w porządku?
- Tak, tak - ledwie skończył, a omal nieodleciał
- Michael! - krzyknęłam łapiąc go
- Już dobrze - powiedział po chwili - Ał! - krzyknął łapiąc za ramię (bo tam miał ranę). Spojrzał na swoją dłoń... - cholera! - syknął gdy na dłoni zobaczył krew
- Ej, jest ok - stwierdziłam widząc, że krew jest ciemna - dziękuj Bogu, że nieoberwałeś po tętnicy. Wtedy niebyło by tak kolorowo. Bo tętnice to tylko chirurg zszyje. To mogę zszyć ja
- To w szkole policyjnej tego uczą?
- Jezu... Jasne. No przecież nie siedzimy tylko i niewykówamy w kółko przepisów
- A dasz radę to zszyć?
- Tak żaden problem. Ale to ciebie będzie bolało, a nie mnie
- Wiem, ale jak to zrobisz to będę to miał za sobą - stwierdził odsłaniając ranę
- W sumie racja - uznałam i zaczęłam zszywać ranę
- Diana, niewiem jak ty to robisz, że cię nie skręca na sam widok zszywanej rany - stwierdziła Paris
- Wcześniej już mi się to zdarzało. Przyzwyczaiłam się - odparłam
- Odrazu mi się przypomina scena z Gniewu Tytanów... - zaśmiała się Paris
- No tak. Bo w starożytnej Grecji też sami sobie zszywali rany - uśmiechnęłam się - Już
- Dzięki Dia - odparł Mike
- Czemu ciągle mnie tak nazywasz?
- Jak?
- Dia
- Niewiem. Jakoś tak ci pasuje. Skrót od Diana
- Dirty Diana - spariodowała Paris
- Boże - syknął Michael i uderzył się dłonią w czoło - Jak mogłem zapomnieć. Paris dzwoń do braci. Niech tu przyjadą. Ale mają uważać jeden na drugiego. I niech się Prince znów nie wywyższa
- Jasne - odparła Paris i zadzwoniła do braci. W tym samym czasie Mike zadzwonił do ochroniarzy. Po może pół godzinie Prince i Blanket byli u nas, a ochrona szukała Ophemi...
- Tato - zaczął Prince - dlaczego nas tu ściągnąłeś?
- Mam do was dwie sprawy. Po pierwsze Ophemia Lindsay na nas poluje, a druga to, to, że jednak najstarszy to ty niejesteś - odparł Mike
- Co do Ophemi zrozumiałem, ale co to znaczy, że najstarszy niejestem?
- Masz starszą siostrę
- Co?!
- Masz starszą siostrę. I świetnie ją znasz. Diana, Diana to wasza siostra
- Ok tato. Wiem przecież, że jesteś niezłym aktorem. Żartujesz, prawda?
- Nie - wtrąciła Paris
- Tato?
- Paris ma rację. Diana to wasza siostra
- I ja mam w to uwierzyć? Haha. Oboje jesteście świetnymi aktorami. Wspaniała scena, ale koniec tej szopki. Dziękuję - Prince chyba się lekko wściekł
- Prince - zaczęłam - ani Mike, ani Paris niekłamią. Niedawno zmarła moja matka. Przed jej śmiercią ciocia dała mi list, który mama do mnie napisała. Z tamtąd wiem, że Michael to mój tata. Wybacz, ale z roli najstarszego w rodzeństwie zostałeś zwolniony.
Niewierzyłam. Na moje słowa odpowiedzią była tylko miny Prica i Blanketa. W skrócie: kopary im opadły.
- No w końcu przestaniesz się wywyższać - syknął Blanket do Princa
- Haha. Bardzo śmieszne Bibi, bardzo - No to tradycyjnie. Bracia zaczęli się bić. Mike prawie odrazu zareagował. Wszedł między nich i ich rozdzielił
- Chłopaki przestańcie. Jasne?
- Tak - odparli jednocześnie bracia. W odpowiedzi Michael rozłożył ramiona. Całą czwórką się do niego przytuliliśmy. Mike spojrzał na Mary i ruchem ręki zaprosił ją do rodzinnego przytula są. Nietrzeba było długo czekać. Zaraz się do nas przytuliła. Mary to w końcu też fanka Michaela... Zdziwiło mnie, że wcześniej tego nie zrobiła. Z miłej atmosfery wyrwało nas echo czyichś kroków. Jednej osoby. Biegła.
- Uciekamy - zażądził Michael zrywając się na równe nogi
- Dlaczego? - zapytałam
- Ophemia nas znalazła - odparł ciągnąc nas za sobą.
Schowaliśmy się w jeszcze bardziej bezpiecznym pomieszczeniu. Tata zamknął drzwi na klucz. Kiedy już myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni, ktoś po drugiej stronie drzwi zaczął szarpać za klamkę. Rozległ się szyderczy śmiech Ophemi. Chwilę później udeżyła w drzwi siekierą. Przebiła je na wylot. W pomieszczeniu panował półmrok. Dojrzałam jak Michael szuka czegoś na podłodze. W pewnym momencie otworzył jakąś klapę zasłaniającą schody i kazał nam iść w dół. Sam szedł na końcu. Na dole był istny labirynt korytarzy. Mike pomimo półmroku w korytarzach szedł przez nie jakby znał je na pamięć. Doprowadził nas do kolejnego pokoju...
- Teraz jesteśmy bezpieczni. Tu nas nieznajdzie - stwierdził zapalają światło... Przypomniałam sobie jak kazałam Paris sprawdzić kim była Lily...
- Ej, a ta cała Lily Martenson to kto to? - zapytałam na głos
- Zobacz - odparła Paris podając mi tablet, bo tak miała go przy sobie przez cały czas.
Krótka notka z jakiegoś tam bloga albo innej Wikipedii...
- Ty znałeś Lily?!
- Tak... - w jego głosie słychać było, że zaraz się popłacze
- Czemu nic nam nie powiedziałeś? - zapytałam spokojnie
- A czemu ci niepowiedziałem, że znałem twoją mamę, i że jesteś moją córką?
- Bo niewiedziałeś?
- I sama sobie odpowiedziałaś. Niewiedziałem, że wiesz, że Lily nieżyje...
- I tak mogłeś mi powiedzieć - próbowałam go uspokoić - mogłeś mi powiedzieć i o Lily i o Elizabeth - powiedziałam przytulając go - i o perułce też - dodałam już szeptem
- Jakoś nielubię jak ktoś się na demną użala - poczułam, że na moim ramieniu powstaje mokra plama od jego łez...
- A ja nielubię jak ktoś dusi w sobie swoje problemy. Kiedy komuś powiesz, co cię gryzie, będzie Ci lepiej - mówiłam tak spokojnie jak umiałam
- Czyli Ophemia zabiła twoje dwie przyjaciółki, a potem kobietę, z którą masz dziecko? - zapytała Paris, ale odpowiedzią był dalszy płacz Michaela. Znów usłyszeliśmy czyjeś kroki
- Nie... - szepnął Mike - to jest niemożliwe...
Ophemia znów rozbiła drzwi siekierą. Wpadła do pomieszczenia, w którym byliśmy i rzuciła się na Mike'a. I pewnie by go zabiła gdyby nie Mary. (slow motion) Ophemia już się zamachnęła i miała zdzielić Michaela siekierą, ale Mary w ostatniej chwili rzuciła się między nich, przyjmując śmiertelne udeżenie na siebie. Przez dłuższą chwilę nikt z nas, nawet Phemi, nierozumiał co się stało przez te kilka sekund. Po chwili ta psyholka spojrzała na mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Ophemia Lindsay to...to...wyglądała identycznie jak moja babcia na zdjęciach
- Boże... - jęknęła gdy zrozumiała co zrobiła - Co ja najlepszego zrobiłam?! Zabiłam własną córkę
- Córkę? - wykrztusiłam
- Boże... Marysiu...
- Zaraz... Jeśli Marysia to twoja córka, to znaczy, że Alicja też, a by znaczyło, że jesteś moją babcią - stwierdziłam z przerażeniem
- Zabiłam własne córki... - kolejna osoba wpadła w rozpaczliwy słowotok
- Zmilknij na chwilę! - wrzasnęłam na całe gardło. Kobieta spojrzała ma mnie - dzięki. Słuchaj nazywam się Diana Jackowska. Moja matka to Alicja Kupiec. Proste pytanie: to twoja córka?
- Diana?
- Nie. Diana to ja. Pytam o Alicję Kupiec
- Alicja i Maria...moje córeczki...
- No to jesteśmy w domu. W skrócie jesteś moją babcią - mówiłam spokojnie jak tylko mogłam. W pewnym momencie kobieta wstała i podeszła do mnie
- Jesteś córką Alicji?
- Tak. A ty naprawdę nazywasz się Oliwia Kupiec jesteś żoną Marka Kupca, matką Marii i Alicjii Kupiec i...
- Z kąd ty to wiesz?! - przerwała mi
- I babcią Diany Jackowskiej, czyli mnie. Babciu, to ja Diana. Córka Alicji i... - spojrzałam na Michaela
- I?!
- Zanim ci powiem. Dlaczego zabiłaś tyle osób. Mówię tu szczególnie o Lily Martenson, Elisabeth Teylor i...Alicji Kupiec
- Pytaj swojego ojczulka - syknęła z nienawiścią w głosie znów ruszając na Michaela. Wyprzedziłam ją i stanęłam przed tatą
- Nie. Niezabijesz go! Zrozum mnie. Nareszcie poznałam swojego ojca i niepozwolę ci go zabić! Nie robisz tego! -poczułam jak ktoś łapie moje dłonie. Spojrzałam na osoby po obu moich stronach. Moje rodzeństwo. Znaczy dzieci Michaela...Razem ze mną stali przed Mike'iem. Poczułam dłonie Michaela na ramionach - Nie masz prawa go zabić! Przynajmniej doputy, dopuki ja żyję!
- Zrobię wszystko żebyś zdechł! - wrzasnęła z nienawiścią w głosie, patrząc na Michaela
- Jest miejsce w twoim sercu gdzie nadal jest miłość - odparł jak gdyby nigdy nic
- Umrzyj!
- Jest miejsce w twoim sercu, gdzie nadal jest miłość
- Zabiję cię!!! - w jej głosie było tyle nienawiści, że niemogłam uwierzyć, że niemogłam uwierzyć, że jestem z nią spokrewniona
- Oszalałaś! Przestań! - próbowałam powstrzymać Ophemię
- Nienawidzę cię! Jesteś nikim! Zabiję cię! - wrzeszczała
- Zamknij się! - niewytrzymałam - Czy ty nieumiesz się przymnąć?! Przestań, a jeśli już musisz go zabić, to musisz zabić najpierw mnie! - poczułam jak Prince i Paris puszczają moje dłonie. Za to Blanket został przy mnie i Michaelu.
- Diana nie. Nierób tego - powiedział Mike
- Chcesz tego?! - kobieta, która była moją babcią zdawała się nieposiadać uczuć. Wzięła zamach i już miała mnie zabić, kiedy ktoś zatrzymał jej rękę. To był Michael. Złapał ją za nadgarstek, uniemożliwiając jej zrobienie mi czegokolwiek.
- Uciekajcie - nakazał nadal szarpiąc się z Ophemią. Prince, Paris i Blanket go posłuchali i uciekli...
- Nie - zaprotestowałam - Kiedy cię posłucham, to Phemi w końcu cię zabije. A ja niemogę na to pozwolić. Jeśli ma cię zabić to po moim trupie - dodałam i rzuciłam się na psyhopatkę
- Pozabijam was! - wrzeszczała
- Phemi przestań! Zabiłaś moją mamę i ciocię. Zabiłaś dwie przyjaciółki mojego ojca. Niepozwolę ci zabić i jego
- Diana uciekaj - Mike nadal usiłował namówić mnie do ucieczki. Wtedy Ophemia wyszarpała się Michaelowi i dźgnęła go sztyletem (?) w bark. Opadł na kolana. Phemi pobiegła szukać mojego rodzeństwa, a ja, kiedy tylko uciekła, zajęłam się (kolejną) raną Michaela
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałam dostając się do rany
- Phemi sobie nieodpóści. Pozabija nas wszystkich. Zabiła więcej gwiazd. A i za śmiercią księżnej Diany stoi panna Lindsay - może niebyło tego po nim widać, ale w po jego głosie było słychać, że (znów) słabnie
- Mike przepraszam
- Nie masz za co
- Gdyby nie ja... To żyły by one wszystkie... - dłonią dotknęłam krwi sączącej się z rany - i tak masz szczęście. Ostrze znów ominęło tętnice
- Czemu za każdym razem gdy jesteś w pobliżu cudem unikam śmierci?
- Niewiem, ale musimy znaleść Phemi - odparłam wstając. Chwilę później razem z Mike'iem szukałam Phemi... Wśród ścian labiryntu korytarzy rozległ się pisk Paris. Mike świetnie zna rozkład korytarzy ma świetny słuch. I to uratowało życie Paris. Bo kiedy Ophemia brała zamach, żeby ją zabić my staliśmy tuź za psyholką. Znów przydały się kursy karate i szkoła policyjna... Udało mi się utrzymać Ophemię puki Mike i Paris nieuciekli dostatecznie daleko... Puściłam kobietę. I to był błąd. Złapała mnie i trzymając sztylet tuż przy mojej szyji krzyknęła:
- I co panie Król Popu? Drugiej córki ratować niełaska? - Nie wierzyłam. Ledwie skończyła zdanie, a usłyszałam tak bardzo znajomy mi głos
- Nie no, tego się po tobie niespodziewałem synu - nie...niewierzę. Joseph. Patrzył na mnie z taką nienawiścią jakbym zabiła mu kogoś bliskiego - Phemi, brawo. O to mi chodziło. Im bardziej zrujnujesz mu psychikę, tym większe szanse, że się w końcu zabije - po korytarzach rozniosło się echo jego szyderczego śmiechu hieny
- Jesteś potworem! - wrzasnęłam
- Zamknij się! Pozwolił ci kto się odzywać?! - wydarł się na mnie i udeżył mnie w twarz do tego stopnia, że straciłam przytomność.
Ocknęłam się związana w jakiejś piwnicy. Rozejrzałam się. Zamurowało mnie. Niewierzyłam obok kogo siedzę. Siedziałam między Dianą Ross, a...jak to możliwe? Jastinem Bieberem
- Gdzie ja jestem? - zapytałam
- Joseph porwał i ciebie. Wybiera osoby, których zniknięcie zniszczy psychikę Mike'a - odparła Diana
- Aha. Ale jedna rzecz. O ile w twoim porwaniu miał logikę, bo w końcu się przyjaźnisz z Michaelem, ale co tu robi Justin?
- Siedzę? - odparł chamsko
- Just (czyt. Dżast) przestań
- Niby czemu? Siedzę tu, bo staremu Józiowi zachciało się zemsty. A domyśl się, że każde z nas siedzi tu tylko i wyłącznie przez Michaela!
- Dość! - krzyknęłam - Co do niego masz? Nie zostaniesz nowym Królem Popu, nie licz. Ale masz się odpieprzyć od mojego taty. Jasne?!
- Co? Michael to twój ojciec? - zdziwiła się Diana
- Tak? A tak w ogóle to Diana jestem - odpowiedzią na moje słowa był śmiech Justina...
- Głową cię boli? Michael twoim ojcem? - wykrztusił przez śmiech
- Coś cię bawi?! - usłyszaliśmy pełen nienawiści głos Josepha - bo jak wam za wesoło to możecie zaraz zamilknąć na wieki!
- Nawzajem - w piwnicy rozległ się głos... Paris? Wzięła Josepha z zaskoczenia i popychając go na ścianę sprawiła, że stracił przytomność. Paris pobiegła do mnie i tej dwójki, z którą siedziałam. Kiedy Paris uwalniała mnie i Dianę do pomieszczenia wpadła wściekła Ophemia i zaciągnęła Justina Bóg wie gdzie. Kiedy ta psyholka zniknęła razem z Bieberem w mroku, minęły może 3 minuty kiedy dało się słyszeć dźwięk przypominający uderzenie melalu w ludzką czaszkę. Zmartwiłam się, bo Justina może nie kocham, no ale, da się go znieść. Wysłuchałam się w głosy dobiegające z mroku pomieszczenia...
- No to Phemi mamy z głowy. Nieruszaj się to spróbuję cię uwolnić - Michael?
- Ty...ty...u...ratowałeś...mi...ży...życie dziękuję - czemu Just się jąkał?
- Nie masz za co
- Mam? Zaryzykowałeś własne życie, żeby ratować innych
- Myślę, że zrobiłbyś to samo
- Może... Przepraszam
- Za co?
- Że mówiłem, że będę nowym Królem Popu
- Przecież możesz mówić co chcesz - minęły może 2 minuty, a z mroku pokoju wyłanił się Justin i...Michael?...
Będąc już wolna wtuliłam się w Michaela
- Dziękuję tato - ok, mogłam powiedzieć tylko 'dziękuję' ale chciałam, żeby Just w końcu mi uwierzył
- Nie masz za co kochanie - odparł Michael
- To ona serio jest twoją córką? - zapytał Just z niedowierzaniem
- Tak? - odpowiedział pytaniem na pytanie Mike
- Urzesz w końcu?! - rozległy się słowa Josepha
- Kiedyś na pewno - odparł Mike
- Czemu nadal żyjesz?!
- Bo mam szczęście?
- Haha. A może mi jeszcze powiesz, że wcale nie przespałeś z własną fanką?!
- Co ci do tego?
- A dużo! Bo twoje dzieci to moje wnuki!
- Do jednego ci się przyznam. Z Alicją owszem. Masz rację. Przespałem się z nią. Z tąd się wzięła Diana
- Urzesz w końcu?!
- Uciekajcie - szepnął do nas Mike po czym znów zwrócił się do ojca - Nie możesz dać mi spokoju? Mam swoje życie i nic go do tego. Niańcz sobie Joh'Vonnie. Czepiasz się mnie, a sam zdradziłeś mamę. Zanim coś powiesz zastanów się czy sam tego wcześniej niezrobiłeś - razem z Justem obserwaliśmy z ukrycia co się dzieje. Nie mogłam w to uwierzyć. Joe podszedł do syna od tyłu i uniemożliwił mu ucieczkę, jedną ręką łapiąc jego nadgarstki... W drugiej ręce trzymał nóż, który przyłożył do szyi Michaela. Przeraziłam się. Bałam się, że człowiek, którego nigdy nie nazwę dziadkiem, zaraz zabije mojego ojca. Niewiele myśląc ruszyłam w ich stronę, ale Just zatrzymał mnie
- Oszalałaś?! Diana on cię zabije. Księżnej niebał się zabić to i pozbycie się ciebie go nie ruszy, ale Michael tego niewytrzyma. Załamie się. Chcesz, żeby się przez ciebie zabił?
- Jeśli nic nie zrobię, Joe go zabije
- Dobra, inaczej. Razem powstrzymamy starego Józia. Może być?
- Jeśli to ma uratować życie Michaela...
- Ale to ja się biję ze starym Józiem
- Ty tak zawsze?
- Ale co?
- Czy zawsze nazywasz Joe per stary Józio?
- A jak mam inaczej nazywać psyhopatę?
- Dobra... Na trzy ruszamy.... Raz... Dwa... Trzy - ledwie skończyłam, a razem ruszyliśmy na 'starego Józia' jak go raczy nazywać Just... (slow motion) Justin zaczął szarpać z Josephem... I skutki tego były fatalne... Jakim cudem Jacko, za każdym razem gdy jestem w pobliżu, cudem unika śmierci? Podczas tej szarpaniny Joe zranił Mike'a tuż przy tętnicy... Nimogłam uwierzyć w to co widzę. Just umie się bić jak niejeden pięściarz...
- Michael? Dobrze się czujesz? - zapytałam widząć, że coś z nim nietak
- Sam już niewiem
- Będzie dobrze...ale teraz musimy z tąd uciekać
- A Justin?
- Człowieku! Just sanie poradzi. Martwiłabym się raczej o ciebie. Znowu ledwie uszedłeś z życiem. Uciekamy. Jasne? - pomimo, że jestem jego córką, znów brzmiałam jakbym była jego matką... A właśnie... Gdzie ona jest? Zaczęłam się o nią martwić, ale niechciałam tego pokazywać
- Co się stało Diana? - zapytał Michael
- Nic - skłamałam
- Martwisz się. Przecież widać. Powiedz mi, co się stało?
- Nie widzisz, że ani tu śladu twojej mamy?
- Racja... Dziwne, zawsze, kiedy Joseph podniósł na mnie albo moje rodzeństwo rękę mama zawsze próbowała go powstrzymać
- Czyli, coś się stało
- Jak on coś zrobił mojej mamie to nieręczę za siebie
- Czemu zawsze mówisz o ojcu Joseph?
- Pamiętasz jakie dzieciństwo zgotał mi i mojemu rodzeństwu. Nikt z nas nie mówi o nim tata, no może poza Joh'Vonnie...
- Kim?
- Joh'Vonnie... Joseph raz... Ciężko o tym mówić... Zdradził mamę i... Mamy Secret Sister
- Boże... Niedziwię się, że nienazywacie go ojcem... - kątem oka widziałam jak Joe zaczyna wygrywać z Justinem - Nie! - krzyknęłam widząc jak Joseph wyrywa się Justinowi i traktuje go identycznie jak Mike'a, znaczy trzyma nóż tuż przy jego szyi. Strach mnie sparaliżował. Bezradnie patrzyłam jak Joe prawie zabija Justina, i pewnie by się skończyło zgonem, gdyby nie to, że Michael rzucił się na ojca i wyrwał mu nóż... Niwierzyłam w to co widzę. Mike bił się z własnym ojcem...
- Teraz! - krzyknął Michael. Jak by to nazwać 'z nieba' nam spadli Prince i Blanket. Bibi wlazł Joe na plecy, co niemało wściekło starego Józia. Niemogłam się napatrzeć jak ta rodzina umie bronić siebie nawzajem... Ktoś złapał mnie za gardło... Tą osobą usiłowała mnie udusić
- Puszczaj! - krzyknęłam resztą sił, gdy przed oczami już robiło mi się ciemno. Jak przez bardzo gęstą mgłę widziałam jak ktoś biegnie w moją stronę. Osoba, która mnie trzymała nagle póściła. Osunęłam się na ziemię.
- Diana? Wszywstko w porządku? - Jak przez ścianę słyszałam tak znajomy mi głos
- Co się stało? - zapytałam tak cicho, że nieśmiałam pewności, czy ktokolwiek mnie słyszał
- Phemi usiłowała cię zabić - odparł głos. Poczułam czyjąś dłoń na policzku. Uchyliłam oczy. Jak przez mgłę widziałam twarz Mike'a. Dopiero teraz skojarzyłam co się stało... Chciałam wstać, ale nie dałam rady. Brakło mi sił. Upadłam na podłogę. Chwilę później poczułam jak ktoś bierze mnie na ręcę. Minęło może pół minuty, a czułam, jak ta osoba biegnie... Mówię 'ta osoba', a wiedziałam, że to Michael... W pewnym momencie pobiegł chyba po schodach. Wysiedliśmy chyba do jakiegoś pojazdu, bo Mike położył mnie na czymś podobnym do kanapy. Usłyszałam huk śmigieł. Czyli byliśmy w helikopterze. Zaczęłam odzyskiwać siły. Usiadłam. Mike siedział obok mnie... To kto siedział za sterami? Przyjrzałam się lusterku. Just?! Serio?! Spojrzałam na Michaela. Po mimo, że był moim ojcem starałam się unikać jego wzroku... Niemogę mu patrzeć w oczy, bo ma tak przenikliwy wzrok, że mam wrażenie, jakby umiał zajrzeć we wnętrze mojej duszy... Nie udało mi się. Patrzyliśliśmy sobie prosto w oczy... Ale czemu jego oczy się szkliły?
- Mike? Co się stało? - zapytałam
- Nic Diana, nic - odparł smutno
- Przecież widzę, że coś cię gryzie. Powiedz mi, co się stało? - powiedziałam przysuwając się do niego i łapiąc go za ręce
- Pamiętasz jak zdziwiło cię, że moja mama jeszcze nic nie robiła z tym co wyczynia Joseph?
- Tak. Nie chcesz chyba powiedzieć, że...
- Niewiem. Strasznie się czuję niewiedząc nawet czy mama żyje - pojego policzku słynęła łza. Niemiałam siły mu odpowiedzieć. Porostu go przytuliłam. Znów poczułam mokrą plamę na ramieniu. Znów od jego łez. Jak ja nielubię kiedy ktoś płacze... Koniec końców i ja się popłakałam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro