Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rey

Stała i czekała. Czuła gęsią skórkę na całym ciele, choć było ciepło. Czuła, jak ogromna siła i energia bije od stojącej przed nią osoby, czuła, że patrzy na legendę.

Nagle postać odwróciła się i zdjęła z głowy kaptur, ukazując twarz.

Twarz Luke'a Skywalkera.

Popatrzył na Rey, nic nie mówiąc. Ona nadal stała w bezruchu, wyprostowana, nie zdolna do żadnej myśli.

- Rey - powiedział mężczyzna zdecydowanym głosem.

Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, zdziwiona, jednak nie spuściła wzroku. Miała wrażenie, jakby na jej jelitach zawiązywał się supeł, jednocześnie mając uczucie dziwnej ulgi i bezpieczeństwa.

Spodziewał się właśnie mnie...

Skywalker zrobił krok w jej stronę, jednak zamiast wziąć miecz swego ojca, cofnął go razem z ręką dziewczyny w stronę jej pasa.

- Przyda ci się - powiedział, uśmiechając się lekko.

Dziewczyna zacisnęła palce na gładkiej powierzchni rękojeści miecza.

Właściwie mi go oddał. Miecz swojego ojca. Miecz Vadera.

- Skąd wiesz, kim jestem? - zapytała cicho Rey, gdy zdołała wydusić z siebie głos. Patrzyła na Luke'a pytającym wzrokiem, zaszklonymi oczami.

- Czekałem na ciebie - odpowiedział. - Czułem Moc w tobie nawet z odległości wielu lat świetlnych. Masz w sobie ogromny potencjał. Zostań ze mną, a wyszkolę cię.

Rey zaniemówiła.

Mieli rację. Przygarnie mnie i zechce uczyć.

Chciała się zgodzić niemal natychmiast, ale zatrzymała się. Jej misją było dostarczenie Skywalkera na Takodanę i pozwolenie, by pierwsi nacieszyli się nim jego przyjaciele, od lat bojący się o niego.

- Tutaj? - zapytała, wskazując ręką zieleń dookoła nich.

- Tak - przytaknął Luke. - To miejsce jest przepełnione Mocą.

Znowu zaczęła się wahać - może Organa z właśnie takim ramiarem wysłała ją po Luke'a? By ta została i podjęła szkolenie...

Zostać tutaj na wiele lat, wśród zieleni, z dala od wojny, krwi, brudu i piasku. Codziennie się uczyć walczyć i pogłębiać zdolności.

Byłoby tak pięknie.

- Nie! - krzyknęła Rey, choć nie zamierzała podnosić głosu, jednak gdy przypomniała sobie ból i tęsknotę bijące od Leii, krzyk wyrwał się sam. - Nie mogę tu z tobą zostać. Ty też nie możesz. Twoja siostra na ciebie czeka.

- Wiem - odparł mężczyzna smutno, spuszczając wzrok i zaciskając szczękę.

- Han Solo nie żyje - odezwała się dziewczyna ponownie, a głos jej się trochę załamał. - Leia cię potrzebuje. Chewie cię potrzebuje. Nie możesz ich zostawić - powiedziała, zaciskając zęby.

- Mam misję do spełnienia - powiedział Luke, odwracając się do niej plecami. - Nie mogę teraz wrócić.

- Musisz - odrzekła dziewczyna, stając znowu przed nim. - Podejmę szkolenie, ale na Takodanie. Sokół Millenium stoi kawałek dalej. Chodź ze mną - wyciągnęła ku niemu dłoń.

Luke Skywalker widocznie bił się z myślami, jednak Rey wiedziała, że jej umiejętności perswazji zawiodą, jeśli mężczyzna juz coś sobie postanowił. Zacisnęła drugą rękę w pięść, błagając Luke'a w myślach, by przystał na jej propozycję.

- Obiecałam im, że Cię sprowadzę - odezwała się, a głos jej drżał. - Organa mówiła, że tylko ja jestem w stanie to zrobić. Oni we mnie wierzą, Skywalker - popatrzyła na niego z nadzieją ale i odrobiną złości. - Ja nie mogę ich zawieść.

I nagle dostrzegła, że coś zmieniło się w oczach Luke'a, w jego postawie. Patrzył na dziewczynę ze zrozumieniem, patrzył tak, jakby usłyszał to, co chciał usłyszeć.

Po chwili położył jej dłoń na ramieniu i uśmiechnął się.

- W sumie dawno nie latałem Sokołem - powiedział i minął Rey, kierując się w stronę skalnych schodków.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i ruszyła za nim, przypiąwszy sobie do pasa miecz świetlny.

Pokonali drogę do Sokoła dość szybko. Rey uparła się, by wejść pierwsza, gdyż bardzo chciała zobaczyć reakcję jej kolegów, a w szczególności Chewie'go, na Luke'a Skywalkera.

- Patrzcie, kogo przyprowadziłam - powiedziała z radosnym uśmiechem i odsunęła się, robiąc miejsce mężczyźnie.

Luke wszedł do kokpitu i zapanowała chwilowa cisza. Pierwszy z miejsca zerwał się Chewie, podszedł do mężczyzny z radosnym rykiem i zamknął go w silnym uścisku włochatych ramion.

Rey oparła się o ścianę w korytarzu i patrzyła na to z uśmiechem, jednocześnie obracając w dłoni miecz Anakina Skywalkera.

Ból w jej sercu malał, gdy patrzyła na ten obrazek, czuła, jak smutek Wookie'go powoli ustępuje radości. Luke był mu drugim najbliższym człowiekiem w galaktyce, choć mimo to, nigdy nie zastąpi Hana.

- No już, już, Chewie - zaśmiał się Luke, wyswobadzając się z żelaznego uścisku. - Ja też bardzo się cieszę, że znów się widzimy.

- Generale - powiedział Poe, wstając i salutując. - Witam z powrotem.

- Mistrzu - Keiter i Samer pochylili głowy.

- Dobrze was wszystkich widzieć, naprawdę - powiedział Skywalker z uśmiechem. - Ale lećmy już. Takodana czeka.

- Hgrrrr! - zaryczał Chewie.

- Tak, wiem - odparł Luke ciszej. - Leia czeka.

Rey nawet nie próbowała wracać na miejsce pilota, zostawiając plotowanie Sokoła Luke'owi i Chewiemu. Wiedziała, że tego chcą i potrzebują, przeszła więc do saloniku Sokoła i usiadła przy stole, nadal oglądając miecz.

- Co uciekłaś? - zapytał Keiter, siadając obok niej. Zamyślona, nie zauważyła nawet jego wejścia.

- Luke i Chewie potrzebowali tego - odparła. - Wrócić do czegoś, co trwało kiedyś. Zresztą w kokpicie i tak nie ma miejsca na sześć osób - zaśmiała się.

- Kiedyś to zawsze Han Solo zasiadał przy sterach z Chewbaccą - powiedział chłopak, a wzrok trochę mu się zamglił, gdy Kei powrócił myślami do innych czasów. - Nieprawdopodobne, co potrafili robić tym pudłem. Kochali Sokoła prawie jak siebie nawzajem. Kiedyś leciałem z nimi - uśmiechnął się. - Wpadliśmy w pas ateroid i Han musiał powtarzać swój wyczyn z czasów Imperium - chłopak zaśmiał się krótko i zapatrzył w jeden punkt.

Rey patrzyła na niego i próbowała delikatnie badać Mocą.

Keiter był kimś wyjątkowym, obdarzonym nie tylko potencjałem Jedi, ale i wielką empatią, a także odwagą. Z jego niebieskich oczu niemal zionęła mądrość i dziewczyna wiedziała, że będzie mogła się wiele od niego nauczyć, mimo niewielkiej różnicy wieku między nimi.

- To miecz Vadera, prawda? - zapytał Kei, odrzuciwszy wspomnienia.

- Tak - Rey powoli pokiwała głową.

- Wezwał cię - stwierdził chłopak z podziwem. - Swoją drogą, ciekawe skąd Maz Kanata go wzięła. Byłem raz w jej spelunce, Han mnie zabrał, ale nie spodziewałam się że z niej taka szycha, żeby udało jej się zdobyć broń samego Anakina Skywalkera, skubana  - zaśmiał się.

- Gdy go wzięłam w ręce po raz pierwszy, miałam wizję - powiedziała po chwili Rey. - To było... co najmniej nadzwyczajne.

- Co widziałaś? - zapytał Keiter z typową dla niego, jak zdążyła zauważyć dziewczyna, bezpośredniością i ciekawością.

I nagle, ku własnemu zdziwieniu, zaczęła mu wszystko opowiadać, każdy obraz ze swojej wyobraźni, każde wydarzenie, które przeżyła od czasu ucieczki z Jakku.

Poczuła się oczyszczona, gdy mogła to komuś opowiedzieć, kto słuchał i zadawał pytania inne niż bliźniacy  - oficerowie z Takodany, kogo nie interesowało co widziała, tylko co czuła.

- Jesteśmy - stwierdziła Rey, gdy poczuła, że statek wyszedł z nadprzestrzeni. Jednak zaraz później poczuła gwałtowne wstrząsy. Popatrzyła zdziwiona na Keitera. - Co się dzieje?

Nie otrzymała odpowiedzi, gdyż oboje jednocześnie ruszyli biegiem do kokpitu.

- Zawracaj, Luke, zawracaj! - usłyszała zdecydowany głos Leii dobiegający z komunikatora. - Oni przylecieli po ciebie, zawracaj!

Rey spojrzała przez okno. Widziała oddziały klonów maszerujące przez las, setki myśliwców i deszcz laserowych pocisków.

- Ben tu jest - powiedział Luke, zastygając.

- Wiem, że jest - odparła Organa. - On chce cię zabić, musisz zawrócić!

- Muszę się z nim zmierzyć - rzekł mężczyzna spokojnie, pewniej chwytając stery.

Rey nagle się ocknęła i ciągnąc za sobą Damerona, pobiegła do wieżyczki strzelniczej. Wspięła się po drabince, usiadła i założyła słuchawki. 

- Nie tym razem, Luke - mówiła dalej Leia. - Jest z nim dziewczyna, też ma miecz. Wiem, że jesteś najsilniejszym Jedi, ale ostatnio musiałeś uciekać. Ben jest coraz lepszy, a ty coraz starszy. Straciłam Hana, nie chcę odrazu tracić ciebie.

Luke nie odpowiedział, w eterze zapadła cisza.

Rey skupiła się, starając się wyciszyć. Zacisnęła mocno dłonie na konsoli i zaczęła dokładnie celować, jednak strzały nadal mijały myśliwce.

Wzięła głęboki oddech, zmrużyła oczy i oddala strzał.

Wroga maszyna zapłonęła, po czym zaczęła gwałtownie spadać, pozostawiając po sobie jedynie strużkę dymu.

- Tak! - krzyknęła Rey radośnie.

- Brawo, pani kapitan! - krzyknęli jednocześnie Keiter, Samer i Poe.

Dziewczyna uśmiechnęła się i zalała ją fala ciepła, gdy zrozumiała jak wiele osób jej towarzyszy w tej walce.

Nagle jednak poczuła szarpnięcie Mocy, które kazało jej spojrzeć w dół.

Oderwała wzrok od myśliwców i popatrzyła w stronę planety.

Dwie, czarne postacie, trzymające czerwone miecze świetlne, wybiegły z lasu, kierując się w stronę dwóch, samotnie leżących, trochę sponiewieranych maszyn.

Kylo Ren.

Rey poczuła dreszcz, gdy przed oczami stanęła jej twarz Rena, wykrzywiona gniewem i jego oczy, pełne bólu, który nieudolnie ukrywał.

- Luke! - krzyknęła dziewczyna do komunikatora. - Ren wsiada do myśliwca. Chce stoczyć walkę  w powietrzu, widzi, że nie zamierzamy lądować!

Skywalker nie odpowiedział, a Rey po chwili usłyszała, jak ktoś wspina się po drabince.

- Zmiana - usłyszała za sobą głos mężczyzny. - Chce walki, będzie miał walkę. Niezależnie w jakiej formie.

Dziewczyna szybko zeskoczyła z fotela, podając słuchawki Luke'owi, po czym podeszła do drabinki.

- Weź stery, Rey - powiedział jeszcze Skywalker. - Zrobisz to lepiej z Dameronem, niż chłopaki - odwrócił się do niej u uśmiechnął.

Dziewczyna przytaknęła, po czym zaczęła schodzić.

- Niech Moc będzie z tobą! - krzyknął jeszcze Luke, a Rey pobiegła do kokpitu.

Podeszła do fotela drugiego pilota i zepchnęła z niego Samera.

- Ej! - krzyknął oburzony chłopak, spadając na ziemię.

- Rozkazy generała - wzruszyła ramionami. - Dostosuj się.

- Rozkazem było usiłowanie złamania mi kończyny?

- No prawie - parsknęła śmiechem.

Po chwili do kokpitu wbiegł także Poe i zrzucił z fotela Keitera.

- Powariowaliście? - warknął chłopak, leżąc obok fotela.

- Rozkazy generała - wzruszył ramionami  Dameron, a Rey i Samer zaśmiali się.

Dziewczyna jednak natychmiast spoważniała, gdyż zauważyła dwa myśliwce lecące obok siebie, kierujące się wprost na Sokoła.

- To Ren? - zapytała.

- Tak - odparł Luke przez komunikator. - Wystawiajcie mi go.

Rey zrozumiała i porozumiewawczo spojrzała na Poe.

Obrała kurs prosto na myśliwce, jakby chciała się z nimi zderzyć, w tym samym czasie Dameron dodał mocy. Z całym rozpędem lecieli, gdy nagle Rey poderwała stery, a Sokół wyskoczył pionowo w górę, idealnie wystawiając myśliwce na ostrzał dolnej wieżyczce.
Siedzący w niej Chewbacca oddał kilka strzałów, z czego jeden z nich uderzył maszynę w skrzydło, przez co ta wpadła w rotację.

Rey czuła zdenerwowanie jej pilota.

- Dobrze, Chewie - powiedziała, kierując Sokoła w prawo.

Na pełnym przyspieszeniu minęli drugi myśliwiec szerokim łukiem i zanim ich pilot zdążył się odwrócić, został porażony salwą laserowych strzałów.

Maszyna kilka razy oberwała w silnik i zaczęła spadać, jednak jej pilot posługując się robotem astromechanicznym, szybko zaczął korygować usterkę.

Rey, korzystając z tego, podleciała od tyłu do pierwszej z maszyn, a Poe zrobił zwrot i Chewie oddał kilka strzałów, jednak myśliwiec, wyrównując powoli lot, zdołał uniknąć uderzeń, a nawet zaczął oddawać własne strzały.

Jeden z nich trafił w górną wieżyczkę.

Siedzący w kokpicie, widząc to na kontrolnym ekranie, wstrzymali  oddech.

- Luke? - zapytała ostrożnie Rey, oddalając się czym prędzej od maszyn wroga. - Luke?! - krzyknęła.

Brak odpowiedzi.

Usłyszała, jak Samer i Keiter zrywają się i biegną wgłąb statku.

Rey uruchomiła otwarty kanał.

- Pani generał Organa? - powiedziała głośno.

- Nic mu nie jest, prawda? - zapytała kobieta cichym, jednostajnym głosem.

- My nie wiemy, pani generał, my... - Rey zawiesiła głos. Musieli uciekać. Nie mogli narażać Luke'a Skywalkera. - Na co mamy obrać kurs?

- Dubrillion - odparła Leia. - Luke żyje. Dopilnujcie by był też zdrowy.

- Tak jest, pani generał - powiedziała Rey przez ściśnięte gardło i zaczęła ustawiać kurs, gdy Poe nadal uciekał od myśliwców. - Łotr dwa, łotr siedemnaście, osłaniajcie nas, musimy uciekać, mamy rannego Skywalkera na pokładzie - powiedziała.

- Na rozkaz - odpowiedziały jej dwa męskie głosy, pełne zdziwienia.

Dwa X-wingi podleciała do Sokoła z zamiarem osłaniania go. Oddawały strzał za strzałem, latając wokół frachtowca.

Rey wreszcie ustawiła współrzędne, po czym szybko wykonała skok w nadprzestrzeń.

Byli bezpieczni.

Zerwała się z fotela i biegiem rzuciła się wgłąb statku.

On żyje, czuję, że żyje. Musi żyć, musi.

Skywalker leżał na kanapie w saloniku Sokoła, miał poparzoną lewą rękę i nogę, a także kawałek twarzy.

Rey zakryła sobie usta i padła na kolana przy kanapie, chwytając Luke'a za metalową dłoń.

Chewie zawył smutno, po czym warknął na Rey.

- To nie moja wina - powiedziała, a łzy napłynęły jej do oczu. - Robiłam, co mogłam. Kilka godzin w zbiorniku bacta... Zresztą pewnie zaraz odzyska przytomność, damy mu przeciwbólowe... Samer, przynieś dużo zimnej wody i ręczniki... Leia, wybacz...

Keiter objął ją ramieniem.

- Hej, pani kapitan - powiedział wesoło. - Nic mu nie jest. Kilka poparzeń, wyjdzie z tego. A ty wywiązałaś się z zadania. Mamy go tutaj, żywego. I lecimy na planetę z mnóstwem oceanów i zielonych wysp.

Ocean. I zielona wyspa.

Rey poczuła nagły spokój. Jej marzenie, które widział Ren, za chwilę miało się ziścić. Zobaczyła to w myślach i widziała siebie, z mieczem w dłoni i Skywalkera, który ją uczy.

Nic mu nie jest. Nic mu nie jest.

Wzięła głęboki wdech i poraz pierwszy, świadomie zanurzyła się w Mocy.

______________________________________

Już prawie dwa tysiące wyświetleń! Dzięki, jesteście kochani ♡ Jak Wam się podoba rozdział? Piszcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro